John Redhead – Witkacy wspinania
Wspinanie przez pierwsze dwieście lat swojej historii (jeśli za jej początek uznamy wejście na Mont Blanc w 1786 r.) miało moc przyciągania ludzi niezwykłych, będących w swoim nonkonformizmie często na progu tzw. normalności. Ewolucja tej dyscypliny w masowy sport i rekreację, zastąpienie mediów wspinaczkowych przez społecznościowe, czyli, de facto, drukarki świadomości, definitywnie zlikwidowało jej niszowość. Obecnie wspinanie jest taką samą przechowalnią niebanalnych postaci jak bieganie, jazda na rowerze, turystyka, narciarstwo czy wyjazdy all inclusive. Tak tutaj, jak i w innych dziedzinach, oryginalność została wyparta przez influencerów, czyli promotorów sztampy.
Dlatego warto przypomnieć barwnego przedstawiciela brytyjskiego wspinania lat 80., który całokształtem swojej działalności zasłużył na podobną renomę jak nasz „wariat z Krupówek” w latach 20. i 30. ubiegłego wieku – Witkacy miał na koncie pojedynczy wyczyn taternicki, jakim było jedno z wczesnych wejść na Durny Szczyt, i bardzo wiele innych wyczynów nie tylko natury artystycznej.
John Redhead może poszczycić się znacznie większym wpływem na historię brytyjskiego free climbingu w najciekawszym okresie, przypadającym na pierwszą połowę lat 80. ubiegłego wieku, kiedy to był uznawany być może za najlepszego łojarza na Wyspach. Reszta jego ekspresji jest zdumiewająco podobna do ekspresji prezentowanej przez Stasia, o czym bohater niniejszego artykułu zapewne nie wie. Podobnie jak jego brytyjscy protagoniści i antagoniści.
Tak czy owak, JR to marka sama w sobie, o czym świadczy choćby zestaw przynależnych mu określeń, pośród których najczęściej powtarzają się „kontrowersyjny”, „wariat”, „niestabilny”, „mizogin”, „Rasputin”, lecz także „artysta”, „człowiek o wielkiej elokwencji”, „enigmatyczny”, no i „przystojny”, gdy wspominają go kobiety.
Niniejszy tekst stanowi próbę przedstawienia postaci JR na polskim podwórku. Być może dla niektórych starszych Czytelników będzie to jedynie przypomnienie, gdyż w połowie lat 80., zwłaszcza w dobie potyczek Nowej Fali ze szkołą śląsko-łódzką, był on często przywoływany jako wzorzec, czy punkt wyjścia dla tego drugiego ugrupowania. Warto wspomnieć, że ze zrozumiałego powodu bardzo cenili go też czescy piaskarze tej samej epoki. Przyczyna była prozaiczna: angielski „Mountain Magazine”, który docierał w nielicznych egzemplarzach za żelazną kurtynę, często wspominał o wyczynach Redheada w kontrze do sportowych osiągnięć np. Jerry’ego Moffata i grupy wspinaczy skupionych wokół niego.
JR jawi się nie jako wspinacz, lecz jako artysta, który się wspina, a konkretnie image maker, co samo w sobie narzuca porównanie z Firmą Portretową S. I. W.
***
John Redhead urodził się w Hull leżącym na wschodnim wybrzeżu hrabstwa Yorkshire, mieście typowo przemysłowym (stocznie, rafinerie, fabryka czekolady), w rodzinie o żydowsko-romskich korzeniach. Ponieważ ewidentnie nie życzy sobie podawania daty urodzin, ograniczę się do stwierdzenia, że jest ona zbliżona do tej przynależnej piszącemu te słowa. Rok – nie wyrok. Jako artysta był samoukiem, który z czasem stał się profesjonalistą. W wieku dwunastu lat urządził swoje pierwsze studio, przerabiając część sypialni w domu rodziców, zaś w wieku lat szesnastu powiększył metraż, przebudowując połowę pobliskiego kurnika. Od czternastego roku życia sprzedawał swoje wyroby – niestety, zgodnie z zapotrzebowaniem sprzedawców pamiątek, w dużej mierze były to dzieła odpustowe lub związane z lokalnym folklorem. Działał pod rozmaitymi pseudonimami, zmieniał też formę artystyczną. Tak czy owak, JR w ten sposób zdefiniował podstawy swojej egzystencji, która z czasem przyniosła znacznie ambitniejsze dzieła.
Później przyszedł okres studiów artystycznych i praca w Pig Yard Museum w Settle. W tamtym czasie odkrył, że w sztukach plastycznych źródłem inspiracji i narzędziem jest nie tylko zmysł wzroku, któremu „nie należy wierzyć”, lecz także dźwięki. Zwłaszcza te wydawane przez martwą naturę czy artefakty wytworzone, a następnie porzucone przez człowieka, które wcześniej miały burzliwą przeszłość. Doprowadziło to JR do wypracowania formuły sound paintingu, którą po dziś dzień realizuje.
