11 grudnia 2024 13:33

Waldemar Kowalewski na szczycie Ama Dablam (6812 m) – relacja

9 grudnia 2024 roku, o 10.06 polskiego czasu, Waldemar Kowalewski stanął na wierzchołku Ama Dablam (6812 m). Oto jego relacja z akcji szczytowej dokonanej w okresie późnojesiennym. Wspinaczka była również formą aklimatyzacji przed głównym celem, jakim jest wyprawa zimowa na Annapurnę, między innymi z Alexem Txikonem.

Waldemar Kowalewski na szczycie Ama Dablam ((6812 m)

***

8 grudnia 

Wyszedłem o 4.00 rano, po 20 minutach na grani moje ciało chwiało się od siły nacierającego na mnie wiatru.
Nie mogłem utrzymać stabilnej pozycji i wróciłem z podkulonym ogonem do swojego jedynego namiociku w c2. Zabrałem zapas żarcia i gazu, dlatego mogłem przetrwać kolejny dzień w c2, objadać się i opijać, bez czego nie byłoby później powera koniecznego do akcji.

9 grudnia

Znów wyszedłem o 4.00. Wiatr nieco zelżał. Po 15 minutach ponownie wróciłem z grani do namiotu. Siedziałem po turecku, owinięty w śpiwór, gotowy do wyjścia – w uprzęży, butach 8k. Popijałem herbatę i myślałem: albo teraz albo nigdy. Moje zapasy i gaz się skończyły.

Po 1,5 godzinie, o 5.30, wyszedłem z namiotu z zamiarem dojścia na szczyt w siedem godzin.

Trzy godziny spędziłem na naprawianiu stanowisk, szablony śnieżne, które dyndały na linach, zostały wyrwane podmuchami huraganu szalejącego z prędkością 150 km/h.

Po dziewięciu godzinach, o 15.10, dotarłem na szczyt. Wiało z prędkością 105-120 km/h. Maksymalny wiatr, który akceptuję na 8k to max 35 h, na 7000 do 45 km/h. Dopuszczalne normy zostały przekroczone. Nie było to dobre, nie było godne naśladowania, było godne pogardy, mojej też. Ale stało się, stanąłem na szczycie i poczułem, poza standardowym bólem i cierpieniem, nieopisaną radość i spełnienie.

Droga na Ama Dablam

Powrót

Wracając ze szczytu, odpadłem pomiędzy serakiem a szczeliną, gdyż przy zjeździe wypadły znajdujące się powyżej mnie dwie szable śnieżne, które wcześniej naprawiałem, wbijając czekano-młotkiem, butem z rakiem, prawie skacząc na stanowisku. Nie pomogło.

Kiedy spadałem, poczułem lekki ból w kolanie. Miałem dużo szczęścia, lot trwał co najmniej dwie sekundy, nie zdążyłem zareagować. Upadłem. Na szczęście byłem cały. Odpocząłem kilka sekund i zacząłem schodzić. Było niebezpiecznie. Na grani potężnie wiało. Aby się zabezpieczyć kombinowałem, stosując różne alpinistyczne techniki.

Na czołówce doszedłem do c2. Wsunąłem się tam, gdzie alpinista czuję się najlepiej, do śpiwora (od Wieśka), przyjąłem  pozycję embrionalną, wypiłem przygotowany wcześniej płyn i zasnąłem.

Następnego dnia, schodząc, zatrzymałem się w c1. Alex Tixon poczęstował mnie gorącą zupą, najpyszniejszą na świecie. Pogadaliśmy i zszedłem do bezpiecznej bazy na lunch.





  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek
    Brak komentarzy na forum