Szranki i konkury

admin czwartek, 15 maja, 2014 With Brak komentarzy

Brytan nr 8 - Szranki i konkury

ZAWODY W WARSZAWIE

W dniach 8-9 maja odbyły się w Warszawie zawody wspinaczkowe w cyklu Pucharu Polski. Ta, druga po Tarnowie, edycja Pucharu zorganizowana została jako Memoriał Janka Wolfa w celu uczczenia jego tragicznej śmierci w zeszłym roku w Tatrach.

Fakt, iż zawody odbyły się w stolicy nie wpłynął niestety w żaden sposób na poprawę rangi tego typu zawodów. Należy jednak stwierdzić, że środowisko warszawskie zrobiło wszystkim zainteresowanym rankingiem miłą niespodziankę. Przy niewielkiej ilości jakichkolwiek zawodów, stały się one wyśmienitą okazją dla pokazania wiosennej formy i poprawy pozycji w rankingu. Nie wdając się w szersze komentarze, sypiąc tylko faktami, odnotowujemy kolejne zawody „o złote kalesony”.

Nie chcemy w żaden sposób urazić organizatorów, dziękując im za imprezę w imieniu zawodników ale było ich tylko 20. Niefortunne założenie formuły zawodów i skąpa informacja przed zawodami w sprawie włączenia ich do cyklu pucharowego sprawiły, że „zastartowało” właśnie tylko tylu „chętnych”. Wynikiem takich zawirowań była rezygnacja z eliminacji i rozegranie zawodów tylko w jednej konkurencji rozstrzygającej – teraz albo nigdy. Dość estetyczna ściana na tyle boiskowego zegara zgromadziła klasycznie niewielką grupę kibiców, ot tyle co trzeba do klaskania i wiwatów. Ułożona przez „Bulderowca” Haciskiego droga oferowała wydłużający ją „przemielający” trawersik oraz selekcyjne miejsce w górnej, przewieszonej części. Przez owe miejsce przedarł się jedynie Lechu Milczarek z Warszawy, co słusznie i sprawiedliwie dało mu zwycięstwo u siebie w domu. Pozostali spadali niżej, a to w selekcyjnym miejscu z nadzieją na jego przejście, a to bez nadziei pod trudnym miejscem. Zawody dokonały zmian w liście rankingowej Pucharu i utwierdziły na solidnych podstawach słabość i chaos całego cyklu startowego. Na deser pozostaje podać wyniki, dając przyjemność szczególnie tym, którzy pojawią się na zestawionej liście.

1. Leszek Milczarek
2. Jacek Trzemżalski
Marcin Wróbel
4. Renard Stachnik
5. Jacek Jurkowski
Mateusz Kilarski
Sebastian Kostkiewicz
Tomasz Lewandowski
Tomasz Samitowski
10. Sławek Rokita

Darek Król

ZAWODY W SZCZECINIE

Wszystko, co usłyszeliśmy o przygotowaniach do zawodów w Szczecinie wprawiało nas w przyjemne drżenie mięśni. Dobrze znany nam łuk ze swoim wyjątkowym przewieszeniem, sprawność organizacyjna zapowiedziana dodatkowo powstaniem specjalnego komitetu, przewidywane duże nagrody pieniężne no i ten element przygody – Szczecin leży w końcu tak daleko. Każdy kto zamierzał startować wyznaczał sobie rezerwację na te dwa dni czerwca – w końcu najważniejsze zawody w Polsce, no nie. Specjalne cykle treningowe przygotowywały straszliwą moc, która miała być przyłożona na ŁUK.

Ustawiaczem został Andrzej Marcisz – to już jakby podbicie gwarancji na zakupionym towarze. Nie może się nic spartaczyć. W drgawkach emocjonalnych najwyższej częstotliwości pojechaliśmy do pomorskiej krainy baśni z betonu. Ach ty betoniczku, szufelka nad szufelką.

