3 listopada 2020 17:41

„Rok 1934″. Nowa łańcuchówka Grzegorza Folty, czyli 8 ścian w Dolinie Batyżowieckiej w 13 godzin

Wydarzenie, o którym zaraz przeczytacie miało miejsce w lipcu br. Zatem z opóźnieniem wracamy do tej niezwykłej tatrzańskiej przygody. Grzegorz Folta zrealizował arcyciekawą łańcuchówkę – w 13 godzin pokonał 8 tatrzańskich ścian, wspinając się solo bez sprzętu. To wyczyn wymagający nie tylko żelaznej kondycji, ale również nieprzeciętnych taternickich umiejętności i doświadczenia. Grzegorz to jeden z największych znawców Tatr i historii taternictwa. I właśnie jego warsztatowi badacza i tatrzańskiej erudycji zawdzięczamy nie tylko samo przejście, ale również ciekawy artykuł, przywołujący pamięć zespołu Gnojek-Sawicki.

Tak tę tatrzańską eskapadę komentuje Kacper Tekieli, znany ze swych solowych tatrzańskich (i nie tylko) wspinaczkowych peregrynacji:

Przewspinanie w Tatrach terenu o deniwelacji blisko 3000 m, bez liny, oprócz tego hektary terenu turystycznego i graniowego, a to wszystko w niewiele ponad 13h – to wyczyn. Warto dodać jeszcze jeden ważny czynnik: znajomość topograficzna i historyczna, bez której łańcuchówka ta nie miałaby właściwego dla działalności Grześka smaku. Zazdroszczę i podziwiam.

Z kolei ekspert i twórca tatrzańskich Master Topo Grzegorz Głazek zauważa [więcej znajdziecie w Grzegorz Głazek o tatrzańskiej łańcuchówce Grzegorza Folty “Rok 1934”]:

Warto podkreślić, że łańcuchówka typu 8 tak wymagających i długich dróg solo jednego dnia nie miała w Tatrach precedensu. Podkreślmy, chodzi o prawdziwe free solo, bez jakiegokolwiek sprzętu do asekuracji przy sobie, dodatkowo z zejściami o trudnościach do IV włącznie.

Redakcja

***

Tatrzańskiego sezonu 1934 zapewne większość z nas nie kojarzy z niczym szczególnym i w sumie nie ma się czemu dziwić. Na szczęście nikt wielki wówczas nie zginął, co przecież, chcąc nie chcąc, zawsze zapada w pamięć, a nowo powstałe drogi nie okazały się aż tak przełomowe, jak w latach wcześniejszych.

***

Rok 1934

Gdyby jednak poszukać głębiej, to kilka ciekawych wydarzeń by się znalazło. A to pierwsze zimowe przejście południowej ściany Zamarłej Turni, a to niezwykła wyprawa dwójki zakopiańczyków do Doliny Batyżowieckiej, a to wielodniowa próba przejścia Głównej Grani Tatr Wysokich, a to pierwsze wejście na Mięguszowiecki Szczyt Czarny ścianą Kazalnicy, wreszcie ogromna powódź po północnej stronie Tatr, jakiej nie pamiętali najstarsi górale. Po śmierci Birkenmajera i Stanisławskiego, a pod nieobecność wybitnych taterników biorących udział w polskich wyprawach w Atlas Wysoki oraz na Spitzbergen, pierwsze skrzypce w tym sezonie zagrały dwa polskie zespoły. Ich osiągnięcia, choć niestety nie zapisały się jakoś specjalnie na kartach historii taternictwa, bez wątpienia przyćmiły wówczas wszystkie inne.

Słoneczna wiosna

Tym razem wiosna zawitała w Tatry niezwykle szybko. Długotrwała wyżowa pogoda spowodowała, że śnieg w południowych ścianach znikał w oczach, a już w połowie kwietnia można było podejmować czysto skalne wspinaczki. Biorąc pod uwagę fakt, że ze sportowego punktu widzenia tatrzańska zima kończyła się dopiero 30 kwietnia, powstała sytuacja paradoksalna. Można było w kompletnie letnich warunkach dokonywać wielkich zimowych rzeczy. Od ćwierćwiecza jedną z najważniejszych pozostawała południowa ściana Zamarłej Turni, a nierozwiązany problem zdobycia jej w najcięższej z pór roku istniał w środowisku od dawna. Nie omieszkali skorzystać z tej, być może zupełnie niepowtarzalnej, okazji: Jan Gnojek, Jan Sawicki i Jerzy Włoczkowski. Ich osiągnięcie zostało wkrótce na łamach „Taternika” okraszone mianem dowcipu, ale oczywiście zgodnie z prawidłami weszło do annałów taternictwa zimowego.

