Anatomia zdjęcia, czyli uwagi o fotografii wspinaczkowej. Cz. 1
W moim poprzednim cyklu „Historia jednego zdjęcia” opisałem okoliczności i kulisy powstania kilku moich najlepszych zdjęć. W kolejnych kilku artykułach chciałbym z kolei zająć się tymi aspektami fotografii wspinaczkowej, które sprawiają, że zdjęcia wykonane w skałach, górach czy lodospadach nabierają wyrazu, przyciągają wzrok, oddają całe piękno aktywności, które uprawiamy.
Od razu chciałbym jednak uprzedzić, że nie odpowiem na pytanie, które pojawia się zwykle w pierwszej kolejności: jaki aparat kupić, jaki sprzęt jest najlepszy? Moim celem jest raczej przybliżyć pewien sposób patrzenia i myślenia o fotografii, gdyż w duecie sprzęt – fotograf, to właśnie ta druga część ma dużo większe znaczenie, niż nawet najlepszy aparat. Z drugiej strony umiejętność patrzenia, myślenia, analizowania kadru będzie taki sam zarówno dla osób, które korzystają z mniej lub bardziej drogich i zaawansowanych aparatów jak i osób, które wykonują zdjęcia komórką np. w trakcie wspinania.

Źródło © Robert Capa / YouTube / https://www.youtube.com/watch?v=wISNDLNiNrg)
Jeśli twoje zdjęcia nie są wystarczająco dobre, nie jesteś wystarczająco blisko.
Robert Capa
Te słowa jednego z najwybitniejszych fotoreporterów wojennych w historii, dokumentującego między innymi lądowanie wojsk alianckich w Normandii w 1944 roku stanowią jedną z najważniejszych wskazówek także dla fotografów wspinania i sportów ekstremalnych. Jeżeli chcesz wykonać dobre zdjęcia jakiegokolwiek tematu, dobrze byłoby możliwie dogłębnie się z nim zapoznać. Zwłaszcza w fotografowaniu wspinania bardzo łatwo można wpaść w pewną pułapkę – dla laika sama czynność wspinania jest bardzo atrakcyjna i na tyle niezwykła, że już sam człowiek na pionowej skale „robi” interesujące dla niego zdjęcie. Dla osoby zaznajomionej ze wspinaniem albo wspinającej się widok człowieka na skale jest czymś zupełnie naturalnym – i to powinno być dopiero punktem wyjścia do poszukiwań ciekawego ustawienia, ruchu, perspektywy. Tam, gdzie laik kończy zdjęcie, ja dopiero zaczynam o nim myśleć. Także dzięki doświadczeniu wspinaczkowemu zdecydowanie lepiej rozumiem i dostrzegam interesujący moment, ciekawą sekwencję ruchów, ułożenie ciała. Nie mówiąc już o tym, że taka działalność jest z natury niebezpieczna także dla fotografa (zwłaszcza, jeśli chce fotografować z ciekawszej perspektywy niż tylko z ziemi), więc bardzo wskazane są umiejętności operowania sprzętem nie tylko fotograficznym, ale i wspinaczkowym.
Dla mnie fotografowanie od początku było nieodłączną częścią wspinania, aparat zawsze towarzyszył mi na tripach wspinaczkowych, nawet wtedy, kiedy priorytetem była dla mnie bardziej cyfra niż zdjęcia. Jednakże bycie częścią społeczności wspinaczkowej, wspólne wyjazdy, praca nad projektami wspinaczkowymi, spanie w krzakach i mycie się w strumieniu, cała cygańsko-wspinaczkowa logistyka wyjazdów low-budget spowodowały, że byłem z aparatem często tam, gdzie działo się coś ciekawego.
Moi przyjaciele i znajomi z obecnością aparatu byli też już oswojeni, dzięki czemu miałem szansę zbliżyć się do czegoś dużo bardziej autentycznego, kameralnego, nierzadko osobistego. Te przyjaźnie i doświadczenia zdecydowanie pomogły mi później, kiedy fotografia wyszła na pierwszy plan przed wspinanie. Z jednej strony rozumiałem dużo lepiej niż osoba z zewnątrz pewne kody komunikacyjne, żarty sytuacyjne, mentalność środowiska, z drugiej miałem zaplecze wiedzy, doświadczenia wspinaczkowego, wyczucia sytuacji i momentu, kiedy można i warto zrobić zdjęcia. Po prostu im bliżej jesteś, tym więcej możesz zobaczyć. A także zrozumieć. Nawet teraz, kiedy wspinam się już tylko rekreacyjnie, a fotografowanie stało się moim zawodem, zawsze staram się uczestniczyć w organizowanych przedsięwzięciach wspinaczkowo-fotograficznych aktywnie i w miarę możliwości bez taryfy ulgowej.
W plecaku noszę tyle, co wszyscy, albo więcej, ponieważ oprócz sprzętu wspinaczkowego połowę plecaka zajmuje aparat i obiektywy, a nieraz też lampy. Ciężkie podejście, wniesienie sprzętu, zimno, deszcz, moknięcie w ścianie, przejmujące zimno i drętwiejące palce na stanowisku na lodospadzie, olbrzymia ekspozycja i strach przy zjazdach w przepaść, ale też wspaniałe wschody i zachody słońca w górach, biwak w ścianie, żarty i szydera w czasie wycofu – to wszystko powoduje, że jesteś czynnym uczestnikiem zdarzeń, naocznym świadkiem i w dużej mierze sam odczuwasz na własnej skórze, z czym mierzą się wspinacze, pokonując swoje projekty.

