Legendarna droga Gousseault-Desmaison na północnej ścianie Grandes Jorasses w 9 godzin i 10 minut!
To ciekawy sezon zimowy w Alpach. Co chwilę padają mocne przejścia i powstają nowe drogi. Co cieszy, alpinistom nie brakuje wyobraźni. Tym razem piszemy o przejściu z nieco innej beczki, bo szybkościowym, jednak na drodze wyjątkowej ze względu na swoją historię. Benjamin Védrines i Léo Billon pokonali legendarną drogę Gousseault-Desmaison na północnej ścianie Grandes Jorasses w 9 godzin i 10 minut!
Cała akcja zajęła tym doświadczonym wspinaczom (obaj mają po 30 lat) 19 godzin. 15 godzin zajęło im dotarcie z parkingu na szczyt, w tym 9 godzin i 10 minut trwało samo wspinanie. Kolejnych 4 godzin potrzebowali na zejście. Zaczęli o 1:30 rano 15 lutego. Od początku wszystko szło jak po sznurku, wspinali się sprawnie i szybko, szybciej niż sami zakładali.
Wybór słynnej drogi z 1971/1973 roku miał głębokie znaczenie dla Benjamina Védrinesa, który dorastając w Alpach chłonął dziesiątki historii o pionierach alpinizmu, zdobywaniu dziewiczych ścian, a także o górskich tragediach. Jak wspomina:
Czytając wtedy tę historię i oglądając zdjęcia byłem przerażony. Takie wspinanie wydawało mi się czymś kompletnie nieosiągalnym.
Teraz obaj są w świetnej formie. Nie tylko osiągnęli to, co im samym wydawało się nieosiągalne, ale swoim przejściem drogi Gousseault-Desmaison podnoszą poprzeczkę, wpisując się w nurt nowej generacji, nurt imponująco szybkich przejść alpejskich.
Gratulacje!
Tło historyczne
Benjamin i Léo usłyszeli tę historię po raz pierwszy, gdy byli w liceum. Losy zespołu Gousseault-Desmaison na północnej ścianie wstrząsnęły ówczesnym środowiskiem, a tragedia do której doszło, w znacznym stopniu wpłynęła na rozwój ratownictwa górskiego w Alpach.
Serge Gousseault zmarł podczas wspinaczki, niecałe 100 m od szczytu. Przyczyną śmierci była prawdopodobnie hipotermia. Jego partner René Desmaison przeżył niewyobrażalnie ciężką próbę. Na pomoc ratowników musiał czekać, wisząc na jednym haku przez pięć dni. Był wtedy jednym z najlepszych wspinaczy w dolinie Chamonix. Towarzyszący mu Gousseault aspirował na przewodnika.
Alpiniści pięli się mozolnie w górę przez osiem dni, wieczorami paląc papierosy zamiast jedzenia posiłków. Szóstego dnia złapała ich burza, prognozy pogody w górach w tym czasie nie funkcjonowały. Spadający kamień przeciął linę, Gousseault odmroził palce. Radio, które zabrali ze sobą, by w razie potrzeby wezwać pomoc, w kluczowym momencie przestało działać. W opłakanym stanie i w niewyobrażalnie ciężkich warunkach walczyli jeszcze dwa dni, jednak na 80 metrów przed szczytem utknęli.
Informacja o problemach wspinaczy w końcu dotarła do ludzi w dolinie, jednak zorganizowanie akcji ratunkowej z użyciem śmigłowca zajęło sporo czasu, po części ze względu na możliwości techniczne ówczesnych służb ratowniczych, a po części ze względu na kontrowersje i dyskusję, która rozgożała w Chamonix. Jak duże ryzyko powinni brać na siebie ratownicy niosący pomoc uwięzionym wspinaczom?
Po pięciu dniach wiszenia na jednym haku z tysiącem metrów przestrzeni pod sobą, skrajnie wycieńczony Desmaison zobaczył helikopter. Cieszący się wtedy dobrą sławą Alain Frebault był pilotem maszyny. Akcja udała się, niestety jednak dla Serge’a Gousseaulta pomoc nadeszła za późno.
René Desmaison wrócił na północną ścianę Grandes Jorasses dwa lata później i dokończył drogę. Historię tragicznej wspinaczki opisał w książce 342 hours on the Grandes Jorasses.
Michał Gurgul
źródła: Benjamin Védrines FB, Desnivel, ExplorersWeb, alpineexposures.com