Młodzieńcze lata i urban climbing
Jako młodzieniec był skory do happeningów i w ten sposób wspinaczka industrialna i miejska (urban climbing) stała się kolejną formą ekspresji tego niespokojnego ducha. Podczas wizyty królowej wspiął się na czternastopiętrowy budynek szpitala w Hull, co omal nie doprowadziło do oskarżenia go o terroryzm. A były to czasy, gdy Provosi – bojownicy Provisional Irish Republican Army – nie próżnowali.
Przełomem w jego życiu okazał się wyjazd do Liverpoolu, gdzie otworzył nowe studio. Jednocześnie zakolegował się z mroczniejszym ludzkim elementem miasta, nie stroniąc przy tym od białego proszku, który bynajmniej nie był magnezją. W tych okolicznościach poznał paru wspinaczy skałkowych, którzy w latach 80. raczej nie należeli do elit towarzyskich (jak sto lat wcześniej). Był wśród nich Paul Williams. Redhead ochoczo przystał na propozycję wspinania się w skale, co uznał za bezpieczniejsze, przynajmniej w sensie prawnym, ponieważ w tamtych czasach za próbę desakralizacji katedry, w postaci wspinaczki na nią, groziła niebagatelna kara wysokości pięciu tysięcy funtów. Dziś za taki wyczyn zapewne dano by nagrodę lub przyznano jakiś grant.
Celem regularnych wyjazdów nowo poznanej przez JR ekipy stała się Walia. JR był szczupły i wysoki (ponad 6 stóp, czyli ok. 185 cm), więc w mig zamienił się z adepta w mistrza formacji płytowych, tak licznych w tamtych rejonach. Zwrócono przy okazji uwagę na jego medytacyjne podejście do skalnych problemów, które, szczególnie w Walii, wymagały raczej silnej psychy niż mocnych mięśni.
JR i ówczesna elita wspinania brytyjskiego
Debiut JR w Tremadog (marzec 1980 r.) był bardzo mocny: poprowadził swoje pierwsze liczące się drogi: Sexual Salami, Hitler’s Buttock, The Atomic Finger Flake i Bananas, wszystkie w granicach solidnego E5 6b. O wiele istotniejsza okazała się jego rywalizacja z Ronem Fawcettem, której stawką było przejście Strawberries. Droga ta stała się wizytówką brytyjskiego wspinania, natychmiast awansując na najtrudniejsza, z oryginalną wyceną E5 7a (obecnie E6 6b, czasami podaje się 6c). Sukcesem mógł pochwalić się Ron Fawcett po dwutygodniowym oblężeniu drogi z zastosowaniem stylu yo-yo. Drugiego jej przejścia dokonał w podobny sposób Jerry Moffatt. Przegrana Redheada wynikała z tego, iż nie uznawał taktyki yo-yo (polegającej na niewyciąganiu liny z przelotów po odpadnięciu). Powszechne odczucie świadków tych wydarzeń sugerowało, że zwycięzcą wyścigu byłby JR, gdyby zdecydował się zastosować ten inkryminowany styl.

John Redhead podczas próby na „Strawberries”, Vector Buttress, Tremadog, kwiecień 1980. Jego wspinaczkę ogląda autor drogi – Ron Fawcett (fot. arch. John Redhead)
Był to moment, w którym JR poznał kluczowe figury brytyjskiego wspinania lat 80.: Rona Fawcetta, Jerry’ego Moffata i Andy’ego Pollitta. Z drugim z nich zdecydowanie nie połączyła go mięta uczuć, czego przyczyną były nie tyle wydarzenia, które nastąpiły trzy lata później, ile pewna różnica w elokwencji i intelekcie, natomiast Andy Pollitt, urodzony i mieszkający w Północnej Walii, biegle mówiący po walijsku, stał się jego wiernym kompanem i wspólnie zrealizowali niejedno przejście. Andy był też jedyną osobą, w której obecności JR czasami porzucał swój „ezoteryczny” sposób wypowiedzi. Tym samym to Andy stał się głównym świadkiem i kronikarzem wspinaczkowych przejść Redheada.
Z Redheadem i jego spojrzeniem na wspinanie i na rzeczywistość jest zasadniczy problem, a wynika to z faktu, że należy on do tego rodzaju ludzi, którzy sami dla siebie stanowią wewnętrznego interlokutora, jedynie istotnego, i zdecydowanie zaniedbują jasność przekazu dla bliźnich, którzy są po prostu mniej ważni w tym dialogu. Odnalezienie racjonalnego sensu jego wypowiedzi wymaga od świadka, obserwatora, czytelnika czy badacza zastosowania nie analizy, a wręcz semantycznej inżynierii wstecznej, która z fragmentów wypowiedzi pozwala zbudować jakąś konstrukcję i tym samym ukazać, o co naprawdę chodzi. Jest to klasyczny paradoks mesjaszów i proroków.
W taki właśnie sposób z mętnej rzeki wypowiedzi Witkacego zrekonstruowano całkiem interesującą filozofię, której on sam nie był w stanie precyzyjnie, a przede wszystkim w skończonej formie oddać w swoich Pojęciach i twierdzeniach implikowanych przez pojęcie Istnienia.
Podobnie z poezji Herberta „wydedukowano” jego przejmującą i jakże spójną historiozofię. Chcąc nie chcąc, toutes proportions gardées, podobny zabieg będę musiał wykonać w stosunku do JR w dalszej części tekstu.
