Od Kaukazu do Tokio: historia zawodów wspinaczkowych. Cz. 2 W poszukiwaniu nowej formuły (1986-2020)
Igrzyska Olimpijskie już niedługo, czas zatem na drugą część cyklu „Od Kaukazu do Tokio – historia zawodów wspinaczkowych” autorstwa Krzysztofa Sasa-Nowosielskiego. Pierwszą część znajdziecie TUTAJ.
***
Formuła radziecka traci na znaczeniu
Pierwszą część historii zakończyliśmy na połowie lat 80., kiedy to szczyt popularności osiągnęła idea współzawodnictwa według modelu radzieckiego. Jej formuła była już jednak na wyczerpaniu. Nawet wyzwania, jakie niosła ze sobą długość dróg (podchodząca pod 90 m), nie rekompensowały faktu, że piątkowe czy nawet szóstkowe trudności nie stanowiły dla nowego pokolenia wspinaczy atrakcji na miarę tej, którą oferował nowy nurt we wspinaniu. Free climbing, extreme rock climbing, frei klettern, arampiciata sportiva… – za istotę wspinaczki przyjęto przekraczanie granic ludzkich możliwości w skale.
Poszukiwanie trudności nowym wyznaniem wiary
Zaczynają Amerykanie, w latach 70. dochodząc do stopnia 8a (1979 Grand Illusion Tony’ego Yaniro – z pewną wszakże nieśmiałością, bo droga ta jest początkowo konserwatywnie i asekurancko wyceniona stopień niżej), pałeczkę przekazując następnie Niemcom, Brytyjczykom i – stosunkowo najpóźniej, ale za to z jakim skutkiem – Francuzom. Ci ostatni „wymyślają” podejście do wspinaczki określane jako „styl francuski”, który można sprowadzić do dwóch prostych założeń: postęp we wspinaczce jest możliwy dzięki uczeniu się nowych ruchów w skale, a że do tego trzeba się czuć bezpiecznie, więc ubezpieczamy drogi stałymi punktami, osadzonymi na tyle gęsto, by nie zrobić sobie krzywdy podczas odpadnięcia. Francuzi mają w tym zakresie swoich adwersarzy po drugiej stronie kanału La Manche, którzy lansują diametralnie inne podejście: asekuracja głównie naturalna, a wspinanie ma być popisem zarówno fizycznych, jak i psychicznych możliwości: „do or die!”. Wprawdzie brytyjska scena wspinaczkowa wypuszcza gwiazdy na miarę Rona Fawcetta, Johna Redheada czy Johnnny’ego Dawesa, ale to Francuzi dyktują warunki. Nie, nie zapomniałem o dwóch największych, czyli Jerrym Moffacie i Benie Moonie, ale są oni już bardziej „dziećmi” stylu francuskiego.
A wracając do Francuzów, w ślad za przyjętą filozofią idzie elegancja poruszania się w skale, rozpowszechnienie wspinania wśród szerokich mas społecznych i spopularyzowanie wśród płci zwanej piękną (co należy odczytać całkiem dosłownie, patrząc na panie pokroju Isabelle Patissier, z racji swej fizjonomii zwanej „la belle Isabelle” czy Catherine Destivelle, która trafi na łamy Playboya). Wprawdzie solą w oku potomków Gallów jest Wolfang Güllich , który nie dość, że rzeźbi trudne drogi w mrocznych frankenjurskich lasach (1984 pierwsze 8b Kanal im Rucken), to jeszcze ma czelność czasami się z nich wychylać, by wprowadzać nowe standardy w innych zakątkach świata (1985 pierwsze 8b+ Punks in the Gym w Australii), ale ostatecznie można gościa ignorować. Co zresztą Francuzi bez krępacji czynią (np. w podsumowaniu największych wydarzeń wspinaczkowych lat 80. opublikowanym w „Verticalu” nr 1/1990 za pierwszą 8b na świecie uznając Les mains sales Antoine’a Le Menestrela poprowadzoną w 1985, a za pierwszą 8b+ La rage de vivre tegoż poprowadzoną rok później, tymczasem Niemca w ogóle nie wymieniając). W tak burzliwej atmosferze radziecki model zawodów musiał stracić wiele ze swego powabu.
