25 kwietnia 2023 14:29

Rozmawiamy z Adamem Bieleckim: „nie porzuciliśmy nadziei na wejście na Annapurnę”

Pod Annapurną wciąż działa zespół Adam BieleckiMariusz Hatala. Himalaiści początkowo planowali wytyczyć nową drogę na północno-zachodniej ścianie góry, jednak słabe warunki zmusiły ich do powrotu. Adam i Mariusz wzięli również udział w spektakularnej akcji ratunkowej po indyjskiego wspinacza. Teraz przeczekują okres złej pogody w Tatopani. Jeśli tylko warunki pozwolą, chcieliby wrócić na Annapurnę i spróbować szybko wejść na wierzchołek drogą normalną.

Odpoczynek w Tatopani stał się dobrym momentem na rozmowę, w której Adam opowiada o próbie na północno-zachodniej ścianie, wraca jeszcze raz do szczęśliwie zakończonej akcji ratunkowej i szacuje szanse na dalszą akcję górską.

***

Piotr Turkot / wspinanie.pl: Na profilu FB Reinholda Messnera pojawił się właśnie post przypominający o 38. rocznicy(!) przejścia przez niego i Hansa Kammerlandera północno-zachodniej ściany Annapurny. Już wiemy, że wasza próba na tej ścianie zakończyła się niepowodzeniem. Czy da się jakoś porównać te wspinaczki, wtedy i dziś? 

Adam Bielecki: Trudno mi się odnieść do wspinaczki zespołu Messner-Kammerlander. Nie do końca znam szczegóły tego wejścia. Warto jednak zauważyć, że tamto przejście nie do końca rozwiązywało wyzwanie, jakim jest północno-zachodnia ściana. Oni tak naprawdę zaczęli ścianą, ale potem z niej uciekli w prawo, w kierunku zachodniej grani. Oczywiście byli po tej stronie góry pierwsi i przeszli tę grań. I to był wielki sukces.

Exactly 38 years ago! On April 24, 1985, Reinhold Messner and Hans Kammerland reached the summit of Annapurna 8091 m in…

Opublikowany przez Reinholda Messner Niedziela, 23 kwietnia 2023

Natomiast jeśli chodzi o naszą próbę, to sam się zastanawiam, w jakim stopniu trafiliśmy po prostu na pechowy sezon. W Tatrach i Alpach zdarzają się różne sezony i panują różne warunki w mikstowych ścianach. Północno-zachodnia ściana była w tym roku tak sucha, że w terenie, gdzie w 2017 roku poruszaliśmy się w miarę łatwo po polach lodowych, tym razem był rumosz skalny słabo związany płytkim lodem. Nie wiem do końca, w jakim stopniu wynika to z ocieplenia klimatu, a na ile jest to specyfika tego jednego konkretnego sezonu. Tak czy owak, jest to w jakimś stopniu spójne z tym, co obserwujemy chociażby w Alpach, gdzie stare historyczne drogi przestają być możliwe do przejścia, bo po prostu z sezonu na sezon jest coraz mniej lodu.

Z informacji uzyskanych od lokalsów wiem, że tegoroczna zima była sucha, z bardzo małą ilością opadów śniegu. Podejrzewam, że może to być bezpośrednia przyczyna warunków, jakie zastaliśmy w ścianie. Szczerze mówiąc, już w momencie kiedy dolatywaliśmy do bazy i pierwszy raz zobaczyłem ścianę, pojawiły się obawy – widać było, że tego lodu w kluczowych miejscach brakuje i dominują skalne partie. Oczywiście nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy nie spróbowali wejść w ścianę – musieliśmy to sami zweryfikować, zobaczyć na własne oczy. Dlatego w okresie długiego okna pogodowego, kiedy wszystkie komercyjne wyprawy szły drogą normalną do ataku szczytowego, my z Mariuszem podjęliśmy próbę przejścia naszej drogi.

