Historia jednego zdjęcia Marcina Ciepielewskiego: Daria Brylova na „Chińskim maharadży”

Prezentujemy Wam cykl zatytułowany „Historia jednego zdjęcia”. O swoich fotografiach „od kuchni” opowie Marcin Ciepielewski, którego prace pewnie doskonale znacie. Marcin: „to dla mnie świetna okazja na podzielenie się kilkoma historiami z sesji fotograficznych, a także przedstawienia okoliczności powstania zdjęć”.  Na pierwszy ogień wielki klasyk Bolechowic – Chiński maharadża VI.5, wspina się Daria Brylova. Oddajemy głos Marcinowi.

***

Fotografowaniem zajmuję się nieomal od zawsze – doskonale pamiętam godziny spędzone w improwizowanej w kuchni ciemni z moim dziadkiem, oraz mój pierwszy aparat wręczony mi przez wujka – nomen omen średnioformatowy Lubitel na filmy 6×6. Studia na Wydziale Artystycznym UMCS instynktowną miłość do aparatu fotograficznego wzbogaciły o wiedzę i świadomość formy, zasad kompozycji, umiejętność patrzenia i odnajdywania porządku w chaosie kształtów i kolorów otaczającego świata. Jednak to właśnie wspinanie okazało się czynnikiem najbardziej kształtującym i rozwijającym w mojej fotograficznej drodze. To właśnie we wspinaniu dostrzegłem największe bogactwo tematów, inspiracji fotograficznych. I to właśnie fotografia wspinaczkowa ukształtowała mnie jako świadomego fotografa.

Propozycja napisania cyklu artykułów o fotografii wspinaczkowej złożona mi przez portal wspinanie.pl jest dla mnie świetną okazją na podzielenie się kilkoma historiami z sesji fotograficznych, a także przedstawienia okoliczności powstania zdjęć, które być może gdzieś już oglądaliście. A że za każdym zdjęciem – oprócz fotografa i modela zbierających większość splendoru – stoi znudzony, zziębnięty i zniecierpliwiony asekurant – w tych artykułach chciałbym także podziękować tym wszystkim, których na zdjęciach nie widać, a bez których te zdjęcia nigdy by nie powstały.

Daria Brylova na drodze "Chiński maharadża" VI.5, Dol. Bolechowicka (fot. Marcin Ciepielewski)

Daria Brylova na drodze „Chiński maharadża” VI.5, Dolina Bolechowicka (fot. Marcin Ciepielewski)

Swój cykl chciałbym otworzyć zdjęciem z Jury Krakowsko-Częstochowskiej. To właśnie na Jurze wszystko się zaczęło – i wspinanie i fotografia. Zdjęcie Daszki Brylovej na Chińskim maharadży w Dolinie Bolechowickiej jest dla mnie ważne z wielu względów – fotograficznych, wspinaczkowych, historycznych czy wreszcie osobistych.

Do Krakowa zdecydowałem się przeprowadzić w 2017 roku, przewracając swoje życie do góry nogami – po ponad 15 latach pracy zdecydowałem się zupełnie przebranżowić, wyjechać do innego miasta. I chociaż mój staż wspinaczkowy oraz szereg znajomości w środowisku krakowskim powodowały, że nie czułem się zupełnie anonimowy, to jednak aklimatyzacja była dla mnie ciężka i przytłaczało mnie dużo spraw. Początkowo skupiłem się na korzystaniu pełnymi garściami z tego bogactwa, dla którego wspinacz przeprowadza się do Krakowa – możliwością wspinania się po pracy, 7 dni w tygodniu w skałach znajdujących się rzut beretem od miasta. Ale powoli zaczynałem też dostrzegać, że oprócz wspinania daje to ogromne możliwości fotograficzne: łatwość zorganizowania sesji, elastyczność, znakomici wspinacze jako modele. Do tej pory większość zdjęć wspinaczkowych robiłem „onsajtem”, w trakcie wyjazdów, przeważnie bez konkretnych wizji adaptowałem się do warunków zastanych w sektorze.

Pierwszą sesją, którą zorganizowałem pod Krakowem, były zdjęcia Gosi Rudzińskiej w Jaskini Mamutowej na drodze Czekając na Godoffa. To był pierwszy raz, kiedy w resta pojechałem po pracy z aparatem tylko na obejrzenie lokacji i wypróbowanie efektu, który wymyśliłem. Wtedy zaczynało już do mnie docierać, jak dużo możliwości otwiera się przede mną jako fotografem. Przy okazji zacząłem przyzwyczajać krakowskich wspinaczy do swojej obecności ze statywami, lampami i aparatem, a także siebie samego do zdziwionych spojrzeń Jawora walczącego nad przechwytami w dachu Mamuta.