STREFA

Beton ciemny nad nami. Przeliczamy się, nie ma tych, co też być powinni. Jak to? Nie wiedzieli, że zawody są piątek-sobota, myśleli, że to sobota-niedziela. Kilku konkurentów mniej. Nie wiadomo czy się cieszyć, a organizatorom chyba to zwisa. Kurde, coś zimno jak na zawody w lufcie. Mało zawodników ale i tak tłoczno. Nie wiadomo co robić, rozgrzewać się, żreć, pogadać? Dwaj faceci z plakietkami na klacie drą się, że nie wolno wychodzić za linę bo dyskwalifikacja. To jazgotanie trwa aż do końca. Zaczyna się nerwowa, po co to napięcie z tym nieprzekraczaniem liny i tak nikt nie ma zamiaru wypatrywać tego czego i tak nie widać.

Oglądamy drogę, tylko pięć minut. Dobiegamy pod filar łuku, zostały już tylko trzy. na starcie do eliminacji same kute dziury. Będą jaja, od 1-go metra nic nie można wydumać. Po za tym czas się skończył i powrót do strefy, oblężenie na bufet: kanapki, hamburgery, sałatki, hot-dogi, „snikusie”, nerwy puściły, zawodnicy wchłaniają jak leci. Już wkrótce szefowa bufetu oznajmi „rozbicie banku”. Wszyscy biegają – rozgrzewka, kibelek. Czas płynie, kilku pierwszych wystartowało i zaczyna lać. Dodatkowe 4 minuty wizji drogi niczego nie zmienia. Siedzenie w strefie urozmaicają rozłożone „plejboje”, o błogie rozprężenie. Nie wiadomo co dalej z zawodami bo ściana mokra, ta niepewność rozkłada morale większości. Rozgrzać się nie można, czekanie deprymuje. Przestaje w końcu padać i jakaś cudowna maszyna nazwana „dopalarką” wysusza dwukrotnie chwyty. Udaje się ostatecznie wypuścić wszystkich zawodników na drogę eliminacyjną.

ELIMINACJE

Strefa wykończyła większość zawodników, wszyscy wspinają się brzydko, demoralizujące czynniki zbierają owoce. No, ale w końcu to zawody, każdy był poddany tej samej obróbce wstępnej, więc nikt nie ma pretensji. Droga jest ciekawa, na dole banalny filarek z przyjemnymi dziurami, potem techniczne miejsca na płycie alternujące dziury z małymi chwytami. Im wyżej tym wspinanie płynniejsze, trochę wybiera bułę i każda dekoncentracja daje przewagę siłom grawitacji ziemskiej. Ograniczenie czasowe współdziała z grawitacją, kilku zawodników zjeżdża chociaż nie spadli, lina asekurującego ściąga w doł – wspinali się za wolno. Tomek Mendoza odczuje to najdobitniej w finale. Trybuny raczej puste, deszcz i brak zainteresowania powodują, że zawody przebiegają tak jakby za ostatnią stodołą we wsi. Nieoczekiwanie liczba finałowców zwiększa się z 10 do 16, poprawia to nastrój kilku zdegustowanym facetom. Błyskawiczna kalkulacja: na szesnastu, jedenastu jest z „KORONY”.

DZIEWCZYNY

Ktoś mówi: startują kobiety, konkurencja pań. Brzmi to postarzająco. To przecież dziewczyny, do jasnej ciasnej. Jest ich tylko sześć ale jest na co popatrzeć. Iwona, Renata,i Ruda kończą drogę. Aśka i Ula spadają niżej za przewinięciem z filara na ściankę przewieszenia, Sandra ulega pokusie czujnego przechwytu i spada najniżej. Do finału wchodzi aż „50%” startujących dziewczyn.

