14 maja 2014 11:26

Grindelwald – Puchar Świata w Rivendell. Ze Szwajcarii relacjonuje Mechanior

Puchar Świata w krainie Tolkiena? Jeżeli przesadzam, to tylko trochę. W wieku 19 lat przyszły autor „Władcy Pierścieni” odbył podróż po Alpach Szwajcarskich, która miała później dostarczyć materiału dla imaginacji. Z niego zaś powstał między innymi opis czarownej doliny Riveldell w Górach Mglistych. Nie znających książki odsyłam do źródeł (a dopiero w następnej kolejności do filmu!), zaś wyznawcom Tolkiena spieszę donieść, że 3.edycja Pucharu miała miejsce w dolinie sąsiadującej z tą, na której Rivendell była wzorowana. Z informacji bardziej stosownych dla portalu wspinaczkowego – dokładnie pod północną ścianą Eigeru.

Siłą Hojerowi dorównuje jedynie Szarafurtdinow. Niemiec sięga w Szwajcarii po drugie złoto w tym sezonie (fot. Heiko Wilhelm)

Siłą Hojerowi dorównuje jedynie Szarafurtdinow. Niemiec sięga w Szwajcarii po drugie złoto w tym sezonie (fot. Heiko Wilhelm)

***

Okolica zatem malownicza nad wyraz, chociaż – jak to bywa w turystycznych Alpach poza sezonem – samo miasteczko senne i nudnawe. Niemniej widoki zapierały dech w piersiach. Masywna, wyrastająca jakby znienacka ściana Eigeru, zjawiskowo stroma, nigdy dwa razy nie pojawiła się w takiej samej kreacji chmur, okalających ośnieżone, górne partie sławetnej ściany. Nocą zaś łypała ku nam, dogrywającym ostatnią partię szachów, pojedynczym okiem sławnej, ukrytej we wnętrzu góry stacji kolejowej.

Sceneria baśniowa, to i chętnych niemało. W Grindelwald stawiły się 62 damy i 77 dżentelmenów. Sobotnie eliminacje musiały zatem stanowić dobre sito, skoro do półfinałowej rundy przechodzi zaledwie po 20 osób. Dzierganie sieci przypadło w udziale miedzy innymi Marcinowi Wszołkowi, który razem ze znanym w Polsce Manu Hasslerem (Szwajcar kręcił kiedyś u nas Puchar Europy Juniorów w Warszawie) stanowili zespół chwytowy pod przewodnictwem Laurenta Lapporte’a. Pracy więcej niż w Chinach czy Baku, albowiem przy tak pokaźnej liczbie startujących dzieli się ich zawsze na dwie grupy, z których każda otrzymuje osobny zestaw pięć problemów – inaczej pierwszy dzień zawodów mógłby przeciągnąć się aż do półfinałowego poranka.

  • Eliminacje – skłonność chwytowych do dynamicznych rozwiązań

W Szwajcarii zatem mocna polska obsada, skoro z Marcinem spotkała się aż piątka reprezentantów. Małgorzata Rudzińska miała zaliczyć swój pucharowy debiut na światowej scenie, Jakub Jodłowski zaczynał tegoroczny sezon międzynarodowy, Jakub Główka i Piotr Bunsch ocierali się o półfinały w Chongqing i Baku (odpowiednio) i przyjechali poprawić wynik, Andrzej Mecherzyński-Wiktor (10. w Chinach) miał powody swojego wyniku bronić.

W sobotni poranek, po piątkowym wypoczynku i odetchnięciu powietrzem świeższym od nizinnego, panowie stawili się w strefie, zaś ozdoba drużyny na trybunach (panie ruszały popołudniem), żeby zobaczyć na własne oczy, na czym polega pucharowa zabawa w wydaniu ponadnarodowym.

W męskich eliminacjach grupa A wspinała się po problemach wyraźnie prostszych niż koledzy z grupy B. Właściwie jedynym trudniejszym zagadnieniem była „czwórka” i na niej też rozstrzygnęła się niemal w całości kwestia awansu – tylko kilku osobom udało się pokonać ten problem i jednocześnie spalić się na którymś z pozostałych, a jedynie Stefan Danker awansował bez topu na czwórce, dzięki znakomitym próbom na reszcie. Pozostała dziewiątka finiszowała z kompletem, wśród nich Andrzej Mecherzyński-Wiktor. Mechanior topował czwórkę ścigając się ze straconym czasem, znakomitą próbę miał na niej Jakub Główka, ale niestety – tylko otarł się o krawędź ostatniej klamy. Wynik „Jodłosia” byłby znacznie lepszy, gdyby jego cztery topy były okraszone mniejszą ilością podejść; „Jodłoś” jest znanym mistrzem mnogich wstawek.

