21 grudnia 2020 15:30

Tatry, druga galeria Uffizi – rozmowa z Piotrkiem Mazikiem

“Coraz ciaśniej jest w Tatrach, coraz większa fala turystów wdziera się w ich bastiony. Siłą rzeczy pęd ten będzie wzrastał, tak samo jak rośnie pęd do słońca, do piękna i radości. Będzie rósł i trwał” – pisał niegdyś w jednym z felietonów zakopiańskich Rafał Malczewski. Słowa te okazały się prorocze. O tym, dlaczego w Tatry ciągną tłumy, czy góry powinny być elitarne, czy są wartością same w sobie, czy też stały się produktem i tłem z Piotrkiem Mazikiem – wysokogórskim przewodnikiem tatrzańskim – rozmawia Eliza Kujan.

Murowaniec i Hala Gąsienicowa (fot. Zwoliński / Narodowe Archiwum Cyfrowe)

***

Eliza Kujan: Co takiego twoim zdaniem jest w Tatrach, że wciąż są tak atrakcyjne dla ludzi? Co ich przyciąga? 

Piotr Mazik: Pracując w Tatrach przez cały rok – bo jako przewodnik wysokogórski mam to szczęście, że pracuję właściwie przez 12 miesięcy – mogę z całą pewnością powiedzieć, że taki „tatrzański magnes” zależy od sezonu. Jest sezon, kiedy – i nie trzeba bać się tych słów – w Tatry ludzi przyciąga… tłum. Widać to bardzo wyraźnie choćby w Morskim Oku. Często próbujemy usprawiedliwiać taki stan rzeczy, tłumacząc, że ci ludzie są tu zapewne pierwszy raz i nie wiedzieli, że wyruszając na wycieczkę do Morskiego Oka, będą szli w tłumie… Ale według mnie oni idą tam właśnie z tego powodu. Po prostu dobrze się czują z innymi ludźmi zarówno w galeriach handlowych, jak i w Dolinie Rybiego Potoku. To po nich widać. I nie należy mieć o to pretensji. Taki jest ich wybór i właśnie to ich tam przyciąga.

Jednak oprócz zatłoczonych Tatr są też Tatry puste, październikowe, i są Tatry bardzo puste, listopadowe. Bywają też Tatry zupełnie puste, wtedy, kiedy są jakieś święta, takim szczególnym czasem jest choćby Święto Zmarłych. Podobnym czasem jest, jak to się okazało ostatnio, epidemia. Niemniej – to może banalne, co powiem – Tatry to jedyne pasmo wysokogórskie w naszym kraju i każdy musi je zobaczyć, poczuć, a Polska jest krajem zamieszkanym przez niemal 40 milionów obywateli. 

Ludzie wyraźnie mówią, że brakuje im dzikiej przyrody, brakuje im wysokich gór, brakuje im właśnie takiego pejzażu. To oczywiste, że zawsze będą tu przyjeżdżali. Zakopane i Tatry nie przestaną być popularne, bo czym to zrekompensować? Pozwolę sobie na takie osobiste porównanie: wszystko, co umiem, jest związane z tym miejscem, z Tatrami i Zakopanem. Mam na myśli nie tylko przewodnictwo, wspinanie, skitoury, ale też sprawy intelektualne. Jeśli posiadam jakąś wiedzę, jeśli napisałem jakieś książki, to tylko dlatego że tu jestem. Gdybym musiał zamieszkać gdzie indziej, to… no nie wiem, może najwyżej mógłbym wykonywać prace wysokościowe, na przykład malować kominy. Tak jest z Tatrami – niczym nie da się ich zastąpić. Można, oczywiście, wyjechać w Alpy, ale to nie to samo.

Zakopane (fot. Zwoliński / Narodowe Archiwum Cyfrowe)

Skoro Tatr niczym nie da się zastąpić i wciąż są reklamowane jako miejsce zupełnie wyjątkowe na mapie Polski, to czy nie uważasz, że w końcu stracą swojego „ducha” i zamiast być tak, jak niegdyś, mistyczne i tajemnicze, po prostu się spauperyzują? 

Na pewno tak jest, ale na dobrą sprawę należałoby się zastanowić, czy kiedykolwiek było inaczej. Bardzo często odnosimy się do jakichś ubiegłych lat albo minionych sezonów, w których w naszej wyobraźni Tatry były lepsze, czyli bardziej puste, bardziej mistyczne, tajemnicze… Ale jeśli się dobrze poszpera i poczyta wspomnienia, kroniki czy artykuły w dawnej prasie, to też znajdzie się narzekania, że „znowu tłum w Tatrach” albo „znowu masa w Zakopanem”. Te czasy, kiedy Tatry były takie, jak powiedziałaś, to bardzo głęboki XIX wiek. Uważam, że one są po prostu i takie, i takie. Ci, którzy szukają Tatr, o jakich mówisz, mają trudno – to na pewno – ale je znajdą.