Konkurować czy nie konkurować – dylematy środowiska wspinaczkowego
Natura nie znosi próżni. Z jednej strony media podchwyciły wspinaczkę jako produkt, który daje się sprzedać (choćby bijące rekordy popularności filmy pokroju Życie na koniuszkach palców z 1982 r.), z drugiej strony Rosjanie pokazali, że z aktywności tej można uczynić sport w dosłownym tego słowa znaczeniu. Pozostało jedynie wymyślić nowy model rywalizowania, z nowymi kryteriami, bardziej odpowiadającymi duchowi czasów. I tak oto narodziła się formuła nazwana tym razem „na trudność”, bowiem to właśnie skuteczność na drogach o wzrastających trudnościach miała stać się głównym kryterium klasyfikowania zawodników.
Debiut modelu „na trudność”
Debiut nowego modelu rywalizacji nałożył się czasowo na szczyt popularności modelu radzieckiego, więc z pewnością było łatwiej „przejąć pałeczkę”. Łatwiej nie znaczyło jednak bez oporów. Np. Club Alpino Italiano uznawał za niedopuszczalny pomysł organizowania współzawodnictwa we wspinaczce, nie będąc zresztą w tej materii odosobnionym. W marcu 1985 r. grupa wspinaczy francuskich publikuje tzw. Manifest 19, w którym czytamy:
Nie chcemy trenerów i selekcjonerów, ponieważ wspinaczka jest przede wszystkim poszukiwaniem osobistym.
A dlaczego?
Niektóre dyscypliny sportu, jak piłka nożna czy tenis, istnieją tylko dla współzawodnictwa, to jest ich racja bytu. Lecz istota wspinaczki jest inna. Jej czystym rezultatem jest poszukiwanie trudności technicznych oraz zaangażowania (ekspozycja, solo). W tym miejscu pojawia się oczywista sprzeczność ze współzawodnictwem. Bądźmy realistami, można oczywiście wyobrazić sobie rywalizację na czyste trudności, lecz idea ta nie jest w stanie sprostać wymogom szerokich mediów. Aby zyskać widowiskowość i uznanie na szerszą skalę, należy dla rywalizacji ustanowić łatwo zrozumiały dla szerokiego grona ludzi parametr miary (…) współczesna wspinaczka jest zbyt złożona (przejścia klasyczne, bez znajomości, z patentowaniem, solo), aby dokonać sprawiedliwych ocen (…).
A wszystko to sygnowane przez takie postaci jak Patrick Berhault, Jean-Baptiste Tribout, Jean-Pierre Bouvier. Dla wyjaśnienia, Jean-Pierre Bouvier: autor jednej z pierwszych 7c+ we Francji Chimpanzodrome w 1981, a w 1994 Festin de pierre 8c+/9a, więc wówczas w sumie też raczej w okolicach światowej czołówki; Catherine Destivelle (patrz niżej), Alain Ghersen: autor m.in. jednych z pierwszych boulderowych 7c+ w Bleau w połowie lat 80.; czy bracia Antoine i Marc Le Menestrel, by wspomnieć tylko tych największych.
A jednak zawody. Bardonecchia 1985
Ścieranie się dwóch nurtów, jednego dążącego to usportowienia wspinaczki i drugiego, który chciał ją od tego uchronić, miało miejsce już wcześniej, lecz w latach 80. osiągnęło największą temperaturę. Parcie ku bezpośredniej konfrontacji najlepszych wspinaczy okazało się ostatecznie silniejsze niż obawy. Pierwszym krajem, w którym nowy model zawodów wspinaczkowych ujrzał światło dzienne, były Włochy. Jeśli ojcem modelu radzieckiego był Iwan Josifowicz Antonowicz, tak za ojca zawodów „na trudność” może być uznany Andrea Mellano, co ciekawe bardziej alpinista, niż wspinacz skalny. Kwestia jednoznacznego stwierdzenia ojcostwa nie jest do końca prosta, bowiem pomysły kiełkowały w wielu głowach, a i sam Mellano korzystał z rad i wsparcia swego przyjaciela, dziennikarza sportowego, Emanuella Cassara.
Na miejsce inauguracji nowej formuły zawodów wybrano miasteczko Bardonecchia, a samą imprezę określono mianem „Sportroccia”. Około pół setki startujących i kilka tysięcy kibiców zapewniły festiwal narodzin, o jakim można było pomarzyć, a data 6-7 lipca 1985 r. na trwale zapisała się w annałach historii naszego sportu.