FINAŁ

Pogoda trochę lepsza, organizacja też jakby rozwinięta. Jakaś młodociana kapela w stylu „odjazd” daje czadu : dup, dup, dup, bania, bania, dup, dup. Nagle, nie wierzymy własnym oczom, dym na estradzie i wyskakują rozebrane panienki, pokaz mody szczątkowej. Był czad i były obiekty do oglądania, finał wydaje się być już nieistotny. Ale wychodzą w końcu finaliści, oglądanie drogi daje rozeznanie tylko w kilku pierwszych ruchach. Standard. Droga wiedzie przewieszeniem od podestu, w pewnym momencie, schodzi na w lewo na filarek, wraca i wchodzi w dach, po którym trzeba wyjść na pik łuku. Bombowo. Start w odwrotnej kolejności. obecność nowych, młodych twarzy w finale jest wielce pozytywna. Nisko jednak spada Sławek Rokita -udana niespodzianka w finale, połowy drogi nie urabiają też Grześ Wieczorek, Grzesiek Kimla, Adam Doleżych i Piotrek Pławucki. Renard Stachnik za wszelką cenę usiłował wpiąć się do ekspresa, ktory był po za drogą, ten błąd informacyjny kosztował go utratę sił i dość niskie miejsce jak na jego możliwości. Podobny błąd o mało nie zakończył niżej wspinania Grześkowi Pleśniakowi, który po wymianie zdań z sędzią wiszącym na drabinie, na szczęście doszedł do właściwego ekspresa. Spada z obłego chwytu w miejscu, gdzie łuk z wywieszonego staje się wydupiony. Troszkę niżej rozgina Marcina Bartochę, który cicho i spokojnie podkradł się w to miejsce dzięki wrodzonej technice.

Ciśnienie krwi rośnie, gdy wspinają się Mendoza i Uśmiech. Uśmiech spokojnie doszedł do miejsca, gdzie spadł Grzesiek Pleśniak, wyżej jest przechwyt z „korka” do klamy ale to kosztuje więc spada po kolejnym ruchu w dachu. Tenże „korek” skutecznie rozgina Miksera, który następnej klamy nie utrzymuje. Publika jednak cichnie z zachwytu kiedy wspina się Mendoza. Dolną część drogi przebywa bez oznak wysiłku. Spokojnie magnezjuje na klamce, z której zjechały palce Grześkowi Pleśniakowi. Skurcze na twarzy niby zdradzają przykładanie newtonów ale to tylko oznaki nerwów. My to już znamy. Coś tam podsykuje sobie i rusza w dach, żelazne przybloki nie pozwalają mu spaść z szufli na dachu. Kończy drogę zbierając największą owację zawodów. Pokazał na prawdę klasę i opanowanie. Szkoda, że fatalny brak czasu w eliminacjach nie daje mu szans na superfinał. Sędzia główny Jasiu Fijał jest nieubłagany – przepisy UIAA nie lubią Mendozy.

Pojawia się na starcie stara buła -Lechu Milczarek, idzie bardzo pewnie stosujac technikę podciągania się na chwytach – ręka, ręka i obie nogi na raz. Dochodzi w ten sposób do klamiastego miejsca na 4 metry przed końcem drogi, gdzie wybiera mu bułę przy kolejnym przechwycie.

Jajo, który idzie przedprzedostatni, dysponuje teoretycznie wiekszą wytrzymałością. Jednak chyba ją ostatnio „zaniedbał” bo gdy dochodzi do klam ponad „korkiem” stwierdza, że nie ma już z czego zadać. Chodzi mu oczywiście o zawartość pary a nie o wielkość chwytów jak niektórzy błędnie zrozumieli, odpoczywa około 3 minuty na klamach, co daje mu dynie siłę na ruch do chwytu z którego spadł Milczarek.

