17 grudnia 2018 11:58

Ponad 600 zawodników wystartowało w V edycji Warszawskiej Ligi Boulderowej

Okres przedświąteczny to dobry czas na podsumowanie kończącego się sezonu zawodniczego. A zakończył się on imprezą skierowaną do amatorów. Na przestrzeni 5 lat urosła ona do wydarzenia, którego nie można ominąć i które dla wielu stało się głównym celem na drugą część sezonu. Moglibyśmy wspomnieć o wielu statystykach, wspomnijmy jednak najważniejszą: ponad 600 zawodników. Tylu startujących wzięło udział w V edycji Warszawskiej Ligi Boulderowej. Liczba ta plasuje Ligę w czołówce największych imprez wspinaczkowych w Europie.

(fot. Szymon Aksienionek)

Tegoroczna edycja rozegrana została w systemie 4 rund eliminacyjnych, po których najlepsze zawodniczki i zawodnicy mieli rywalizować w finale. Każda runda odbyła się na jednej ze stołecznych ścian wspinaczkowych, stanowiąc lokalną atrakcję. Jednak aby myśleć o finale, należało zebrać punkty na każdej z nich. Każda runda ma swój niepowtarzalny charakter i koloryt związany ze ścianą na której się odbywa. Grozi to jednak pewnym rozwarstwieniem – szczególnie w wynikach.

W tym roku routesetterom udało się osiągnąć spójność, zarówno jeśli chodzi o wyniki (uczestnicy zdobywali zbliżoną liczbę punktów na każdej odsłonie), jak i przetestować wszechstronność zawodników. Na Obiekto zawodnicy musieli popracować nad równowagą, aby pokonać połogi. Crux dopytywał o skoczność, koordynację i znajomość „trend-setterskich” sztuczek. Arena Wspinaczkowa Wgórę to skałkowe wspinanie, które poza techniką wymagało również dobrego zgięcia i silnych palców. Na Murallu natomiast krawądek było może niewiele, ale zawodnicy musieli zmierzyć się ze wszystkim, co spotkało ich wcześniej. Do pokonania były skoki w bok, jak i połogi, natomiast najtrudniejsza propozycja czekała ich w dachu.

Routesetterzy przeprowadzili zatem zawodników przez każdą płaszczyznę współczesnego boulderingu. Pozwoliło to powspinać się wszystkim zainteresowanym oraz zmusiło najlepszych do sporego wysiłku. Dodajmy do tego, że każdy eliminacyjny boulder doczekał się topu. Wielkie uznanie dla routesetterów wszystkich rund.

(fot. Szymon Aksienionek)

***

Eliminacje

Amatorski charakter zawodów, grupy z instruktorem, wielki ukłon w stronę tych, którzy zaczynają się wspinać lub myśleć o udziale w zawodach – wszystko to nie może przesłonić nam wysokiego poziomu sportowego, jaki zaprezentowali w tym roku startujący. Świadczyć mogą o tym miejsca poza pierwszą 10-tką wielu finalistów z lat poprzednich. Jedynie Adam Łyjak potrafił podwyższyć formę z zeszłego roku i ponownie wszedł do finału.

W eliminacjach karty rozdawał jednak kto inny. Maciej Łomnicki i Mariusz Kowalczyk z trzema kompletami i brakiem zaledwie dwóch baldów w ostatniej rundzie wyrośli na pretendentów do zwycięstwa. Podwójny lub pojedynczy komplet i solidny występ na pozostałych eliminacjach dawały miejsce w finale. Zgarnęli je Bartek Wiczyński, Antoni Wilkoński i Radosław Wójtowicz. Finał uzupełnili Adam Litke i wspomniany wcześniej Adam Łyjak.

(fot. Szymon Aksienionek)

Wśród kobiet również doświadczyliśmy progresu. Zawodniczki mocniejsze niż zwykle, lepiej nakręcone bouldery i wyniki 27 topów u pań nikogo już nie dziwiły. Panie wspinały się po tych samych boulderach, co panowie. Warto tu wspomnieć o pokazach siły i techniki Roksany Niezgody, Ewy Zapart i Marysi Lipkowicz. Te panie zawsze odnalazły swoje miejsca na czele klasyfikacji i jedynie słabszy występ Ewy na Murallu powoduje, że Marysia i Roksana zajmują 1. miejsce przed finałami. Ex aequo, co okazało się mieć pewne znaczenie. Do finałowej szóstki wchodzi jeszcze Agata Różycka, zwyciężczyni WLB 2017, Hanna Szkudelska oraz Iwona Zalewska. Na 6. miejscu u panów ex aequo dwóch zawodników. Dla równowagi do finału weszła zatem 7. zawodniczka – Anna Urbańska, finalistka WLB 2017.

(fot. Szymon Aksienionek)

Finały

Kobiecy finał rozpoczął się paczkami, które większości nie sprawiły większego problemu. Flesze lub top w 2. próbie – takim wynikiem otwiera się damska rywalizacja. Idealna rozbiegówka dla zawodniczek i dla widowni. Brak topu u Ani Urbańskiej tłumaczyć możemy tym, że w eliminacjach startowała kilka godzin wcześniej i zabrakło jej czasu na regenerację. Kolejne 2 bouldery nie doczekały się topów. Na dwójce wydarzeniem były zony w wykonaniu Ewy Zapart (w 5. próbie) oraz Marysi Lipkowicz (6. próba). Boulder bardzo efektownie wyglądający, podobnie jak i trójka. Niestety i tutaj jedynie zona i to w wykonaniu jednej zawodniczki. Roksana Niezgoda dochodzi do zony w 6. próbie, pokonując efektowną bańkę, spada jednak przed topem i nie przypieczętowuje tym samym pewnego zwycięstwa.