Czterogodzinne podejście na Tagouijimt w wąwozie Taghia w Maroku ze sprzętem wspinaczkowym, fotograficznym i biwakowym… (fot. Marcin Ciepielewski)

… oraz biwak w ścianie podczas próby przejścia drogi „Babel” 7c+ przez zespół Michał Czech, Gabriel Korbiel i Michał Brożyna (fot. Marcin Ciepielewski)
Dla mnie te doświadczenia są tym cenniejsze, że miałem zaszczyt towarzyszyć naprawdę dobrym wspinaczom podczas ich przejść. Nie ukrywam też, że w wielu przypadkach – nawet, kiedy moi towarzysze ogarniali linową logistykę, abym mógł się znaleźć w wymyślonym, odpowiednim miejscu do zdjęć – już same zjazdy czy wiszenie na linie nad przepaścią, kombinacje z dociąganiem się do skały, aby złapać odpowiedni kąt widzenia, czy wykręcanie kolejnych śrub lodowych wzmacniających stanowisko i w efekcie zjazd na jednym abałakowie po zakończonej sesji – były dla mnie sporym wyzwaniem psychicznym i fizycznym. Jednak doświadczenie, które nabywasz w takich sytuacjach, pozwala ci skupić się na fotografowaniu i pomimo strachu, zmęczenia i zimna jesteś w stanie myśleć trzeźwo, klarownie i precyzyjnie układać kadr, działać szybko, komunikować się z modelem – tak, aby uzyskać efekt warty tych wszystkich wysiłków. Myślę także, że fakt uczestnictwa w sesji fotograficznej w ścianie, ze wszystkimi tego konsekwencjami, dużo lepiej pozwala na sprawną, jasną i owocną komunikację z modelem – z jednej strony dzielicie razem wszelkie niewygody, wszyscy są zmęczeni, zmarznięci i przestraszeni, ale z drugiej – fotograf na własnej skórze odczuwa, jak jest i widzi, czego może oczekiwać, co da się zrobić lub nie i z czym mierzy się wspinacz.

