26 marca 2023 16:30

Skończmy z amatorami. Robert Subdysiak o formule zawodów boulderowych

Kończy się okres zimowego wysypu zawodów wspinaczkowych. Udało mi się ostatnio wziąć udział w kilku z nich, dlatego postanowiłem, że poruszę temat, który od jakiegoś czasu chodził mi po głowie, ale który dopiero teraz w pełni przemyślałem. W tym tekście chciałbym w kilku słowach uzasadnić dlaczego moim zdaniem powinna się zakończyć panująca od jakiegoś czasu moda na zawody dla amatorów. Tak, ten tytuł to nie podpucha.

(fot. Szymon Aksienionek / Ola Drutkowska)

Uważam, że czas już na koniec tego eksperymentu, choć mam swoją propozycję tego, jak można go zastąpić. Nie jest to krytyka żadnej ze ścian, która organizuje zawody dla amatorów. Uważam, że wszystkie ściany, którym się chce organizować zawody, robią bardzo potrzebną i dobrą robotę. Bardzo lubię zawody i inne eventy wspinaczkowe. Dla niektórych to może krępujące okoliczności – dla mnie najfajniejsza forma konsumowania wspinania na panelu. I z tej sympatii do zawodów wziął się właśnie ten tekst.

Jest dość długi, ale dotyczy zjawiska, w którym bardzo wielu z Was bierze udział, dlatego jeśli kogoś interesuje dlaczego i co uważam na ten temat – zapraszam do czytania. Szczególnie zachęcam oczywiście właścicieli ścian i organizatorów zawodów, czyli Obiekto, Crux Boulder, Murall Warszawa Annopol, Arena Wspinaczkowa Wgórę, Arena Wspinaczkowa Makak, VOLT Boulderownia WWA, CUBE Baldy & Kawa, BRONX Bouldering, Centrum Wspinaczkowe Kotłownia i wiele innych, których nie chce mi się już oznaczać 😉.

Tekst ten (mam nadzieję) może zatoczyć szersze kręgi i ci, którzy mnie nie znają, mogą mi zarzucić, że nie wiem, o czym mówię. Dlatego tytułem kilku słów wstępu o sobie: wspinam się od 17 lat i przez wiele lat byłem współodpowiedzialny za wymyślanie, organizowanie i przeprowadzanie wielu zawodów wspinaczkowych – najpierw Cruxie, potem najdłużej i najintensywniej na Obiekto.

Od początku swojego wspinania brałem też udział jako zawodnik w wielu zawodach w całej Polsce, zarówno tych towarzyskich, jak lubelski BulderFest czy świętej pamięci Bloco Open, jak i tych oficjalnych – Pucharach Polski i Mistrzostwach Polski. Nigdy nie byłem żadnym liczącym się w stawce zawodnikiem, ale startowałem w różnych formułach, zdarzyło mi się dostać do półfinału Mistrzostw Polski i finałów towarzyskich zawodów, a nawet wygrać słabo obstawione towarzyskie zawody w Bydgoszczy 🙂. I nadal startuję, choć dla mnie to była i zawsze będzie tylko zabawa, a nigdy kariera.

I. Jak jest obecnie?

A więc do rzeczy: obecnie mamy „na rynku” 3 główne rodzaje zawodów:

  1. zawody rangi pucharu lub mistrzostw polski – dla zawodników z licencją i ważnymi badaniami lekarskimi,
  2. zawody open – dla wszystkich,
  3. zawody tylko dla amatorów.

Najrzadziej spotykamy zawody pucharowe – dlaczego? Bo licencje i badania lekarskie skutecznie odstraszają ludzi od brania udziału, choć są koniecznym wymogiem. Ścianom niespecjalnie opłaca się organizowanie zawodów wspinaczkowych dla grupy poniżej 100 osób, a w tej liczbie mniej więcej zamykają się zawodnicy (obu płci łącznie).

Najczęściej spotykamy obecnie zawody open, które mają w ostatnich latach formę mieszaną, tj. są 2 kategorie: open (nazywana czasem „pro”, w której nie ma ograniczeń) oraz amator (ograniczona do amatorów, kimkolwiek oni są).

Zdarzają się wreszcie zawody tylko dla amatorów, w których co prawda mogą startować również zawodnicy, ale nie mogą brać udziału w ostatecznej klasyfikacji ani finałach (choć zapłacić za start muszą pełną kwotę. Dlaczego? Trudno powiedzieć).

