Treningowe placebo
Mam kilku kolegów, których uważam za mocnych wspinaczy. Każdy z nich trenuje inaczej, ale gdy opowiadają o swoim treningu, trudno się z każdym z nich z osobna nie zgodzić. Mają to ogarnięte. Ale skąd te różnice? I co sprawia, że jedni wspinacze zaliczają progres, a inni nie? Zastanawiam się: czy w jakimś niewielkim stopniu pomaga im nastawienie psychiczne? Ale po kolei.
***
Trzeba się temu poświęcić
Może to być kwestia zaangażowania (myśli, energii i czasu), która w skrócie oznacza dużą intensywność wspinania. Liczy się na pewno sama objętość (wiele sesji w tygodniu, dużo ćwiczeń i samego wspinania), ale bardzo ważna jest też jakość. Dla przykładu dwa porównania:
- Na ścianie: trzy godziny wspinania z liną po łatwym vs. dwugodzinna sesja na pochylni, z dobrze ułożonym obwodem (samodzielnie i ze świadomością własnych słabych stron), powtarzanym w odpowiednich (przemyślanych na podstawie obserwacji swojego ciała) odstępach.
- W skałach: 10 dróg zrobionych onsajtem bez większego wysiłku (czyli z dala od limesowych rejestrów) vs. zero zrobionych dróg, za to 10 dobrych wstawek w drogę póki co poza zasięgiem, ale nie abstrakcyjną.
Nie zrozumcie mnie źle, obie przegrywające opcje są spoko w pewnych sytuacjach lub jako forma zabawy, jednak jeśli szukamy źródeł progresu, treningów (i wspinania) musi być nie tylko dużo, ale muszą być jak najlepszej jakości. Takiej intensywności zazwyczaj pożądamy.
Różne drogi do sukcesu
Ta jakość treningów doprowadziła nas do pierwszego wątku. Otóż moi koledzy mają świadomość, że ładować trzeba solidnie i z głową, jednak każdy ma to ogarnięte na to swój sposób. Mimo że ich cele są podobne (lina w skałach, głównie Jura, trochę baldów), jeden mówi, że liczy się tylko siła, więc ładuje na campusie, chwytko z żelazem, moona itp. Drugi zajeżdża obwody, ale nogi po wyznaczonych stopniach i markowanie wpinek. Trzeci robi średnio trudne baldy w seriach (4x4x4 na przykład), co nazywa wytrzymałością siłową. Jedni tylko wspinanie, inny wspinanie + siłka. Jedni wierzą w makro-cykle, inni w mieszanie bodźców na jednym treningu (siła i wytrzymałość).
Większość z nich miesza oczywiście te różne ćwiczenia i pomysły, ale zdecydowanie w różnych proporcjach. Wierzę, że lata obserwacji swojego ciała, mierzenia progresu i rozkminek treningowych pozwoliły im odkryć, co się dla nich przekłada, a co nie. Doprowadziły do dobrej jakości treningów i wspinania w ogóle, ale trzeba pamiętać, że to sprawy indywidualne.
Świadomie użyłem słów „dobrej jakości” w odniesieniu do naszych treningów, bo o treningach bardzo dobrej czy świetnej jakości można mówić w zasadzie wyłącznie w przypadku zawodników, a my, jakkolwiek byśmy nie byli wspinaniu oddani, jesteśmy amatorami.
Siła umysłu – hipoteza
Wierzę więc w tę intensywność, rozumianą jako połączenie objętości i jakości, oraz w znajomość własnego ciała i jego potrzeb, która prowadzi do różnych form trenowania. Mimo tych różnic większość kolegów wydaje się być równie zadowolonych. Więc może jest coś jeszcze?
Może to, że każdy z nich przez lata kombinował, analizował i modyfikował swój trening, by w końcu przyzwyczaić się do takich a nie innych poglądów, stworzyło pewnego rodzaju placebo: wiem, że ładuję dobrze, a więc to musi działać!
Nawet jeśli obiektywnie dany trening nie jest najbardziej efektywnym z możliwych, w pewnym (zapewne niewielkim, ale jednak) stopniu wspomaga go wiara. Jak z tańcem po winie: „myślę, że potrafię, więc potrafię”. Z tą fundamentalną różnicą, że w tym przypadku to może faktycznie działać.
Czy dobre samopoczucie, zadowolenie ze swojego toku rozumowania, planu treningowego, samodyscypliny w jego realizowaniu i ogólnie tego, jak podchodzimy do wspinania, może przekładać się na kilka dodatkowych procentów progresu? Jak myślicie?
Michał Gurgul