Readhead ustanawia E7
Czerwiec 1980 roku przyniósł przejście, które na trwałe zapisało się w annałach brytyjskiego wspinania, gdyż oznaczało debiut stopnia E7 (w zastosowaniu do powagi drogi, a nie ciągu trudności): JR poprowadził 45-metrową The Bells, the Bells (E7 6b) w Gogarth. Nie było żadnego yo-yo, lecz wspinaczka ciągiem trudności (czyli RP) plus ground-up, czyli zero patentowania . Możliwość przejścia John rozpoznał za pomocą zjazdu i obserwacji. Przy okazji zrzucił kilka kruchych fragmentów – skała w Gogarth, wystawiona na działanie morza, nie słynie ze zbytniej solidności. Bez tego zabiegu byłaby to zapewne próba samobójcza. Asekuracja ograniczała się do kilku słabych kostek i RP, pętli na wystających flejkach i skyhooków, ulubionego później narzędzia Redheada. Przeloty można było podzielić na te właściwe (runners), mogące wytrzymać niezbyt długi lot, i na przeloty do wycofu (retreat runners), których należało użyć statycznie jedynie w sytuacji awaryjnej.
Trudności techniczne tej marginalnie asekurowanej drogi sięgnęły 7a+/7b FR (retrograding), co pokazuje skalę wyzwania w 1980 roku. W tamtych czasach najtrudniejsze przewędkowane drogi w Polsce nie przekraczały takich trudności, np. Obadi Obada.
Didaskalia tego wyczynu też były specyficzne. Na szczycie klifu czekała partnerka JR, będąca w ósmym miesiącu ciąży, i wesoło rozmawiała z przyjaciółką, podczas gdy jej wybranek zmagał się ze śmiercią, a dokładnie z przerażającym biciem dzwonów, które rozsadzać miało jego głowę podczas wspinaczki. Udało się: JR uczynił pierwszy krok w kierunku czystego tradycjonalizmu (od którego dzieliło go jedynie pobieżne rozpoznanie problemu ze zjazdu) i reputacji mizogina.
Tak droga, jej rozmiar, asekuracja, jak i styl stanowiły wielki postęp w stosunku do tego, jak powstawały wcześniejsze brytyjskie ekstrema (vide Strawberries), gdy styl ograniczał się do yo-yo, czasami zwanego też hang dogging, gdyż był on uzupełniany przez patentowanie zdobytego fragmentu drogi.
John gdy zorientował się, że zamieściliśmy link do filmików Roba Mathesona opisujących drogę The Bells, the Bells zasugerował dodanie poniższego komentarza, który pochodzi z jego eseju „The Hollow Man” / „Próżny człowiek” z nowej książki pt. Extreme Rock. Zamieszczamy go w tłumaczeniu oraz oryginalnej wersji, bo jak możecie się przekonać styl Redheada jest kwiecisty i unikalny (na końcu cytuje T.S. Eliota z poematu „The Hollow Men” / „Próżni ludzie”)…
I są też inne dziwy. Gdy zaczynałem pisać ten esej, pokazano mi filmy na YouTube pokazujące [jego] podeście do prób na drodze The Bells, The Bells. Może powinienem być bardziej „wspierającym” i uznać to za fajne, jednak nie mogę tego zrobić, ponieważ jest w tym prawdziwa „dezintegracja” – moim zdaniem ten „popularyzm” jest uzależniający… i stanowi objaw „odgradzania się” psychiki. On nie mówi o mojej drodze. Nie potrafi dostrzec niczego, oprócz chwytów, które bada niczym [pod mikroskopem] na płytce Petriego. Droga, do której aspiruje, leży rozbebeszona w laboratorium… to wspinanie analityczne… niczym poroniony płód. Czy jego potencjalne przejście może ocalić duszę, wyrażając ją w technicznym języku współczesności… czy to wina mediów społecznościowych? Nie, wina leży w próżności człowieka, z powodu której to gówno może się zamanifestować. Co takiego utraciliśmy na przestrzeni tych 45 lat? Zapewne [utraciliśmy] piękno zwątpienia? Potęgę nieznanego? Mógłbym powiedzieć, że magię… Tak, to gówno jest obraźliwe i stanowi potężny algorytm rozrzedzający „odmienność” dla przyszłych pokoleń. Mam nadzieję, że będzie to ponadczasowy komentarz mówiący, że „fizyczność” nie jest tym, wokół czego skupia się wspinaczka. Płaczę na dystopijnej scenie świata komercjalizacji i blichtru… tej chimery „szczurzych łapek na rozbitym szkle”.
And there are other wonders too. At the start of this essay I had been shown YouTube videos showing an approach to an aspired ascent of The Bells, The Bells. I could be ‘supportive’ here and render it as cool, but no, cos’ there is real disintegration here and for me, this popularism is addictive…and is an ‘enclosure’ of the psyche. He talks not of my route. He sees naught but holds as if on a petri-dish. The climb he aspires too lies atrophied in a laboratory…it is analytical climbing…stillborn. Can his possible ascent reclaim a soul in the technical language of the day…is that social media’s fault? No, it lies in the hollowness of man that has allowed this shit to manifest. In 45 years what has been lost? At the very least the beauty of doubt? Strength in the unknown? I could say magic… Yes, this crap is offensive and a huge algorithm in dissolving ‘otherness’ for future generations. I hope I make a timeless comment, that the ‘physical’ is not where climbing is centred. I cry at the dystopic world stage of commerce and bling…a chimera of ‘rat’s feet over broken glass’.