Zawody sędziowali wybitni wspinacze: Ricardo Cassin, Heinz Mariacher i Maurizio „Manolo” Zanolla, co dodatkowo podnosiło prestiż całej imprezy. Historycznymi zwycięzcami zostali Stefan Glowacz i Catherine Destivelle – tak, tak ta sama, która wcześniej podpisała się pod Manifestem. A Stefek? No cóż, mimo swego sukcesu – choć bynajmniej nie jakoś oszałamiającego finansowo, biorąc pod uwagę fakt, iż ponoć nie miał pieniędzy na powrót do Niemiec – stwierdził, że:
W jakimś stopniu wszystko to jest perwersją. Nie czujesz się jak wspinacz. Bardziej jak klown dla tłumu. Ponadto panuje okropna atmosfera rywalizacji. Z drugiej strony jednak podnietą są pieniądze. Mimo to chyba już nie wystartuję w podobnych zawodach.
Parafrazując popularną swego czasu reklamę jednego z piw, chciałoby się powiedzieć, że „prawie robi wielką różnicę”. W każdym razie dobrze, że nie powiedział „na pewno”, więc już z czystym sumieniem mógł wygrać dwa lat później w Arco.
Mała ploteczka na rozładowanie powagi narracji: legendarny Wolfgang Güllich w towarzystwie kolegów (a może i koleżanek) wzniósł chyba o kilka toastów za dużo, bo zapragnęli odstawiać tańce na torach kolejowych w pobliżu stacji kolejowej Bardonecchia. Artystyczne popisy nie spotkały się z entuzjazmem ze strony stróżów prawa. Gonitwa z policjantami skończyła się zatrzymaniem Wolfganga (najwolniej biegającego czy tylko najbardziej upojonego?) i tylko osobiste wstawiennictwo Mellano pozwoliło zapobiec wyciągnięciu poważniejszych konsekwencji. W każdym razie nocne przygody i produkty rozkładu alkoholu w organizmie nie pozwoliły Wolfgangowi na zajęcia miejsca, którego ze strony tej klasy wspinacza można było oczekiwać. Czesi mawiają ponoć, że „jako pijesz, tako lezesz”, ale nie działa to chyba we wszystkich przypadkach. Zwłaszcza, że alkohol może stanowić środek dopingujący (i w niektórych dyscyplinach za takowy jest faktycznie uznawany), ale tylko w małych dawkach. Tańce na torach i berek z policjantami sugerują, że w opisywanym przypadku dawka nie należała do tych z gatunku „małych”.
Arco 1986
Idąc za ciosem, w kolejnym roku kalendarzowym zorganizowano drugie zawody, które tym razem postawiono rozegrać w dwóch etapach – w Bardonecchia i w Arco. Impreza wzbudziła jeszcze większe zainteresowanie publiki, której liczebność oszacowano na ok. 10 tysięcy (!). Zwycięstwo wśród płci pięknej ponownie zgarnęła Destivelle, a na najwyższy stopień męskiego podium wskoczył Patrick Edlinger. Rozterki sygnatariuszy Manifestu 19 rozwiały się jak obłoczek magnezji w wietrzny dzień, bowiem wierny swemu podpisowi został chyba tylko Patrick Berhault, który w żadnym zawodach faktycznie nigdy nie wystartował (co nie przeszkadzało mu żyć ze wspinania, choćby występując w filmach). Parafrazując klasykę polskiej komedii: „zrobiło się tak pięknie. Wywiady zaczęły być”, więc któż mógł się oprzeć?
Jakby tego było mało francuskie środowisko, tak niby przeciwne zawodom, w krótkim czasie zapragnęło stać się nie tylko głównym, ale wręcz uprzywilejowanym rozgrywającym. Ilustracją tej niewesołej konstatacji jest przykład zachowania Isabelle Patissier (jako zawodniczki) i przedstawiciela francuskiej federacji FFME w gronie sędziowskim (jako reprezentanta instytucji) podczas Pucharu Świata 1990, kiedy to Francuzka zajmując ex aequo z Lynn Hill pierwsze miejsce, na znak protestu odmówiła stawienia się na ceremonii dekoracji. Powód był kuriozalny. Ogólny dorobek punktowy „pięknej Izabeli” z całego cyklu zawodów pucharowych był od rywalki większy, głównie z racji pechowego startu tej ostatniej w Norymberdze. Zatem – jak przekonywał przedstawiciel federacji francuskiej – Isabelle powinna zostać wyłączną zwyciężczynią całego cyklu pucharowego. Zagwozdka polegała na tym, iż wcześniej zostało ustalone, że najsłabszy start zawodnika będzie odcinany, co w praktyce oznaczało, że do klasyfikacji ogólnej brany był dorobek punktowy obu zawodniczek z 5 edycji, a ten był równy. Zatem pomysł, żeby zmieniać zasady klasyfikowania zawodników post factum był najzwyczajniej nie fair. Jak niewiele czasu trzeba było, żeby w środowisku, w którym tak wielu dowodziło wyższości wspinaczki nad „zwykłym sportem”, dokonała się tak radykalna wolta podejścia. Smutne.