Ośmielony efektem zacząłem myśleć o kolejnym zdjęciu i dość naturalnym wyborem była chyba najsłynniejsza droga pod Krakowem – Chiński maharadża w Bolecho. Zawsze lubiłem czytać historie z „heroicznego” okresu wspinania – zarówno światowego alpinizmu, jak i w naszym kraju. A historia eksploracji Dolinek Podkrakowskich i Bramy Bolechowickiej stała się kamieniem milowym w rozwoju wspinania w Polsce.

Działalność wspinaczy sięgała tutaj roku 1925, kiedy członkowie krakowskiej Sekcji Turystycznej AZS zaczęli intensywnie eksplorować skały wokół Krakowa i dokonali szeregu znaczących przejść. „Azetesiacy”, chyba jako pierwsi, zaczęli w miarę systematycznie szlifować swoje umiejętności i formę, a wspinaczek w skałach traktować nie tylko jako przygotowanie do działalności w Tatrach. Niektóre problemy „Alp Podkrakowskich” stały się celem samym w sobie, a ich pokonanie poprzedzone było próbami także z górną asekuracją i patentowaniem. Pałeczkę przejmują „Pokutnicy”, którzy od lat 30. XX wieku nadają ton wspinaniu klasycznemu w dolinkach i co ważne zaczynają także atakować ściany wąwozu, doskonaląc wprowadzoną niedługo przed wybuchem wojny technikę hakową. Skałki podkrakowskie w czasie wojny stają się areną intensywnej działalności wspinaczkowej – dostęp w Tatry był niemal niemożliwy, a na pewno bardzo niebezpieczny, ponieważ strefa Zakopanego była zamknięta dla Polaków. Pamiątką po „Pokutnikach” (żartobliwej nazwie nadanej wspinaczom przez mieszkańców okolicznych wsi, z powodu ich regularnych pielgrzymek w skały z linami i żelastwem, bez względu na pogodę – niczym potępione dusze pokutujące za grzechy) jest nazwa najwybitniejszej formacji skalnej w Dolinie Bolechowickiej – Filara Pokutników. To właśnie na tej ścianie rozegrała się jedna z najsłynniejszych w historii polskiego wspinania.

Od końca lat 60. pokolenie Kaskaderów i jego czołowa postać Ryszard „Rico” Malczyk zaczyna systematycznie odhaczać stare drogi – na Filarze Pokutników przechodzi prawie klasycznie (A0) Rysę Babińskiego z górną asekuracją, wkrótce Witold Sas-Nowosielski pokonuje ją już w pełni klasycznie. Te przejścia nadają wspinaniu wymiar stricte sportowy. Absolutną sensacją stało się pokonanie przez Wojtka Kurtykę Rysy Babińskiego free solo w 1982 roku. I faktycznie – od początku lat 80., młodzi wspinacze tzw. Nowej Fali za sprawą pokonywanych trudności technicznych i prowadzenia dróg z dolną asekuracją otwierają nowy rozdział w rozwoju wspinania. I znowu symboliczne wydarzeniem ilustrujące te przemiany rozgrywa się na polance Doliny Bolechowickiej pod Filarem Pokutników. Legendarna postać Kaskaderów – „Rico” żartuje z Piotra „Szalonego” Korczaka wskazując na idealnie gładką płytę biegnącą środkiem Filara: „Będę chińskim maharadżą, jak to zrobisz”. „Szalony” przechodzi płytę na wędkę w 1984, a prowadzi ją z dołem w 1985 roku, nadając jej nazwę Chiński maharadża VI.5, niniejszym wprowadzając polskie wspinanie sportowe w zupełnie nowy wymiar.

Po 4 latach do łańcucha wpina się Iwona Gronkiewicz-Marcisz, ustanawiając rekord trudności w polskim wspinaniu kobiecym. Historię zamyka niewiarygodne przejście Wojtka Kurtyki, który w 1993 roku przechodzi Chińskiego maharadżę bez asekuracji. O klasie linii świadczy też fakt, że bardzo nielicznym wspinaczom udaje się ją pokonać w stylu OS (pierwsze należy do Rafała Porębskiego dopiero w 2000 roku).

