Festiwal górsko-muzyczny, czyli Lądek 2023
Tegoroczna edycja Festiwalu Górskiego w Lądku-Zdroju im. Andrzeja Zawady zapamiętana zostanie jako wyjątkowa z dwóch powodów: była piękna pogoda, co niezwykle wszystko uprzyjemniało; drugą bohaterką Festiwalu, obok gór, stała się muzyka – grali ludzie gór, gwiazdy i niszowcy, każdy mógł znaleźć coś dla siebie.
*
Pogoda niby nie powinna być istotna, bo przecież nie przyjeżdżamy na Festiwal się opalać, jednak przesunięcie imprezy na początek września było dobrym krokiem właśnie ze względu na pogodę, która, jeśli jest dobra, dodaje energii, poprawia humor i ułatwia funkcjonowanie. Można było pomyśleć, że jesteśmy w słonecznej Italii, a jak powiedział w którymś z wywiadów Hugh Grant: „We Włoszech czuję się bardziej seksowny”. I chyba wszyscy tak się właśnie czuli.
Przyjechałam w czwartek wieczorem i było mnóstwo ludzi. Podobno wiele osób przybyło już w środę, powraca więc kwestia, ile dni Festiwal powinien trwać – wygląda na to, że mógłby i tydzień. Zależało mi na tym, by być tak wcześnie, ponieważ bardzo chciałam obejrzeć film otwarcia, czyli Życie na krawędzi ryzyka (Torn) Maxa Lowe’a.
W 1999 w lawinie na Shisha Pangmie zginął amerykański wspinacz Alex Lowe. Przeżył jego przyjaciel Conrad Anker. Po siedemnastu latach zostaje odnalezione ciało Alexa, a jego syn postanawia nakręcić film o nim i swojej nietypowej rodzinie. Kiedy Alex zginął, Max miał kilka lat, dwaj jego młodsi bracia ojca prawie nie pamiętają. Dla nich ojcem jest… Conrad Anker, przyjaciel Alexa, który kilka miesięcy po jego śmierci związał się ich matką. Śmierć Alexa głęboko wstrząsnęła rodziną Lowe i Conradem, odcisnęła piętno na całym ich życiu, w którym Alex już zawsze będzie obecny. Połączył ich wszystkich, sprawił, że wytworzyła się między nimi niezwykła głęboka więź, będąca czymś więcej niż relacją żona-mąż, ojciec (przybrany)-synowie.
To film o okrucieństwie gór i okrucieństwie egoizmu, o miłości, która, choć brzmi to banalnie, może pokonać mrok i która nie ma końca. O szczerości i o tym, że o uczuciach warto mówić, a na pewno nie należy się ich wstydzić. Najbardziej wstrząsającą sceną filmu jest ta, gdy ciało Alexa zostaje zniesione z góry. Leży, jeszcze zapakowane w granatowy brezent, a przy nim klęczą, kucają, stoją wszyscy członkowie jego rodziny. Jest cicho, nikt nic nie mówi, niektórzy są odwróceni, inni spuszczają głowy, każdy osobny, zagubiony w sobie. Jest w tej scenie i groza, i rozpacz, i zimna nieuchronność. Jest też miłość i piękno. A ja natychmiast wyobraziłam sobie naszych chłopaków przy ciele Tomka Kowalskiego – czy też była to chwila zatrważającej ciszy, która zawierała tak wiele. Film był nieco po amerykańsku ckliwy – dużo łez i uścisków – mimo to piękny i głęboki. Można go obejrzeć na Disney+.
Ponieważ program był przebogaty i musiałam wybierać, obejrzałam jeszcze tylko jeden film, Z góry widać lepiej o Wandzie Rutkiewicz, którego twórcami są Bartosz Kowalski, Edyta Łysiak, Malwina Kiepiel-Aurel.
W ostatnich latach powstały dwie doskonałe biografie Wandy, Eli Sieradzińskiej i Anny Kamińskiej, przedtem był wywiad rzeka i książki Ewy Matuszewskiej. Był też dobry film nakręcony chyba przez TVN, pierwszy ukazujący Wandę jako postać tragiczną, więc idąc na projekcję, zadawałam sobie pytanie, po co robić kolejny film o Wandzie i czy można powiedzieć o niej coś nowego. Wydawało mi się bowiem, że najwięcej o Wandzie, o jej losie, osobowości, motywacji i dramacie opowiedziały z ogromną empatią i zrozumieniem autorki dwóch monodramów: Wiesława Sujkowska (Wanda) i Magdalena Zarębska-Węgrzyn i Patrycja Babicka (Ostatnie 300 metrów). Wiesia była zresztą w Lądku, ponieważ w filmie wykorzystano fragmenty jej tekstu.