Myślę, że zawody amatorów, choć mają pewnie starszą tradycję, obecną formę i popularność zawdzięczają pierwszym zawodom KSW, wymyślonym (o ile mi wiadomo) przez Marcina Kopcińskiego na Warszawiance. Miała to być Konfrontacja Sekcji Wspinaczkowych, a zatem zawody z wyłączeniem instruktorów (którzy byli też najczęściej zawodnikami). KSW skończyło się chyba na 1 edycji, ale jej ideę kontynuowała Warszawska Liga Bulderowa, która przeprowadzana już na 3, potem 4, a obecnie 5 ścianach, miała pozwolić amatorom poczuć się jak rasowi zawodnicy.

Sukces WLB spowodował, że pojawiła się moda doklejania do zawodów OPEN finałów w kategorii amator – w różnej formule, czasem 2 zawodników, czasem pełnoprawnego finału z 6 zawodnikami i kilkoma baldami finałowymi. Tak to funkcjonuje do dziś.

II. Kryterium podziału

Podstawowym problemem, jaki pojawia się przy organizacji zawodów amatorsko-nieamatorskich, jest podział na kategorie, a zatem pytanie o to: „kim jest amator?”. Pomysły na to są różne. Jak z każdą klauzulą generalną łatwo wskazać przypadki skrajne, dużo trudniej ustalić granicę pośrodku.

Na pewno amatorem nie jest zawodnik, który startuje w zawodach pucharowych, tj. ma licencję i ważne badania. Amatorem raczej nie jest też instruktor, bo zakładamy, że jeśli ktoś utrzymuje się z nauki wspinania to jest – dosłownie – profesjonalistą. Bądźmy jednak szczerzy: z poziomem sportowym u instruktorów bywa różnie.

Na pewno amatorem jest ktoś, kto dopiero zaczął się wspinać. Staż wspinaczkowy ma tu więc zasadnicze znaczenie. Mówię celowo: staż, a nie wiek, bo przygodę ze wspinaniem można zacząć w wieku 3 i 33 lat. Czy amatorem jest 16 latek, który wspina się od 10 lat i ma na koncie juniorskie puchary? Oczywiście, że nie. Czy jest natomiast amatorem 33 latek, który wspina się od 3 miesięcy? Oczywiście, że tak. No więc graniczne przypadki w miarę jasne. A co się dzieje pośrodku?

Pośrodku mamy osoby, które wspinają się już dość długo, ale mówiąc wprost: nie są w czołówce ani nawet blisko czołówki. Są to osoby, które wiedzą, że nie stać ich na rywalizację z najlepszymi, ale rywalizować ogólnie lubią i nawet podchodzą do tego z ambicją, trenują, choć nie tak, jak pucharowi zawodnicy. Te osoby przy zapisach decydują się na kategorię amator i dostają się do finału. Stają w blasku fleszy i dają z siebie wszystko. Dostają w nagrodę talon na buty i chwytotablicę, a potem… startują w kolejnych zawodach… jako amatorzy. A potem w kolejnych. I w jeszcze kolejnych, bo fajnie jest wygrywać. To zrozumiałe.

Część z tych osób zdecyduje się na przejście do kategorii „pro”, gdzie o finale najczęściej nie mają co marzyć. Pozostają więc gdzieś w czyśćcu pomiędzy byciem amatorem, a byciem pro. I nigdy więcej nie widzą finału… albo wracają do kategorii amator, bo tam mają jakieś szanse.

I tu pojawia się problem pierwszy: czy jeśli startowaliśmy w finale jakichś zawodów amatorskich i dostaliśmy się do finału to nadal jesteśmy, czy już przestaliśmy być amatorami? A co jeśli nigdy za amatora nie mogliśmy się uważać, mamy 15 lat stażu wspinaczkowego i zero finałów na koncie w ostatnich paru latach?

Mamy też problem drugi: czy jeśli najlepszy z amatorów jest lepszy niż najgorszy z pro, to ten podział nadal ma sens? A co jeśli najlepsi z amatorów znajdują się już w połowie stawki pro? Z kimi powinni się porównywać i z kim rywalizować?

No i wreszcie zasadnicze pytanie: po co komu ten finał?

III. Cele zawodów

Zawody sportowe w każdej dyscyplinie są potrzebne, bo są kompasem rozwoju sportowca. To w trakcie zawodów mamy się dowiedzieć, kto jest najlepszy i jak daleko od tego najlepszego jesteśmy. Zawody pozwalają nam porównać się raz na jakiś czas i ustalić, czy robimy postępy i czy nasza forma rośnie, czy spada.