Spod nieba pod dach
Pierwsze zawody, a mówimy obecnie już tylko o formule „na trudność”, rozgrywano w skałach. Fakt ten nieuchronnie rodził liczne problemy. Jak i gdzie znaleźć kawałek skały, który z jednej strony byłby nieznany potencjalnym zawodnikom, a z drugiej na tyle wyeksponowany, by nie tylko nic nie zasłaniało widoku kibicom i całkiem licznie reprezentowanym mediom, ale też miał u swego podłoża dość miejsca i to dla kilku tysięcy ludzi? Jakby tego było mało, ów kawałek skały powinien oferować możliwość poprowadzenia kilku linii o pożądanych trudnościach, a najlepiej żeby te ostatnie były tak rozłożone, by zawodnicy cokolwiek się powspinali. Wprawdzie z problemem tym radzono sobie np. tak jak w Arco, gdzie drogi po prostu spreparowano, ale ten numer nie mógł zbyt długo uchodzić bezkarnie.
Na domiar złego figla mogła spłatać pogoda. Niekoniecznie zresztą w sensie jakiegoś załamania, wszak wystarczy sam ruch słońca na niebie – w podręcznikach geografii zwany pozornym, ale realnie aż nazbyt dotkliwie odczuwany. W efekcie startujący rano i startujący po południu mogli doświadczać dramatycznych zmian warunków na drogach, w praktyce uniemożliwiając zachowanie zasady równości warunków rywalizacji. Nie było wyjścia – trzeba było wejść pod dach. Nie było to nierealne, bowiem wspinaczka trafiła tam już w latach 60. (a jakże – w ZSRR), choć jedynie w celach treningowych. Wprawdzie pierwsze obiekty tego typu były dość przaśne, a technologia ich budowania opierała się na drewnie (ZSRR) lub kamieniach wmurowywanych w ściany (Anglia, koniec lat 60.), ale w końcu od czegóż mamy tzw. postęp. Gdy kamienie i drewniane deski zaczęły zaczęto zastępować chwytami i strukturami z żywic syntetycznych, atrakcyjność obiektów i plastyczność w konstruowaniu dróg wspinaczkowych wzrosły niepomiernie. Jedno i drugie oznaczało, iż hale sportowe są gotowe, by otworzyć swoje podwoje dla zawodów wspinaczkowych. Długo nie trzeba było czekać.

Podium w Vaulx-en-Velin. 1986 rok. Od lewej: Jacky Godoffe, Isabelle Patissier, Philippe Steulet, Robert Cortijo, Renée Guérin, Martin Atkinson, Cristophe Frendo, Françoise Lepron, Françoise Pevsner, Christine Grouiller
W 1986 r. w Vaulx-en-Velin, na przedmieściach Lyonu, rozegrano pierwsze w historii zawody na sztucznej ścianie. Zwyciężyli Isabelle Patissier i Jacky Godoffe (kojarzycie „Czekając na Godoffa” w Mamutowej? – to właśnie efekt mariażu nazwiska słynnego Francuza ze sztuką Becketta, powiedziałbym, że jeszcze kilku narzędzi autora drogi, ale ta na fali zmian została przywrócona do stanu naturalnego). Niedociągnięcia organizacyjne tych zawodów, które można przypisać płaceniu „frycowego” przez przecierających szlaki, nie przyćmiły potencjału, jaki ewidentnie okazał się tkwić w sztucznych ścianach, co w rok później pozwoliło zorganizować w Grenoble pierwsze duże zawody międzynarodowe nazwane 1er Mondial d’Escalade Indoor, a dwa lata później zaowocowało podjęciem decyzji o przeniesieniu wszystkich oficjalnych zawodów na sztuczne ściany.
Nie można w tym miejscu pominąć tego, co się działo w naszym ogródku. Należy wspomnieć rok 1987, kiedy rozegrano u nas pierwsze zawody wg nowej formuły – czego pamiątką są po dziś dzień chodzone drogi w Mirowie. Pierwszym zwycięzcą został Piotr Korczak. Osobnej konkurencji żeńskiej nie było, choć wystartowały dwie panie – Iwona Gronkiewicz i Jola Siwiec. A skoro już jesteśmy przy krajowym wątku, warto też wspomnieć o starcie naszych chłopaków w Arco – Jacka Zaczkowskiego (52. miejsce), Leszka Milczarka (57), Bogdana Kalety (60) i Andrzeja Marcisza (61). No cóż, o najwyższą stawkę nie zagrali, ale też trudno oczekiwać szału, biorąc pod uwagę fakt spędzania większości czasu w naszych skałkach, które co nieco odbiegają w charakterze od westowych. Na dodatek sezon wspinaczkowy – o ile pamiętam – był dużo krótszy, a możliwości wyjazdów na West minimalne (dla wielu z nas praktycznie zerowe).