Fotograf w pewnej mierze ze wspinaczami dzieli ryzyko i niewygody i także może oberwać bryłą lodu w oko… (fot. Marcin Ciepielewski)
Bliskość fotografującego pozwala mu dostrzec, jakich chwytów trzyma się Michał Czech na Digital Crack, a to może być impulsem do podkreślenia na zdjęciu niezwykłej sekwencji cruxa, czy mikroskopijnych krawądek, na których nasz model z siłą imadła zapina palce. Odległy przelot dyndający kilka metrów niżej oraz uchwycenie na zdjęciu za pomocą dużego zbliżenia spoconego czoła oraz wzroku Gabrysia Korbiela wiele mówi o trudnościach technicznych i psychicznych wspinania w czeskich piachach.
Nie ukrywam, że w wielu przypadkach podczas fotografowania Krzyśka Rychlika pokonującego WI6 serce waliło mi w piersi, a trzaskowi migawki towarzyszyły przewalające się w głowie myśli „żeby tylko nie odpadł, żeby to wszystko się nie urwało…”. Myślę, że w ten sposób fotografujący staje się partnerem zespołu wspinaczkowego i komunikacja oraz zaangażowanie obydwu stron wchodzi na zupełnie inny poziom. W górach nie da się wszystkiego zaplanować i zaaranżować i w dużej mierze wiele zależy od przypadku – ale szczęście sprzyja przygotowanym, a żeby z niego skorzystać – trzeba być w odpowiednim czasie i miejscu, z odpowiednimi ludźmi.

Bycie częścią zespołu oznacza duży kredyt zaufania między całą ekipą, co niekiedy pozwoli podejść bardzo blisko i zrobić zdjęcie niewykonalne dla kogo innego… Krzysztof Rychlik pozuje z Magdaleną Imielską w szwajcarskim Kanderstegu (fot. Marcin Ciepielewski)
Na koniec tej części rozważań jeszcze krótka historia z mojej ostatniej sesji w Alpach. Mniej więcej wtedy, gdy kończyliśmy nasz pobyt na Arete des Cosmiques po zrealizowanych zdjęciach na Digital Crack, na tą samą skałę zmierzała ekipa wspinaczy, fotografów i filmowców z bułgarskiego Red Bulla. Nasz skromniutki zespół Michał Czech, Kinga Biernat, Marta i ja, targając namioty, siaty z Ikei i wypchane sprzętem plecaki z jęzorami na brodach mijaliśmy ekipę techniczną trzech guide’ów IVBV rozwieszających dookoła iglicy poręczówki dla filmowców, z kilku perspektyw i kątów widzenia. Nikt nie targał tam namiotów i siat z żarciem, bo przecież w schronisku, gdzie rozlokowała się ekipa, są łóżka i gorący obiad.
Uderzyła mnie ta dysproporcja środków, zaplecza i możliwości – my byliśmy w stanie działać tylko z jedną liną poręczową (tylko tyle byliśmy w stanie zabrać, oprócz liny wspinaczkowej dla zespołu), w ograniczonym zakresie, na jaki pozwalał zapas siły i skóry na palcach Michała i Kingi, którzy oprócz wspinania ogarniali także logistykę zdjęć i bardzo pomogli mnie i Marcie w dotarciu na miejsce z ciężkimi worami. Z tego względu udało nam się zrealizować tylko jedną sesję, kiedy o 4 rano wyczołgaliśmy się z namiotów. Na resztę pomysłów już nie starczyło siły…
I oczywiście, fajnie byłoby tak pracować, z dużą ekipą, budżetem i zapleczem, ale z drugiej strony po raz kolejny przeżyłem świetną przygodę, a dzięki małemu, ale świetnemu i zgranemu zespołowi mimo ograniczonych środków udało się zrobić świetne zdjęcia i spędzić razem niezapomniane chwile na grani. Mały zespół przyjaciół – pomimo wysiłku i trudności oraz ograniczonych możliwości pozwoli wprowadzić komunikację i porozumienie na dużo wyższy poziom niż w przypadku wynajętych prosów, którzy po prostu wykonują robotę. I nieraz ten właśnie ładunek emocjonalny czający się gdzieś w tle kadru robi ogromną różnicę. Nie widziałem takich zdjęć u ekipy z RedBull’a…
Marcin Ciepielewski