W grupie B zabawa znacznie bardziej harda, w związku z czym 4 ukończone baldy dawały akces, zaś jeden z gospodarzy, Kevin Heiniger, udowodnił że da się i z trzema. „Bunschyk” nie miał swojego dnia, jeden top nie poprawił mu humoru (uczyniło to dopiero poniedziałkowe, dość szybkie przejście jednej z „ósemek a plus” w Zillertalu).

Generalnie przystawki eliminacyjne spełniły swoja rolę, chociaż w grupie A dała się zaznaczyć tendencja chwytowych do znajdywania „łatwych” rozwiązań, tudzież pewnej dezynwoltury, jednym słowem – delikatnego lenia. Klasyczną „brudną sztuczką”, mającą na celu jedynie rozrzucenie zawodników, był trzeci problem, składający się z… jednego ruchu (skok do bonusa i banalny – dosłownie! – ruch do topu, właściwie niepotrzebny). Z kolei jedynka była po prostu trywialna i właściwie niczego nie wnosiła do rywalizacji. Tradycyjnie „niespodzianki”, tym razem poza dwudziestką na przykład: Jorg Verhoeven (finalista z Chongqing), Sean McColl (czy trzeba przedstawiać?) czy inny finalista z Chin, Wadim Timonow.

Skłonność chwytowych do dynamicznych rozwiązań potwierdziła się w eliminacjach kobiecych. Bieganie po paczkach czy skok z wyjazdem niemal całego ciała to wciąż ruchy, których dziewczyny mogą próżno szukać na zawodach w Polsce, tym większe brawa dla Gosi Rudzińskiej, że po chwilowej konfuzji na „dwójce” złapała bakcyla i pod koniec startu, na ostatnim problemie, wykonywała kolejny skok z gracją, determinacją i powtarzalnością.

Topu na tych akurat baldach się nie doczekaliśmy, był owszem na pierwszym i to flashem; Gosia miała w Grindelwald za zadanie rozejrzeć się po międzynarodowej okolicy i zaraz po starcie przyznała, że „nie jest tak strasznie i ogólnie to się wkręciła”. W Innsbrucku w piątek nie będzie już zatem debiutantką. Do awansu w jej grupie trzeba było trzech baldów, w grupie równoległej czterech i to w dobrych próbach. Tu także nie zabrakło bywalczyń finałów, które zakończyły start na pierwszej rundzie. Taki to urok zawodów, na których najlepszych jest trochę więcej niż kilkoro.

  • Półfinały – przykład czytelności, ale i jedna mała tajemnica…

Półfinały rozegrane następnego dnia to przykład czytelności. Panie potrzebowały dwóch topów, panowie trzech, ale nie wolno było palić nadmiernej ilości prób, bo lądowało się 7. lub 8. miejscu. Miło donieść, że najlepszym z zawodników, którzy topowali dwa razy, a tym samym 9. w całych zawodach był nasz reprezentant.

Lista finalistek jak następuje, w kolejności startu w popołudniowym finale: Rebekka Stotz, Alex Pucio, Akiyo Noguchi, Juliane Wurm, Anna Stöhr, Shauna Coxsey. Ubiegnę fakty – kolejność ta nie zmieniła się ani trochę po czterech problemach finałowych. Rzadko, doprawdy rzadko spotykane. A finaliści? Oto oni: Rei Sugimoto, Jan Hojer, Kilian Fischhuber, Tsukuru Hori, Dmitrij Szarafutdinow. Najlepszym zaś z półfinalistów okazał się Jernej Kruder, chociaż przyznawał, że miał sporo szczęścia. Trzy z jego czterech topów (jedyny taki wynik!) padły w ostatnich sekundach. Był z tego powodu bardzo szczęśliwy, miałem okazję z nim rozmawiać chwilę po starcie.