Narodziny Pucharu Świata
Rok 1987 r. przyniósł inne ważne wydarzenie. W Marakeszu zebrał się UIAA, gdzie podjęto jedną brzemienną w skutki decyzję – powołania odrębnej struktury do spraw zawodów wspinaczkowych (właściwie nawet dwóch – CEC/CICE, jedna z kompetencjami ustawodawczymi, druga – wykonawczymi). W ten sposób został zapoczątkowany proces instytucjonalnego odklejania się wspinaczki sportowej od alpinizmu, by wziąć na siebie ciężar odpowiedzialności za własny rozwój. Jedna z najważniejszych decyzji dotyczyła organizacji cyklu zawodów rangi Pucharu Świata. W 1988 r. postanowiono zorganizować cykl próbny, bez naliczania punktów rankingowych. Objął on zawody w Snowbird (tylko konkurencja na trudność), Nimes (na trudność i na czas), La Riba (na trudność) i w Jałcie (na trudność i na czas). Kolejny rok miał być już regularnym cyklem PŚ z naliczanymi punktami, do czego postanowiono zaadaptować rosyjski system rankingu, zakładający przyznawanie od 25 punktów za pierwsze miejsce do l punktu za miejsce 15.
Pierwszy oficjalny cykl PŚ w 1989 roku obejmował formuły na trudność i na czas, co jest o tyle godne wzmiankowania, że druga z konkurencji wkrótce zniknęła na parę lat z kalendarza. Wiadomo było, że zwycięzcy poza chwałą przynależną wszystkim wygrywającym, będą dzierżyć tytuły pierwszych w historii zwycięzców pucharu wspinaczkowego. Jakież było zdumienie kibiców, gdy okazało się, że owo zaszczytnie miano nie przypadło w udziale gwiazdom największego formatu. Simon Nadin, który zwyciężył w konkurencji męskiej, nie był wprawdzie wspinaczem bez żadnego dorobku, bo mógł się pochwalić kilkoma pierwszymi przejściami w brytyjskich skałach, ale też nie były to jakieś super ekstremy. Jednak zwycięstwo to, choć nieoczekiwane, trudno uznać za niezasłużone, bo konkurencja bynajmniej nie była słaba, a i przewaga punktowa nad drugim w rankingu Didierem Raboutou wyraźna (123 vs 110). Raboutou w owym czasie był jedną z największych gwiazd światowego wspinania, z jednymi z pierwszych na świecie przejść dróg 8a i 8a+ OS (rok 1989) czy jednymi z pierwszych powtórzeń dróg 8c (Maginot Line i Azincourt w 1992). Jeszcze wyraźniej przewaga Nadina zarysowała się nad Jerrym Moffatem. Smaczku pucharowej historii dodaje fakt, że Nadin parę razy omal nie został zdyskwalifikowany za spóźnienie się do strefy.
Pucharowe zmagania kobiet również zakończyły się pewną niespodzianką. Wprawdzie wypadek Lynn Hill w Buoux wykluczył akurat tę zawodniczkę z rywalizacji, ale niemal cała reszta damskiej czołówki stanęła w szranki. W tym gronie Nanette Raybaud nie była z pewnością osobą przypadkową, ale też trudno było wymienić ją jednym tchem z takimi nazwiskami jak Destivelle, Patissier, Erbesfield czy Iovane, zwłaszcza że ponoć zaczęła się wspinać dobrze po 20., co nie należy do najwcześniejszego wieku rozpoczynania kariery sportowej. Z naszych reprezentantów i reprezentantek najwyżej uplasowali się Bogna Jakubowicz (21) i Andrzej Marcisz (24), ale też nie startowali ani regularnie, ani stadnie. Marcisz był bliski wygrania całej edycji czasówek, by ostatecznie ulec samemu sobie, nie wytrzymując presji psychicznej, skutkiem czego było oddanie najwyższego stopnia podium Jacky’emu Godoffowi, (sam wylądował na 3. miejscu).
