Fritz Wiessner – wspinacz wyklęty. Portret na tle epoki – część 1
Fritz Wiessner to postać niezwykła w historii światowego wspinania skalnego i himalaizmu. Mistrz wspinaczki skalnej, który w 1939 roku jakże był bliski sukcesu na najtrudniejszym ośmiotysięczniku czyli K2. Postać, której burzliwe losy wykraczają poza wspinaczkowe annały. Doświadczył emigracji, ostracyzmu, zapomnienia, a w końcu – po latach – swoistej rehabilitacji. O życiu i wspinaczkowym dziele Wiessnera pisze we wciągającej biografii Piotr Korczak, podkreślając, że „polscy wspinacze o istnieniu Fritza Wiessnera nigdy nie słyszeli! A to postać wręcz niewiarygodna”! Oto część pierwsza tej historii.
***
Najlepszym wspinaczem nie jest ten, który robi najtrudniejsze drogi, ale ten, który wspina się przez całe życie.
Wieńczysław Kogut do mnie, Zakrzówek 1980
Dolchstoss
Czyli „cios w plecy” (dosłownie: „cios sztyletem”) to poważna niemiecka trauma historyczna. Jednocześnie najbardziej brzemienna w skutki. Stała się matką rewanżyzmu, który ostatecznie doprowadził do katastrofy Niemiec w 1945 roku. W połowie 1918 roku perspektywa pomyślnego zakończenia wojny wciąż wydawała się realna, o ile nawet nie bliska. Armia Cesarstwa trzymała front głęboko we Francji i w Belgii. Hochseeflotte nie była pobita – co więcej, mocno nadszarpnęła potęgę Royal Navy. Rosja zmagająca się z rewolucją wypadła z gry, tym samym zakończył się koszmar wojny na dwa fronty.
I wtedy „listopadowi zbrodniarze”, czyli socjalistyczny rząd Eberta, zdecydował się na zawieszenie broni. Rozejm w Compiègne rychło okazał się zaczynem kapitulacji i degradacji Niemiec, którym zamiast statusu mocarstwa i kolonii, zaproponowano płacenie reparacji. Gdyby powyższą figurę historyczną zastosować do wspinania, to podobny Dolchstoss zadany został 19 lipca 1939 roku na stokach K2, na wysokości ok. 8370 metrów o osiemnastej trzydzieści: Szerpa Pasang Dawa Lama zablokował wtedy linę swojemu liderowi, który miał może 10-15 metrów trudnego technicznie terenu do pól śnieżnych wieńczących kopułę szczytową drugiej góry świata. Był to blok wszech czasów!
Na tej wysokości, w tak nieoczekiwanych okolicznościach, doszło do prawie godzinnej konfrontacji na słowa i gesty.
– No, sahib, tommorrow! – powtarzał Szerpa, a syn narodu filozofów i konstruktorów argumentował, że wszelkie techniczne trudności są praktycznie za nimi, że czeka ich łatwa nocna wspinaczka na wierzchołek, a trudnym terenem, który pokonywali przez ostatnie dziewięć godzin, wrócą za dnia, co będzie znacznie rozsądniejsze, niż wycofywanie się w ciemnościach.
Szerpa był jednak nieugięty. Powołał się na gniew demonów, które obudzą się po zmroku. Pozostała konfrontacja fizyczna. Kto kogo?
Szerpa i towarzyszący mu Übermensch zaczęli się rozwiązywać. Pierwszy pragnął odwrotu, drugi chciał iść dalej sam. I wtedy, po chwili, jedyny raz w życiu, Fritz Wiessner dał w górach za wygraną. Wykazał się empatią, wiedząc, że pozostawiony na wąskiej półce skalnej Szerpa nie będzie w stanie sam dotrzeć do obozu. Nie miał wspinaczkowych umiejętności poza tym, że został przyuczony do asekuracji, a linę trudno było podzielić na pół…
Wiessner miał już nie powtórzyć ataku na górę, której trudności pokonał, wyrywając jej samodzielnie każdy metr terenu. Seria niefortunnych wydarzeń doprowadziła wkrótce do śmierci czterech osób, a jego samego skazała na dekady infamii i zapomnienia tak skutecznie, że współcześni, młodzi, topowi, polscy wspinacze o istnieniu Fritza Wiessnera nigdy nie słyszeli!
A to postać wręcz niewiarygodna!
Nikt tak jak on nie połączył maestrii w tak zróżnicowanej materii, czyli skalnego wspinania, alpinizmu i himalaizmu, które dzisiaj są osobnymi dyscyplinami. Było to w czasach, gdy znajdowały się one in statu nascendi. Gdyby połączyć w jednej osobie Kukuczkę, Wielickiego, Kurtykę i najlepszych skałołazów czy wspinaczy sportowych, być może dałoby się ulepić jakiś erzac Fritza Wiessnera.
Fritz wspinał się do późnej starości i umarł we własnym łóżku – ten prosty fakt dyskwalifikuje go jako bohatera legendy. Jego fizyczność daleka była od ideału, no, chyba że niemieckiego volkizmu, a nieznosząca sprzeciwu führerprinzip – zasada wodzostwa, która rzutowała na jego relacje z partnerami, przywodziła złe skojarzenia.
Berg Heil! na powitanie i pożegnanie w górach zawsze komunikowały rozmówcy, że Fritz w głębi duszy pozostał Niemcem. Żył w czasach, gdy Niemcom obiecano panowanie nad światem, opuścił jednak Niemcy i tworzył amerykańskie wspinanie, ostatecznie jednak Amerykanie go wyklęli, a Niemcy, niezależnie od epoki, nieszczególnie pielęgnowali pamięć o emigrantach, i to niezależnie od ich światowego formatu. Vide: Marlena Dietrich.
