Marcin Polar o „Białej odwadze”: było to bardzo mocno eksploatujące, ale jednocześnie dające ogromną satysfakcję
Rozmawiamy z Marcinem Polarem, taternikiem, grotołazem i autorem zdjęć górskich do „Białej odwagi” tuż przed wejściem filmu do kin. Premiera 8 marca.
***
Marcin Polar jest absolwentem Krakowskiej Szkoły Filmowej oraz Szkoły Filmowej im. Krzysztofa Kieślowskiego, Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach na wydziale Realizacji Obrazu Filmowego. Twórca filmów dokumentalnych, jego film „Harda” miał światową premierę na Sundance Film Festival w 2019 roku. Od tego czasu pokazany został na przeszło 70 międzynarodowych festiwalach, zdobywając 10 nagród. W wyreżyserowanej przez Marcina Koszałkę „Białej odwadze” odpowiadał za zdjęcia górskie i wspinaczkowe oraz ujęcia z drona.
Jak to się stało, że trafiłeś do projektu „Biała odwaga”?
Marcin [Koszałka] był moim wykładowcą w szkole filmowej i tak naprawdę to on mnie odkrywał jako twórcę. Dlatego udział w tym filmie jest konsekwencją wielu lat naszej znajomości, która rozpoczęła się właśnie w szkole, kiedy ja byłem jego studentem a on moim mentorem. Okazało się, że poza pasją do filmu mamy też wspólne zainteresowania wspinaczkowe i górskie, dzięki Marcinowi poznałem Andrzeja [Marcisza, kierownik zdjęć górskich „Białej odwagi”], o którym razem realizujemy teraz film dokumentalny. W jakiś sensie nasza trójka „wirowała” wokół siebie od dawna.
Ale mimo tych lat znajomości, gdy Marcin obdarzył mnie tak sporym kredytem zaufania i powierzył ogromną odpowiedzialność za realizację części tego dużego projektu, pojawiła się we mnie wewnętrzna presja, lęk przed ewentualną porażką. Było to dla mnie duże wyzwanie i starałem się z tego jak najlepiej wywiązać.
Nie dziwię się, jestem świeżo po projekcji „Białej odwagi”. Faktycznie sceny górskie i wspinaczkowe grają dużą rolę w opowiedzeniu tej historii. Nie są ozdobnikiem a środkiem do pokazania emocji głównego bohatera, często też są dla niego punktami zwrotnymi. Sceny te są zrealizowane z dużą starannością i rozmachem. Jakie wyzwania spotykały cię na planie?
Gdy wykonuje się zdjęcia normalnie na klasycznym planie, to do każdego zadania są osobne zespoły (unity). Każdy unit pilnuje wyłącznie swoich obowiązków, bo jeśli komuś wrzuci się zbyt dużo na ręce, to może zacząć popełniać błędy z powodu zwyczajnych ludzkich ograniczeń. Tak samo jak na przykład w lotnictwie, kontroler na wieży kontroli lotów ma swoje ograniczone pewnymi zasadami zadania i nie może ich przekraczać, bo może dojść do wypadku.
Zespół pracujący przy zdjęciach “nizinnych” po prostu robi swoją część, którą powtarza wiele razy na kolejnych planach filmowych. Ma już wypracowane procedury, checklisty i to wszystko działa. Na planie „Białej odwagi” często w jednym momencie musiałem wcielić się w rolę tragarza sprzętu, osobę zabezpieczającą, asystenta kamery, ostrzyciela i operatora. I na dodatek robić to wszystko podczas jednego dnia.
To jak duża była ekipa na przykład w trakcie kręcenia ujęć na Kazalnicy?
Osiem osób. To wymuszało na nas łączenie funkcji, do których na standardowym planie z kamerą na statywie są przydzieleni osobni ludzie. Było to mega wyzwanie. Wisisz na linach kilkaset metrów nad ziemią, nad tobą ciąży presja zrobienia ujęć takich, jak oczekuje tego reżyser, a dodatkowo cały ten koszmarnie drogi sprzęt jest w całości na twojej głowie i brak chociażby jednej śrubki czy kabelka może zablokować zdjęcia. Dodatkowo musisz zachować czystość umysłu i kreatywność, żeby nie zgubić logiki sceny i żeby estetyka tych ujęć, inscenizacja ruchu kamery była taka, jaką sobie zaplanowałeś. Wtedy działałem na pewnej adrenalinie, ale powiem ci, już teraz po wszystkim, siedząc wygodnie w fotelu, że było to bardzo mocno eksploatujące, ale jednocześnie dające ogromną satysfakcje, gdy już się udało.
Domyślam się, ale finalnie udało się znakomicie. W opanowaniu takiego górskiego zadania pomogło ci też trochę twoje doświadczenie wspinaczkowe.