Oprócz nadmorskiego Gogarth JR najczęściej działał w okolicach Llanberis, które obfitują w specyficzny typ skały zwany slate, dający się zdefiniować jako łupek. Ten prawie górski (Snowdonia) krajobraz został w XIX wieku nie tyle mocno zindustrializowany, ile po prostu okaleczony przez proceder wydobywania kamienia. W szczytowym okresie okolica dawała zatrudnienie kilkunastu tysiącom ludzi, a śmiertelne wypadki przy pracy były codziennością. Na specyfikę tych miejsc, która jak najbardziej korespondowała z początkowymi, „urbanistycznymi”, wspinaczkowymi preferencjami JR, składały się rozliczne sztolnie, porzucone maszyny i zalegający urobek.
Slate jest skałą bardzo śliską, nieco zerojedynkową, tzn. dającą możliwość wspinania albo po krawądkach, niekiedy minimalnych, albo po nieco większych formach przypominających panelowe paczki. Tarcie, jak na naszej Jurze, jest żadne, przeważają formy płytowe, tak jak w krakowskich kamieniołomach.
Okolica ta stała się ostoją brytyjskiego tradycjonalizmu i tradu w najostrzejszym wydaniu, a użycie choćby pojedynczych spitów było w oczach lokalsów nie faux pas, a prawdziwą zbrodnią.
W poszukiwaniu linii doskonałej – Great Wall
Jeden z wyżej położonych rejonów pod mitycznym Snowdonem nosi nazwę Clogwyn Du’r Arddu i ma charakter niemal górski. Formacje skalne dają tu możliwości prowadzenia dróg o długości trzech, czterech wyciągów. Jedna ze szczególnie gładkich połaci tego rejonu, mająca ponad 50 metrów wysokości, nosi nazwę Great Wall i od dekad przyciągała wzrok brytyjskich skałołazów. Możliwości tradycyjnej asekuracji były tam żadne aż do momentu, gdy pojawiły się mikrokostki RP i skyhooki.
W ten sposób powstała Tormented Ejaculation, z pewnością grube E7 (1982 r.). Ideą Redheada było wspięcie się płytą nieco na lewo od tego swoistego „markera”. W ten sposób sprecyzował problem, który w 1986 roku miał stać się mityczną Indian Face, pierwszą na Wyspach droga E9 6c, poprowadzoną przez Johny Dawesa (1986 r.).
Tormented Ejaculation istniała niespełna rok. W lipcu 1983 roku w Cloggy pojawił się Jerry Moffat, który był bardzo zdeterminowany, żeby zdeklasować wszystkich pretendentów do wspinaczkowej korony na terenie Wielkiej Brytanii. By to osiągnąć, brakowało mu mocnego tradowego przejścia, które mogłoby przebić świeżo wytyczoną drogę Masters Edge Rona Fawcetta. W tym celu Moffat najpierw zjechał Great Wall, wybił spita Redheada, a następnie rozpoczął regularne patentowanie na wędkę. Miał dodatkowy atut – buty Fire Boreala z gumą super friction, znacząco lepsze od EB. Teren na wprost, według projektu, Redheada okazał się jednak zbyt poważnym wyzwaniem – nowa droga charakteryzowała się ucieczką od problemu w prawo.
Masters Wall (E7 6b), według oceny samego Moffata, była najpoważniejszą, jaką zrobił w całej swojej karierze, a właściwie najbardziej przerażającą. Jak skonkludował JR, jej główne trudności stanowiło przejście fragmentu Tormented Ejaculation… tyle że po opatentowaniu. Nie trzeba dodawać, że relacje JR i Moffata nie uległy poprawie. Warto przypomnieć, że Moffat w podobny sposób powtórzył Masters Edge Fawcetta (poprowadzoną przez tegoż w stylu ground up). Wspinanie sportowe, tzn. jego zasadnicze narzędzie, czyli patentowanie dróg, wkraczało do podejścia tradycyjnego (tradycjonalizmu) i w ten sposób powstawał trad. Nietrudno dostrzec, że jego geneza stanowi po prostu hybrydę dwóch przeciwstawnych podejść i stylów (tradycjonalizmu i wspinania sportowego).
Przejście Indian Face przez Johny’ego Dawesa rozwiązywało problem Great Wall, tak jak widział go JR, niemniej było to poprzedzone znacznie dłuższym patentowaniem, wyczyszczeniem drogi drucianą szczotką i osadzeniem na niej jednego przelotu (rodzaju rurpa umiejscowionego za niepewnym flejkiem).
Laury, które zgarnął Dawes, a i te wcześniejsze Moffata, były oczywiście encyklopedyczną porażką Redheada. W annałach historii liczy się to, co było, a nie to, co być powinno. To wszak brytyjska filozofia (vide Principia Ethica G.E. Moore’a), kładąca nacisk na „błąd naturalistyczny” i abstrahowanie od niego. Redhead nie był filozofem, lecz image makerem.