Fritz Wiessner urodził się w Dreźnie 26 lutego 1900 roku w dobrze sytuowanej, choć nieprzesadnie bogatej rodzinie. Jego ojciec, malarz, kultywował pasję, którą dziś moglibyśmy nazwać ambitną turystyką górską. Pozycja materialna pozwalała mu dzielić się nią z synem – gdy Fritz miał dwanaście lat, zabrał go na Zugspitze. Wakacje rodzina spędzała w Bawarii czy Austrii.

Fritz w mundurze niemieckiej armii w czasie I wojny światowej (fot. archiwum rodzinne, dzięki uprzejmości Polly i Andy’ego Wiessner)
Wspinaniem Fritz zainteresował się, czytając książki. Ojciec miał bogatą bibliotekę górską, wciąż pamiętano o wyczynach pierwszych zdobywców Alp i ich dramatach. Szczególne wrażenie na młodym Fritzu wywarła historia zdobycia Matterhornu i towarzysząca temu wydarzeniu tragedia. Pod wpływem lektur zdefiniował swoje marzenie: chciał stanąć na wszystkich czterotysięcznikach Alp. Długie życie i kariera wspinaczkowa pozwoliła mu je zrealizować dopiero po sześćdziesiątce.
W 1914 roku wybuchła wojna i cztery lata później Fritz, jako rzetelny niemiecki patriota, trafiłby na front. Trafiłby, gdyby nie Dolchstoss…
Klettern, klettern über alles,
über alles in der Welt.
Europejska przygoda ze wspinaniem
W wieku osiemnastu lat Fritz rozpoczął pod okiem swojego kuzyna Otto przygodę ze wspinaczką w pobliskiej Szwajcarii Saksońskiej (Elbesandsteingebirge). Był to wtedy bez wątpienia przodujący rejon wspinaczkowy na świecie, a pod koniec lat dwudziestych dokonała się rewolucja w dziedzinie trudności technicznych pokonywanych tam dróg. Osiągnięto stopnie VIIIa i VIIIb, a ten drugi (np. Rostkante) odpowiadał dzisiejszemu francuskiemu 6b. Były to pomnikowe przejścia nie tyle jeśli chodzi o fizyczne, ile psychiczne aspekty wspinania. Na przykład na Westkante na Wilder Kopf, drodze poprowadzonej w 1918 roku przez Emanuela Strubicha, nie było możliwości asekurowania się i przez następne sto lat zanotowano nie więcej niż czterdzieści potwierdzonych przejść! Illmerweg na Falkenstainie (VIIc, czyli 6a) wymagała przejścia na żywca z liną, potrzebną jedynie do ściągnięcia partnera na gipfel, a dwa ringi na wspomnianej Rostkante (VIIIb) uchodziły za asekurację pancerną.

Zawody w narciarstwie klasycznym, ok. 1920 roku (fot. archiwum rodzinne, dzięki uprzejmości Polly i Andy’ego Wiessner)
Wiessner szybko osiągnął wysoki poziom, chociaż w Saksonii nie wykazywał się zacięciem eksploratorskim – znane są tylko dwa istotne jego premierowe przejścia (oba VIIc) – niemniej to Saska Szwajcaria okazała się miejscem, które zdeterminowało jego podejście do stylu i motywacji we wspinaniu. Wojna, w której go zabrakło, i wspinanie to ta sama materia. W tym drugim nie pozwolił już sobie na absencję, i to niezależnie od nieuniknionych strat – jego kuzyn Otto zginał podczas jednej z solowych wspinaczek.
Niezależnie od rozmiaru skał czy gór modus operandi Wiessnera zawsze cechował saksoński minimalizm środków i ułatwień sprzętowych oraz wymóg atakowania problemu by fair means, czyli od dołu. Zawsze prowadził, czego apodyktycznie strzegł. Przełożyło się to później nie tylko na niezwykle oszczędne, czy wręcz incydentalne używanie przez niego haków, przybrało też postać odrzucenia a priori choćby możliwości używania aparatury tlenowej na K2 czy przenośnych radiostacji (które w 1939 roku były już dostępne w formie umożliwiającej wykorzystanie na wyprawach). Innym saksońskim skrzywieniem Fritza było szukanie rozwiązania problemu raczej na skale niż w śniegu i lodzie – znów niezależne od kalibru gór.
W Saksonii działały całe grupy, czy nawet pokolenia wspinaczy, nieruszających się poza jej granice i tam szlifujących cyfrę i psychę, jednak ambicją Fritza bardzo szybko stały się skalne wspinaczki w Alpach. Szczególnie upodobał sobie znane z dzieciństwa Północne Alpy Wapienne i Dolomity. Warto zaznaczyć, że w tej materii poszedł śladami niemieckojęzycznych eksploratorów – zresztą okolice te charakteryzuje wyraźna przewaga problemów skalnych nad śnieżno-lodowymi.