Nic dziwnego, że sfotografowanie tej drogi zaczęło chodzić mi po głowie. Przeprowadzając kwerendę materiałów ze zdziwieniem odkryłem, że pomimo tak niesamowitej historii nie ma zbyt wielu zdjęć na tej linii… Udało mi się znaleźć tylko archiwalne zdjęcia Szalonego autorstwa Jacka Ostaszewskiego (można powiedzieć, że „nadwornego” fotografa Piotra Korczaka – wszystkie słynne foty z jego ważnych przejść są jego autorstwa), zdjęcie Wojtka Kurtyki autorstwa Davida Kaszlikowskiego w Fotoedycji „Gór” z 2005 roku, oraz w sumie świeżą sesję Piotra Drożdża z Darią Brylovą do wywiadu również w „Górach”. Wszystkie inne zdjęcia, jakie znalazłem, miały już raczej bardziej pamiątkowy czy dokumentacyjny charakter.

Wyniki poszukiwań zaostrzyły mój apetyt na sesję w tym miejscu, ponieważ uznałem, że ta droga bardzo zasługuje na dobre zdjęcie. Postanowiłem pójść za ciosem i kontynuować podejście z poprzedniej sesji z Gosią, to znaczy wykorzystać lampy i połączyć światło zastane z błyskowym. Wiązało się to już z dość dużym wyzwaniem logistycznym, ponieważ wiedziałem, że będę potrzebował nie tylko zespołu wspinaczkowego, ale też asystenta-oświetleniowca. Uznałem też, że przedsięwzięcie jest zbyt skomplikowane i wymaga sporo dobrej woli od mojej przyszłej ekipy, więc aby nie nadużywać cierpliwości potencjalnych modeli pojechałem najpierw sam w skały, aby wszystko na spokojnie obejrzeć i obmyślić.

Z zadowoleniem przyjąłem fakt, że istnieje dość przystępna droga wejściowa od tyłu, dzięki czemu można bezproblemowo założyć zjazdy. Co więcej, stanowiska są blisko siebie, więc wygodnie będzie powiesić oddzielne liny dla oświetleniowca i dla mnie, co da nam dużo większe możliwości manewru. Po wejściu w zjazd i spojrzeniu przez wizjer aparatu w zasadzie od razu oniemiałem – szerokokątny obiektyw (bardzo lubię używać krótkich ogniskowych w skałach, zwłaszcza w Polsce – dzięki tej optyce uzyskana perspektywa sprawia, że skały wydają się dużo wyższe niż w rzeczywistości) nie tylko obejmował całą płytę Maharadży i nadawał jej głębię i wrażenie przepaści, ale także obejmował strzelistą grań Ostrej Turniczki i Turni Łazików.

Wdrukowane na studiach zasady kompozycji od razu kazały poukładać kadr tak, aby główne linie kompozycyjne układały się w skosy, nadając obrazowi dynamiki. Byłem zdumiony, że nikt do tej pory nie dostrzegł tak fantastycznego kadru… Po czym stwierdziłem, że zdjęcie muszę zrobić inaczej – wedle pomysłu chciałem zamknąć w kadrze oświetlonego lampą wspinacza oraz granatowe niebo o niebieskiej godzinie, całość miała mieć nocny charakter. To wymusiło perspektywę dużo bardziej z boku, tak, aby objąć niebo – na szczęście turnie wciąż były widoczne w tle. Po kilku błyskach testowych oraz skontrolowaniu, o której godzinie niebo przybiera pożądany kolor, zjechałem na dół i uznałem, że przygotowania zakończone.

Ostatnim problemem była ekipa i model. To był mój pierwszy raz, kiedy odważyłem się poprosić o pozowanie osobę rozpoznawalną, o bardzo wysokim poziomie wspinaczkowym, a której zbyt dobrze wtedy nie znałem – Daszkę Brylovą. Owszem, spotykaliśmy się na Koronie, ale wtedy jeszcze zupełnie nie czułem się na tyle pewnie, aby proponować takie przedsięwzięcia znanym wspinaczom. Z perspektywy czasu moje obawy okazały się zupełnie nieuzasadnione, Daria jest przekochaną osobą, a nasza współpraca fotograficzna rozwinęła się bardzo dobrze. Daszce zgodził się towarzyszyć Maciek Kalita, a oświetleniowcem został świetny fotograf Maciej „Lesser” Gajewski, co gwarantowało mi, że pod względem technicznym doskonale sobie poradzi z lampami i pracą na linie.