Tym mniej zatem mnie dziwi, że kiedy spotkałem go kilka godzin później, zaraz po tym jak spóźnił się sześć minut na zamknięcie strefy izolacji i nie został dopuszczony do finału, nie chciał gadać. Zachował się wszakże rycersko – niejeden wziąłby plecaczek na plecy i zniknął po angielsku, Jernej chwilę potem mościł sobie miejsce na widowni. Co się stało? – to pytanie rozpaliło drzemiącą w nas żyłkę reporterską (Kuby Główki i moją). Skąd tu jednak brać takie informacje? Ano, od Jodłosia, który jakoś tak przed finałami błąkał się po okolicy i wypatrzył…. tegoż samego Jerneja, spokojnie zmierzającego do strefy (z plecaczkiem).

Ponieważ Jodłoś odbywał podówczas rozmowę telefoniczną z Ukochaną, przeto nie miał głowy do śledzenia sławy wspinaczkowej, ale za to miał w telefonie zapisaną godzinę wydarzenia. Jak bum tralala – trzy minuty po czasie! Ze spokoju, z jakim Słoweniec zmierzał w kierunku hali (nie widzieliśmy, ale Jodła potem pokazywał) płynął prosty wniosek, że komuś pomylił się harmonogram – albo samemu zawodnikowi, albo (co może nawet bardziej prawdopodobne) komuś z jego zespołu. W Innsbrucku będziemy kontynuowali dochodzenie, być może nawet zakupi się Jodłosiowi stosowny zestaw detektywistyczny (kapelusz, płaszcz, ciemne okulary, papierosy…).

  • Finał – udany jak diabli

Wracajmy do zawodów. Finał udany jak diabli, brawa dla chwytowych. Pierwszy problem męski co prawda zatrzymywał większość na starcie (topuje jedynie Japończyk Sugimoto, Szarafutdinow spada za bonusem), ale był to start na tyle ciekawy i na tyle sposobów interpretowany przez finalistów, że i oddech publika wstrzymywała co chwilę. Niby nic, chodziło o to, żeby umościć się czterema kończynami na startowej strukturze i jakoś dolecieć do kolejnej, ale początek zmagań udany.

Panie w tym czasie pokazywały kto umie, a kto nie umie łapać balans na połogu (Puccio nie umie, a przynajmniej w niedzielę nie umiała). Tylko Szwajcarka Stotz nie dała rady pokonać startu, przez co ta część zabawy ją ominęła.

Drugi problem męski zatrzymuje niespodziewanie jedynego bohatera jedynki, przez co traci on koszulkę lidera. Kilian Fischhuber pokonuje go z wielką klasą, Jan Hojer z wielką mocą. Szarafutdinowa mieli, ale robi. Dla Tsukuru Horiego jest to już drugi z ostatecznie czterech baldów bez topu – 5. miejsce zawdzięcza on jedynie absencji Jerneja.

Tymczasem damy bawią się na problemie naszego krajana, rozpoczynającym się efektownym „prawie – monostrzałem” (tu się często spadało), po którym trzeba było jeszcze wygrzebać się na odciągach z nogami na tarcie (tu też się spadało). Wurm, Stöhr (w ostatniej próbie), Coxsey – to trzy nazwiska na liście topujących drugi problem, która potem stanie się listą najlepszych. Z wyścigu po złoto Juliane Wurm odpadnie nieoczekiwanie na trzeciej przystawce (poza nią tylko Rebekka Stotz sobie tu nie poradzi) – rzecz tym dziwniejsza, że wyeliminuje ją ruch bardzo podobny do tego z poprzedniego balda.

Wyścig o złoto rozegra się pomiędzy Austrią a Wielką Brytanią na przystawce numer cztery i okaże się wyścigiem o próby. Przed ostatnią rundą prowadzić będzie Brytyjka, przez co Anna da pokaz prawdziwej determinacji. Shauna przeciwnie – przesadna ostrożność przez chwilę będzie się zdawała wysadzać ją z wysokiego konia, na którym jednakże ostatecznie utrzyma się do końca. „God save the Queen” – królowa angielska przed cesarzową Austrii.

Trzeci problem płci brzydkiej dostarczył emocji nieledwie kabaretowych. Do ostatniego ruchu wszystko było raczej czytelne, końcowe sięgnięcie właściwie też, z bonusowej paczki do słabej krawądki w lekkim połogu. Hojer nie znalazł tutaj wielu trudności, podobnie jak Fischhuber (któremu jednakowoż mnóstwo czasu zajęły poprzednie ruchy). Tymczasem obaj Japończycy oraz Szarafutdinow wyczyniali prawdziwe cuda.