Fragment wywiadu z Janem Sawickim przeprowadzonego przez Józefa Nykę (Taternik 1976/3)

W 1910 roku ostateczna walka o zdobycie ściany była również po części walką z letnią tatrzańską niepogodą, natomiast 24 lata później, przy rozgrzanej i suchej skale, zupełnie bez stresu dokonano pierwszego przejścia zimowego. No cóż, historia bywa przewrotna.

Komentarz „Taternika” nt. pierwszego zimowego przejścia południowej ściany Zamarłej Turni (Taternik 1934/5-6)

Dalekie wyprawy

Rok 1934 był również niezwykle bogaty pod kątem polskich wypraw wysokogórskich. Ledwo zakończyła się pierwsza polska wyprawa andyjska, a już dwie następne szykowały się do wyjazdu. Z początkiem czerwca ruszyła do Maroka wyprawa w Atlas Wysoki pod kierownictwem Jana Kazimierza Dorawskiego. Postaci takich jak Bolesław Chwaściński, Jerzy Golcz, Stanisław Groński, Jan Alfred Szczepański, Justyn Wojsznis czy Zbigniew Korosadowicz nie trzeba chyba nikomu przedstawiać. W podobnym czasie rozpoczęła się też wyprawa na Spitzbergen, w której m.in. uczestniczyli Stefan Bernadzikiewicz, Henryk Mogilnicki i Stanisław Siedlecki. Wspomniane zacne grono nie działało w tym sezonie tatrzańskim prawie wcale. Były jednak wyjątki. Przykładowo Korosadowicz tuż po powrocie poprowadził pierwszą drogę wprost od Czarnego Stawu pod Rysami przez Kazalnicę na Mięguszowiecki Szczyt Czarny. Drogę, która współcześnie należy do najczęściej robionych zimą w dolinie. Tak długa nieobecność licznej grupy wybitnych taterników nie mogła jednak pozostać bez wpływu na całościowe osiągnięcia tatrzańskiego sezonu letniego. Pomijając dokonania wyprawowe, nieobecni ostatecznie chyba nie mieli czego żałować.

Deszczowe lato

Wiosenna anomalia pogodowa nie wróżyła niczego dobrego na lato, jednakże tego, co się wydarzyło, chyba nikt się nie spodziewał. W sprawozdaniu z sezonu przeczytać możemy: „Po charakteryzującym się zupełnie letnimi warunkami kwietniu i maju – pogoda zepsuła się stopniowo w czerwcu, a w lipcu i sierpniu zaznaczyła się od dawna niepamiętną słotą, w okresie której zaledwie kilkanaście dni usiłowało wyodrębnić się brakiem deszczu i względną pogodą”. Nasilenie opadów miało miejsce w dniach 16-19 lipca, a jego efektem była największa w międzywojennej Polsce powódź w dorzeczu Wisły. Poczyniła ona spore straty również w Tatrach, takie jak choćby zniszczenie słynnej drogi w Wąwozie Cieśniawy, czy też wielu mostów na drogach prowadzących w głąb wielkich tatrzańskich dolin (patrz: W. Żuławski „Rzecz o duchach”). Z całą pewnością nie był to idealny czas na taternickie przedsięwzięcia.

Próba na Głównej Grani Tatr Wysokich

Pomimo tego, gdy tylko woda nieco opadła, dwóch taterników postanowiło zmierzyć się z nierozwiązanym dotychczas problemem przejścia Głównej Grani Tatr Wysokich. Jan Staszel i Paweł Vogel wyruszyli 24 lipca z Murania, by ostatecznie po 13 dniach w górach zakończyć przedwcześnie przedsięwzięcie na Rysach. Pomimo porażki było to wielkie osiągnięcie zrealizowane bez wsparcia z zewnątrz, w oparciu o wcześniej pozostawione na grani składy. Niestety, o ich przejściu niewiele więcej wiadomo. Warto jednak zwrócić uwagę na wiek Staszla, który w trakcie wspomnianej próby miał zaledwie 19 lat. W jego przypadku jednak, co się odwlecze, to nie uciecze, gdyż 21 lat później współuczestniczył on w pierwszym, choć z pewnymi ominięciami, historycznym przejściu Głównej Grani Tatr.