No cóż, gdyby ten film nie był filmem, byłby szkolną czytanką, taka jest bowiem jego retoryka: upraszczająca i pod tezę. Wanda od zawsze była niezwykła, a to wpięła kwiatek we włosy, a to pomalowała sobie podkolanówki… Padają w filmie sprzeczne stwierdzenia, raz mówi się, że zamiłowanie do rywalizacji zawdzięcza temu, jak wychował ją ojciec, w innym momencie słyszymy, iż ojciec nie uznawał rywalizacji w sporcie i uważał, że uprawiać go należy tylko dla samego doskonalenia się. Słyszymy też stwierdzenia dziwne, jak choćby to, że Zawada wymyślił polski himalaizm zimowy, by… rywalizować z Wandą.
Zarzut, jaki stawiam polskim autorom filmów górskich jest taki, że nie szukają nowej formy i atrakcyjnych środków wyrazu. Niemal wszystkie polskie filmy – choć sprzęt i technologia są dziś o niebo lepsze – sprawiają wrażenie, jakby wyszły z wytwórni filmów dokumentalnych w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. A filmowy świat tymczasem pędzi naprzód… Autorzy Z góry widać lepiej pokusili się o pewne urozmaicenia formalne – a to wycinanka, a to rysunek czy animacja – jednak wyszło to nieco nieudolnie i nie sprawia, że przekaz jest bardziej atrakcyjny. Gdy mówiłam o moich zastrzeżeniach Wiesi Sujkowskiej i zadałam pytanie, dla kogo właściwie przeznaczony jest ten film, odrzekła: „Nie dla ciebie. Przecież są ludzie, którzy o Wandzie nie wiedzą, a chcą ją poznać”. No i miała rację: film zdobył nagrodę publiczności, a to wiele mówi.
Inne nagrody w konkursie filmowym:
- Nagroda główna: Ice Merchants, reż. João Gonzalezategorii
- Góry wysokie: Burning the Flame, reż. Peter Mortimer
- Człowiek i góry: To the Hills nad Back, reż. Mike Quigley
- Najlepszy film wspinaczkowy: Adrien Costa. Transcendence, reż. Michelle Smith
- Sporty górskie: Wild Waters, reż David Arnaud
- Przyroda i i eksploracja: On the of a Caving Record, reż. François-Xavier „Fix” De Ruydts
- Najlepszy film polski: Życie w biegu. Piotr Hercog, reż. Grzegorz Lipiec
- Najlepszy film krótkometrażowy: Egoland, reż. Ignasi López Fàbregas
- Wyróżnienie jury: Resistance Climbing, reż. Nick Rosen, Peter Mortimer, Zachary Barr
*
Spotkań, prelekcji, warsztatów i prezentacji było mnóstwo, czasem musiałam się miotać, tu pół, tam kawałek, lecz, co zadziwiające, na każdym z tych wydarzeń widziałam komplet widzów, czy była to dyskusja o sudeckości, czy opowieść o Władysławie Krygowskim, czy Michał Kajca oprowadzał nas po kotlinowokłodzkich skałkach, czy Marcin „Yeti” Tomaszewski opowiadał, jak przygotować się do wyprawy. Trudno było wybrać, lecz instynkt mnie nie zawiódł i zaliczyłam dwa świetne spotkania. Pierwsze prowadzili ze swadą chłopcy z SAKWY, Wadim Jabłoński i Michał Czech, a ich gośćmi byli Marcin Gąsienica Kotelnicki, czyli Kotlet, wspinacz i strażnik TPN, i Łukasz Stempek, ratownik TOPR i miłośnik map, obaj z Zakopanego. Opowiadali o swoich związkach z Tatrami, wspinaniu, łażeniu dowcipnie, ciekawie i stylowo. A Kotlet zasługuje na osobny stand up na każdym festiwalu.
