Chińczycy weszli na czwarty najwyższy niezdobyty szczyt Ziemi – Karjiang (7221 m)
Liu Yang i Song Yuancheng dokonali pierwszego wejścia na Karjiang (7221 m), jeden z najwyższych niezdobytych dotąd siedmiotysięczników, znajdujący się w trudno dostępnym miejscu na granicy pomiędzy Tybetem i Bhutanem. Nie obyło się bez komplikacji, biwaków bez namiotu i zejścia w trudnych warunkach.
***
Do sierpnia tego roku Karjiang (7221 m) był czwartym niezdobytym szczytem świata. Góra znajduje się w masywie granicznym pomiędzy Tybetem i Bhutanem o nazwie Khula-Kangri. Masyw składa się z kilku szczytów: południowego (7221 m), centralnego – Karjiang II (7018 m), północno-zachodniego – Karjiang III lub Taptol Kangri (6824 m) oraz Kangmi Kangri w północno-wschodniej grani(6412 m).
W 1980 roku wyprawa japońska próbowała zdobyć najwyższy wierzchołek, jednak dotarła jedynie do Karjiang II. W 2001 roku wyprawa holenderska zdobyła jako pierwsza szczyty Karjiang III i Kangmi Kangri, jednak zaniechała próby zdobycia głównego szczytu z powodu dużego zagrożenia lawinowego.
Region Khula-Kangri od lat jest trudno dostępny dla wypraw międzynarodowych ze względu na formalności. Dla Chińczyków wręcz przeciwnie. Nie jest też tak odległy od dróg i miejscowości jak inne rzadko eksplorowane pasma.
Liu Yang marzył o tej wyprawie od dawna, jednak ze względu na pracę (jest wykładowcą na uczelni), swoją próbę mógł planować tylko w okresie wakacji, a nie jak inne wyprawy, które próbowały zdobyć szczyt – w okresie post-monsunowym. Ostatecznie plan udało się wdrożyć w życie w minionym sezonie.
Wyprawa rozpoczął się 12 lipca. Liu Yang, jego partner wspinaczkowy Song Yuancheng, fotograf i dwóch bazowych, wyruszyli na trekking pod Karjiang z prowincji Lhozhang. 24 lipca rozstawili bazę na morenie lodowca, na wysokości około 5800 m.
Pierwsza próba zakończyła się fiaskiem. Trudno było ją nawet uznać za udany rekonesans, ponieważ chmury szczelnie zakryły górę. Po powrocie z akcji Yang i Yuancheng zastali dwóch bazowych rozłożonych przez chorobę wysokościową. Cały skład musiał zejść na kilka dni do najbliższej miejscowości (Lhasa).
20 lipca alpiniści ruszyli znowu w górę. Pierwszego dnia w sypiącym śniegu Chińczycy przeszli lodowiec i założyli biwak pod serakiem na wysokości około 6350 m. Kolejnego dnia zdobyli około 300 m wysokości. Kolejnej nocy spadło około metra świeżego śniegu, co spowolniło ich na tyle mocno, że zdecydowali się wycofać i raz jeszcze zeszli do Lhasy.
Mieli już dobrą aklimatyzację i wiedzieli, że potrzebuję trzydniowego okna pogodowego, by wejść na szczyt. Zbliżała się jednak data powrotu – 15 sierpnia.
Prognozy były w miarę optymistyczne, przewidywały „tylko” umiarkowany opad. O 2:30 w nocy 11 sierpnia Yang i Yuancheng wyruszyli z bazy po raz trzeci. Obrali nieco inną linię, równoległą do poprzedniej. Do wysokości 7000 m wiodła ona w terenie śnieżno-lodowym, powyżej w mikstowym. Pierwsza połowa pierwszej części była ścianą lodową, druga – kopnym śniegiem.
Yang i Yuancheng wspinali się symultanicznie i niemal bez przerw do 18.00. Na wysokości 6550 m znaleźli jaskinię lodową, którą postanowili wykorzystać na biwak. Była jednak zbyt wąska i mimo dwóch godzin kopania, nie zdołali rozstawić w niej namiotu, więc spali w samych śpiworach.
Drugiego dnia o 5.00 rano opad śniegu ustał. To był bardzo długi i mroźny dzień. Alpinistom zamarzały na dłoniach przemoczone rękawice. Gdy dotarli w miejsce upatrzone na kolejny biwak, jeden ze słupków namiotu złamał się. Musieli spędzić kolejną noc w samych śpiworach, tym razem w szczelinie lodowej.
13 sierpnia zostawili niepotrzebny sprzęt w szczelinie i ruszyli na szczyt. Najpierw wspinali się w kruchym terenie mikstowym, gdzie asekuracja była iluzoryczna. Zdobyli 100 m wysokości i dotarli do śnieżnej grani podszczytowej. Na szczycie stanęli o 14.55.
Nie był to niestety koniec trudnych przepraw. Zjechali i zewspinali się w dół do pozostawionego w szczelinie depozytu. Gdy tam dotarli, szalała już śnieżyca, a widoczność była zerowa. Zostali więc na noc.
Kolejny dzień był pełen napięcia. Wspinacze błądzili w zamieci, szukając drogi w dół, w terenie narażonym na lawiny. Na szczęście nic ich nie zmiotło i ostatecznie nie zgubili drogi. 14 sierpnia dotarli z powrotem na lodowiec.
Wystarczy tego łomotu? Jeszcze nie… Po dojściu do bazy okazało się, że ich namioty leżą spłaszczone pod masami świeżego opadu. Nie mieli wyjścia, musieli iść dalej, do najbliższej wioski. W swoim raporcie nie piszą już nic o ostatniej nocy, wiemy tylko, że ostatecznie do Lhasy dotarli 15 sierpnia, czyli w ostatni dzień swoich wakacji.
Po przeczytaniu relacji nie dziwi nazwa drogi, którą przeszli Chińczycy: Buzzer Beater (AI3, śnieg 70°, M4+, 1300 m).
Droga ma już pierwsze powtórzenie. Dokonał go młody zespół chiński w znacznie lepszych warunkach.
Michał Gurgul
Źródła: ExplorersWeb