Zakopiańczyków dwóch

Jan Gnojek. Z perspektywy dzisiejszej trudno zaliczyć go do grona powszechnie znanych postaci dwudziestolecia międzywojennego. Co prawda jest współautorem 31 nowych dróg w Tatrach, jednakże większość z nich przeszedł z partnerami o większych osiągnięciach, jak choćby ze Stanisławskim (12 dróg), Sawickim (10 dróg) czy Motyką (2 drogi). Przeciętny współczesny taternik kojarzy jego nazwisko wyłącznie z krótką i łatwą drogą kursową na zachodniej ścianie Kościelca, która to zresztą była ostatnią nową drogą w jego taternickim dorobku. Poprowadził ją razem z Zygmuntem Wójcikiem latem 1939 roku, a lepszych czasów już niestety nie doczekał, zamordowany przez Niemców w Oświęcimiu w 1942 roku.

Jan Gnojek (Z dziejów taternictwa, Bolesław Chwaściński)

Dobra i ta jedna droga, choć oczywiście trochę to paradoksalne, gdyż uczestniczył on w wytyczaniu kilku naprawdę ciekawszych. Z popularnych współcześnie można wymienić choćby drogi Stanisławskiego na wschodnim filarze Pośredniego Gerlachu oraz wschodniej ścianie Gerlachu, a z bardziej wyszukanych, ale przewijających się ostatnimi czasy, Komin Stanisławskiego na Lodowym Zworniku.

Jan Sawicki. Przed laty był niewątpliwe zaliczany do czołówki taternickiej omawianego okresu. Lista jego osiągnięć robi wrażenie. Działając w latach 1927-1939, stał się współautorem 55 nowych dróg w Tatrach. Aż 20 z nich zrealizował wraz ze Stanisławem Motyką, z którym w latach 1930-1932 tworzyli jeden z najlepszych zespołów epoki. Trudno nie mieć jednak wrażenia, że współcześnie usytuowano go w cieniu bardziej znanego kolegi. Objawia się to głównie tym, że drogi Sawickiego w Tatrach to te, w których jego partnerem akurat Motyka nie był. Natomiast wspólne, choćby głównym prowadzącym był Sawicki, do historii przeszły jako drogi Motyki, bądź ewentualnie Motyki i Sawickiego, choć w XXI wieku o tym drugim przypadku już nikt zazwyczaj nie pamięta.

Jan Sawicki (z lewej) oraz Stanisław Motyka na fotografii Wiktora Ostrowskiego (Z dziejów taternictwa, Bolesław Chwaściński)

Powody tego stanu rzeczy nie został nigdy zbadane, jednak jedno jest dla mnie pewne. Gdyby choć połowa wspólnych dróg przeszła do historii jako drogi Sawickiego, współczesność o wiele bardziej dostrzegałaby w nim wybitnego taternika tamtego okresu. Moglibyśmy teraz chodzić na Sawickiego na południową ścianę Małego Lodowego Szczytu, albo robić Trawers Sawickiego na Zamarłej Turni, bądź też wybierać między dwiema drogami Sawickiego na Ostrym Szczycie. Te często dość niejasne, a czasem niesprawiedliwe procesy nazewnicze są immanentną częścią taternictwa, a jedyne, co można zrobić po latach, to starać się wyrównywać proporcje. Ktoś jednak może zapytać, czy moje wątpliwości są uzasadnione. Odpowiem dwoma cytatami. Sawicki po latach pisał: „Mały Lodowy, środkiem południowej ściany, prowadziłem cały czas, piękna, lita skała, duża ekspozycja”, natomiast Józef Nyka, wspominając pośmiertnie jego osobę, stwierdził: „Mimo przynależności do absolutnej czołówki, nie robił wokół siebie, jak inni, prasowej wrzawy”. Warto o tym wszystkim pamiętać.

Obóz pod Kościółkiem

Partnerstwo Motyki i Sawickiego zakończyło się pod koniec 1932 roku. Później, poza jedną sytuacją na Ostrym Szczycie, nowych dróg już wspólnie nie wytyczali. Podsumowania sezonu letniego roku 1933 nie wymieniają Sawickiego. Nie był to jednak przejaw ani rezygnacji z taternictwa, ani też udziału w którejś ze wspomnianych wcześniej polskich wypraw. Powód był dość prozaiczny, a była nim obowiązkowa służba wojskowa.