Główne umiejętności, które pomagają mi przy realizacji tego typu zdjęć, zawdzięczam chyba jednak grotołażeniu. Moja cała górska przygoda zaczęła się od eksploracji jaskiń w Tatrach Zachodnich. Dopiero po latach rozwinęło się to też we wspinaczkę, taternictwo, na przykład nasze wspólne z Andrzejem wyprawy na tatrzańskie granie i inne projekty. Po tym wszystkim, czego doświadczyłem do tej pory na planach zdjęciowych w górach, uważam, że najbardziej przydają się techniki linowe używane w jaskiniach. Można powiedzieć, że górski plan filmowy to połączenie technik jaskiniowych, wspinaczki i klasycznej wysokościówki. Tu chciałbym też oddać hołd osobom, które razem z Andrzejem wykonały tytaniczną robotę, poręczując i zabezpieczając wszystkie miejsca, często na wiele dni przed finalnymi zdjęciami. Byli to Paweł Tarnawski i Tomek Olszewski.
Wracając do samego filmu i górskich ujęć. Podobało mi się, że kadry górskie nie były przerysowane, czy też może inaczej podrasowane. Kazalnica jest Kazalnicą, a Tatry nie piętrzą się jak himalajskie 6-tysięczniki.
Marcin Koszałka wraz z Andrzejem pracując nad konceptem zdjęć górskich od początku planowali, że wszystko będzie się działo autentycznie – w tych konkretnych, uważanych za jedne z najtrudniejszych i najniebezpieczniejszych miejscach w polskich Tatrach. Pewnie dla przeciętnego widza to nie będzie miało tak wielkiego znaczenia, ale ktoś, kto jest wspinaczem lub zna Tatry troszeczkę lepiej, zauważy, że to są właśnie te miejsca. W tym zakresie nie robiliśmy fikcji filmowej, tylko umieściliśmy akcję w realnych planach i byliśmy w tym bardzo konsekwentni. Wiedzieliśmy, że nie musimy nic na siłę kombinować, bo samo to, że zrobimy ujęcia właśnie w tych kultowych miejscach wystarczy. Że to będzie to.
Nasze zdjęcia miały przepięknie pokazać góry i przede wszystkim potęgę Tatr, które w porównaniu z Alpami czy górami jeszcze wyższymi bywają niedoceniane, a przecież są to tak samo góry niebezpieczne, które rokrocznie odbierają wiele żyć i nie wolno ich lekceważyć.
Bardzo ważny był dobór plenerów i tu wielki szacunek dla pracy Andrzeja Marcisza popartej jego ogromnym topograficznym doświadczeniem, oraz wiedzą zdobytą na innych górskich planach filmowych. Do tego doszło wiele wspólnych wyjazdów na dokumentacje, a po wszystkim długie dyskusje. Zwykłe statyczne ujęcie, ale wykonane właśnie z konkretnego miejsca, miało mieć tę moc oddziaływania, nieosiągalną z innych perspektyw.
To który z tatrzańskich planów był dla ciebie największym wyzwaniem?
Scena, która w filmie może wydać się taka trochę niepozorna na tle pozostałych, czyli zimowa wspinaczka filmowego Andrzeja, granego przez Filipa Pławiaka, na północnej ścianie Mięgusza. Samo dotarcie tam było ogromnym wyzwaniem. To była prawdopodobnie najtrudniejsza akcja. Razem z Andrzejem oraz Tomkiem zaporęczowaliśmy całą drogę dojściową przez filar, rozciągając tam łącznie ponad 1 km lin zabezpieczających, po których później, już większym zespołem, wnieśliśmy spore ilości sprzętu filmowego, a wszystko w trudnych warunkach, w topniejącym wiosennym śniegu, w miejscach zagrożonych lawinami i obrywami. Finalnie w filmie jest stamtąd kilka ujęć.
W ogóle mam cichą nadzieję, że widzowie będą mogli kiedyś zobaczyć trochę więcej efektów naszej pracy przy „Białej odwadze”. Ujęcia kręciliśmy jako dłuższe przemyślane sekwencje. W tej wersji filmu była walka o każdą sekundę i niestety nasz materiał zdjęciowy również jest ostro ścięty. Może, jeśli kiedyś powstanie wersja rozszerzona, to będzie można zobaczyć wymyślone przez nas patenty, dzięki którym na dłuższym ujęciu kamera wykonywała pewien ciekawy ruch.
Zanim powstanie jakaś dłuższa wersja zachęcam do odwiedzenia kin 8 marca. „Biała odwaga”, także ze względu na górskie zdjęcia, zasługuje na podziwianie na dużym ekranie. Jeszcze na koniec zapytam o twoje reżyserskie plany. „Harda” to był duży sukces, masz jakiś kolejny pomysł na film? Będzie związany z górami?
Byłbym nierozsądny, gdybym całe doświadczenie, które zdobyłem na tych wszystkich górskich projektach, tak po prostu zostawił za sobą i zajął się czymś zupełnie innym. Tak, mam dwa lub trzy pomysły filmowe będące blisko działalności eksploracyjnej i górskiej. Nie będę zdradzał szczegółów, żeby nie zapeszyć, ale akcja jednego z nich będzie się dziać w opuszczonej sztolni na Dolnym Śląsku, a drugiego w Tatrach. Jest też pomysł, aby pobujać trochę w obłokach ponad górami, ale to już temat na inną rozmowę. Mam nadzieję, że w ciągu najbliższego roku coś zacznie się dziać w tych tematach.
W takim razie życzę powodzenia, na początku pewnie w zdobywaniu funduszy, a później żeby zrealizowane filmy przebiły „Hardą”.