Marcin Ciepielewski i Maciek "Lesser" Gajewski w roli oświetleniowca

Marcin Ciepielewski i Maciek „Lesser” Gajewski w roli oświetleniowca

W dniu sesji spotkaliśmy się już w Bolecho, niestety okazało się, że wciąż jest jeszcze sporo wspinających się. Zależało mi bardzo, aby przy tylu przygotowaniach zdjęcie było czyste, bez żadnego bałaganu w tle, dlatego po zainstalowaniu lin znów musiałem przezwyciężyć opory i poprosić wspinających się o pozbieranie rzeczy i ewentualne – w miarę możliwości – przeniesienie się na przeciwną stronę. Byłem bardzo pozytywnie zaskoczony okazanym zrozumieniem i współpracą wspinaczy pod skałą. Jako że do zachodu słońca zostało jeszcze trochę czasu i było zbyt jasno, żeby uzyskać efekt z oświetleniem błyskowym, postanowiliśmy wykonać najpierw zdjęcie, które uznałem za „rezerwowe”, czyli pierwszy kadr, jaki wymyśliłem. Daszka przeszła drogę do końcowej sekwencji i chwilę zajęło nam dopracowanie ruchu, zależało mi nie tylko na geście, ale też na mimice, więc poprosiłem ją, aby sięgała nieco dalej niż do docelowego chwytu, nawet kilka razy „przestrzeliwując”. Ta metoda zadziałała, chwyt i tak był daleko, a próba przestrzelenia oraz kilkukrotne powtórzenie na zmęczeniu dało efekt naprężonego jak struna ciała i malującego się na twarzy wysiłku…

Gdy nadszedł czas na zdjęcie „nocne” udało się przy okazji osiągnąć wynik sportowy, ponieważ Lesser pomylił drogę wejściową na szczyt Filara i wszedł na żywca kombinacją gdzieś za IV, co okazało się jego życiówką w tym stylu. Po zainstalowaniu lampy błyskowej na monopodzie dojechał do mnie na linie i po zajęciu odpowiedniej pozycji oraz wspólnym pamiątkowym „selfiaku” całej naszej trójki zabraliśmy się znów do pracy.

Maciej „Lesser” Gajewski w wyniku pomylenia drogi wejściowej na Filar Pokutników robi na żywca swoją życiówkę (fot. Marcin Ciepielewski)

Maciej „Lesser” Gajewski w wyniku pomylenia drogi wejściowej na Filar Pokutników robi na żywca swoją życiówkę (fot. Marcin Ciepielewski)

Ekipa w komplecie (fot. Marcin Ciepielewski)

Ekipa w komplecie (fot. Marcin Ciepielewski)

Druga fotografia, którą wykonaliśmy w tej sesji, z doświetleniem błyskiem w nocnej scenerii (fot. Marcin Ciepielewski)

Druga fotografia, którą wykonaliśmy w tej sesji, z doświetleniem błyskiem w nocnej scenerii (fot. Marcin Ciepielewski)

Ironią losu jest to, że w w czasie edycji zdjęć okazało się, że jednak zdjęcie „rezerwowe” okazało się tym pierwszym… i faktycznie, nawet z perspektywy czasu jest to jedno z moich ulubionych i najbardziej cenionych zdjęć, jakie zrobiłem. Okazało się także przepustką do mediów zagranicznych, ponieważ było to jedno z pierwszych zdjęć (obok zdjęcia Krzyśka Rychlika z lodospadu w Dolinie Białej Wody), które uznałem, że nadają się do prezentacji w międzynarodowych konkursach i wysłania do magazynów wspinaczkowych. Jeszcze w tym samym roku zyskało wyróżnienia na International Photography Awards 2018 i International Chromatic Photography Awards 2018 w kategorii „Extreme Sports” oraz zostało opublikowane w „Rock and Ice Photo Issue” 2019 (USA), „Klettern & Bouldern” 2020 (Niemcy), „Climax Magazine” 2022 (Austria) oraz dwukrotnie w przewodniku „Jura Południowa” Grzegorza Rettingera.

Marcin Ciepielewski

Bardzo dziękuję Rafałowi Nowakowi za konsultację merytoryczną artykułu.

Korzystałem z:

  • Paweł Haciski, „Jura 3”, Góry Books, Kraków 2015
  • Kurtyka Wojciech, „Chiński maharadża”, Góry Books, Kraków 2013
  • Nowak Rafał „Dolina Będkowska – krótka historia eksploracji” w: Nowak Rafał, Rostek Przemysław, „Dolina Będkowska. Przewodnik wspinaczkowy”, AlpinMedia, Kraków 2004



  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek
    Brak komentarzy na forum