W roku 1934 zrobiło się o Sawickim ponownie głośno, tym razem za sprawą partnerstwa z Janem Gnojkiem. Co ciekawe, w latach poprzednich w zasadzie nie działali razem, a być może jedyna ich wspólna wspinaczka miała miejsce jesienią 1929 roku. Nie wiadomo, co zatem skłoniło ich do ponownego związania się liną, ale gdy tylko sytuacja popowodziowa się nieco ustabilizowała, wybrali się na dłużej za miedzę. Wybór padł na Dolinę Batyżowiecką, w której ciągle rozbrzmiewało echo śmierci Wiesława Stanisławskiego. Czyżby Gnojek chciał ją odwiedzić ze względu na uczczenie partnera swoich wielkich tatrzańskich wypraw? A może główną pokusą była niezwykła jak na ówczesne czasy dziewiczość ścian w otoczeniu? Pewnie ich wspólna motywacja leżała gdzieś pośrodku, a może była zupełnie inna?

Podsumowanie sezonu letniego w 1934 roku (Przegląd Turystyczny 1934/3)

Nie wiem, czy od razu planowali tak długi wyjazd, ani czy w międzyczasie wracali do cywilizacji choć na chwilę. Rąbka tajemnicy uchylił po latach sam Sawicki: „To było nasze lato w Batyżowieckiej, naprawdę wspaniałe lato. Mieszkaliśmy w kolebie na buli, przed stawem, do stawu chodziliśmy po wodę. Wspinaliśmy się po okolicy, nigdzie żywego ducha.”. Ta uboga w szczegóły „relacja” jest niestety jedyną mi znaną. Przejdźmy zatem do suchych faktów. Na miejscu spędzili niemal dwa pełne tygodnie, podczas których wytyczyli aż osiem nowych dróg związanych z zupełnie dziewiczymi ścianami, a dorzucili do tego jeszcze dwa nowe warianty. Zachodnie ściany Małego, Wielkiego i Zadniego Gerlachu, wschodnie Drąga, Małej i Pośredniej Kończystej czy Stwolskiej Turni. Drogi te nie wymagają komentarza – i to wszystko w środku najgorszego pogodowo sezonu letniego od 1913 roku!

Feralny komin

W trakcie pobytu w Batyżowieckiej na 4 sierpnia 1934 roku przypadała pierwsza rocznica tragicznej śmierci Wiesława Stanisławskiego i Witolda Wojnara na zachodniej ścianie Kościółka. Tego dnia nie padła jednak żadna nowa droga w wykonaniu naszej dwójki. Czyżby powodem była niepogoda? A może po prostu byli wówczas pod feralnym kominem, by oddać hołd zmarłym kolegom? Patrząc na itinerarium całego dwutygodniowego wyjazdu do poprowadzenia niedokończonej drogi nie palili się za bardzo, choć wygląda na to, że Kościółek nie dawał im spokoju. Na sam koniec, 11 sierpnia, udali się w jego kierunku. Czy mieli w planach jednak się z nim zmierzyć? Tego nie wiem, ale jestem niemal pewny, że pytanie, dlaczego właśnie tam zginął jeden z ówczesnych asów taternictwa nie dawało im spokoju.

Być może dlatego nie zdecydowawszy się na przejście komina od dołu, postanowili przyjrzeć mu się od drugiej strony. Być może właśnie chęć zlustrowania jego górnych partii pchała ich od góry ukosem w dół w jego kierunku. Jeszcze jedna ścianka, jeszcze kawałek i nagle znaleźli się na platformie w samym jego środku. Nad największą przewieszką dolnej części, a pod górnym spiętrzeniem. Trudno mi sobie wyobrazić by z innych powodów tam właśnie od góry dotarli. To zapewne dopiero wówczas dostrzegli, że po drugiej stronie komina zaczyna się płytowa półka. Pchani ciekawością postanowili ją sprawdzić i w ten oto sposób wkrótce zameldowali się na podścianowych piargach.

