W drodze do Korony Himalajów i Karakorum: relacja Doroty Rasińskiej-Samoćko z wejścia na Nanga Parbat
1 lipca br. Dorota Rasińska-Samoćko weszła na Nanga Parbat (8216 m), swój siódmy ośmiotysięcznik w drodze do Korony Himalajów i Karakorum. Wcześniej w tym roku stanęła na wierzchołkach Annapurny, Kanczendzongi, Lhotse i Makalu, a w 2021 na Mount Evereście i Manaslu. Na Nangę Dorota wspinała się z użyciem dodatkowego tlenu z butli (od 7100 m) i wsparciem jednego Szerpy. Atak szczytowy, ze względu na trudne warunki, trwał prawie 12 godzin. Poniżej jej relacja.
***
Wszystko zaczęło się w BC po wielkich opadach śniegu (około 1 metra). Nie, nie zapowiadało się łatwo. Kilka dni odkopywaliśmy się ze śnieżnego nasypu, a potem zaczęły schodzić kolejne lawiny w okolicach BC i wyższych obozów. Po ustabilizowaniu pogody zapadła decyzja o wejściu aklimatyzacyjnym.
Podeszłam więc do obozu 1 z nadzieją wejścia do wyższego – 2 i powrotu do Bazy. Kiedy jednak okno pogodowe okazało się bardzo niestabilne, ruszyłam dalej w kierunku szczytu, nie wracając do wygodnego namiotu w BC. Przede mną wyzwanie – „ściana płaczu”, czyli 200-metrowa stroma i wymagająca ściana Kinshofera. To wyzwanie fizyczne i mentalne. Nie wszyscy z ekipy po jej zobaczeniu zdobyli się na wejście na szczyt.
Dalsze przejście z obozu 2 do 3 miało być może już nie tyle formalnością, co dużo łatwiejsze. Lecz Nanga Parbat to King of the Mountains i tutaj nie ma nic na skróty. Do wyższego obozu wiedzie największa na świecie lodowa ściana tzw. blue ice, raki z trudem wbijają się z rana w twardy, zmrożony lód. Wyruszam o świcie, około 5.00, bo potem słońce jest jeszcze bardziej dokuczliwe niż mróz. O tej porze wszystko jest zmrożone, wraz z przymarzniętymi poręczówkami, które trzeba wyrywać z lodu, aby móc posuwać się do góry.
Docieram do obozu 3, który w tym roku postawiono wyżej niż zazwyczaj, bo na około 7000 m. Budowa platformy śniegowej pod namiot zajęła około 3 godzin, bo śnieg był ciężki, a stok pochyły. W obozie 3 tylko kilka godzin odpoczynku i ruszamy w kierunku szczytu. Atak zaczynamy około 21.00, wraz z całą ekipą z kilku agencji wspinaczkowych, by wspólnie torować nieprzetarty szlak i wspierać fixing team. Jeszcze przez 200 metrów mamy liny poręczowe, więc szybko posuwamy się z użyciem jumarów, ale potem czeka nas przejście przez szczeliny, śnieg po kolana oraz trawers z obsypującym się śniegiem.
Przed trawersem nie mamy pewności, czy uda się iść dalej, czy śnieg jest na tyle stabilny, by utrzymał wspinaczy. Podejmujemy ryzyko, mimo wątpliwości części Szerpów, którzy chcą odwołać całe wejście. Posuwamy się powoli, ostrożnie, w ciemnościach z czołówkami na kaskach. Czekany, kijki trekkingowe, szable śnieżnie zapewniają stabilność i asekurację. Dwie kolejne godziny do szczytu to wymagające wspinanie, śnieg jest bardzo sypki i nie zapewnia pewnego oparcia [od 7100 Dorota korzystała z dodatkowego tlenu z butli – red.]. Leży na lodowym podłożu i każdy krok wymaga uwagi, aby nie znaleźć się kilkaset metrów niżej.
Wreszcie, około 10 nad ranem, upragniony wierzchołek. Szczyt jest bardzo rozległy, nie jak w przypadku Kanczendzongi czy Manaslu [atak szczytowy trwał, ze względu na trudne warunki, prawie 12 godzin – red.]. Po zrobieniu zdjęć powoli schodzimy. Obsuwający się śnieg, lodowe zbocze, kilka godzin uważnego zejścia i napięcia … wreszcie szczęśliwie docieramy do obozu 3. Ale to nie koniec wyprawy, bo trzeba dostać się jeszcze do obozu 2 i stawić czoła wyzwaniu lodowej ściany, a do obozu 1 ściany Kinshofera.
W okolicach BC wszystko topi się w słońcu, a miękki śnieg powyżej kolan utrudnia ruchy, szable śnieżne już nie zapewniają stabilności liny i asekuracji, po prostu wypadają. U podnóża lodowca wszystko się topi jeszcze bardziej, nie ma tu śniegu, jest tylko zmrożony, czarny lód z kamieniami, płynące potoki i szczeliny. Trzeba kluczyć, by dotrzeć do Bazy, stare markery trasy spłynęły z potokami wody, więc należy wypatrywać nowych kopczyków kamieni wyznaczających ścieżkę. Jeszcze przed BC czeka nas obsypujący się piach i kamienie z moren lodowcowych.
Potem już tylko zasłużony prysznic, daalbath i podziękowania dla Nanga Parbat, że pozwoliła stanąć na szczycie i wrócić bezpiecznie….
***
Obecnie Dorota udaje się do Skardu na Lodowiec Baltoro. W zależności od warunków pogodowych i organizacyjnych zdecyduje, co dalej.
Kalendarium wejść Doroty Rasińskiej-Samoćko
- 2021 r., 12 maja – Mount Everest (8848 m)
- 2021 r., 25 września – Manaslu (8156 m)
- 2022 r., 28 kwietnia – Annapurna I (8091 m)
- 2022 r., 12 maja – Kanczendzonga (8586 m)
- 2022 r., 22 maja – Lhotse (8516 m)
- 2022 r., 28 maja – Makalu (8484 m)
- 2022 r. 1 lipca – Nanga Parbat (8126 m)
W drodze do Korony. Po poręczówce. [5]
Edgar Nevermore