W następstwie decyzji, podjętej na zebraniu komisji wspinaczki sportowej CEC/CICE w Splicie, począwszy od 1990 r. wszystkie imprezy pucharowe oraz mistrzowskie były rozgrywane wyłącznie na sztucznych ścianach. Drugą z ważnych decyzji było postanowienie organizacji zawodów o tytuły Mistrza Świata i Mistrza Europy. Pierwsza z wspomnianych decyzji była krokiem w kierunku popularyzacji wspinaczki, która mogła oderwać się od tradycyjnych rejonów wspinaczkowych i trafić całkiem dosłownie do centrów miast. I to nawet takich, które nijak ze wspinaniem kojarzyć się nie mogły. Nie trzeba zresztą daleko szukać. W 1990 r. rozegrano pierwsze w naszym kraju zawody na sztucznej ścianie. Najpierw w Szczecinie, choć w tym wypadku ścianą była stojąca już budowla (wieża zbudowana z wapienia, więc jednak taka sztuczność niedoskonała – przepraszam szczecinian), a następnie u wejścia na sopockie molo. Ta druga ściana była już sztuczną, jako się zowie: goła sklejka z poprzykręcanymi chwytami. Jesienią byłaby jeszcze jedna podobna impreza – niestety, sztuczna ściana, którą postawiono na terenach krakowskiego AWF, nie wytrzymała naporu burzy i zawaliła się, grzebiąc pod gruzami jednego z kolegów.
Cykl pucharowy i jego transformacje
Zainicjowany w 1989 r. cykl pucharowy stał się od tamtej pory imprezą rozgrywaną regularnie, choć w swej krótkiej historii zdążył przejść kilka transformacji. Przede wszystkim różne były losy konkurencji wspinania na czas. Była ona rozgrywana już w pierwszym cyklu, jednak w kilku kolejnych – w zasadzie przez 8 lat z rzędu – nie dano biegaczom zbyt wielu szans na pokazanie swoich możliwości. Konkurencja ta pojawiała się bowiem raczej okazjonalnie (np. w 1993 na trzech z sześciu edycji) i – z tego co mi wiadomo – bez liczenia rankingu. Do tego powrócono dopiero w 1998 r., dzięki czemu jako nacja mogliśmy się wreszcie wykazać (złoto dwa razy zgarniał Tomek Oleksy, a po razie Łukasz Świrk i Marcin Dzieński, a wśród kobiet trzykrotnie Edyta Ropek). Rewolucją w czasówkach było niewątpliwie „wymyślenie” i upowszechnienie standardu, które stworzyło niespotykaną dotąd w żadnej z odmian sportowej wspinaczki możliwość ustalania oficjalnych rekordów – świata, kontynentalnych, krajowych.
Dość daleko posuniętym modyfikacjom poddawano także przepisy. Przede wszystkim w miejsce pierwotnego mierzenia w metrach i centymetrach najwyższego osiągniętego punktu na ścianie, wprowadzono numerowanie chwytów. Pozwoliło to z jednej strony wyeliminować konieczność obecności kilku sędziów, którzy wisieli na ścianie, dokonując stosownych pomiarów, z drugiej natomiast pozwoliło wyeliminować kuriozalne sytuacje podobne do tej, jak miała miejsce na zawodach w Skarżycach w 1988 r., kiedy to o zwycięstwie zadecydowała dosłownie długość opuszka palców.
Kolejna z ważniejszych modyfikacji dotyczyła drugiego kryterium klasyfikacyjnego w przypadku miejsc ex aequo. Początkowo był nim czas wspinaczki, zamieniony następnie na zasadę odliczania w tył, do poprzednich rund. Przez pewien czas funkcjonowała wprawdzie „instytucja” superfinału, ale była ona nie do utrzymania z uwagi na wymogi mass mediów.
Inną zmianą było wprowadzenie w 1992 r. nowego systemu liczenia punktów rankingowych – od 100 punktów za 1. miejsce do l punktu za 30. miejsce. W tym samym roku wprowadzono także licencje zawodnicze. Liczne zmiany w organizacji pucharu stanowiły odpowiedź na kryzys, jaki wspinaczka zawodnicza przeżyła w połowie lat 90., z apogeum w 1996 r., kiedy to odbyły się jedynie trzy edycje zawodów. W reakcji podjęto też reformę instytucjonalną, przekształcając CEC/CICE w ICC (International Council for Competition Climbing).
Wśród omawianych zmian nie można pominąć jeszcze jednej, o skutkach brzemiennych dla popularności wspinaczki – to wprowadzenia boulderingu jako nowej konkurencji. Stosunkowa łatwość zorganizowania imprezy tego typu i jej widowiskowość są nie do przecenienia.