W 1987 roku postanowił dodać do Indian Face superprostowanie i w tym celu zastosował taktykę z The Bells, TheBells– zjazd w celu rozpoznania możliwości, ale nie patentowanie. Manipulując przy rurpie wbitym przez Dawesa, urwał flejka, czym wywołał ogromną aferę w brytyjskich mediach wspinaczkowych. Został oskarżony o próbę intencjonalnego zniszczenia drogi, a to z powodów ambicjonalnych oraz bardzo szorstkich relacji, jakie miał z Dawesem. Nie pomogło mu w tym to, że w miejscu po obrywie wykonał malowidło, a urwany kawałek dał Dawesowi. Dawes nie kupił tego happeningu i zatarł jedyny obraz, jaki JR wykonał na skale. Na szczęście Paul Williams zdołał go uwiecznić na fotografii.
JR nadmienił później autorefleksyjnie, że dzieło to, oprócz jego niszczyciela (Dawesa albo któregoś z jego akolitów), widziało tylko dwóch ludzi (Paul i on sam): „Jeden nie żyje, drugi popadł w obłęd”.
Opus magnum czyli Margins of the Mind
Zanim doszło do tych wydarzeń, JR w 1984 roku poprowadził w Clogwyn Du’r Arddu drogę, którą później uznał za swoje szczytowe osiągnięcie.
Margins of the Mind zainicjowała stopień E8 skorelowany z 6c. Pod tą brytyjską wyceną kryły się trudności na poziomie 8a FR zrobione ground up (1984 – sic!), z minimalną lustracją drogi. Był to styl identyczny jak w przypadku The Bells, The Bells. Nigdy w historii wspinania tradowego, w tym przypadku raczej tradycjonalistycznego, trudność techniczna nie była bliżej tej rekordowej dla wspinaczki sportowej. Dla przypomnienia Revelations Jerry’ego Moffata – wtedy zdecydowanie najtrudniejsza droga na Wyspach – została wyceniona na 8a+ FR (retrograding), a światowy top wyznaczał Kanal im Rucken Güllicha z wyceną 8b FR (X).
Między tymi wyczynami istniała jednak stylowa i mentalna przepaść. Jak wspomina Redhead, nigdy nie był bliżej śmierci, krzyczał już do asekurującego, że spada do podstawy ściany. Zagrzany jego okrzykami zdołał dokończyć drogę „na oparach”, którą później nazywał „kobaltem i vermilionem” (cynobrem), w nawiązaniu do swoich ukochanych barw.
Margins of the Mind czekała na powtórzenie dwadzieścia lat. Dokonał tego Neil Dickson, któremu niewiele zabrakło do OS. Wcześniej drogę przeszedł Nick Dixon, jednak patentując ją na wędkę. Zawstydzony wycofał się z tego przejścia, co zostało odnotowane we wspinaczkowych annałach.
Inną skałą, na której JR wyznaczał granice psychiki, była Rainbow Wall, zwana czasem Rainbow Slab. Ta ponad 45-metrowa, lekko położona płyta przywoływała śmiałków pancernością skały i kolorami, które w zależności od słonecznej ekspozycji tworzyły tęczę.
JR poprowadził tam parę dróg (1984 r.), z których szczególnie przerażająca okazała się Raped by Affection (E7 6b). Powtórzył na niej zabieg z Tormented Ejaculation, instalując spita w momencie, gdy całkowicie odcięło mu psychę – na 22. metrze drogi – i był to pierwszy poważny przelot.
Po dzień dzisiejszy niewielu śmiałków zmierzyło się z tą drogą, a jednym z pierwszych był Johnny Dawes (1985 r.), nie bez przyczyny zwany młodym pretendentem do tytułu człowieka z najmocniejszą psychą, mającym zdetronizować w tej roli Redheada. Kulisy jego zwycięstwa na Indian Face opisałem powyżej. Wypada dodać, że lata 1985-1987 to przepychanki JR i JD na drogach ich autorstwa. Wzajemnie je sobie polecali, niekoniecznie informując konkurenta o patentach i zagrożeniach. W ten sposób zdefiniowane zostały wspomniane szorstkie relacje między nimi, które jednak nigdy nie przekształciły się we wrogość.
Redhead mógł wylegitymować się powtórzeniem wielu horrorów Dawesa, takich jak Dawes of Perception (E7 6c) w Vivian Qarry – ulubionym rejonie JD – czy Hollow Man (E8 6b) w Gogarth.
Wygrać z młodszym rywalem, stosującym „sportowe triki”, JR jednak nie mógł. Dawes szybko znalazł godnych siebie, a nawet mocniejszych kontynuatorów swojego podejścia, takich jak John Dunne, którzy po jakimś czasie przebili jego osiągnięcie na Indian Face i przesunęli skalę E w jeszcze wyższe rejony. Redhead uznał, że mariaż sportu i tradycji (czyli trad) spowodował, że E9 6c dosłownie leży na ulicy, tzn. jest to poziom dostępny dla każdego patenciarza obdarzonego w miarę mocną psychą i pora z takich zawodów odejść.