Milowym krokiem w jego karierze okazała się nowa droga na Fleischbanku, którą pokonał z Rolandem Rossim, na topo nr 335
Lista jego przejść jest zróżnicowana i obok łatwych klasyków, takich jak solowe przejście wschodniej ściany Watzmanna, obejmowała ona przerażającą Dulferiss na Fleischbanku w Wilderkaiser z 1912 roku. Milowym krokiem w jego karierze okazała się nowa droga na tymże Fleischbanku, którą pokonał z Rolandem Rossim z Innsbrucka. Była to bodaj pierwsza na świecie wielowyciągową wspinaczka o trudnościach mocnego VI+, czyli nawiązująca do najsolidniejszych trudności saksońskich. Ten klasyk rejonu, na którym dziś mamy wiele stałych punktów, został, co oczywiste, przebyty bez podobnych udogodnień. Premierowe przejście drogi na 450-metrowej ścianie zajęło zespołowi trzy dni, niemniej to dzięki niej Fritz zyskał międzynarodową sławę.

Fritz był nawet skoczkiem narciarskim, 1920 rok (fot. archiwum rodzinne, dzięki uprzejmości Polly i Andy’ego Wiessner)
W następnych latach Fritz nie mógł narzekać na brak partnerów i wspinał się regularnie, najczęściej w Dolomitach. Wytyczył tam wiele nowych dróg, sięgających mitycznego wtedy szóstego stopnia. Najistotniejsza z nich to przejście północnej ściany Furchetty w 1925 roku (3025 m) czy zachodniej ściany Cima Canali dokonane w 1927 roku drogą Simona-Wiessnera (VI-, HM, 2897 m) i wiele, wiele innych.
W końcówce tego okresu, w 1928 roku, Wiessner pojawił się we Francji na grani Peuterey w masywie Mont Blanc, już wtedy klasyku – było to dwunaste przejście tej drogi. Na Mont Blanc zdał sobie sprawę, że w alpinizmie problemem są nie tylko trudności techniczne, lecz także aklimatyzacja. Fritz aklimatyzował się skutecznie, jednak powoli, i nagłe wejście na wysokość ponad 4000 metrów wywołało u niego łagodną postać choroby wysokościowej. Nigdy więcej czegoś takiego nie doświadczył.

Spotkanie rodzinne w 1923 roku (fot. archiwum rodzinne, dzięki uprzejmości Polly i Andy’ego Wiessner)
Rok 1928 zamyka europejski rozdział wspinaczek Wiessnera. Był owocny i różnorodny, jednak wspinał się głównie w skale, kładąc nacisk na trudności techniczne. W niektórych publikacjach (np. w Wikipedii) można spotkać się z twierdzeniami, że niektóre jego drogi sięgały współczesnego stopnia 5.11 (6c, 6c+) i wyprzedzały ówczesne skalne osiągnięcia w USA (5.7) o całe lata świetlne. Kwerenda źródłowa nie wykazuje jednak w jego dorobku żadnej drogi o takich „oficjalnych” trudnościach ani w Alpach, ani Saskiej Szwajcarii (tam byłby to bowiem przynajmniej stopień VIIIc, który oczywiście w tamtych czasach nie został jeszcze wprowadzony).
Genezy tych twierdzeń, czy też legendy, można upatrywać w subiektywnych odczuciach Amerykanów, którzy (kierując się sugestią Wiessnera) w 1973 roku odwiedzili Saską Szwajcarię, znajdującą się wtedy w NRD, za żelazną kurtyną. Wynik tej wyprawy był dla amerykańskiego morale druzgocący. Dość powiedzieć, że drogi z początku wieku autorstwa Olivera-Perry’ego Smitha czy Rudolfa Fehrmanna wycenili co najmniej o dwa stopnie wyżej od ich nominału, tzn. jako „grube 5.9”, i nie mieli wątpliwości, że to w Saksonii znajdują się najtrudniejsze drogi na świecie (wtedy nominalnie IXb).
Jak później stwierdzili Psycho Roof (5.12d, 7c) czy Phoenix (5.13a, 7c+), poprowadzone w późnych latach 70., były tylko „wyrównaniem”, a nie przebiciem poziomu wspinaczy nadłabskich (sic!). To subiektywne odczucie, co nie oznacza, że empirycznie nieprawdziwe, legło zapewne u podstaw powyższych twierdzeń na temat 5.11-tek Fritza Wiessnera. Jeśli ktoś ma inne zdanie na ten temat, niech spróbuje przejść np. Udolni Spara na Hlasce w Teplicach i odnieść proponowane tam trudności (VIIIb, tzn.VI.1+) do rzeczywistych odczuć.
Niemcy w latach 1918-1928, za czasów Republiki Weimarskiej, nie były rajem na ziemi. Mniej więcej do połowy lat 20. wielu Niemców głodowało, zanotowano nawet przypadki śmierci głodowej, w co dziś trudno uwierzyć. Do tego dochodziło poczucie niezasłużonej klęski. Nadeszły czasy Wielkiego Kryzysu, w 1929 roku Republika dosłownie zbankrutowała, do walki o Niemcy ruszyły watahy rzezimieszków, z jednej strony brunatnych, z drugiej czerwonych, dlatego starły się dwie ideologie rodzimego, a nie obcego chowu (narodowy socjalizm i komunizm to przecież dwa niemieckie największe polityczne wynalazki). Emigracja była naturalnym odruchem każdego, kto pragnął stabilizacji, zamiast czekać na wynik politycznej polemiki toczonej na ulicach za pomocą noży, kastetów i nierzadko też broni palnej.
Fritz Wiessner, świeżo upieczony absolwent studiów chemicznych, zdecydował się kupić one way ticket i wyjechał do USA. Nie było to rozwiązanie tymczasowe, by doczekać lepszych czasów, a wybór swojego miejsca na Ziemi – dla młodego Niemca nie było wtedy lepszego planu na życie.
