W 1976 byłem na kursie w Betlejem. W żelaznym uścisku trzymał nas Szlachetny. Pogoda jak drut, robiliśmy standarty. Najbardziej pamiętam grań Świnicy w halnym, kiedy podwójny podciąg (40 m) wygięty w łuk fruwał nad granią, a podczas zjazdu w kluczu z Niebieskiej trzymał poziom...Kieńciu wyleciał wtedy z roboty za złamanie szczęki Weronowi, który nie uznał jego glejtu na pomoc jakiemuś pracownikowi nauki, poniżej Czarnego Stawu poza szlakiem...Były też ćwiczenia zjazdowe z użyciem różnych przyrządów na grani Małego Kościelca, pamiętam Zygmunta odzianego w oliwkowy anorak i jego siłę perswazji, wobec co bardziej strachliwych kursantów i kursantek...Wszyscy zaliczyli, nie było innego wyjścia...Metodyka łącznie z delikatnym, ale stanowczym zrzutem ze skały...To trzeba umieć...To był wspaniały facet...
R.I.P.