21 listopada 2022 08:59

Regan o „Lunar Eclipse” A4: mimo że wytyczona 40 lat temu, ciągle trzyma klasę

Tej jesieni Marek Raganowicz zrobił swoje 13. solowe przejście na El Capitanie. Do pięknej i rzadkiej kolekcji dodał Lunar Eclipse (A4). Poniżej parę słów od Regana o powrocie do Yosemite po kilkuletniej przerwie, nieudanej próbie na Nightmare of California Street i zakończonej sukcesem wspinaczce na Lunar Eclipse.

Powrót do Yosemite (fot. M. Raganowicz)

Powrót do Yosemite (fot. M. Raganowicz)

***

Wjazd do Doliny Yosemite nieodmiennie łączy się z oczekiwaniem na moment, kiedy zza przydrożnych drzew wyłoni się ogromna ściana El Capitana. Patrząc na nią nigdy nie wierzę, że przeszedłem ją sam. Tym razem nie wierzyłem po raz trzynasty.

Podejście do drogi Nightmare of California Street

Noszenie pod ścianę worów ze sprzętem, wodą i żywnością jest całkiem niezłym sposobem na złagodzenie stresu przedwbiciowego. Tym razem solidnie się odstresowałem, bo zamierzałem wspinać się około dwudziestu dni, więc było parę kursów o zrobienia. Moim celem było samotne przejście drogi Nightmare of California Street, ale wycofałem się już z drugiego wyciągu. Od stanowiska idzie tam rysa, z której wystają kabelki starych headów. Przez 28 lat od wytyczenia NOCS ten wyciąg został przewspinany prawdopodobnie tylko dwa razy. Od samego początku dobijałem przerdzewiałe główki i nawet czułem się na nich pewnie, ale tylko do momentu, kiedy poleciałem i wszystkie wyrwałem. Nie było ich wiele, za to emocji dużo więcej.

Zatrzymałem się na boltach stanowiskowych, a na linie dyndał zestaw wyrwanych headów, zarówno całych, jak i samych urwanych kabelków. Dyndając na linie miałem pełny wgląd w rysę i stwierdziłem, że aby przewspinac ten ponad sześćdziesięciometrowy wyciąg musiałbym wydłubać stare główki przy pomocy specjalnego dłuta i wklepać nowe. Pomijając skalę tej operacji na wyciągu o tak znacznej długości pojawił się tu problem natury etycznej. Chodzi o modyfikacje skały podczas dłutowania. Współczesna etyka we wspinaniu hakowym mówi, że jeśli nie można przejść jakiegoś fragmentu bez ingerencji w naturalną rzeźbę, to należy wywiercić otwór i wbić na stałe riveta. Tym samym odrzuca się np. wiercenie tzw. bat hooków, czyli dziurek, w których osadza się skyhooki.

Kierując się tą zasadą zjechałem do podstawy ściany, bo po pierwsze – nie zamierzałem osadzać rivetów, a po drugie –  nawet gdybym zdecydował się na czyszczenie tzw. dead headów, to nie miałem wystarczająco dużo zapasów, żeby poświęcić na to 2-3 dni. Z drugiej strony z radością stwierdziłem, że mam doskonały powód do wycofu, a jak wiadomo trudno znaleźć we wspinaniu coś lepszego.

Tak na marginesie, mimo że w Yosemitach zjawisko podkuwania niestety występuje, to nie słyszałem o przypadku usprawiedliwiania, czy pochwały tego procederu, po prostu jest to naganne i żenujące.

Lunar Eclipse (A4)

Po zjeździe z NOCS przeniosłem graty pod Lunar Eclipse (A4), która została wytyczona w 1982 roku przez Johna Barbella i Steve Schneidera. Linia wiedzie moją ulubioną częścią ściany, no i przez mój ulubiony okap – Devil’s Brow, który pokonałem wszystkimi możliwymi drogami. LE, mimo że wytyczona 40 lat temu, ciągle trzyma klasę i parę razy byłem bliski odpadnięcia. Jednak wpinając się do ostatniego stanowiska, zakrzyknąłem z radości, bo była to moja trzecia droga, którą zrobiłem na El Capitanie bez odpadnięcia.

El Capitan, samotnie w ścianie (fot. Tom Evans, ElCapReport)

El Capitan, samotnie w ścianie (fot. Tom Evans, ElCapReport)

Jak zwykle w czasie yosemickich wspinaczek odrzuciłem poręczowanie, którego jestem zdecydowanym przeciwnikiem. W czasie ścianowych dni, których było trzynaście, największym problemem była wysoka temperatura, dlatego wstawałem wcześnie, robiłem wyciąg, a w południe zaczynałem przeczekiwanie do momentu, kiedy słońce zajdzie za Nosa.

El Capitan, droga "Lunar Eclipse" A4 (fot. M. Raganowicz)

El Capitan, droga „Lunar Eclipse” A4 (fot. M. Raganowicz)

W czasie tej swoistej sjesty przyglądałem się, jak Gosia Jurewicz samotnie walczy na Virginii (Małgorzata Jurewicz samotnie na drodze „Virginia” – red.) i myślami łączyłem się z liczną grupą z Polski, która ambitnie i ze sporą swobodą atakowała solidne cele, spośród których na szczególne wyróżnienie zasługuje przejście El Corazon zespołu Michał Czech/Karolina Ośka („El Corazón” klasycznie – red.).

Spotkanie na szczycie. (fot. Michał Czech)

Spotkanie na szczycie. (fot. Michał Czech)

Zresztą tegoroczny „najazd” Polaków bardzo mnie ucieszył, bo poczułem się jak za dawnych lat w Moku, kiedy każdego lata na Kazalnicy były tłumy. W dzisiajszych czasach rolę letniej Kazalnicy spełnia El Capitan, a zimowej Zerwy – Ściana Trolli. Wszystkim walczącym na tych pięknych urwiskach wypada życzyć powodzenia i gratulować dotychczasowych sukcesów. Do zobaczenia w Dolinie!

Marek „Regan” Raganowicz




  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek
    Brak komentarzy na forum