Rak’N’Rocks – jak wspinaczka mnie uratowała
Początek 2023 roku był nieoczekiwany – dowiedziałam się, że mam raka piersi. „Młoda kobieta, typ nowotworu XYZ, bardzo agresywny, w zaawansowanym stadium, z przerzutami, prosimy o natychmiastowe przyjęcie na leczenie” – powiedziała lekarka, dzwoniąc na oddział onkologiczny. To zdanie przewijało się non stop w mojej głowie, kiedy wyszłam z gabinetu. No ale jak to tak? Teraz? Przecież za tydzień lecę do Siurany się wspinać. Za dwa miesiące do Maroka. Bilety lotnicze już dawno kupione. Teraz nie! Co ja zrobię?
***
Na oddziale onkologii miałam się pojawić na drugi dzień rano, możliwe, że już na pierwszą chemioterapię. Wymamrotałam w szoku do pani doktor, że chemioterapia jeszcze nie, dopiero za trzy tygodnie, gdy wrócę…
Nie miałam pojęcia, jak sobie poradzę z tą straszną chorobą. To, co usłyszałam, brzmiało jak wyrok śmierci. Było jednak coś, co okazało się moim zbawieniem – wspinaczka skałkowa, która dosłownie wtargnęła do mojego życia kilka miesięcy wcześniej i od razu mnie pochłonęła. Dlaczego akurat teraz, w tym wieku? Są przecież inne, ciekawsze aktywności sportowe dla kobiet przed czterdziestką. No i mam siatkówkę, którą trenuję od kilkunastu lat. Nieoczekiwanie jednak wspinaczka okazała się moją nową pasją. Uwielbiałam spędzać czas na świeżym powietrzu, i to przez cały rok, niezależnie od pogody. Lubiłam zdobywać kolejne skalne szczyty i pokonywać własne ograniczenia.
Z początku myślałam, że muszę zrezygnować ze wszystkich aktywności, ze wspinania również, jednak szybko zdałam sobie sprawę, że może być ono dla mnie nie tylko sposobem na relaks czy ucieczką od tej chorej rzeczywistości, ale przede wszystkim formą rehabilitacji.
Gdy przechodziłam przez intensywne leczenie, wspinaczka stała się dla nie najważniejszą formą nieinwazyjnej terapii. Wymagała ode mnie skupienia i koncentracji, co pozwalało mi choć na chwilę przestać myśleć o chorobie. Dodatkowo wysiłek fizyczny pomagał wzmocnić ciało i umysł, co było kluczowe w walce z rakiem. Przebywanie w łonie natury, gdzie nie było tłumów, gdzie nie musiałam odpowiadać na pytania, jak się czuję i jak przebiega leczenie, działało na moją dusze i ciało jak balsam. Zwłaszcza że na czas leczenia musiałam zrezygnować z siatkówki.
Wspinaczka skałkowa dała mi również poczucie kontroli nad moim życiem. Gdy wszystko wydawało się niepewne i chaotyczne, przynosiła pewność siebie i motywację do walki. Przechodzenie trudnych miejsc na skalnych ścianach przypominało mi, że jestem silna i zdolna do pokonania każdej przeszkody, nawet tej największej, krok po kroku. Czasem upadałam i spadałam, czasem musiałam się cofnąć o krok czy dwa, czasem prosiłam o pomoc i siadałam, żeby załapać oddech, czasem mnie wciągano, czasem tylko asekurowałam, czasem po prostu siedziałam pod skałą, czasem wycofywałam się z trudnej drogi, a czasem zostawałam w łóżku, ale nie poddawałam się, nie narzekałam i nie szukałam wymówek. Oczywiście były chwile zwątpienia, ból i cierpienie, jednak już na początku postanowiłam wziąć życie w swoje ręce i zacząć żyć tak naprawdę. Spełniać swoje marzenia. „Bo kiedy, jeśli nie teraz?
»Później już może nie być«” – tłumaczyłam sobie.
Szybko zrozumiałam, że wspinaczka to także nauczycielka życia. Dzięki niej odkryłam, jak naprawdę żyć. A jak? Bardzo prosto: KROK PO KROKU.
Podczas wspinania skupiamy się tylko na ruchu, który mamy wykonać. I na tym, by wykonać go najlepiej, jak potrafimy. Oczywiście analizujemy sytuację, warunki atmosferyczne, swoje siły i możliwości, swój strach, a nawet to, jakie buty mamy na nogach, kto nas asekuruje, czy możemy ryzykować i skoczyć do chwytu, czy lepiej zrobić dwa mniejsze kroki. Nie martwimy się kolejnym ruchem, kolejną fazą, czy damy radę, po prostu skupiamy się na danej chwili i danym kroku, a potem przechodzimy do kolejnego. Zmagamy się z własnymi ograniczeniami, słabościami, ze strachem i obawami. Czasem się nie udaje i spadamy, czasem musimy się cofnąć i ten ruch wykonać inaczej, czasem trenujemy jeden trudny krok przez dłuższy czas. Ale nie poddajemy się, wspinamy się wyżej i wyżej. Stawiamy sobie coraz większe wyzwania i walczymy o każdy centymetr drogi.