Początek wspinaczki północno-zachodnią ścianą Annapurny (fot. Adam Bielecki)

Po dojściu do ABC i pokonaniu pierwszych 1000 metrów ściany, czyli terenu, który prowadzi śnieżno-lodowymi stokami, mieliśmy wejść w zachód, który w 2017 roku również miał charakter lodowy. Tu okazało się jednak, że ten fragment to rumosz skalny słabo związany małą ilością lodu. Teren wspinaczkowo pewnie do przejścia, ale na pewno trudny do asekuracji i bardzo czasochłonny w porównaniu do czystego lodu. Decydujące okazały się jednak spadające kamienie, wytapiane z górnych partii ściany. W pewnym momencie zrobiło się naprawdę groźnie. Dostałem w ramię kamieniem wielkości pięści, na szczęście skończyło się na dużym siniaku. Aby uniknąć tego zagrożenia, musieliśmy wykonać długi trawers w lewo, a przez to mieliśmy problem ze znalezieniem bezpiecznego miejsca na biwak. Ostatecznie nie mieliśmy wątpliwości, że w tym sezonie próba przejścia ściany wiąże się ze zbyt dużym ryzykiem. Wspinam się już tyle lat, że umiem dostrzec, że to nie jest odpowiedni sezon, aby próbować przejść trudną mikstową drogę. Tak zdarza się w Tatrach czy w Alpach, i tym bardziej na 3-kilometrowej ścianie w Himalajach.

Wspinaczka północno-zachodnią ścianą Annapurny (fot. Adam Bielecki)

Kończąc wątek północno-zachodniej ściany – czy poruszaliście się mniej więcej w linii próby z 2017 roku, czy trochę inaczej?

Tak, to jest według mnie samodzielna, nowa i co najważniejsze logiczna linia do wytyczenia na tej ścianie. Taki był mój cel. Nie chciałem tej ściany przejść jakimś innym wariantem. Od wielu lat moim marzeniem, graniczącym z obsesją, jest wytyczenie na ośmiotysięczniku nowej, samodzielnej drogi w czystym stylu alpejskim, w małym zespole. No i do tej pory cały czas myślałem, że to jest ta moja linia.

Obecnie zaczynam mieć wątpliwości. Ta ściana jest jednak bardzo zależna od warunków i zastanawiam się, czy da się trafić na taki czas, aby ją względnie bezpiecznie przejść. A może po prostu mam pecha? Na razie jest za wcześnie, żeby mówić o przyszłości. Jeszcze nie zakończyliśmy tej wyprawy, więc nie wiem, czy będę chciał tu wrócić.

Wspinaczka północno-zachodnią ścianą Annapurny (fot. Adam Bielecki)

Może poszukasz nowego celu? W sumie to powinienem cię teraz zapytać właśnie o nowy projekt, ale faktycznie skupmy się na wciąż trwającej wyprawie. Zeszliście z bazy niżej, gdzie dokładnie jesteście?

Zmęczeni pobytem w bazie zasypywanej olbrzymimi ilościami nowego śniegu postanowiliśmy zejść do Tatopani w dolinie Kali Gandaki. W niedzielę (23.04) pokonaliśmy 36km i 3000 metrów w dół. Także jesteśmy solidnie zmęczeni i dochodzimy do siebie – to był naprawdę niezły wysiłek, żeby zejść tutaj w ciągu jednego dnia. Odpoczywamy i czekamy na poprawę pogody, obserwujemy prognozy, licząc że przyjdzie moment, kiedy będziemy mogli wrócić w górę i podjąć próbę wspinaczki na Annapurnę, ale już drogą normalną. Byłaby to dla nas trochę taka nagroda pocieszenia.

Wydaje mi się, że sam nie wpadłbym na taki pomysł, bo nigdy nie chciałem wejść na tę górę drogą normalną. Ale teraz jest trochę inna sytuacja – na górze nie ma nikogo innego. Gdybyśmy teraz rozpoczęli wspinanie, to moglibyśmy to zrobić w stylu, który jest mi najbliższy. Na górze bylibyśmy sami i wspinalibyśmy się bez depozytów niosąc wszystko czego nam trzeba na własnych plecach. Gdyby nie to, że skorzystalibyśmy z lin poręczowych, które zostały założone w tym roku przez zespoły Szerpów to moglibyśmy mówić o czystym stylu alpejskim. Takie wyzwanie mnie pociąga. Jednak trzeba powiedzieć wprost, że w tej chwili wygląda to mało optymistycznie. Prognozy są słabe, a opady śniegu duże. Na razie jeszcze mamy trochę cierpliwości i czasu, więc póki co nie porzuciliśmy nadziei na wejście na Annapurnę, aczkolwiek z każdym kolejnym dniem wydaje się to coraz mniej prawdopodobne.

Biwak podczas próby na północno-zachodniej ścianie Annapurny (fot. Adam Bielecki)

Zakładając jednak optymistyczny scenariusz, ile potrzebujecie czasu, żeby dojść do bazy i rozpocząć akcję górską? 