Wspinaczkowy dorobek
Rok 1987 oznacza niespodziewane i nagłe usunięcie się JR na peryferie wspinania, tzn. kontynuowanie go na własnych zasadach oraz skupienie się na pracy artystycznej, nie tylko na malarstwie, okazał się bowiem całkiem utalentowanym władcą słowa pisanego.
W pierwszej połowie lat 80. poprowadził około czterdziestu nowych dróg, co zważywszy na ich psychiczny miar, jest liczbą pokaźną. Ponadto wniósł ferment do brytyjskiego nazewnictwa dróg, w którym do tej pory królowały takie nazwy jak A Dream of White Horses, Midsummer Nights Dream, Rainbow Wall, Statement of Youth etc.
Lista jego nazewniczych osiągnięć jest długa i oprócz Raped by Affection czy Tormented Ejaculation obejmuje np. Sexual Salami, Menstrual Gossip, Misogynist Discharge, Cockblock, Stroke of the Friend, Wombs Bits i wiele innych, a wszystkie skoncentrowane wokół „międzykrocza”, jak powiedziałby Witkacy. Inspiracja powstania nazwy Wombs Bits może szokować (obesceniczny tekst dla chętnych w oryginale).
W pewnym momencie Redhead zauważył zupełny brak kobiet na „horrorach” w latach 80., a później ich nagłe zainteresowanie wspinaczką sportową, i niezbyt pochlebnie wypowiadał się o damskiej motywacji wspinaczkowej. Fakt ten, wraz z nazewnictwem, wyrobił mu opinię mizogina, którą zresztą skutecznie podbijał innymi wypowiedziami: „Wszystkie kobiety w moim życiu są silne i niezależne… i nie są wiecznie narzekającymi feministkami z popieprzonym, dziwacznym, babskim programem” (więcej).
Należy w tym momencie zapytać, dlaczego niby nie można być mizoginem? Każdy, nie tylko łojarz, znalazłby parę dobrych powodów, niemniej wydaje się, że w przypadku Redheada jest to opinia wykreowana przez osoby mu niechętne, głównie mężczyzn, ponieważ panie, które miały z nim kontakt, np. na rozmaitych imprezach czy podczas wywiadów, feministki i nie, zdecydowanie były pod wrażeniem jego szarmanckości, elokwencji i męskiego uroku.
Gwoli sprawiedliwości trzeba nadmienić, że dla męskich adeptów wspinania sportowego (które w sensie dyscypliny cenił tak samo jak feminizm) JR miał bardzo ciekawe rady:
Jeśli bardziej tradycyjny trening fizyczny nie przynosi wymaganych rezultatów, spróbuj masturbacji. Przy czym inspiracja niezbędna do utrzymania erekcji powinna rytmicznie podążać wzdłuż linii, jaką podąża twoje pożądanie. Ruch po ruchu, uderzenie po uderzeniu, wizualizuj to, jak się wznosisz, aż osiągniesz wytrysk i jednocześnie wyciągniesz się na końcowych chwytach. Nie pozwól, by częścią tego rytuału stały się seks, partnerzy lub pieniądze.
I jeszcze:
Wyobrażając sobie, że jesteś kobietą, powinieneś być w stanie wspiąć się o trzy stopnie trudniej, niż myślałeś.
Podobne wypowiedzi oraz lektura bloga JR skłoniła progresywnego wspinacza Dave’a Pickforda do udzielenia mu następującej rady:
Chciałbym uprzejmie zasugerować, abyś przeniósł się do Pakistanu lub Afganistanu. W obu tych krajach znajdziesz wielu brodatych i cudownie męskich dżentelmenów, którzy będą głęboko przychylni twoim poglądom… Och, uważaj jednak, kiedy tam będziesz. Wnioskuję, że niektórzy z nich nie przepadają za artystami […]. Kiedy wreszcie wyruszysz w podróż do Afganistanu, by spotkać się ze swoimi nowymi przyjaciółmi z talibskiego dowództwa – grupą dżentelmenów, których wyróżnia nienawiść do sportu i zacofane spojrzenie na kobiety – jestem pewien, że zostaniesz bardzo dobrze przyjęty, pod warunkiem, że nie pokażesz im żadnego ze swoich obrazów. Brytyjscy wspinacze nie przejmują się ani twoimi słowami, ani odrażającymi poglądami, które leżą u ich podstaw, John. Nigdy tak nie było i nigdy nie będzie.
Jak to się ma do sztuki, którą zdaniem niektórych ma być wspinanie? Mając takie oczekiwania czy perspektywę jak Pickford, należy liczyć się z tym, że artysta poda czasami po prostu sztukę mięsa. Co JR z lubością uczynił.
Wspinaczka a „granice umysłu”
Prywatny pogląd JR na wspinanie, a przynajmniej ten dający się zrekonstruować, był daleki od obsceniczności i stricte ezoteryczny.