One way ticket to America
Wiessner znalazł się w Nowym Jorku w marcu 1929 roku i od razu podjął pracę w wyuczonym zawodzie: jako chemik. Niezbyt satysfakcjonujące zarobki powodowały jednak konieczność imania się wszelkich zajęć, takich jak mycie okien na wysokościach. W tej roli zrobił krótkotrwałą karierę, pracując na najwyższym ówczesnym budynku świata, Empire State Building. Posługiwanie się liną i technikami alpinistycznymi było pewnym istotnym novum w stosunku do umiejętności innych czyścicieli okien, oczywiście dość dalekim od dzisiejszych standardów robót wysokościowych.
Wolny czas, zredukowany do weekendów, starał się Fritz poświęcać na wspinanie i szybko zawędrował w okolice, gdzie wznosiły się skały (Hudson Valley, Connecticut Valley, New Hampshire) i działał tam bardzo intensywnie. Lokalne środowisko wspinaczkowe nie było wtedy ani mocne, ani liczne i Amerykanie szybko się zorientowali, jak ogromny potencjał i możliwości ma Fritz. Zaproponowano mu członkostwo w AAC (American Alpine Club), który właśnie uzyskał nową siedzibę na Manhattanie – jej wynajem zasponsorował jeden z bogatych członków, Robert Underhill, który zaprzyjaźnił z Wiessnerem.
Amerykanie w tamtym czasie znajdowali się zdecydowanie na peryferiach głównego nurtu wspinania, nie mówiąc o himalaizmie, który stawał się ambicją, czy wręcz przeznaczeniem poszczególnych nacji. Znane były poczynania Brytyjczyków na Evereście – było nie było to na amerykańskiej ziemi Mallory wypowiedział swoje sławne Because it’s there. Niemcy bez efektu (Bauer) próbowali osiągnąć coś na Kanczendzondze, Włosi byli pionierami na K2 w Karakorum, natomiast historia amerykańskiego himalaizmu była białą plamą.
W tej sytuacji postanowiono wykorzystać koneksje Wiessnera i zorganizować amerykańsko-niemiecką wyprawę na Nanga Parbat, wtedy uznawaną za siódmy szczyt świata, który dotychczas nie wzbudzał zainteresowania, a którego masyw wydawał się stosunkowo łatwo dostępny.
Wyprawa na Nanga Parbat w 1932 roku
Wiessner podjął się zorganizowania wyprawy, która rychło stała się wyprawą niemiecką (tak ją opisuje historiografia), mimo że dołączył do niej Rand Herron, jeden z pierwszych amerykańskich skałkowych partnerów Fritza, który z kolei nakłonił do uczestnictwa swoją dziewczynę Elisabeth Knowlton, dziennikarkę „New York Timesa”. Podobnie jak Herron wspinała się na całkiem przyzwoitym poziomie. Ten „kumoterski” ryt w kompletowaniu składu stanie się modus operandi Fritza i będzie szczególnie widoczny w 1939 roku na K2.
„Sekcja” niemiecka była bardzo mocna, w jej skład weszli znani wspinacze. Kierownikiem został Willy Merkel, uczestnikami byli Peter Aschenbrenner (wtedy jeszcze… Austriak), Fritz Bechtold, Herbert Kunigk, Felix Simon i doktor Hugo Hamberger. Wiessner, „aus Dresden”, a nie „from New York”, został oczywiście przypisany do niemieckiej części zespołu.
Niemcy byli bardzo kompetentnymi wspinaczami, niemniej bez żadnych himalajskich doświadczeń. Mimo iż cel (wejście na Nanga Parbat) traktowany był bardzo poważnie i była to właściwie pierwsza licząca się wyprawa na Nagą Górę, przekształciła się ona w rekonesans. Trudności nastręczało nie tylko znalezienie drogi i warunki atmosferyczne, ale też logistyka i ludzie. Aby zaoszczędzić, zamiast Szerpów z Dardżylingu wynajęto lokalsów i Hunzów, co okazało się rozwiązaniem zupełnie nietrafionym.
Niemcy byli zniesmaczeni tym, że ci ludzie o całkiem aryjskim wyglądzie są tak słabi: wszyscy tragarze, bez wyjątku, zapadli na chorobę wysokościową, a ich morale było bardzo niskie. Dla Wiessnera była to cenna lekcja na przyszłość. Wyprawa osiągnęła niewiele ponad 7000 metrów (Rakhiot Peak), a jej niewątpliwym sukcesem było wypatrzenie potencjalnej drogi na Nanga Parbat. Przy okazji nastąpił kobiecy debiut himalajski w wykonaniu Amerykanki Elisabeth Knowlton, która radziła sobie bardzo dobrze i później dostarczyła wyczerpujący opis wyprawy.
Dla Niemców było to odkrycie Góry Przeznaczenia, która miała w przyszłości paść pod naporem kolektywnego wysiłku ich narodu i symbolizować jego wolę i siłę. Wiessner nie identyfikował się z tą rolą, nie odpowiadały mu rola szeregowego członka zespołu, miał też inną wizję zmagania się z górami. Wyprawa miała jednak dla niego dobre strony: pobił swój rekord wysokości, okazało się też, że jeśli tempo akcji górskiej nie jest zbyt szybkie, dobrze się aklimatyzuje: pod koniec wyprawy, po długim okresie przebywania w wysokich obozach, czuł się lepiej niż na początku, co dobrze rokowało.