Przedostatni rusza Gisbern, najmłodszy zawodnik tych zawodów, co już samo w sobie daje mu nagrodę (2 mln za to, że nie był starszy, tak jak koledzy – co za bzdura). Bez problemu dochodzi do trawersiku na kant ale… tu go zakleszcza na dobre dwie minuty. Nie potrafi wyczaić ukrytych za kantem dwóch chwytów oznaczonych białą strzałką. Nie dostrzega strzałek i co chwila schodzi i podchodzi. Widać jak wybiera mu bułę. Czy tak bez sensu ma spaść ? Nagle z widowni pada rzucone przez Wielkiego Maga tajemne zaklęcie – „Myśl !”. Gisbern olśniony tą formułą wytrapia „zaginione chwyty” i przechodzi pewnie całą drogę. Vivat magia !. I na końcu pojawia się faworyt – nowosądecki master of panel – Jacek Jurkowski. Generalnie omija chwyty, po zadaniu z których wysięg nie przekracza mniej więcej trzeciego szczebla drabiny i kończy drogę czując, że dopiero rozgrzewa się przed superfinałem.

SUPERFINAŁ

Andrzej ma sprawę przemyślaną, odkręca kilka niepotrzebnych chwytów. Wydaje się, że chłopcy się zdziwią ale Jacek Jurkowski nie zauważa brakujących chwytow, przecież i tak poomijał je na finale, znów kończy spokojnie drogę. Gisbern nabuzowany dobrym występem w finale, nie jest gorszy do czasu wyczerpania magicznego kredytu. Dotyka wspomnianego „korka”, który oczyszcza go z niezużywalnej Siły. Spada z „korka” i jest w ten sposób drugi. Mówią, że wyszło sprawiedliwie. Niech tak zostanie.

DZIEWCZYNY RAZ JESZCZE

Mała przeróbeczka na drodze facetów i Iwona, mimo gipsu na kolanie spokojnie mogła zdystansować rywalki. Nie ma dyskusji nad jej siłą i wytrzymałością. Gracja Renaty i doświadczenie Rudej pozwoliły jedynie na kilku a nie kilkunastometrowe rożnice odległości.

CZASÓWKA

Super, super, super zabawa. Nie tylko dla startujących ale także dla oglądających. Szkoda, że i jednych i drugich było tak mało (po 20 sztuk zaledwie). Zawody na czas odbyły się więc już za trzecią miedzą pod wsią bo nawet organizatorzy gdzieś się zmyli. Była to pierwsza prawdziwa, z takim rozmachem zrobiona czasówka w Polsce, musi ich być więcej bo to wspaniałe widowisko. Dwudziestoosobowa trybuna ryczała z zachwytu podpowiadając i przeszkadzając zawodnikom: „pomagnezjuj sobie”, „sprawdź węzły”, „ręka, noga, ręka, noga”, „szybciej nogi!”. ostatecznie Jacek Jurkowski wygrał w finale znow z Gisbernem, który na drugiej drodze (start odbywał się na dwóch drogach na zamianę) został zauroczony jakąś ciekawą myślą bo mając już zwycięstwo w kieszeni, zatrzymał się, podrapał po głowie i spadł.

IMPREZA

Chwała niech będzie Fijałowi, że przyjechał sędziować do Szczecina. Rozładował on ogólne poczucie niedosytu, wspaniałym darem od pabianickiego kartelu. Zdruzgotani przegraną zawodnicy zebrali się w klubie szczecińskim aby wysączyć ku pociesze chmielowy płyn czujnie przygotowany przez organizację. obfitość płynu przerodziła się w jakość bo gdy organizatorzy przyjechali w końcu aby porozdawać nagrody nikt nie był w stanie traktować tego poważnie. Przywitany gromkim (zagranicznym) „niech żyje” Jasiu Fijał zabrał część zgromadzonych w lot dookoła świata ofiarowując wspaniałomyślnie „gryzące chrabąszczyki”. Nastrój wesołości osiągnął zenit, kiedy kolejną nagrodą okazał się karrimat z zestawem kosmetyków. Ludzie kaszleli z gryzącego śmiechu. Główną nagrodą okazała się koperta z zawartością 5 mln ufundowanych przez niezawodną firmę ALPINUS. Powrót do domu okazał się w wielu przypadkach uciążliwy, gdyż Andrzej Marcisz wyłożył jeszcze wielozerowy banknot na intencję złocistego płynu. Nie został on z braku mocy przerobowych dopity do dna. Impreza była w opinii wszystkich zgromadzonych najciekawszą konkurencją całych zawodów.