W taki sposób przeszłam przez całe leczenie, które było tak inwazyjne, że jego skutki będę odczuwała do końca życia. Skupiałam się na poszczególnych krokach, starając się nie wybiegać za bardzo w przyszłość. Akceptowałam ból, cierpienie i ograniczenia, ale robiłam swoje i nie traciłam celu z pola widzenia.
Cel wspinaczki jest na górze, w oddali. Określa kierunek. Nie jest najważniejszy. Najważniejsza jest ścieżka, nasza walka i wysiłek. Na szczycie przychodzi czas na oddech ulgi, radości i szczęście. Jest czas na spojrzenie na pokonaną drogę z zupełnie innej perspektywy i powiedzenie sobie: „Wow, jak wysoko weszłam, dokonałam tego! Jak tu pięknie. Świat z tej wysokości wygląda cudownie, inaczej. A ja taka malutka”. Satysfakcja, jaką odczuwamy na górze, jest jedyna w swoim rodzaju. Szczególna. Nie da się jej opisać w kilku słowach. To trzeba po prostu poczuć.
Wspinaczka uczy nas cierpliwości, determinacji i wytrwałości. Każdy ruch w ścianie wymaga skupienia, precyzji i zaufania do siebie i swoich umiejętności. To także nauka pokory, bo nawet najbardziej doświadczeni wspinacze muszą szanować siłę natury i być świadomi swojej małości wobec niej.
Wspinaczka to także sztuka radzenia sobie z niepewnością i ryzykiem. Każda decyzja podejmowana na drodze wspinaczkowej może mieć konsekwencje, dlatego ważne jest umiejętne ocenianie sytuacji, podejmowanie odpowiednich decyzji i akceptowanie konsekwencji swoich działań.
Wspinaczka uczy nas także pokory wobec przyrody i otaczającego nas świata. Podczas wspinania doświadczamy piękna natury, jej siły i majestatu, co pomaga nam zrozumieć naszą małą rolę w tym wielkim świecie.
Podsumowując, wspinaczka to dla mnie nie tylko sport czy pasja, to przede wszystkim nowa życiowa filozofia. Wspinając się w skałach, uczymy się akceptować aktualną sytuację i panujące warunki, pokonywać własne ograniczenia, radzić sobie z trudnościami i wyzwaniami, które stawia przed nami natura. To nie tylko walka z grawitacją, lecz także z własnymi lękami, słabościami i wątpliwościami. Dzięki wspinaczce nie tylko przetrwałam długie leczenie raka, stałam się też silniejsza i bardziej pewna siebie. Zyskałam nową perspektywę na życie i na swoją walkę z chorobą. Zrozumiałam, że jestem silniejsza, niż myślałam, i że mogę pokonać każdą przeszkodę, jeśli tylko będę walczyła i się nie poddałam.
Wreszcie zaczęłam też spełniać moje marzenia o podróżowaniu. Wspinaczka mi to umożliwiła. Udowodniłam, że niemożliwe nie istnieje. Po mastektomii istniało wielkie ryzyko, że już nigdy w życiu nie będę mogła uprawiać takich sportów jak siatkówka czy wspinanie (akurat te dwie dyscypliny wymienił chirurg tuż przed operacją, nie wiedząc, że je uprawiam). Wróciłam i do wspinaczki, i do siatkówki, stając się jeszcze lepszą.
Teraz jestem po kolejnej operacji, ale wierzę, że znów wrócę i wejdę na jeszcze wyższy poziom. Krok po kroku buduję swoje życie od nowa, od podstaw, bo w międzyczasie posypało się wszystko: małżeństwo, stała praca, dom, rodzina… Odradzam się, jestem silniejsza, a przede wszystkim szczęśliwsza i bardziej świadoma każdej chwili. Nie marnuję czasu.
„Rak’N’Rocks” – tak nazwałam ten swój najważniejszy rozdział życia – to nie tylko historia mojej walki z rakiem piersi, lecz także opowieść o tym, jak pasja i determinacja mogą pomóc nam przezwyciężyć największe trudności.
Zgodnie z planem poleciałam do Siurany, i to już po pierwszej chemioterapii.
Maroko musieliśmy odwołać ze względu na warunki służby zdrowia w tym kraju. Wspinałam się jednak kilka razy na Sardynii, Sycylii, w Austrii, w Niemczech, na Korsyce, w Jordanii i we Włoszech, w Polsce i Czechach. Moje miejsce to bez wątpienia czeski Labák (Labské údolí/Dolina Łaby). To mój wspinaczkowy dom. Wszystkie wyjazdy oczywiście konsultowałam, a pani doktor onkolog szczerze mi kibicowała.
Monika Matonóg-Pospíšil