Równie interesująca była prezentacja Bartka (Nie)Ziemskiego i Oswalada Rodrigo Pereiry o ich narciarskiej wyprawie w Himalaje, kiedy to Bartek zjechał z Annapurny i Dhaulagiri. Wdzięk, umiar, elegancja, skromność i poczucie humoru. A także dystans do siebie. I lekkość – chłopcy podczas wyprawy mieli spore problemy, przepadł im cały sprzęt, ponadto, zamiast zasłużenie odpoczywać, zostali rzuceni na odcinek akacji ratunkowej. O czym opowiadali bez zbytniego dramatyzowania i podbijania sobie bębenka. Na tegorocznym KFG będziemy mogli obejrzeć film Oswalda z tej wyprawy. Nie mogę się doczekać.
Zostańmy jeszcze przez chwilę w lądeckim Kinoteatrze, tam bowiem odbyła się rozmowa dyrektora festiwalu Maćka Sokołowskiego z prezesem zarządu głównego PTTK panem Jerzym Kapłonem. I była to rozmowa w jakiś sposób fascynująca, ale też przerażająca. Wszyscy ostatnio żyliśmy sprawą „Samotni”, zanosi się też na to, że diametralnie zmieni się schronisko na Kondratowej, dlatego to spotkanie było dla mnie interesujące. Jakoś tak przyzwyczailiśmy się myśleć o PTTK, które istnieje przecież od czasów komuny (1950), że to organizacja państwowa, czyli nasza. Otóż nie, to stowarzyszenie i z państwem nie ma nic wspólnego (nie tylko ja byłam przekonana, że jest inaczej), co ma bardzo konkretne implikacje, jak na przykład arogancję.
Pan Kapłon, w słowach kulturalnych, składnych i logicznych, elokwentnie, kompetentnie o gładko, dał nam jasno do zrozumienia, że to nie nasz, turystów i społeczeństwa, interes, co PTTK robi. W związku z tym ze schroniskami i przetargami będą postępowali tak, jak im się podoba, a zdanie społeczne interesuje ich w niewielkim stopniu i raczej kurtuazyjnie. Tak więc choć schroniska stoją w „naszych” górach i nad „naszymi” jeziorami, „nasze”, turystów i wspinaczy, nie są. Z jego słów wynikało również, że akurat schroniska tatrzańskie to kury znoszące złote jajka, będą więc cisnęli na maksa, by zarabiać pieniądze na inne przedsięwzięcia – wydaje się, że zadeptane Tatry, antropopresja czy zaprzeczenie idei schroniska pozostają poza postrzeganiem władz PTTK. Oczywiście organizacja ta to nie tylko schroniska tatrzańskie i schroniska w ogóle, to także zjazdy, spływy, stanice wodne, marsze i popularyzacja turystyki w społeczeństwie. W czym państwo w ogóle nie pomaga. A mogłoby. Trochę to błędne koło, a wnioski smutne. Na tegorocznym KFG planujemy panel poświęcony schroniskom tatrzańskim (i nie tylko), lecz bez pana Kapłona.
Największą gwiazdą – również pod względem muzycznym – tegorocznego Lądka był Thomas Huber. Chociaż żyje z prelekcji i jest mówcą niezwykle profesjonalnym, to, co mówił, było niezwykle szczere i pełne emocji. Jego prezentacja przepełniona była zachwytem nad wspinaniem i życiem, wciąż jakby po dziecięcemu entuzjastycznym. Poruszył też tematy trudne, jak choćby wydarzenia na K2, które wstrząsnęły wspinaczkowym światem. Thomas niezwykle emocjonalnie mówił o tym, że wspinanie w górach oplecionych poręczówkami to żadne wspinanie, a jeśli zagrożone jest czyjeś życie, to wyprawa się kończy, cel nie jest istotny, bo najważniejsze jest spieszenie na ratunek. Bezwarunkowo.
Zachwycił też brytyjski, a właściwie walijski wspinacz Nick Bullock, z typowo angielskim poczuciem humoru opowiadający o swojej karierze wspinaczkowej, o tym, jak z pracownika służby więziennej stał się zawodowym wspinaczem. Z sukcesami. Słuchanie go to była czysta przyjemność. Sprawdził się jak zwykle Adam Ondra. Byli też prelegenci, choć szacowni i sławni, mniej elokwentni i zręczni, jak na przykład Tom Livingstone, no, ale nie każdego natura obdarza wszelkimi talentami.
