> ... a dokładnie rzecz ujmując,
> właśnie dla tego uważam, że nie powinno być
> odgórnych, administracyjnych prób uregulowania
> poziomu dopuszczalnego ryzyka...
No proszę Cię, kto taką tezę kiedykolwiek mógłby postawić,
żeby się od niej odwoływać?
Ja uważam, że kursy są przydatne/potrzebne dalatego,
że dają możliwość obnażenia się pod okiem instruktora i reszty zespołu
z poczucia odpowiedzialności za błędne decyzje.
Innymi słowy, pal licho, jeśli zginie tylko osoba,
która się na smierć narażała.
Ale taki wspinacz, spadając może kogoś strącić.
Może zginąć ratownik, który pójdzie na ratunek.
Gdy komuś kto jest kozakiem, przyjdzie tworzyć zespół z kimś,
kto jest totalnym świeżakiem i będzie musiał mu zaufać
w tematach bezpieczeństwa, wnet pojmie jak przydatne są
podstawy przyswajane na kursach.
Dam przykład sprzed kilku miesięcy.
Prosta, ubezpieczona droga w Jurze.
Kobieta około 40-50 lat (60-70 kg)
nagle rozpoczyna trawers i wchodzi nad 6-8 letniego
wspinacza na drodze obok.
Nie ma wpinek. Gdyby spadła, to smarkacz
w najlepszym razie miałby złamany kręgosłup.
Ojciec (na początku wg mnie pieniacz) rozpoczyna awanturę.
W końcu dociera do mnie, że zamiast jego syna,
mógło być pod tą kobietą moje dziecko.
Gdy oglądałem zjazdy Dominika na Matterhornie,
ten obrazek wrócił.
Gdy wpieprzył się w kosówkę po Orlej
i jako powód wpadki wybrał zbyt długą drogę powrotu
(a nie godzinę zejścia, wiedząc przecież dobrze o kosówce
z dwóch stron Orlej!!!) łudziłem się, że kogoś może jeszcze posłucha.
Że ktos skutecznie go opierdzieli.
Ale teraz wydaje mi się, że gościu nie miał idoli.
Dziś w Nowym Mieście nad Pilicą był pogrzeb Dominika.
O Krzysiu nic nie wiem, a chciałbym się dowiedzieć :(
Zmieniany 2 raz(y). Ostatnia zmiana 2020-02-27 18:12 przez eizo.