Zawody mają nam też zaprezentować, co jest możliwe, jaki jest obecny stan naszego sportu. Jak wygląda najlepsze wspinanie, na jakie stać nas w obecnym gronie i w danym momencie.

Zawody mają wreszcie być okazją do nagrodzenia tych, którzy poświęcili się sportowi bardziej niż pozostali i co więcej: to poświęcenie się opłaciło.

Pobocznym, ale też ważnym celem zawodów, jest promowanie i popularyzowanie sportu, a także obiektu, który zawody organizuje.

Pytanie zatem: czemu służą finały amatorów?

Główną ideą, która stała za finałami dla amatorów było zachęcenie ludzi do startu poczuciem, że oni też mogli być w tym finale, skoro startuje ich kolega czy koleżanka z sekcji. Chodzi więc o zbliżenie się do tych, którzy stoją w świetle reflektorów. Drugim powodem jest wyróżnienie tych, którzy naprawdę włożyli sporo ciężkiej pracy w amatorski, ale jednak trening.

Zawody amatorskie miały być też trochę antidotum na zabawę tylko dla wybranych. Chcieliśmy w finałach zobaczyć kogoś innego, niż te same 10-20 twarzy, które przewijały się ciągle przez finały.

Czy to dobre powody, żeby organizować finał amatorów? Tak i nie. Jak zwykle oceniać należy po owocach, a zatem pora na przyjrzenie się temu jakie są skutki organizowania finału dla amatorów. Pozytywne są w zasadzie oczywiste: ludzie cieszą się, że są w finale i dostają nagrody. Czy ktoś jednak traci?

IV. Negatywne skutki

Choć intencje organizatorów są z pewnością dobre, na organizowaniu zawodów w takiej formule traci wbrew pozorom sporo osób, w tym sami organizatorzy. A zatem w punktach:

  1. Podział na amatorów i profesjonalistów powoduje, że nie osiągamy celu zawodów, tzn. nie wyłaniamy najlepszych z najlepszych tylko „najlepszych z tych dobrych” i „najlepszych z tych średnich”. Innymi słowy zamydlamy czytelność wyniku i tracimy nasz kompas rozwoju. Jeśli kiedyś wiedzieliśmy, że byliśmy 134. z 250 startujących to może i była to niezbyt satysfakcjonująca, ale jednak szczera i prawdziwa informacja. Jeśli jednak jesteśmy 14. w amatorach, to brzmi już to lepiej, choć jest niewiele wartą informacją. Idąc tym tropem możemy zapytać: a który jestem wśród łysych? A który wśród łysych z wąsem? A który wśród łysych wąsaczy z takim samym BMI? Tu tracą wszyscy. Tracą informację i prawdę przed samym sobą.
  2. Finały (albo i całe zawody) tylko dla amatorów miały być antidotum na zabawę dla wybranych, a stały się taką samą zabawą, tylko wybrani się zmienili. Wciąż mamy zatem podobne dylematy: ktoś się liczy w stawce pro i ktoś się liczy w stawce dla amatorów. Nadal ludzie zostają pod kreską. Nadal ktoś marzy o finale, do którego nigdy może się nie dostać.
  3. Najbardziej pokrzywdzeni są ci, którzy startują w pro, ale są poniżej kreski. Te osoby nie mogą liczyć na finał pro – są za słabi, ale i nie mogą liczyć na finał amatorów – są za mocni. Mamy więc całą grupę osób, która rokuje i się stara, ale nigdy nie sprawdzi się w finałach. Dlaczego? Trudno powiedzieć.
  4. Poważne zawody dla amatorów, takie jak WLB, przyciągają całe rzesze wspinaczy, są to najliczniejsze zawody w roku jeśli chodzi o frekwencję, tymczasem organizatorzy świadomie pozbawiają sami siebie szansy na przebicie tego wyniku, wyłączając z rywalizacji tych, którym mogłoby pójść za dobrze (sic!). Tym samym popularyzacja naszego sportu, a także zarobek organizatora cierpi, bo nie osiąga pełni swojego potencjału. To wszystko dla iluzji nagradzania amatorów, którzy z amatorstwem mają mało wspólnego.
  5. Widzowie finałów dostają gorsze widowisko, niż mogliby dostać. Podziwiają owszem swoich kolegów i koleżanki z sekcji, ale nie oglądają najlepszego wspinania, na jakie nas stać w danym momencie i w danym gronie. Oglądają trochę najmocniejszych ze średnich.

