24 kwietnia 2025 16:42

Annapurna: nieudany atak Piotra Krzyżowskiego

Na początku kwietnia br. Piotr Krzyżowski wyruszył na swoją kolejną wyprawę w Himalaje. Jego głównym celem jest Makalu (8458 m), piąty szczyt Ziemi, na który zamierza wejść, tak jak na poprzednie ośmiotysięczniki, samotnie, bez użycia tlenu z butli i bez wsparcia personalnego Szerpów. Piotr jest już po aklimatyzacji na zboczach siedmiotysięcznika Himlung Himal i próbie wejścia na Annapurnę. Jego relacja specjalnie dla wspinanie.pl poniżej.

Annapurna (fot. Piotr Krzyżowski)

***

Himlung Himal (7126 m)

Planując swoje wyprawy, zazwyczaj staram się mieć kilka interesujących celów. Annapurna jest niewątpliwie górą, która przyciąga – nie wysokością, ale trudnością i nieprzewidywalnością. Człowiek myśli sobie – to przecież niski ośmiotysięcznik, ale to jest naprawdę harda góra.

Od samego początku planowałem, że przed Makalu chciałbym wejść właśnie na Annapurnę. Z uwagi na fakt, że góra jest dość kapryśna i współczynnik wejść jest niski, a śmiertelności bardzo wysoki, postanowiłem nie narażać się na niebezpieczne sytuacje i zaaklimatyzować, wchodząc na inny szczyt. Wybrałem siedmiotysięcznik Himlung Himal, uważany za łatwy, co nie znaczy, że podchodzę do niego bez szacunku. Nigdy nie wiadomo, czy uda się stanąć na jakimkolwiek szczycie, najczęściej przeszkodą są warunki pogodowe.

Ze względu na zobowiązania w Polsce wyleciałem z kraju 7 kwietnia, o 8.00 rano byłem na miejscu. Zrobiłem szybki przepak i około 9.30 wyjechałem dżipem z Katmandu w kierunku Koto. 9 kwietnia zrobiliśmy pierwsze 25 kilometrów trekkingu (miałem tylko jednego tragarza). 10 kwietnia, po 15 kilometrowym treku, dotarliśmy do Base Campu, gdzie instalowała się właśnie jedna z agencji, bodajże Snow Horizon, i trwały przygotowania do komercyjnych działań.

W bazie spędziłem noc i poszedłem w kierunku obozu 1. Nikt na tej górze wcześniej nie działał, nie było poręczówek, wyznaczonej trasy, miałem więc sporą satysfakcję z takiego dziewiczego działania. 11 kwietnia dotarłem do obozu 1, 12 kwietnia do wysokiej „dwójki”, a 13 kwietnia rozpocząłem atak na szczyt. Niestety, doszedłem tylko do wysokości 6700 m. Przez tydzień dość obficie sypało. Miałem problem, żeby się przebić i dostać wyżej. Tak więc nie zrealizowałem do końca swojego planu, ale przynajmniej „dotknąłem wysokości” i miałem szansę spróbować sił na Annapurnie.

13 kwietnia zszedłem do swojego namiotu, który był lekko uszkodzony – pękł pałąk. Na szczęście nie planowałem w nim spać, tylko szybko schodzić. Około 20.00 byłem już spakowany i gotowy, miałem też łączność z bazą. Zejście okazało się dość mozolne, zajęło mi całą noc. Około 3.00 dotarłem do obozu 1, gdzie było rozstawionych już kilka namiotów. W bazie byłem około 8.30. Przepakowałem rzeczy dla tragarza i poprosiłem, żeby wyszedł dwie godziny przede mną. Sam wyszedłem z obozu pod Himlungiem około 12.00. 15 kwietnia byłem już w Koto i stamtąd pojechałem samochodem do Pokhary.

Annapurna (8091 m)

17 kwietnia dotarłem do bazy pod Annapurną. Wiedziałem, że na atak szczytowy 19 i 20 kwietnia szykuje się ostatnia grupa wspinaczy. Chciałem wykorzystać ten ruch i wspólnie pójść na szczyt. Tak więc 17 kwietnia dotarłem do obozu 1 i następnie – obozu 2. Planowałem, że cały następny dzień przesiedzę w „dwójce”, aby nie wychodzić w niebezpieczną przestrzeń między „dwójką” i „trójką”, gdzie często spadają lawiny (znajduje się tam rumowisko, gdzie zginęli niedawno Szerpowie). Pokonałem ten odcinek w nocy z 18 na 19 kwietnia. Rano dotarłem do obozu 3 i po krótkim odpoczynku, około południa, ruszyłem do obozu 4. Chciałem tam szybko rozbić namiot i obserwować ludzi, którzy akurat wyszli do ataku – chyba 24-25 klientów komercyjnych idących na tlenie z butli.