Zdecydowanie wolę mówić o tym, co zrobiłem, a nie o planach… Ale wydaje mi się, że potrzebujemy dnia na powrót do bazy. Następnie kolejnego, żeby odpocząć, bo to jest 3000 m przewyższenia. Do tego przydałby się jeszcze dzień lub dwa pogody, aby stoki się ustabilizowały po opadach i zeszły lawiny w najbardziej niebezpiecznych miejscach. Na sam atak potrzebujemy 3-4 dni sensownej pogody – na wejście i zejście. Czyli w sumie gdybyśmy mieli 5-, a najlepiej 6-dniowe okno pogodowe z małym opadem śniegu, to moglibyśmy mówić o realnej szansie.

Annapurna od północno-zachodniej strony: 1) filar północno-zachodni – droga polska, KW „Trójmiasto” (1996), 2) próba Bielecki/Berg (2017), 3) próba szwajcarska (1984), 4) Slavko Svetičič (1991), 5) droga Messner/Kamerlander (1985),6) Ostroga Gabbarou, którą pokonał zespół Nežerka/Martiš (1988), 7) filar Francuzów do zachodniego ramienia (Sigayret, 1984), 8) punkt osiągnięty przez zespół Bielecki-Hatala w 2023 roku – fot. Adam Bielecki, oprac. wspinanie.pl

Byliście na drodze klasycznej i to w jednym z jej najbardziej niebezpiecznych miejsc, o czym wspomniałeś w wywiadzie dla RMF24, relacjonując akcję ratunkową.

Można powiedzieć wprost, że to było najbardziej niebezpieczne miejsce na drodze normalnej. Znajduje się ono u podstawy kuluaru, nad którym wiszą dwie bariery seraków, z których losowo coś się czasami obrywa, powodując olbrzymie lawiny. Szczerze mówiąc, wcześniej się zastanawialiśmy, czy w ogóle chcemy iść na drogę normalną i czy warto dla takiego wejścia aż tak ryzykować? Paradoksalnie muszę przyznać, że po tym, jak 6 godzin przebywaliśmy w najbardziej niebezpiecznym miejscu na tej drodze i nic złego się nie wydarzyło, to stwierdziłem, że może nie jest tam aż tak źle… Zwłaszcza, że gdybyśmy ruszyli do góry, nawet zakładając torowanie w głębokim śniegu, to pewnie udałoby nam się przebrnąć przez tę strefę zagrożenia w godzinę, maksymalnie dwie. Może się trochę przyzwyczaiłem do grozy tego miejsca i trochę bardziej łaskawym okiem patrzę po tej akcji ratunkowej na ewentualną próbę wejścia drogą normalną?

Zespół ratowników (fot. profil Angela Benavides)

Zespół ratowników z akcji na Annapurnie (fot. profil Angela Benavides)

Tym większy szacunek za to, że działaliście w tym niebezpiecznym miejscu w tak szczytnym celu. Trochę żartując, czy w podzięce czekał na was w Tatopani darmowy posiłek, piwo w jakiejś knajpie?

Powiem ci szczerze, że po dotarciu do Tatopani sami wybraliśmy i zapłaciliśmy za najlepszy hotel, ale gdy tylko agencja Seven Summit Treks się o tym dowiedziała, szybko do nas zadzwonili i zaproponowali, że pokryją koszty naszego pobytu. Teraz trochę żałujemy, że nie wzięliśmy sobie najlepszego pokoju zamiast najtańszego (śmiech).

Prognoza pogody dla Annapurny (fot. mountain-forecast.com)

Czy macie jakieś informacje o stanie zdrowia indyjskiego wspinacza Anuraga Maloo?

W sumie to wiem tyle, ile jestem w stanie wyczytać w mediach społecznościowych. Ale spodziewam się, że minie trochę czasu, zanim Anurag poczuje się lepiej. Był w bardzo głębokiej hipotermii i śpiączce mózgowej. Wyprowadzenie go z tego stanu, stopniowe ogrzewanie, przetaczanie krwi – to jest powolny, długotrwały proces. Nie sądzę, by dziś czy jutro się obudził. Sądzę jednak, że ma całkiem spore szanse na powrót do zdrowia.