Czy da się coś zrobić, żeby było lepiej? Otóż moim zdaniem tak. Przede wszystkim trzeba przyznać, że wszyscy chcieli dobrze i rzeczywiście ta formuła amatorska miała jakieś cele, ale nie są one dobrze osiągane i bałaganią nam sytuację. Na szczęście nie jesteśmy przywiązani do formuły jak Amerykanie do konstytucji i możemy wprowadzać do niej swobodnie zmiany, aż będziemy zadowoleni.

V. Propozycje na przyszłość

  1. Propozycja pierwsza (którą najbardziej chciałbym zobaczyć w przyrodzie) jest następująca: zlikwidujmy podział na pro i amatorów. Uznajmy, że wszyscy jesteśmy w jednym koszyku i choć każdy chciałby startować w finale, nie każdy na to zasługuje. Czy to oznacza, że mamy wrócić do tego co kiedyś? 6 osób w finale i to wszystko? Niekoniecznie. Oprócz wyłonienia sześcioosobowego finału możemy zaproponować „mały finał” dla pewnej liczby osób pod kreską. Jeśli wzięlibyśmy np. pod uwagę 10 lub 12 osób poniżej finału i dali im wystartować na 2 osobnych bulderach finałowych, na każdym po 3 minuty, całość powinna zająć około godziny (plus trochę czasu doliczonego na rotację). Tym sposobem nie tylko doceniamy wysiłki tych, którzy byli rzeczywiście najbliżej finału, to dodatkowo pozwalamy im zbierać doświadczenie finałowe i rozwijać się pod kątem przyszłości i startów pucharowych, a to niezwykle ważne. Poza tym mamy przegląd dużo większej liczby zawodników, możemy kibicować o wiele większej grupie. I co więcej – na o wiele wyższym poziomie sportowym. Czy coś nam to przypomina? Oczywiście: półfinały. Z tą różnicą, że z tego półfinału wyłączeni są już nasi finaliści. Oni swoje miejsce już sobie zagwarantowali i odpoczywają przed finałem właściwym. Czy to ciekawsze niż oglądanie „amatorów”? Moim zdaniem zdecydowanie tak.
  2. Propozycja druga jest prosta i może zadowolić bardziej tych, którzy koniecznie nie chcą wywalać amatorskich finałów: ustalmy kryterium stażu wspinaczkowego. Oczywiście musimy je przyjmować „na słowo”, ale umówmy się: nie da się zbyt długo udawać krótkiego stażu 😉 Z mojego doświadczenia instruktora na ścianie dobrym kryterium są 3 lata. W tym czasie da się nauczyć podstaw, da się też zabłysnąć talentem. Wspinasz się max 3 lata? Jesteś jeszcze amatorem i jeśli udało ci się w tym czasie osiągnąć super poziom – pomożemy ci się tym pochwalić. Wspinasz się dłużej? Cóż, rywalizuj ze wszystkimi, bez taryfy ulgowej. Masz 43 lata ale wspinasz się 3 lata? To nadal fair, żebyś rywalizował z kimś kto ma 16 lat i 3 lata stażu. Jakie zalety ma jeszcze to rozwiązanie? Otóż nie da się być w ten sposób „wiecznym amatorem”.

Tym przydługim postem chciałbym sprowokować wszystkich organizatorów do przemyślenia kwestii organizacji zawodów dla amatorów. Być może miałem okazję wpływać na to, gdy byłem współwłaścicielem Obiekto, ale wtedy też byłem stroną w tej sprawie i prawdę mówiąc nigdy nie wpadłem na lepsze rozwiązanie. Teraz stojąc już z boku i mając inną perspektywę postanowiłem dorzucić swoje 3 grosze. Zapraszam do dyskusji. Chętnie przeczytam też co mają do powiedzenia osoby, które mają większy staż i lubią publikować swoje przemyślenia, jak choćby Andrzej Mecherzyński-Wiktor. Dzięki za cierpliwość, kto dotrwał do końca i do zobaczenia na zawodach!

Robert Subdysiak (FB)




  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek

    Skończmy z amatorami. Robert Subdysiak o formule zawodów boulderowych [9]
    Nigdy nie lubiłem bulderingu-jeśli już to tzw przystawki. Ad rem.…

    26-03-2023
    Edgar Nevermore