Zebrawszy pewne doświadczenie na tych zawodach, należy zaproponować nieco inną formułę startową : eliminacje, finał, superfinał, impreza przy czym ta ostatnia wyłania dopiero właściwego zwycięzcę. Gdyby nie impreza, wspomnienia z tych zawodów byłyby mniej radosne, a na pewno nie dla wszystkich. Wiemy jak trudno jest zorganizować zawody wspinaczkowe i tu absolutnie nie można w żaden sposób stawiać zarzutów ani organizatorom ani KW Szczecin. Brakuje nam po prostu wiedzy o zawodach. Zawody odbyły się ale były to kolejne zawody bez rangi. Nie pchnęły one wspinania w żadnym kierunku. Widać to po liście startowej i nastrojach postartowych. Zawody zaściakowe, nic nie znaczącego sportu, gdzie zawodnicy walczą jak dzieci w piaskownicy o tytuł mistrza podwórka. Było nam nudno i czuliśmy, że tak na prawdę te zawody są trochę z przymrużeniem oka. Ewidentnie, problem leży w pieniądzach i popularyzacji naszego sportu.

Nie należy się spodziewać, że zawody wspinaczkowe szybko uzyskają rangę w sporcie, taką jak chociażby zwykły mecz ligowy koszykówki. Kolejne zawody bez otoczki ponadcodzienności zanudzą nas na śmierć, aż do zaniku, a i tak już przecież zainteresowanie w środowisku startami i zawodami jest nikłe. Interesuje się nimi tylko grono startujących. Czy widzieliście kibicow wspinaczy, którzy przyjechaliby tylko pooglądać zawody w Szczecinie? Nie, bo każdy powie, że za daleko i po za tym po co? Może kiedyś przy okazji.

Jeżeli chcemy mieć zawody nawet na rangę Pucharu Świata, to wspinanie musi stać się bardziej popularnym sportem. Wiele zależy od nas, od naszego poziomu sportowego oraz od naszej odwagi do brania udziału w zawodach. Marzą się zawody, których nie będzie trzeba ratować końcową imprezą. A propos, ach…ta impreza w Szczecinie.

Darek Król

ZAWODY NA KORONIE 14-15.08.

Błyskawiczna operacja w gmachach KORONY. Grzmiało, wrzało i buczało przez okrągły miesiąc przy ulicy Kalwaryjskiej. Rezultat – nowa ściana o wysokości 10 m i długości dróg do 25 m (sufit na 8 m). Rozczarowany brakiem możliwości startu Gienia de Odessa w rekompensacie straty potencjalnie łatwego zarobku (mógł spokojnie wszystkim dołoić) układa w pośpiechu drogi dla 3 konkurencji (jest półfinał) – toże za dieńgi – wot profesjonalnoje pristuplienje k rabotie. Brygada „MARCISZ STEINLESS CLIMB PANEL WORKS” pada z nóg, a mało czasu, sił i szmalu na większy blask. Zawody dochodzą do skutku – to niewątpliwy sukces zmordowanej brygady. Ta edycja nie będzie jednak na miarę marzeń. Kolejna impreza po partyzancku, „rozszumiały się wierzby płaczące…”.