Po trzech boulderach mieliśmy zatem małą liczbę topów i ex aequo pierwsze miejsce Roksany Niezgody oraz Marysi Lipkowicz. Niezwykle ciekawe jest również to, że po eliminacjach obie panie posiadały po 311 punktów, co nie pozwoliło rozstrzygnąć jednoznacznie, która z nich wygrała. Wygrały zatem obie, co świetnie podkreśla, jak równy poziom zaprezentowały dziewczyny w tej edycji WLB i ile wysiłku kosztowała je walka o finał. Każdej zawodniczce należą się duże brawa za niezwykłą walkę, jaką stoczyły na finałach.

(fot. Szymon Aksienionek / Ola Drutkowska)

Wśród mężczyzn można odnieść wrażenie, że zawiedli faworyci. Ale precyzyjniej będzie, jeśli stwierdzimy, że to inni wykorzystali swoją szansę. Zona w 1. próbie u większości zawodników, jednak męska jedynka pozostała bez topu. Każdy był blisko, żadnemu się nie udało, skutecznie jednak rozgrzali publiczność. Boulder numer 2 to siłowe doginanie w dachu, który sprawdzał u zawodników poziom regeneracji i zapas sił w finale. A tej nie zabrakło ewidentnie Radkowi Wójtowiczowi, który płynął na tym odcinku jak po kawałku drogi z liną. Kolejnym zawodnikiem z fleszem na tym problemie był Bartek Wilczyński. Niezwykle silny, spokojny i opanowany, ręce zginały mu się same. Dwa flesze, każdy zupełnie inny. Poza nimi bardzo dobre próby oddali Adam Łyjak, Maciek Łomnicki, Mariusz Kowalczyk i Antoni Wilkoński. Wspomniani odpadali z ruchu do topu, tracąc tym samym szanse na zwycięstwo.

Męska trójka korespondowała z damskim problemem. Bańka do wielkich z chwytów z wyłapaniem nogą. Zbyt trudna dla większości zawodników. Dwie zony – jedna w wykonaniu Adama Łyjaka, który dzięki temu zdobył miejsce na podium, druga Radka Wójtowicza, który wyskakał w ten sposób 1. miejsce w całym finale. Jeden top i trzy zony dają zwycięstwo zawodnikowi, który do finału wchodzi z 6. miejsca. Kolejny przykład na to, że finały mają swoją osobną historię i dają czystą kartę każdemu zawodnikowi.

(fot. Szymon Aksienionek / Ola Drutkowska)

***

Finały były za trudne. Fakt, który możemy wynieść zarówno z obserwacji wydarzenia, jak i tabeli wyników. Większość bulderów nie doczekała się topów. Rywalizacja rozstrzygnęła się zatem na zonach. Pojawiają się od razu pytania czy to dobrze, czy tak powinno być, czy zbyt trudne bouldery nie przygasiły widowiska? Praca routesetterów nie jest jednak pracą z podręcznikiem. Nie ma zasad i podpowiedzi, które jasno wskazują receptę na idealne finały. O tym, czy boulder jest dostosowany do zawodników, ich poziomu i formy dnia często decydują milimetry. A więc tak, finały były za trudne. Pokazuje to jednak, jak ważna i często niedoceniana jest praca routesettera. W tym momencie powinniśmy zatem mocno podkreślić sukces każdej rundy eliminacyjnej.

Warto jednak dodać na koniec, że fenomen, jaki udało zbudować się organizatorom, czyli ścianom wspinaczkowym: Obiekto, Crux, wGórę i Murallowi, w głównej mierze oparty jest na niesamowitej atmosferze i chęci startu, która wytworzyła się w środowisku wspinaczkowym Warszawy. Wspomnieć też należy dużą grupę ludzi z innych miast Polski, którzy poznali jakość WLB i przyjeżdżają z Krakowa, Wrocławia czy Lublina, aby być częścią tego wydarzenia. Na koniec wisienka: Białystok. Wielkie uznanie dla osób tworzących tamtejszą społeczność wspinaczy. Zdecydowany wzór działania dla mniejszych ośrodków.

(fot. Szymon Aksienionek)

Koniec tegorocznej Warszawskiej Ligi Bulderowej to piękny finał tego sezonu. Dużo emocji, radości i wysokiej jakości wspinania. Wygranymi tej imprezy mogą czuć się wszyscy, którzy spróbowali. Tym, którym udało się powalczyć na wszystkich rundach specjalne ukłony. Wielu zawodników wspominało, że ich apetyt na start w WLB rośnie i będą chcieli być jeszcze lepsi. Motor napędowy tego wydarzenia jest zatem w dobrym stanie i dobrze nastraja przed VI edycją w 2019 roku.

Piotr Smaroń




  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek
    Brak komentarzy na forum