W roku 1933 świat wstrzymał oddech, ale nie przyglądał się wspinaczce czy himalaizmowi (na Evereście działała doskonale wyposażona wyprawa brytyjska), tylko Niemcom i tamtejszemu triumfowi woli. W następnym roku ruszyła ekspedycja na górę niemieckiego przeznaczenia. Była to oficjalna wyprawa państwowa, motywowana narracją nowej władzy. Pomimo dość obiecującego przebiegu zakończyła się największą tragedią w całej historii himalaizmu: dziewięć ofiar załamania pogody, jedna osoba zmarła na chorobę wysokościową. Środowisko wspinaczkowe w USA, przynajmniej to skupione w AAC, rychło powiązało z tą katastrofą narodowosocjalistyczną ideologię, a właściwie jej ducha.
Wtedy ktoś zwrócił uwagę na Wiessnera i… pewne fizyczne, a także charakterologiczne podobieństwo do nieznoszącego sprzeciwu człowieka, którego tak udanie sparodiował w filmie Charlie Chaplin. Był to zresztą czas politycznych dyskusji z jedną dominantą – sytuacją polityczną w Niemczech w 1933 roku po tym, gdy demokratycznie wybrano kanclerza.
Czy Wiessner w takich dysputach uczestniczył, nie wiadomo. Można się domyślać, że mając wybuchowy charakter i niewyparzony język od nich nie stronił. Przypięto mu łatkę szpiega Hitlera, a jego przynależność do AAC stanęła pod znakiem zapytania, choć skojarzenie z tragedią niemieckiej wyprawy na Nanga Parbat z 1934 roku miało całą mocą uderzyć w niego dopiero po jego powrocie z K2 w roku 1939.
Jedynie protekcji fundatora klubu, Roberta Underhilla, Wiessner zawdzięczał to, że sprawa rozeszła się po kościach i zachował członkostwo w AAC. Co ciekawe, sam Underhill w prywatnej korespondencji z Wiessnerem utyskiwał, że „Amerykanie czasami nie potrafią zrozumieć, co Hitler zrobił dla Niemiec”.
Fritz odkrywa Shawangunks
Późną wiosną 1935 roku podczas jednej ze swoich wycieczek Wiessner dokonał znaczącego odkrycia. Wspominał: „Późną wiosną wraz z kilkoma przyjaciółmi wspinałem się na Breakneck Ridge naprzeciwko Storm King, nad rzeką Hudson. Burza z piorunami sprawiła, że powietrze było krystalicznie czyste, a gdy patrzyliśmy na północ, w kierunku Catskills, nasze oczy mogły dostrzec na odległych wzgórzach ostre załamania i strome ściany sporych klifów”.

Grań Shawangunk widziana z Skytop Cliff Tower. Bliższe skały to Trapps, dalsze Near Trapps, a najdalej Millbrook Mountain. Po lewej dolina Hudson (fot. Jarek Tuszyński / CC-BY-SA-3.0 & GDFL, CC BY-SA 3.0 via Wikimedia Commons)
Skalny mur, a właściwie kilka murów, które dostrzegł w oddali, stał się później jednym z najważniejszym rejonów skałkowych USA – Shawangunks. W tamtym czasie w USA nie istniało jeszcze pojęcie kletterngarten, „ogródka wspinaczkowego”, który to termin powstał w Saskiej Szwajcarii z jej setkami, a nawet tysiącami dróg.
Shawangunks stały się drugim domem Fritza. Po dokonaniu inspekcji poprowadził pierwszą drogę, Old Route, biegnącą systemem zacięć. W 1938 roku poznał Hansa Krausa, który uciekł z Austrii, nie czekając na dalszy rozwój wydarzeń po Anschlussie. Był solidnym wspinaczem, znał Emilio Comiciego i Gino Soldę i dobrze opanował techniką podciągu, która miała w przyszłości stworzyć erę direttissimy, także jej amerykańską wersję. Wiessner i Kraus rozpoczęli eksplorację Shawangunks według najlepszych saksońskich wzorców.

Marjana Tafader na „High Exposure” (fot. Chris Vultaggio)
Ikoniczna High Exposure (5.6) na długości ponad 70 metrów miała asekurację złożoną z… trzech haków. Haki skalne (wbijane i wybijane podczas przejścia) były w tamtym czasie w USA pewnym novum. Niemcy, Austriacy czy Włosi używali ich już od pierwszej dekady XX wieku, przy czym dwie pierwsze nacje czyniły to raczej oszczędnie. Włosi natomiast zainicjowali erę direttissimy.

Trapps w grani Shawangunk (fot. Jarek Tuszyński / CC-BY-SA-3.0 & GDFL, CC BY-SA 3.0 via Wikimedia Commons)
Do lat 40. Wiessner i Kraus poprowadzili w Gunks pięćdziesiąt osiem nowych dróg, których autorstwem (prowadzenie) podzielili się mniej więcej po połowie. Wspinaczki te charakteryzowało incydentalne użycie haków – nie znano jeszcze wtedy kostek i mechaników. Wspinano się na plecionych konopnych linach, a kleterki, czyli buty, w których „czuło się skałę”, miały sznurkową podeszwę.
To, co działo się w Gunks miało wpływ na całe amerykańskie wspinanie, zwłaszcza na free climbing, który po dzień dzisiejszy ma większą skłonność do tradu i tradycjonalizmu, niż w Europie od lat osiemdziesiątych. Nie sposób nie wskazać Wiessnera jako ojca założyciela tego paradygmatu.