Annapurna (fot. Piotr Krzyżowski)

Kiedy szedłem do „czwórki”, zauważyłem, że zaczyna robić się już bardzo źle. Na śniegu były tylko iluzoryczne ślady, dające jakąś nikłą nadzieję, że to właściwa droga. Czasami zdarzała się jakaś poręczówka na pionowych odcinkach. Bardzo mocno wiało, więc inne odcinki były zasypane śniegiem. Czułem, że będzie ciężko, tempo było mozolne. Część spotkanych po drodze ludzi starała się namówić mnie do zawrócenia. Byłem cały czas w łączności z bazą i liczyłem, że niektórzy z tej grupy, ci szybsi, dotrą jednak na szczyt, dzięki czemu okaże się, że jest to do zrobienia.

Kiedy dotarłem na wysokość blisko 7000 metrów, zobaczyłem, że powyżej jest serak, który musiałbym przewspinać. Wisiała tam poręczówka. Zauważyłem, że pod serakiem jest fajna póła, lekko przysypana szczelina brzeżna. Pomyślałem sobie, że nie będę się szarpał, tym bardziej, że było już grubo po 20.00. Rozbiję tu obóz i stąd zaatakuję szczyt. Sądziłem, że serak będzie mnie jakoś przysłaniał, niestety nie był wypłaszczony, więc przez całą noc w mój namiot mocno walił śnieg. Ostatecznie namiot skurczył się do takich rozmiarów, że nie mogłem swobodnie wykonywać ruchów. Spałem na jednym boku, w butach, spakowany (poza śpiworem, matą i palnikiem). Było naprawdę nerwowo, bałem się, że coś dużego spadnie i trzeba się będzie szybko stamtąd ewakuować.

Rano połączyłem się z bazą, okazało się, że pogoda się zmienia, wiatr będzie się wzmagał. Kiedy zobaczyłem, że zarówno pode mną, jak i powyżej nie ma żadnych śladów, uznałem, że w pojedynkę, przed załamaniem pogody, nie będę w stanie przekopać się do szczytu 1000 metrów.

Annapurna (fot. Piotr Krzyżowski)

Wspinam się samodzielnie i mam pełną świadomość tego, że nie mogę liczyć na żadne wsparcie. Po pierwsze, już tam nikogo nie było. Ludzie z Szerpami schodzili do obozu bazowego. Po drugie, zacząłem zastanawiać się nad czasem. Bo jeżeli dojście do obozu 4 zajęło mi dwa razy tyle co normalnie, a przy tym robię 100 m wysokości na godzinę, to na szczyt musiałbym iść w swoim tempie 10 godzin. Miałem co prawa tracki od Bartka Ziemskiego, używałem ich podczas nocnego marszu, więc byłem w miarę przygotowany, ale uznałem, że to zbyt niebezpieczne, zwłaszcza dla jednego człowieka.

Około 8.00 zacząłem schodzić, po drodze spotkałem dwóch Szerpów, udało nam się połączyć siły i poszło w miarę sprawnie. Około 16.00 byłem już w Base Campie. 24 kwietnia przyjechałem do Katmandu.

Główny cel – Makalu (8485 m)

Odpoczywam w Katmandu. Pogoda jest niestabilna, jest dość wietrznie, co powoduje, że trudno ułożyć sobie plan wejścia na szczyt. W jednym dniu wieje z prędkości 80 km/h, w innym 15 km/h. Tak więc trzeba będzie dojść do obozu 4 w nie najlepszej pogodzie i tam poczekać na jednodniowe okienko.

W Katmandu rozmawiałem z kilkoma osobami, które zrezygnowały z wejścia na Makalu właśnie z powodu silnego wiatru.  Zobaczę, na ile moja aklimatyzacja pozwoli mi wejść na jeden raz i nie robić rotacji (choć takiej nie wykluczam). Po kilku dniach odpoczynku i regeneracji pójdę spokojnie, swoim tempem do góry. Chciałbym spróbować wejść na szczyt jednym strzałem. A jak będzie, zobaczymy.

Na Makalu jest teraz trzech chłopaków z Polski, działających w komercyjnej wyprawie. Fajnie, bo będzie można pogadać i w jakimś obszarze może też współpracować.





  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek
    Brak komentarzy na forum