Ewolucja zawodów podążyła także w kierunku wzbogacania ich kalendarza o nowe kategorie, z których przez długie lata najważniejszą były i są nadal mistrzostwa świata, organizowane co dwa lata: od 1991 w konkurencjach „na trudność” vel „prowadzenie” oraz „na czas”, a od 2001 r. w boulderingu (nazwiska mistrzów i mistrzyń w tabeli poniżej).
W kierunku Igrzysk Olimpijskich
Wejście do programu Igrzysk Olimpijskich było perspektywicznym celem wspinaczki zawodniczej na długo przed narodzinami wielu współczesnych mistrzów skały i panela. Już w 1972 r. w niemieckim DAV przeprowadzono dyskusję o olimpijskich perspektywach wspinaczki. Zakończyło się wówczas jedynie na dość oczywistym stwierdzeniu, że zawody wspinaczkowe są jedyną z form uprawiania wspinaczki, która odpowiada wymaganiom olimpijskim. Co innego medale olimpijskie wręczane za wybitne, lecz okazjonalne osiągnięcia w górach, a co innego regularne zmagania o tytuł mistrza olimpijskiego.
15 lat później FFM (francuska federacja klubów alpinistycznych) i FFE (francuska federacja wspinaczki sportowej) połączyły siły w celu podjęcia próby wprowadzenia wspinaczki na igrzyska olimpijskie, co bynajmniej nie było zadaniem prostym. Przede wszystkim Karta Olimpijska narzuca pewne minimalne kryteria, które muszą być spełnione, by dana dyscyplina mogła w ogóle marzyć o znalezieniu się w programie igrzysk. W przypadku dyscyplin letnich wymogiem tym jest np. uprawianie danej dyscypliny w minimum 75 krajach na 4 kontynentach. To, że wspinaczka wpisuje się w tak zdefiniowaną powszechność, dziś wydaje się równie oczywiste, jak śliskość stopni na Zakrzówku, ale 30-40 lat temu znajdowała się na całkiem innym poziomie popularności. Praca organiczna nad zmianą tego stanu rzeczy zaczęła jednak w końcu przynosić owoce i w 1995 r. spełniło się pierwsze marzenie: MKOL uznał UIAA za międzynarodowe stowarzyszenie sportowe.
Warto w tym kontekście wspomnieć, że w 1992 przy okazji Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Albertville przeprowadzono w Chambery tzw. zawody przedolimpijskie. Najbardziej widoczna różnica w stosunku do wcześniejszych imprez polegała na tym, że wspinacze mniej reprezentowali siebie, a bardziej swój kraj.
W zasadzie można by to wydarzenie uznać za pierwszy krok w kierunku igrzysk, wykraczający poza sferę dyskusji toczonych w mniej lub bardziej poważnych gremiach, gdyby nie to, że IFSC dziś niespecjalnie do niego przywiązuje wagę. Dowodem było pominięcie tych zawodów w wystąpieniu Marco Scolarisa podczas inauguracji kongresu IRCRA (Międzynarodowe Stowarzyszenie Badań Naukowych we Wspinaczce) w Chamonix w 2018 r. Gdy zapytałem Marco o powody, odparł, że co prawda zawody te szumnie nazwano przedolimpijskimi, ale formalnie z igrzyskami aż tak bardzo związane nie były. Poza tym owszem przyglądali się im przedstawiciele MKOl-u, którzy wkrótce i tak mieli mieć poważniejsze zmartwienie w postaci zarzutów o korupcję przy przyznawaniu praw do organizacji igrzysk. Innymi słowy: przedolimpijskie zawody Chambery 1992 są jedynie ślepym zaułkiem i nie ma się czym chwalić. Jednak skromnym zdaniem piszącego te słowa, wydarzenie to zasługuje, by ocalić je od zapomnienia.