Przygoda na Mount Waddington
W latach 30. Ameryka miała w kwestii wspinania tę przewagę nad Europą, że wciąż istniały tam rejony niepoznane. O ile w Europie wszystkie rejony wspinaczkowe zostały dobrze poznane i istniała bardzo szczegółowa dokumentacja kartograficzna (bez niej przecież nie można by toczyć wojen, także tej na szczytach Alp – 1915-1918), o tyle na północnym zachodzie USA i w Kanadzie wciąż istniały białe plamy – w dosłownym tego słowa znaczeniu, bo na mapach, szczególnie takich rejonów jak Kolumbia Brytyjska i Góry Nadbrzeżne w Kanadzie.
W 1922 roku podczas prac kartograficznych w Kanadzie dostrzeżono w oddali szczyt, którego wysokość mogła przekraczać 4000 metrów (nieco ponad 13 000 stóp). Otrzymał on tymczasową nazwę Mystery Mountain, zmienioną następnie ma Mount Waddington. Metodą triangulacyjną wyznaczono z oddali wysokość: 4019 metrów. Minęło kilka lat, zanim udało się podjąć próbę jego zdobycia. W 1928 roku osiągnięto niższy wierzchołek (poniżej na zdjęciu po lewej).
Zdobywcom ukazał się z niego ikoniczny wręcz widok na wierzchołek główny.

Wierzchołek Mount Waddington widziany z północno-zachodniego wierzchołka (fot. Andre Charland / Wikipedia / CC BY 2.0)
Tym samym zdefiniowano cel w postaci „najtrudniejszej góry Ameryki Północnej”. Nie była to wielka przesada. Samo dotarcie pod Tajemniczą Górę wymagało umiejętności bliskich kunsztowi polarników czy traperów, przydawała się zwłaszcza biegłość w narciarstwie i umiejętność nawigacji w nieznanym terenie. Okolica była dzika i oddalona od ludzkich siedzib.
Kolejne ekspedycje odchodziły z kwitkiem, a zanotowano ich w sumie aż szesnaście. Najbardziej znaczące próby odbyły się 1935 i 1936 roku, a ich inicjatorami byli członkowie Sierra Clubu z San Francisco, wtedy już dość konkurencyjnego w stosunku do wschodniego AAC. Liderem tych przedsięwzięć był Bestor Robinson, który wsławił się zdobyciem Higher Cathedral Spire w Yosemitach – przejście to uznawane jest za początek wspinaczkowej kariery Doliny. Do dokonania tego wyczynu wystarczyło pięćdziesiąt pięć haków, sprowadzonych w tym celu z Niemiec, i umiejętność zastosowania techniki hakowej. By zdobyć Mount Waddington, członkowie Sierra Clubu wyposażyli się aż w sto dwadzieścia haków i ponad dwieście trzydzieści metrów liny. Ta ilość sprzętu nie zagwarantowała jednak powodzenia. Problemem stało się znalezienie drogi, która mogła „puścić”.
I wtedy na scenę wkroczył Fritz Wiessner.
Trzeba przyznać, że inicjatorem planu był nowo poznany przez Wiessnera Bill House – wspinacz ambitny i trzynaście lat od niego młodszy. Najpierw namówił swoich znajomych wspinaczy i narciarzy, Elizabeth Woolsey i Alana Willcoxa. Fritz pasował jak ulał do tego teamu ze względu na swoje umiejętności wspinaczkowe i drugą pasję, narciarstwo, które uprawiał na bardzo wysokim poziomie.
Fritz zajął się kompletowaniem sprzętu koniecznego, jego zdaniem, do ataku na tak poważny problem. Było to osiemnaście haków, osiem karabinków, trzydziestometrowa lina do prowadzenia, dziewięćdziesiąt metrów ośmiomilimetrowej zjazdówki oraz po parze raków i po czekanie na uczestnika. Na wszelki wypadek dla siebie spakował kleterki na sznurkowej podeszwie.
Wraz z zapasami jedzenia, nartami i wszystkim, co było niezbędne do przeżycia w dziczy, udało mu się zmieścić w około trzystu dwudziestu kilogramach, co było naprawdę sporym wyczynem.
W akcji górskiej udział wzięli tylko Wiessner i House. Pierwszego dnia weszli niebezpiecznym żlebem o nastromieniu 65 stopni, który rozdzielał dwa wierzchołki, po to, aby się przekonać, że teren nie rokuje wspinaczkowo: skała głównego szczytu była w tym miejscu pokryta lodem i szadzią. Po akcji trwającej około dziewięciu godzin zeszli do obozu i następnego ranka spróbowali prawej odnogi żlebu wyprowadzającej w otwarta ścianę. Po trzynastu godzinach wspinaczki i założeniu kleterek Wiessner (który nie oddał prowadzenia, redukując partnera do roli tragarza) i House stanęli na wierzchołku Mount Waddington. Trudności ocenili na 5.7, czyli przynajmniej na poziom weekendowych wspinaczek w Gunks.
Akcja górska trwała dwadzieścia cztery godziny, przy czym dziesięć godzin zajął powrót – zużyli wtedy wszystkie haki, które zabrali, a Wiessner żałował później, że użył paru haków w charakterze przelotów, a nie punktów stanowiskowych.
Zdobycie Mount Waddington nie tylko przyniosło Wiessnerowi miano „zdobywcy niemożliwego”, pokazało także jak, jego zdaniem, powinna wyglądać wyprawa na poważny cel górski:
- On prowadzi przez cały czas, decyduje o sprzęcie taktyce, kolejności działań etc.
- Jak najmniej sprzętu. W przypadku wspinaczki klasycznej jego nadmierna ilość niekoniecznie stanowi o fair means.