*
Organizatorzy Lądka postanowili ograniczyć program spotkań literackich (nie licząc literatury „użytkowej” i podpisywania książek przez autorów), jednak literatura zajmuje na Festiwalu ważne miejsce, a to za sprawą Konkursu na Książkę Górską Roku. Tym razem nagrody rozdzielono tak:
- Grand Prix – Zagubiony w Dolinie Śmierci. Obsesja i groza w Himalajach, Harley Rustad, Wydawnictwo Czarne
- Literatura non-fiction – Zagubiony w Dolinie Śmierci. Obsesja i groza w Himalajach, Harley Rustad,
- Literatura fikcjonalna – Schronisko, które przestało istnieć; Schronisko, które przetrwało, Sławomir Gortych, Wydawnictwo Dolnośląskie
- Biografie, eseje, szkice, opracowania naukowe i popularnonaukowe – Echa, Nick Bullock, Wydawnictwo STAPIS
- Wyróżnienie – Tatrzańskie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe (1909 – 2009), Paulina Nowak-Szuster, Gabriel Szuster, PTTK COTG Oficyna Wydawnicza Wierchy
- Przewodniki i informatory – Dolomity na ferratach – część 3. Dolomiti di Brenta – spacer ponad chmurami, Katarzyna Dutkiewicz i Lech Dutkiewicz, Wydawnictwo KLD
- Albumy – Góry, Karol Nienartowicz, Wydawnictwo Libra PL
- Literatura dla dzieci TOPR. Tatrzańska przygoda Zosi i Franka, Beata Sabała-Zielińska, Wydawnictwo Prószyński i S-ka
- Wyróżnienie – Franka, Maria Frycz-Zoltek, Wydawnictwo ARVA.
Nie ukrywam, że liczyłam na nagrodę dla Eli Sieradzińskiej i jej książki Wrócimy po was. Historie alpejskie, więc mały smuteczek, lecz takie docenienie Zagubionego w Dolinie Śmierci nieco mnie dziwi, nie jest to bowiem książka stricte górska. Góry są w niej jedynie tłem i efektownym decorum, jednak to, co spotyka jej bohatera, mogłoby go spotkać równie dobrze gdzie indziej. To jednak książka niezwykle interesująca i jak najbardziej godna polecenia. O tym, na jakie można zejść manowce poszukując siebie, swojej ścieżki w tym świecie, aż wreszcie absolutu.
Liczyłam też na nagrodę dla zachwycającego Szczęścia wilka Paolo Cognettiego, szczęście miał jednak autor dwóch karkonoskich kryminałów, a to ze względu na trudną i rzadko poruszaną transgraniczną tematykę.
Po raz pierwszy odbył się w tym roku konkurs fotograficzny LaMPA, czyli Ladek Mountain Photo Award. Nagrodę główną otrzymał Bartłomiej Bodzek, a Nagrodę Publiczności Marcin Mucharski za zdjęcie Aerodynamika góry.
*
„To najlepszy festiwal muzyczny, na jakim byłam w tym roku”, usłyszałam, spacerując po parkowych alejkach. I rzeczywiści muzyki było mnóstwo, można się było zachwycić Smolikiem i Krzysztofem Zalewskim, zgłuszyć przy solidnym niemieckim bertchesgadeńskim rocku w wykonaniu zespoły Stoned Aggnes (synowie Thomasa Hubera i ich koledzy) z piorunującym udziałem samego Thomasa, pochillować przy elektro i techno przygotowanym przez chłopców z Sakwy, aż wreszcie ostatecznie się dobić przy punk rocku zespołu Jabolowe Tulipany. Zespół Zagrali i Poszli ucieszył miłośników bieszczadzkich klimatów, a obecna każdego roku czeska kapela Heebe Jebees miłośników nieskrępowanej wesołości.
Na koniec wypadałoby może nieco ponarzekać. Jak zwykle program był nieco przeładowany, a na do Lądka przyjeżdża się również po to, by pogadać, odnowić znajomości czy nawiązać nowe. Pozostaje wieczór, kiedy to okolice kinoteatru zamieniają się w salon i imprezownię. W tym roku jednak i wieczorem nie bardzo dało się pogadać, ponieważ na estradzie ciągle ktoś grał i mogliśmy najwyżej do siebie powrzeszczeć.
Festiwal w Lądku do świetna impreza. Po zeszłorocznym spadku formy wróciła we wspaniałej odsłonie. Oby tak dalej. Rezerwujcie czas na przyszły rok, bo warto.
Beata Słama