Ja na przykład zostałem przewodnikiem wysokogórskim, dlatego żeby pracować w pustych Tatrach. Gdy prowadzę klientów na Pośrednią Grań, Durny Szczyt albo chociaż na Łomnicę „Jordanką”, to przez większość czasu, kiedy idę, Tatry są puste, niezdeptane, bez ścieżki. Kto zdobywał Pośrednią Grań Żlebem Stilla, ten wie, że ścieżka jest szeroka może na 10 centymetrów, a najczęściej właściwie w ogóle jej nie ma. A Pośrednia Grań to duży szczyt, wybitny. Jasne, że trudno o takie Tatry, lecz jeśli ktoś ich szuka, to je znajdzie – poczeka cierpliwie na dobrą pogodę, i trafi w takie miejsce, gdzie będzie tylko on i góry.

Wspomniałaś o czymś takim jak pauperyzacja. Według mnie najbardziej przyczynia się do tego Internet. Jeśli chcesz napisać coś „w realu”, na przykład książkę, to musisz iść do wydawnictwa, gdzie ktoś przeczyta rękopis, oceni go, powie „tak” lub „nie”, a jeśli powie „tak”, to tekst musi przejść redakcję, i tak dalej. Tymczasem w Internecie nie ma żadnych barier. Do pauperyzacji – i to bez dwóch zdań – przyczyniają się YouTube, Facebook, Instagram. Tam wszystko jest popularne, łatwe, na wyciągniecie ręki – tak to jest opisywane. Taki sposób opowiadania o Tatrach bez wątpienia je pauperyzuje.  

Można powiedzieć, że daje się zauważyć trend masowej turystyki indywidualnej. Kim jest dla ciebie w takim kontekście dzisiejszy turysta tatrzański, który najczęściej przyjeżdża w góry albo bez jakiejkolwiek głębszej refleksji, albo tylko po to, by „zaliczyć” Morskie Oko, rzadziej coś ambitniejszego? Czy uważasz, że wśród takich turystów można jeszcze odnaleźć ludzi, którzy w ogóle WIDZĄ Tatry? 

Dużo rozmawiałem o tym z Pawłem Skawińskim, bo to jest temat, który on szczególnie  lubi. I mamy podobne obserwacje, że to coraz bardziej idzie w tę stronę, że ludzie, wybierając się w góry, do lasu, na łono przyrody w ogóle, są tylko i wyłącznie przejęci sobą w tej przyrodzie. Stąd zdjęcia, selfie, dłuższe bądź krótsze relacje na Instagramie. Jednym słowem, głównym bohaterem tych wydarzeń jesteśmy my, ludzie, nie zaś Tatry. Ta zmiana bardzo wyraźnie się uwidoczniła w ciągu ostatnich kilku lat. Najczęściej, gdy oglądamy na Instagramie, Facebooku czy na YouTube jakieś filmy z Tatr, to nie są opowieści o Tatrach, tylko o ludziach, którzy w nich są – że zrobili jakiś wynik, jak się czują, że testują jakieś buty albo mają sponsora, który dał im do wypróbowania jakieś izotoniki. W tych opowieściach w ogóle nie ma gór jako takich.

Wydaje mi się, że współcześnie trzeba przejść bardzo długą drogę, żeby zacząć, jak to ujęłaś, WIDZIEĆ Tatry, żeby zapomnieć o tych wszystkich nowoczesnych, „modernistycznych” urządzeniach – turbo butach, wspaniałych odżywkach… Tymczasem my skupiamy się właśnie na tym. To wyraźnie widać na szlakach, ale najbardziej poza szlakami, gdyż w tej chwili panuje moda na to, żeby koniecznie wejść gdzieś poza szlak. Nawiasem mówiąc, takie chodzenie poza szlakami robi nam bardzo złą markę na Słowacji – sporo tam pracuję, więc wiem, że tak jest. Na Słowacji na łatwych pozaszlakowych szczytach spotykam dziesiątki Polaków, którzy pieczołowicie dokumentują swoje osiągnięcia i wrzucają potem to wszystko do Internetu. Trudno mi powiedzieć, co zrobić, żeby tacy ludzie tak naprawdę przejęli się górami. Być może należałoby przede wszystkim odrzucić tę atrakcyjną stronę współczesności – reklamy, które kuszą najlepszymi markami, ludzi, którzy przekonują, że powinno się zrobić w Tatrach to i tamto, ale tylko w taki a nie inny sposób… Tymczasem czy na Czerwone Wierchy naprawdę trzeba iść w butach z najwyższej półki? Włodek Cywiński chadzał po Tatrach w trampkach albo w adidasach za 30 złotych. On to wszystko potrafił po prostu odrzucić. Oczywiście nie namawiam, żeby mieć słabe buty, tylko chcę zwrócić uwagę na to, żeby przestać tak bardzo patrzeć na siebie. Można przecież spojrzeć troszkę dalej niż na koniec własnych palców u stóp… 

Krupówki (fot. Zwoliński / Narodowe Archiwum Cyfrowe)

Cały wywiad przeczytacie na Outdoor Magazyn.




  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek
    Brak komentarzy na forum