- Styl przejścia, dbałość o to, aby był jak najlepszy (w przypadku takich celów jak Mount Waddington liczyło się niekorzystanie ze sztucznych ułatwień), czyli wspinanie takie samo jak w skałkach.
Bill House, współuczestnik, bo przecież nie równorzędny partner Fritza Wiessnera, podczas tego przejścia, pomimo splendoru, jaki spadł także na niego, mógł nie czuć się usatysfakcjonowany.
Nieprzewidzianym wynikiem tej wyprawy było powszechne przekonanie, że Wiessner wspina się zawsze „pod siebie” i nie akceptuje w kierowniczej roli nikogo innego niż on sam. Środowisko wspinaczkowe uznało, że „ten typ tak ma”.
Klasycznie na Grand Teton i Devils Tower
W sierpniu tego samego, 1936 roku, Wiessner, House i Elisabeth Woolsey pojawili się pod północną ścianą Grand Teton w Wyoming, która była kolejnym wielkim wyzwaniem dla amerykańskich wspinaczy.
Na swoje nieszczęście Wiessner wdał się w rozmowę z miejscowym przewodnikiem Paulem Petzoldtem, który szybko się zorientował, co jest celem tej mocnej trójki, i dosłownie w jeden wieczór skompletował zespół. W jego skład weszli Jack Durrance, młody wspinacz, który skalnego fachu nauczył się w ojczyźnie Fritza, gdzie spędził osiem lat, oraz Eldon Petzoldt, choć bez wątpienia to Durrance był jego główną siłą. Trio minęło nocą obóz Wiessnera, którego rezydenci byli jeszcze pogrążeni w głębokim śnie, i w ten sposób doszło do jednego z największych podkoszeń problemu w historii alpinizmu.
Wiessner nie wybaczył Petzoldowi jego postępowania. Dla odmiany Jack Durrance, dzięki któremu ta sztuka w ogóle się udała, zyskał jego szacunek. Ich drogi miały się wkrótce znów spotkać na K2.
Wiessner niepowodzenie wynagrodził sobie dwa dni później, przechodząc klasycznie drogę swojego dobrego znajomego Roberta Underhilla via North Ridge, też na Grand Teton. Z wyceną na poziomie 5.8 była to jedna z najtrudniejszych wspinaczek w USA – niektórzy w niej właśnie dopatrują się premiery tego stopnia. Fritzowi było obojętnie, czy takie trudności pokonuje w „weekendowych” skałach, czy w wielkiej ścianie. Uraz do Petzoldta okazał się trwały – Fritz skreślił go na zawsze jako partnera, a później lekką ręką wyeliminował, jako potencjalnego rywala, ze składu ekspedycji w Karakorum.
Sezon 1937 przyniósł Wiessnerowi kolejne spektakularne przejście, a cel został wybrany pod publiczkę, czyli media: zdobył Devils Tower by fair means, czyli po prostu klasycznie (archiwalne zdjęcia). Dokonał tego w zespole z Billem Housem i Lawrence’em Coveneyem. I jak zwykle prowadził. Trudności drogi sięgnęły 5.9, zostawił na niej jednego haka, czego zresztą później bardzo żałował. Była to jego ostatnia wspinaczka w zespole z House’em. który najwyraźniej miał już dość bycia na drugim planie. To, że Fritz Wiessner jest najlepszym amerykańskim wspinaczem stało się niekwestionowanym faktem.
Mimo tych sukcesów Wiessner znalazł się na życiowym rozdrożu. Miał już trzydzieści siedem lat (w tamtych po czterdziestka była uznawana za kres wspinaczkowego rozwoju), najlepszy wykaz przejść w USA, jednak w skali światowej był jedynie pierwszoplanowym aktorem w prowincjonalnym teatrze. Jeśli chodzi o wspinanie, Amerykanie nie odgrywali w nim tak wiodącej roli, jak Brytyjczycy w himalaizmie, Niemcy w dziedzinie „Nordwandów” czy Włosi – w wytyczaniu direttissim.
Fritz potrzebował spektakularnego sukcesu, tym bardziej że ledwie wiązał koniec z końcem. Wiódł samotną egzystencję, a zdobyte środki w dużej mierze przeznaczał na wspinanie. W tamtych czasach nie było wspinaczkowych sponsorów, Fritz żartował, że byłoby najlepiej, gdyby poślubił jakąś bogatą wdowę. No, chyba. że dokona czegoś na miarę światową, zdobędzie jakiś kolejny uznany „biegun”. Podobne rozterki i problemy finansowe miał kilkanaście lat wcześniej Mallory.
K2 – American Dream
U podstaw pomysłu zorganizowania amerykańskiej wyprawy na K2 legły zatem… nie tylko because it’s there, lecz także „wola mocy”. A także przyczyny jak najbardziej prozaiczne: szansa „zmonetyzowania” ewentualnego sukcesu.Amerykanom wyraźnie doskwierał brak sukcesów w Himalajach. W 1936 roku postanowili zaatakować Kanczendzongę, jednak szybko ich przekonano, że skład bez żadnego doświadczenia nie ma tam żadnych szans. Przecież Niemcy wcześniej też odpuścili. Trzeba było zdać się na jakiś półśrodek, który byłby jednocześnie dobrą szkołą, dlatego. w 1936 roku ruszyła brytyjsko-amerykańska wyprawa na najwyższy szczyt wznoszący się w całości w granicach imperium brytyjskiego, czyli Nanda Devi.