Z perspektywy czasu można się zastanawiać, czy lata 90. byłyby dobrym okresem na spełnienie się olimpijskich marzeń. Z jednej strony ewolucja zaplecza infrastrukturalnego – technologia budowy ścian, projektowania i wytwarzania chwytów – uczyniły areny zmagań znacznie bardziej atrakcyjnymi wizualnie i czytelniejszymi nawet dla odległej widowni. A i konstruktorzy dróg zyskali większe pole do popisu. Z drugiej strony, nastąpiła ewolucja samej wspinaczki, rozpatrywanej przez pryzmat oferowanego przez nią repertuaru motorycznego. W elemencie tym da się wyróżnić dwa wzajemnie od siebie zależne czynniki. Pierwszy z nich stanowi lepsze przygotowanie kondycyjne zawodników, możliwe dzięki wprowadzeniu i rozpowszechnieniu bardziej nowoczesnych metod treningu, pojawieniu się nowych środków treningowych itp. Dzięki temu niekoniecznie wspinacze mogli się stać bardziej rozciągnięci, natomiast tym, co ewidentnie się zmieniło to przesunięcie w obrębie profilu siła-szybkość. Wprawdzie nie ma stosownych badań porównawczych, ale bez znacznych wartości takich parametrów, jak szybkość rozwijania siły czy moc, nie sposób byłoby wykonywać skoków stanowiących tak częsty element zawodów w boulderingu, a coraz częstszy także w prowadzeniu, czy pokonywać 15 m ściany w czasie poniżej 6 sekund.
Drugi z wspomnianych czynników, czyli ewolucja samego ruchu. Nie tak wiele zużytych kalendarzy dzieli nas od czasów, kiedy skoki do chwytów były zjawiskiem równie rzadkim jak uczciwi politycy. A ich kombinacje, które obecnie na zawodach boulderowych są regułą, nie funkcjonowały nawet w wyobraźni pokoleń wcześniejszych. Nowe techniki ruchu i powiązane z nimi nowe możliwości motoryczne zawodników wniosły aspekt z punktu widzenia medialności naszego sportu bezcenny – widowiskowość.
Wreszcie, last but not least, nie bez znaczenia jest fakt zebranych przez te wszystkie lata doświadczeń organizacyjnych, dzięki czemu możliwe stało się organizowanie szeregu różnej klasy i rangi zawodów: mistrzostwa świata, mistrzostwa kontynentalne, zawody pucharowe, juniorskie, dla wspinaczy z niepełnosprawnością. Dla CICE i CEC, zastąpionych w 1997 przez ICC (International Council for Competition Climbing), które z kolei po dekadzie ustąpiło miejsca IFSC to lekcje, których nie da się zaliczyć on sightem. A MKOl amatorszczyzny nie kupuje – nie dajmy sobie mydlić oczu hasłami o amatorskości olimpijskiego sportu. Widowiskowy charakter wspinaczki i sprawna organizacja były tymi czynnikami, które przemawiały do przedstawicieli MKOl najbardziej. I tak oto w 2010 r. mógł nastąpić akt ponownego uznania wspinaczki, tym razem ucieleśnianej organizacyjnie już nie przez UIAA, lecz przez IFSC za sport olimpijski, a rok później wpisania jej na krótką, raptem ośmiopunktową, listę potencjalnych nowych gości w programie igrzysk A.D. 2020.
Szast prast, minęły cztery lata i we wrześniu 2015 r. wspinaczka sportowa została oficjalnie zaproponowana jako nowy sport w programie Igrzysk w Tokio. Rok później droga po olimpijskie medale we wspinaczce została otwarta (Jesteśmy na Igrzyskach! Wspinanie włączone do programu Tokio 2020 – red.). Jako pierwsza z opcji tej mogła skorzystać wspinaczkowa młodzież, uczestnicząca w Igrzyskach Olimpijskich Młodzieży Buenos Aires 2018. W lecie tego roku zaszczytu tego mieli dostąpić ich starsze koleżanki i starsi koledzy, ale plany pokrzyżował COVID-19. Wspinaczka jednak uczy cierpliwości. Tokio poczekało (Igrzyska w Tokio odbędą się w dniach 23 lipca – 8 sierpnia 2021 r. – red.). A jeśli konstruktorzy dróg się dobrze sprawią i ułożą drogi/problemy, które pozwolą wydobyć z zawodników to, co najlepsze, droga do stałej już obecności na najbardziej prestiżowej imprezie sportowej świata zostanie otwarta. Zwłaszcza że, na kolejnych Igrzyskach w Paryżu w 2024 roku wspinaczka sportowa ma już zagwarantowaną obecność, choć nadal jako sport dodatkowy.
Krzysztof Sas-Nowosielski
***
Tekst uzupełnia przygotowana przez autora tabela zwycięzców pucharów i mistrzostw świata we wspinaczce w poszczególnych latach i konkurencjach.
Warto przeczytać także:
- Wspinanie na Igrzyskach: od Pierre’a de Coubertina do Jerzego Kukuczki
- Od Kaukazu do Tokio – historia zawodów wspinaczkowych. Cz. 1 Wschodni nurt (1947-1985)