Jim Morrison zjeżdża na nartach północną flanką Mount Everestu
Sukcesem zakończyła się amerykańska wyprawa na Mount Everest – jej głównym akordem był zjazd na nartach w wykonaniu Jima Morrisona północną flanką Everestu (15 października). Amerykanin w świetny sposób połączył dwa kuluary, Hornbeina i Japoński. W sumie pokonał w zjeździe ponad 2700 metrów deniwelacji.
***
Dla Jima było to nie tylko zwieńczenie 6 lat starań i marzeń, nie tylko wyczyn sportowy, ale również wzruszająca misja dedykowana pamięci zmarłej tragicznie partnerce Hilaree Nelson.
Wczoraj o 12.45 wraz z towarzyszącym mu Szerpą Yukta Sherpa oraz pozostałymi 10 członkami teamu zameldowali się na szczycie Góry Gór. Kolejne minuty poświęcił Hilaree – rozsypał jej prochy, spoglądając na pobliskie Lhotse, z którego razem zjechali na nartach w 2018 roku.
Chwilę z nią porozmawiałem, czułem, że mógłbym poświęcić jej cały dzień…
Wcześniej ekipa pokonała, jako jedna z nielicznych wypraw w historii, drogę wiodącą przez Kuluary Japoński i Hornbeina. Do ataku szczytowego wystartowali z obozu 4 o 6 rano. Wspinali się przy słabym wietrze w temperaturze -27°C. Prawdopodobnie korzystali z tlenu z butli (w relacji zamieszczonej w National Geographic autorzy nie wspominają o „tlenie”).

Przybliżona linia zjazdu Jima Morrisona północną flanką Mount Everest. Zjazd na nartach przebiegał Kuluarem Hornbeina i potem Kuluarem Japońskim. Jak raportuje team Jim był zmuszony odpiąć narty na odcinku ok. 200 metrów – barierę skalną zjechał na linie). Oprac. wspinanie.pl na podstawie National Geographic, fot. Marcin Miotk.
Swój zjazd z wierzchołka Morrison rozpoczął o 14 i jak podkreślił: „warunki były okropne”. I dodał:
To była mieszanka walki o przetrwanie i narciarskiego szaleństwa. Niektóre odcinki były na tyle gładkie, że można było zrobić na nich normalne skręty. W innych miejscach zmrożony śnieg sterczał w górę na ponad metr, przypominając zamarznięte fale.
Teren nie pozwolił na pełny zjazd – w najtrudniejszym punkcie kuluaru była goła skała. Jim musiał odpiąć narty i zjechać na linie ok. 220 metrów. Może dzięki temu miał trochę czasu, aby zauważyć butle na tlen pozostawione w tym miejscu przez Toma Hornbein i Willi’ego Unsoelda w 1963 roku.
Dalej – po krótkim odpoczynku w obozie 3 (7950 m) – kontynuował zjazd już w stosunkowo łatwiejszym terenie.
To była całkiem dobra jazda – mogłem płynnie skręcać na wysokości ok. 8000 metrów. To było trudne, ale niesamowite.
I tak aż do obozu 1 (6088 m). Na lodowcu Rongbuk zameldował się po 4 godzinach i 5 minutach zjazdu, podczas którego pokonał na nartach i linie ok. 3650 m, w lodowo-śnieżnym terenie o nachyleniu dochodzącym do 50°.
Towarzyszyłam mi myśl – nigdy tu już nie wrócę, dlatego muszę zrobić jeszcze kilka skrętów, póki mogę. Kiedy w końcu dotarłem do szczeliny brzeżnej rozpłakałem się. Ryzykowałem tak wiele, ale się udało, żyłem. Czułem, że oddaję hołd Hilaree – robiłem coś z czego byłaby pewnie dumna. Naprawdę miałem wrażenie, że była tam za mną i mnie wspierała.
Trzeba dodać, że wyprawa została zorganizowana przez National Geographic, a w jej skład wchodziła ekipa filmowa ze zdobywcą Oscara Jimmy Chinem (oczywiście za Free Solo, 2018). W przyszłości możemy zatem spodziewać się świetnego dokumentu.
Historia zjazdów z Everestu od strony północnej
Choć północna strona Everestu cieszy się mniejszą popularności i tu w przeszłości działali narciarze i snowboardziści.
W 1996 roku właśnie Kuluarem Hornbeina zjechał Dominique Perret. Nie był to pełny zjazd (Perret zaczął na wysokości około 8300-8500 m), ale na uznanie zasługuje styl w jakim wspinał się i zjeżdżał Szwajcar – bez wspomagania tlenem z butli, bez jakiegokolwiek wsparcia Szerpów i w stylu alpejskim.
W tym samym roku zjazdu z najwyższej góry świata próbował legendarny Hans Kammerlander. Wybrał drogę przez Przełęcz Północną, zjechał 300 m poniżej szczytu, po czym musiał odpiąć narty. Zjazd kontynuował od wysokości 7700 m do bazy wysuniętej.
W 2001 roku drogą przez Kuluar Nortona jako pierwszy w historii na snowboardzie, zjechał Marco Siffredi. Jego zjazd był fenomenalnym wyczynem, jednak należy pamiętać, że Francuz korzystał z dodatkowego tlenu. Dosłownie dzień wcześniej podobną próbę oddał Austriak Stefan Gatt, jednak ze względu na niewystarczającą ilość śniegu na dwóch odcinkach, musiał odpinać deskę.
Marco Siffredi pojawił się ponownie pod Everestem w kolejnym roku. Po raz drugi zdobył szczyt i rozpoczął zjazd na desce Kuluarem Hornbeina, niestety ta próba zakończyła się tragicznie, a jego ciała i sprzętu nie odnaleziono.
W 2003 roku swoich sił od strony północnej próbował węgierski snowboardzista Petr Machold, jednak ze względu na brak śniegu, musiał odpinać deskę w kilku miejscach.
W 2006 roku Norweg Tormod Granheim oraz Szwed Tomas Olsson zjeżdżali Kuluarem Nortona. Niestety dla Olssona zjazd zakończył się śmiertelnym upadkiem na wysokości 8500 m.
Również w 2006 przez północną grań zjeżdżali Szwedzi Olof Sundstrom i Martin Letzer. W kilku miejscach odpinali narty, zjazd zakończyli w bazie wysuniętej.
Źródło: National Geographic
CIESZ SIĘ WSPINANIEM, CIESZ SIĘ CZYTANIEM
Mamy nadzieję, że ten tekst Ci się spodobał, że Cię zainspirował, zaciekawił, dostarczył Ci informacji. Jeśli tak to zachęcamy Cię do wsparcia serwisu. Dzięki Tobie będziemy mogli działać jeszcze lepiej. Wielkie dzięki! Do zobaczenia na ściance albo w skałach.
REKLAMA

Jim Morrison
[img]https://zapodaj.net/images/15d3e65c0a1b7.jpg[/img] [img]https://zapodaj.net/images/786755cc127ee.jpg[/img]
Odpowiedzi: 19