Wszytko układało się pomyślnie – Charlie Houston wraz z Noelem Odellem szykowali się już do ataku szczytowego, gdy ten pierwszy uległ ciężkiemu zatruciu. Zastąpił go Bill Tilman i w ten sposób zdobyto najwyższy wierzchołek, na którym dotychczas stanął człowiek (7817 m). Był to sukces brytyjski, jednak Charles Houston stał się w USA himalajskim autorytetem.
W tym momencie interesy Wiessnera i Houstona okazały się zbieżne. Na dorocznym spotkaniu (1937 r.) AAC, gdy Wiessner rzucił hasło ekspedycji na K2 – najpierw rekonesansowej, a następnie właściwej, mającej na celu zdobycie góry – zyskał nie tylko poparcie Houstona, lecz spotkał się także z entuzjastycznym odzewem. ze strony wspinaczy – potrzeba himalajskiego sukcesu stała się w USA potrzebą polityczną. Departament Stanu błyskawicznie załatwił u „kuzynów” zza Atlantyku stosowne pozwolenie na 1938 rok i promesę na 1939.
Tak szybki obrót spraw okazał się jednak dla Wiessnera bardzo kłopotliwy. Widział się w roli naturalnego frontmana tego przedsięwzięcia, tymczasem udało mu się założyć pierwszy stały biznes: zajął się produkcją wosku do nart (sprzedawanego pod handlową nazwą Wunderwax) i nie mógł na tak długo zostawić interesu.
Houston i Wiessner szybko doszli jednak do porozumienia. Wiessner zrzekł się roli lidera i funkcję kierownika wyprawy rekonesansowej wziął na siebie Houston, a Fritz miał dowodzić zasadniczym uderzeniem. Był to strzał w dziesiątkę, bowiem Houston okazał się zdolnym organizatorem. Udało mu się skompletować całkiem mocny zespół, -wśród jego członków byli Bill House i Paul Petzoldt. Wyprawa odniosła spektakularny sukces: ustalono, że optymalną droga na K2 będzie Żebro Abruzzich, co wcześniej budziło poważne wątpliwości, ponadto Bill House dokonał sensacyjnego przejścia trudnej formacji na wysokości ok. 6700 metrów, zwanej później Kominem House’a.
Nikt wcześniej w historii himalaizmu nie przeszedł takich trudności (ok. V) tak wysoko. Houston i Petzoldt w szybkim ataku dotarli aż na Ramię (Shoulder) na wysokość 26000 stóp (ok. 7900 m), przed oczami mieli słynną później Szyjkę Butelki (Bottleneck) i wiszący nad nią serak. W ich ocenie dalsze trudności nie powinny być wyższe niż to, co napotkali na dole, zwłaszcza w Kominie House’a. Założono siedem obozów, z tym że niektóre były jedynie magazynami prowiantu, niemniej znaleziono może nie tyle optymalne, ile jedyne możliwe dla nich miejsca. Co najistotniejsze, wyprawa wróciła w komplecie. Droga Żebrem Abruzzich stanęła otworem,. należało tylko szybko zorganizować kolejną amerykańską ekspedycję.
Wyczyn ten był szeroko komentowany w mediach, jednak w USA nade wszystko ceni się tych, którzy doprowadzają sprawy do końca. Przegrani, choćby nie wiadomo jak honorowi, nie mają szans. Na tytuł człowieka 1938 roku przyznawany przez prestiżowy tygodnik „Time” zasłużyli nie Petzoldt i Houston, lecz kanclerz III Rzeszy, który dokonał Anschlussu Austrii i tym samym ostatecznie obalił Traktat Wersalski – skutek ciosu w plecy zadanego Niemcom dwadzieścia lat wcześniej.
Piotr Korczak
Zdjęcia z archiwum rodzinnego Wiessnerów – wielkie podziękowania dla Polly i Andy’ego za przesłanie skanów archiwalnych fotografii
***
- Fritz Wiessner – wspinacz wyklęty. Portret na tle epoki – część 2: wyprawa na K2 w 1939 roku
- Fritz Wiessner – wspinacz wyklęty. Portret na tle epoki – część 3
Na podstawie:
- Mick Conefrey, Duchy K2. Epicka historia zdobycia szczytu, przekład K. Krzyżanowski, Bezdroża, Kraków 2019, oryginalne wydanie
- Jennifer Jordan, The Last Man on the Mountain: The Death of an American Adventurer on K2, Norton&Company, Nowy Jork 2011.
- Andrew Kauffman William Putnam, K2:The 1939 Tragedy, Mountaineers Books, Seattle 1993
- https://www.adirondacklife.com/2019/07/25/routes-revival/
- https://www.climbing.com/people/rock-climbing-dangerous-style-dresden-germany/
- https://www.bigwallgear.com/p/mystery-mountain-part-2
- https://gognablog.sherpa-gate.com/il-tentativo-del-1939-al-k2/
- https://saebi.isgv.de/biografie/Fritz_Wiessner_(1900-1988)
- https://en.wikipedia.org/wiki/1939_American_Karakoram_expedition_to_K2
- https://en.wikipedia.org/wiki/Fritz_Wiessner
***
Polecamy również inne teksty Piotra Korczaka:
- Zakaz w Arapiles, czyli wspinanie pod wpływem polityki
-
„But w butonierce” (analiza niepoetycka) – o kulisach odnalezienia buta Andrew Irivne’a
Cios w plecy - "przypadkowy" wtręt [26]
Piotr opublikował artykuł przybliżający biografie Fritza Wiessnera. Wszystko pięknie ładnie…
raf