Wróćmy teraz do urban climbingu i wspinania na katedrę w Norwich, którą połączył z ulicznym happeningiem. Katedra to jak najbardziej materialna budowla, obligatoryjnie wznosząca się ku Bogu za pomocą strzelistej wieży. Tak dyktuje zmysł wzroku, „któremu do końca nie można wierzyć”. W istocie tym, co leży u podstaw powstania katedry, są tęsknota za wiecznym życiem, kontemplacja etc. Ta niematerialna formuła przesądza o jej sakralności. Ergo, wspinanie nie odbywa się po cegłach czy nadających się do tego elementach wieży i elewacji, a po ludzkiej myśli, przy czym desakralizuje katedrę, ponieważ ci, którzy ją wznieśli, zdesakralizowali wcześniej myśli i uczucia swoich pogańskich poprzedników. Wspinanie nie jest materią, a jeśli ta w nim uczestniczy, jest to balast ciała i instynktów, w tym tego najpodlejszego, instynktu przetrwania. Balast ten wyznacza „granice umysłu” (Margins of the Mind), gdyż to umysł się wspina, lecz w pewnym momencie musi niestety dać za wygraną.
Podobnie droga wspinaczkowa nie powinna być redukowana do formacji skalnej ani do tej niematerialnej, choć nominalistycznej cyfry. Pozostaje ona szamotaniną umysłu chcącego zerwać się z uwięzi. Prawdziwy i jedyny opis/wycena drogi wspinaczkowej to doznania, które ona indukuje, tak traumatyczne, jak i estetyczne, gdy rzecz rozgrywa się „pod kobaltem nieba”, na skale pełnej rdzawych porostów.
Nietrudno dostrzec, że tak pojmowaną wspinaczkę należy uprawiać tylko w jednym możliwym stylu ground up, a najlepiej OS, bo przecież patentowanie doznań, których mamy doświadczyć, to przecież oczywisty nonsens. Czyż nie tak? Nie ma też sensu pakować, bo jedyne przygotowanie do wspinania to te mentalne. W świetle powyższego motyw odejścia JR od topowego wspinania wydaje się oczywisty.
W tamtym czasie (po 1987 r.) JR wraz ze swoja partnerką i synem Ryleyem przeprowadził się do Nant Peris, małej mieściny niedaleko Llanberis. Tam, w opuszczonej szkole, urządził kolejne swoje studio. Wydawało sie, że będzie to dla niego miejsce na długie lata, miejsce pracy twórczej. Początek był obiecujący – seria jego esejów And one for the Crow, osnutych wokół wrażeń ze wspinaczek w okolicy, stała się w Wielkiej Brytanii pozycją kultową, choć niektóre księgarnie wstrzymywały jej sprzedaż ze względu na obsceniczne treści.
Po paru latach intelektualna ciasnota walijskiej prowincji zaczęła mu jednak doskwierać, szczególnie nachalne kultywowanie walijskości, co, jak JR zauważał, odbywało się za brytyjskie pieniądze. Punktem zapalnym stał się wypas kulturowy, który postrzegał jako niszczycielski dla natury, rugujący resztki roślinności, które ostały się w Snowdonii. Parę utarczek i starć z farmerami bynajmniej nie zakończyło się na słowach. Po jednej z awantur pewien farmer musiał zbierać swoje okulary z ziemi, w drugim starciu inny wycelował w JR broń i tylko szybka interwencja jego żony ocaliła go od tak prostackich wrażeń jak śmierć czy zranienie, będące skutkiem postrzału. Czarę goryczy przelał napis na elewacji jego domu Colonists out!, który zresztą stał się tytułem kolejnej jego książki.
Ucieczka z Walii
JR należy do ludzi, którzy wiedzą, kiedy należy odejść, więc na przełomie wieków przeprowadził się po raz kolejny, tym razem jego wybór padł na pogranicze francusko-hiszpańskie na południu Pirenejów, gdzie jego fascynacją, a jednocześnie artystyczną inspiracją, stała się kultura i dziedzictwo katarów. Były na wyciągnięcie ręki, wraz ze stosownymi artefaktami i zawartymi w nich dźwiękami (np. Montségur, ostatnia twierdza katarów). W kolejnych latach stała się ona dominantą jego obrazów. Jednocześnie w okolicy nie brakuje dziewiczych skał, i tym samym możliwości wspinania według własnych zasad.

Jeden z aktualnych obrazów Johna – „Cognition is grounded, our minds a product of the eco-system”, pastele kredowa na guarro, katalońskim papierze; format 71×50 cm, cena 1600 funtów (fot. John-Redhead.com)
Przypadek? Niekoniecznie. Nietrudno zauważyć, że doktryna katarów dziwnie koresponduje z poglądem JR na wspinanie takie, jakie być powinno. Katarzy pojmowali świat jako miejsce starcia złego i dobrego Boga, a materię i cielesność jako atrybuty tego pierwszego, który był niestety panem tego świata. Droga do wyzwolenia była równie trudna jak przejście E9 6c w stylu ground up, wymagała odrzucenia waloru istnienia, towarzyszących mu potrzeb i instynktów. Katarską elitę stanowili doskonali, czyli ludzie, którzy przeszli przez rytuał consolamentum. Po tej ceremonii wielu z nich decydowało się na zaprzestanie przyjmowania pokarmów, co prostą drogą prowadziło ich od „rdzy istnienia do kobaltu Boga”.