W akcji ratunkowej wykazaliście się nie tylko odwagą, ale również umiejętnościami technicznymi. Masz coraz większe doświadczenie w tego typu sytuacjach. Simone Moro lata w Himalajach śmigłowcami, może ty zajmiesz się organizacją tamtejszych służb ratunkowych? Nie myślałeś o takim zajęciu na emeryturze? (śmiech)

Doraźne uczestnictwo w tego typu akcjach chyba zaspokaja moje potrzeby w tym zakresie. Sam wolę się jednak wspinać niż ratować. Z drugiej strony zawsze powtarzam, że idąc na taką akcję chociaż raz w życiu wspinamy się z jakichś sensownych powodów, a nie tylko po to, żeby karmić własne ego… To właśnie podczas ratowania innych wspinanie, przebywanie w górach nabiera większego sensu i staje się bardziej zrozumiałe dla innych ludzi.

We wspomnianym wywiadzie dla RMF24 pojawiła się jeszcze jedna ważna myśl. Podkreślałeś, jak istotna jest nadzieja w przypadku tak trudnych akcji ratunkowych. To ona napędza i nadaje sens poszukiwaniom. A historia Anuraga pokazuje, jak ważne jest prowadzenie akcji najdłużej jak to możliwe. Wszak indyjski wspinacz przetrwał w szczelinie ponad 2 dni!

Na pewno zmieniło to moją perspektywę. Dostaliśmy dowód, że jednak zawsze warto walczyć i zawsze warto mieć nadzieję. Jemu nikt, poza rodziną, nie dawał większych szans. Przykro to mówić, ale kiedy zbieraliśmy się na tę akcję, widziałem po zespole Nepalczyków, po samym Dawie (Chhang Dawa Sherpa – szef Seven Summit Treks – red.) i po nas samych, że spisaliśmy Anuraga na straty. Sama akcja miała być próbą podjętą z szacunku dla jego rodziny, która chciała, byśmy znaleźli ciało – dla Hindusów pogrzeb to niezwykle ważny element religijnych obrzędów i wiary.

Na szczęście skończyło się inaczej. Cieszę się niezmiernie, że pomimo wszystko poszliśmy na tę akcję. Oczywiście mieliśmy też poczucie, że trochę ryzykujemy zdrowie ratowników po to, żeby wydobyć ciało. Tym bardziej się cieszę, że się na to zdecydowaliśmy. Kiedy się okazało, że jednak ratujemy żywego człowieka, zmianie uległa cała perspektywa na tę akcję i nasz w niej udział. Nagle kompletnie zapomnieliśmy o lawinach, a pośpiech nabrał innego wymiaru – chcieliśmy jak najszybciej wydobyć i odtransportować Anuraga do szpitala. Moment, w którym stwierdziłem, że on jednak żyje, był punktem zwrotnym całej akcji. Wtedy jej dynamika zupełnie się zmieniła.

Mariusz Hatala i Adam Bielecki (fot. Mariusz Hatala)

Mariusz Hatala i Adam Bielecki (fot. Mariusz Hatala)

Na wyprawie jesteście tylko we dwóch. Jeśli dodamy aklimatyzację w Andach, trwa ona już dość długo. Jak dogadujesz się z Mariuszem?

Bardzo fajne partnerstwo. Myślę, że się zaprzyjaźniliśmy. Do tej pory spotykaliśmy się i wspinaliśmy razem okazjonalnie. Na wyprawie bardzo dobrze mi się z nim współpracuje, profesjonalnie, bez zbędnych słów. Mariusz jest żołnierzem, stąd krótkie, proste, konkretne komunikaty. I mi taki bezpośredni sposób komunikacji bardzo odpowiada. I chociaż konsultowaliśmy się na każdym etapie to tak naprawdę to on kierował akcją ratunkową. Był mózgiem tej operacji. Ja byłem od czarnej roboty.

Super, no to jeszcze jeszcze zapytam, czy mieliście styczność z chłopakami z MAD Ski Project, czyli Bartkiem i Oswaldem? 

Tak i to było miłe spotkanie. W ogóle to dowiedziałem się dopiero w Katmandu, że będziemy atakować tę samą górę. Mijaliśmy się w bazie. Wiesz, fajnie jest pogadać z rodakami. Chłopaki są bardzo w porządku. Dzieliliśmy wspólnie mesę i wymienialiśmy się doświadczeniami, cennymi radami a nawet sprzętem. To było bardzo miłe i pozytywne.

Dzięki za rozmową i życzymy powodzenia!




  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek
    Brak komentarzy na forum