Po raz pierwszy prawdziwa widownia, niestety świeci pustką. Ulica też jak po łapance. Radio RMF nadaje rozpaczliwe apele „…tu Kopiec…koma Korona…14.8…VI.5…za Wisłą…”. Zrzuty jednak nie nadchodzą. „Partyzanci” działają więc w osamotnieniu. Weekend, wakacje, upał i brak agresywnej reklamy. Niektórym udaje się przebić z okrążenia. Stan po eliminacjach: 2 kończy drogę, 2 przechodzi miejsce selekcyjne aby paść trochę dalej, potem, kilku „klepie w okolicach selekcyjnego chwytu 5 m nad glebą. Reszta nie „klepie” i to ją eliminuje z dalszych działań. Chyba będzie trzeba ich rozstrzelać bo nie potrafią się wspinać, przecież nie było problemu żeby „klepnąć”. Tylko co zrobić, gdyby wszyscy „klepnęli”? A tu taki ładny dach nad głową, aż się prosi żeby „partyzanci” z niego spadali. W półfinale 21 bojowników – 16 ocalałych z „klepaniny” wspartych 7-osobową delegaturą z RANKINGU zasady jak na Mistrzostwach Wszechświata. Kolejna faza jest ciekawsza, różne siły przybyły popatrzeć i „pofilmować”, znana spikerka z TV2 dodaje odwagi i powagi. O, droga też jest do powspinania. Nareszcie jakieś sukcesy. Żeby choć tak jeszcze było słychać, co zapowiadają spikerzy s mniej znanej stacji PIWNICA FM. Wspinają się i spadają w dachu. Tak jak chciała gawiedź i TVP. I znów selekcja, tym razem przejrzysta – Ci ,co wleźli w „dach” (a nie na dach) przejdą do Finału. Tu wspomnieć należy epizod 4-osobowej konkurencji dziewczyn, w której Iwona przeszła całą drogę do końca, co nikogo już nie zaskoczyło, co najwyżej już tylko odebrało resztki wątpliwości. „Partyzanci” gwardziści-finaliści jęczą wszyscy jak jeden mąż, że mają tak wybraną bułę po półfinale, że nie chcą się już wspinać. Zrezygnowane twarze wchodzą po kolei w ścianę, a tu trzeba jeszcze rozwiązać szaradę: aby iść drogą finałową trzeba używać prawie wszystkie chwyty na ściance, również z poprzednich konkurencji. A więc styl 0.5 0S*n’RP. Droga szczyci się 28m długości uzyskanej przez trawersiki: w lewo, w prawo, w lewo, w lewo i jeszcze raz w lewo. Aż następuje „nieznane”. Partyzant Juhas schodzi nawet 3 m poniżej „nieznanego” (brak ogranicznika w dół). Najlepiej poradził sobie Szymon Schab, który nie mając nic do stracenia osiąga „pisuary” w dachu. Ręce trzymają ale nogi nie trzymają. Nie ma jak się wpiąć. Misja skończona. Panika w kwaterze głównej. Droga za łatwa? Za mało trawersików? Zdezorientowany Szymon (gdyby nie wpinka, to zadałby dalej) przyjmuje kolejno gratulacje od jeszcze bardziej zdziwionych konkurentów walących się pod dachem. Zapoceni (w hali nie ma czym oddychać) „guerillos” nie dołożą Szymonowi. Do „pisuarów” dochodzą jedynie Gisbern i Uśmiech i oni wygrywają te zawody w myśl najsurowszych i najwspanialszych przepisów UIAA (lepsze miejsca w półfinale). Zszokowani zwycięzcy odbierają nagrody : 5 mln dla Gisberna, „kaseciak” dla Uśmiecha i… obietnica dla Szymona.

Następne zawody na tej ścianie będą w październiku. Jest nadzieja, że Andrzej Marcisz (dzięki którego determinacji odbyły się te zawody) i jego brygada będą miały więcej czasu i hojniejszych sponsorów na usprawnienie i wywyższenie imprezy na poziom wielkiego widowiska sportowego.

WYNIKI

1. Marcin Wróbel Korona
2. Tomasz Samitowski Korona
3. Szymon Schab Korona
4. Piotr Kruczek Korona
5. Jacek Jurkowski Nowy Sącz
6. Jacek Trzemżalski Korona
7. Marcin Bartocha Częstochowa
8. Włodek Derda Korona

Darek Król

Komentarze na forum Dodaj swój wątek
Brak komentarzy na forum