„Kamikadze wariante” – określenie konferansjera zawodów dobrze oddaje kuriozalny charakter przedsięwzięcia. Chodziło mianowicie o to, żeby – rezygnując z niepewnego sięgnięcia – dać się skusić formacji i wpakować w zacięcie (nogami na bonusową strukturę). W tym miejscu było się już dość daleko i znacznie wyżej od topu. Narzucał się radosny skok, ale do krawądki? Sugimoto nawet jakby się do niego zabierał. Pamiętam, że spojrzałem wówczas na siedzącego obok „Mara” (Marcina Wszołka), ten zaś niemal zrugał mnie za tak idiotyczne pomysły. Ostatecznie Rei i Dmitrij, przy oszałamiającym aplauzie (publiczność uwielbia takie historie) i po długich chwilach spędzonych na rozmyślaniach w no-handowej pozycji, kończą swoje występy sukcesem; Tsukuru Hori może zaś pocieszyć się tym, że brał udział w najbardziej spektakularnym wydarzeniu zawodów.

Ostatni problem był piekielnie siłowy i są na to dowody: jedyne dwa topy przypadły w udziale Hojerowi i Szarafutdinowi, którzy w kategorii „przygotowanie fizyczne” znajdują się w innej lidze niż reszta. Niemniej emocje opadły nieco szybciej niż trwał cały finał, albowiem już po występie Niemca wiadomo było, że Rosjanin nie da rady go wyprzedzić próbami. Tym samym w pucharowym meczu Niemcy – Rosja wynik po trzech rundach (Chongqing, Baku, Grindelwald) wynosi 2:1.

***

Zawody szwajcarskie wyraźnie udane. Na potężną liczbę zawodników czekała znakomita strefa izolacji (ping-pong, badbington, leżaczki) z niezłą balderownią, z wyjątkiem spóźnienia Jerneja udało się uniknąć historii o charakterze regulaminowym, kolejne rundy czytelnie rozrzucały zawodników. Trochę szkoda, że szwajcarska publiczność (liczna, ale bez tłoku pod ścianą, niemniej Grindelwald to naprawdę niewielkie miasteczko) okazała się nieco opieszała, chociaż bardzo serdeczna dla zawodników.

Jeśli chodzi o pracę chwytowych to zasługują oni na generalną pochwałę i jednego szturchańca – kilka razy aż nazbyt widoczna była skłonność do upraszczania sobie życia. Po pierwsze, Manu Hassler znany jest z upodobania do rozwiązywania problemów chwytowych wedle zasady „jeden koordynacyjny strzał i rozrzuci chłopaków na próbach”. Będę się upierał, że w ten sposób kręcić na zawodach nie wolno, w Grindelwald mieliśmy takiego kwiatka i w eliminacjach i w półfinale.

Rzecz druga – nie jest rzeczą elegancką, jeśli struktury podczas kolejnych rund nie zmieniają swojego położenia na ścianie, a w Szwajcarii kilka razy tak się zdarzyło. Nie mówiąc już o jednym z okapów, w którym wisiały nieruszone przez całe zawody. Inna rzecz, że te uchybienia raczej ujdą chłopakom na sucho, bo w całości impreza wyszła nadzwyczaj udanie. A finały – palce lizać!

Andrzej Mecherzyński-Wiktor

Wyniki panie:

  1. COXSEY Shauna GBR 4t10 4b10
  2. STÖHR Anna AUT 4t12 4b8
  3. WURM Juliane GER 3t11 3b7
  4. NOGUCHI Akiyo JPN 2t3 2b3
  5. PUCCIO Alex USA 1t3 3b6 2t4
  6. STOTZ Rebekka SUI 0t 0b
  7. RUDZIŃSKA Małgorzata POL

Wyniki panowie:

  1. HOJER Jan GER 3t7 3b7
  2. SZARAFUTDINOW Dmitrij RUS 3t10 4b14
  3. FISCHHUBER Kilian AUT 2t7 2b7
  4. SUGIMOTO Rei JPN 2t23 3b22
  5. HORI Tsukuru JPN 0t 2b11
  6. KRUDER Jernej SLO
  7. MECHERZYŃSKI- WIKTOR Andrzej POL
  8. GŁÓWKA Jakub POL
  9. JODŁOWSKI Jakub POL
  10. BUNSCH Piotr POL



  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek
    Brak komentarzy na forum