John Readhead jest postacią wielowymiarową, a ja opisałem go takim, jakim go widzę, subiektywnie. Ale przecież na tym polega istota sztuki, że odrywa się ona od swojego twórcy i staje prawowitą córką percepcji odbiorcy.
Mistrz wspinaczkowej niszy
Jako łojarz JR zajmował niewielką niszę bardzo nietypowego wspinania (Walia, głównie rejony łupkowe) i stworzył jedynie wyimek historii. Gdy przyłożymy szkiełko i oko do jego wspinaczkowych dokonań i wizji, możemy stwierdzić, że mogły one zaistnieć jedynie w połogach slate’ów czy w pionach nadmorskich klifów. Im bardziej teren się przewiesza, tym mniejsza rola medytacji i mentalnego przygotowania, a większa przypaku i technik dynamicznych. Można jednak JR zarzucić niekonsekwencję. Drogi Manic Strain (8a FR) czy Misoginist Discharge (8a+FR) to… drogi wykute i sportowo obite. Być może jednak była to kolejna forma celebracji.
Jakby nie patrzeć, w historii wspinania to Dawes czy Dunne przewidująco próbowali połączyć modus operandi wspinaczki sportowej z tradycyjną, jednak przez wzgląd na Redheada nie wypada w tym przypadku używać słowa „wizjonerstwo”. Zresztą gorsza moneta musi wyprzeć lepszą, taki jest bezlitosny mechanizm.
Readhead jako twórca
Czy sprawdził sią jako twórca? De gustibus… Mnie malarstwo JR przekonuje, podobnie jak filmowa realizacja jego książki Soft explosive hard embrace. Mając pewne doświadczenia z filmem dokumentalnym muszę przyznać, że JR prostszymi środkami osiągnął znacznie więcej niż inni renomowani dokumentaliści.
Tym jednak, czym ujmuje mnie bohater tego tekstu, jest jego „czysty” nonkonformizm, tak wspinaczkowy, jak i artystyczny, wreszcie stricte ludzki. Być człowiekiem, który nic nie musi, nikomu nie podlega, co w skali całej historii jest największą ze sztuk, gdyż, według katarów, pan tego świata rządzi nim za pomocą doktryn, agend, i innych stadnych rytuałów.
JR pisał:
Nienawidzę psychicznej tyranii we wszelkich grupach i stowarzyszeniach, szczególnie w odniesieniu do wspinaczki, która w moim umyśle jest wolna. Chodzi o wolność w sensie wrodzonej ekspresji, wolność poza ograniczeniami codziennego życia, wolny, by odkrywać to, co to znaczy być ludzkim zwierzęciem, by obcować ze światem przyrody, by przekraczać granice innych światów i wymiarów, by to wszystko zdmuchnąć i by zmierzyć się z własną duszą. Jest to związane z dziką przyrodą i odczuwaniem Ziemi oraz naszą więzią ze skałą, która opowiada swoją historię, a nie naszą. Nie chodzi o stopnie, liczby, styl czy płeć, lecz o nawiązanie dialogu, połączenie się z substancją, po której się poruszasz, i ponowne zdziczenie duszy. Tak, ponowne zdziczenie duszy! Sport nigdy nie może być wolny w taki sposób, nigdy nie może być »dziki«, ponieważ jest oczyszczony, zarządzany i skwantyfikowany. Wspinaczka sportowa jest wspinaczką hodowlaną – bez nawozu wsparcia establishmentu, wyobcowana z ludzkiej biomasy i bardziej związana z wydajnością niż doświadczeniem, jest słaba i krucha. A jednak popularna. Sztuczne ściany są jak fabryki narkotyków z feerią barw i nienaturalnymi prostymi liniami, wyrabiającymi nawyki wspinacza w świecie chwytów z żywicy i neonowych lamp. Kluczowy element wątpliwości został tu wyeliminowany na siłę. Wszystkie linie są w końcu wspinaczkowe. Sukces jest podawany łyżeczką. Czy jest mechaniczny? Mój postulat dotyczy perspektywy, ponieważ czuję, że o czymś zapomniano.
Być może są tacy, którzy powątpiewają, czy image maker, który na ulicznym happeningu, tuż przed wspięciem się na katedrę, wymachuje sztucznym penisem, może znajdować się poza głównym nurtem. Warto im przypomnieć, że sztuczny penis to nie Złoty Czekan.
***
Linki:
www.john-redhead.com/
into-view.blogspot.com/2010/01/john-redhead-cathar-forensic-and-dead.html
www.ukclimbing.com/articles/features/andy_pollitt+john_redhead_-_who_shot_jr-9925
www.niallgrimes.com/jam-crack-climbing-podcast/jcpc-017-john-redhead
brianlt.blogspot.com/2007/02/for-whom-bells-bells-toll-meeting-with.html
footlesscrow.blogspot.com/2011/11/sacred-ground.html
footlesscrow.blogspot.com/2020/08/fingertip-mistresscloggys-great-wall.html
Dźwięki – www.john-redhead.com/sounds/
PS podziękowania dla Johna Redheada za zgodę na publikację zdjęć i ilustracji
Fajnie że powstają takie teksty [7]
Zajebiście Szalony, że chce Ci się pisać takie teksty. Dobra…
Jerzy.Kolakowski