W tamtych czasach nikt bez potrzeby nie poszukiwał nowych dróg ścianowych od góry, więc jestem pewny, że w tym przypadku powód musiał być wyjątkowy. Choć to tylko moja hipoteza oparta na interpretacji znanych faktów, to nie mogę się w tym miejscu zgodzić z Janem Sawickim, który w przytoczonym na wstępie wywiadzie dość lekceważąco, w mojej opinii, powiedział: „Drogą, na której zginął Wiesiek Stanisławski, zeszliśmy bez większych trudności z góry i opis zrobiliśmy w zejściu”. Nie, nie zeszli. A dokładnie to zeszli, ale zupełnie inną. Drogą, która z kominem ma co prawda jeden punkt wspólny, ale ani jednego metra więcej. Tu nikt nigdy nie miał wątpliwości, ale wywiad odbył się 42 lata po tych wydarzeniach, więc czas mógł trochę zatrzeć szczegóły. Myślę, że przez pierwsze lata od śmierci Stanisławskiego po prostu nikt nie miał odwagi zmierzyć się z feralnym kominem. Ostatecznie sprawę rozstrzygnięto dokładnie w trzecią rocznicę tragedii, a dokonali tego Hanna Pomorska, Dawid Milechman i Maciej Zajączkowski. Komin okazał się miejscami kruchy, ale zaledwie czwórkowy…

Mój „Rok 1934”

De facto rozpoczął się jesienią roku 2011. Wtedy to postanowiłem się trochę „historycznie” powspinać w masywie Gerlachu. Mam na myśli przejście zachodniej i wschodniej ściany drogami pierwszych zdobywców, czyli odpowiednio Komina Sawickiego oraz drogi Birkenmajera i Kupczyka. To właśnie wówczas zdałem sobie sprawę, że pierwsze wejścia ścianowe na większość szczytów nad Doliną Batyżowiecką należą do Jana Gnojka i Jana Sawickiego. Nie byłoby może w tym jeszcze nic aż tak dziwnego, gdyby nie fakt, że dokonali ich w przeciągu zaledwie dwóch letnich tygodni roku 1934. A to robiło wrażenie.

Chronologia pierwszych przejść ścianowych zespołu Gnojek-Sawicki w Dolinie Batyżowieckiej w 1934 roku

Co prawda w literaturze nie znalazłem nic oprócz suchych faktów, jednakże trudno mi było wyobrazić sobie inną formę działalności, niż wielodniowe „kolebowanie” w samej dolinie. Wkrótce opisałem tę historię w artykule „Gerlach. Festiwal światła” (Góry 220), a sam zacząłem się zastanawiać nad pójściem po ich „batyżowieckich” śladach. Oczywiście wówczas planowałem jedynie konwencjonalne wielodniowe przejście wszystkich wspomnianych dróg ich autorstwa. Do tematu wróciłem dopiero w roku 2015, robiąc z partnerami wschodnią ścianę Małej Kończystej oraz częściowo Filar Drąga. To wtedy zmieniłem koncepcję uznając, że jedynie solowe wspinanie pozwoli na skrócenie przejścia, powiedzmy do dwóch dni pod rząd. Z taką właśnie myślą, jednocześnie by w końcu trochę odetchnąć od treningów „głównograniowych”, wybrałem się do Doliny Batyżowieckiej w lipcu 2017 roku.

By zaoszczędzić choć trochę czasu na normalnych drogach zejściowych, zdecydowałem się na zrobienie czterech dróg w układzie trzy w górę, jedna w dół. A zatem Stwolska Turnia w górę, Pośrednia Kończysta w dół, Mała Kończysta w górę, powrót drogą normalną na piargi, a na koniec Drąg w górę. Tak właśnie powstał „Kończysty Kwartet”, czyli łańcuchówka czterech dróg Gnojka i Sawickiego na Grani Kończystej. Nie znając jednak ponad połowy z tych dróg, a do tego decydując się na tylko jedną z nich w zejściu, zajęło mi to łącznie prawie 8 godzin. Realizacja „kończystej” łańcuchówki z jednej strony pozwoliła mi zacząć myśleć o jednodniowym przejściu całej ósemki, z drugiej natomiast wykazała, że z takim tempem będę na granicy szesnastu godzin, czyli… najdłuższego dnia w roku. Zatem nie było to idealnym prognostykiem, gdyż nominalnie najlepszy byłby koniec czerwca. Jest to jednak pewna pułapka ze względu na letnie śniegi długo zalegające pod ścianami Gerlachu i Małego Gerlachu. Czym później, tym śniegowo lepiej, ale i dzień krótszy, a kółko się zamyka. Kluczem w tym przypadku mogło być rozwiązanie problemu nieustannych turystycznych powrotów pod ściany. Przejście Głównej Grani Tatr ostatecznie przekonało mnie, że wspinanie w dół jest integralną częścią taternictwa. Na pewno nieco trudniejszą i z wyśrubowanymi ograniczeniami na trudność, ale włączając je do repertuaru wiele drzwi otwiera się nagle i dość niespodziewanie.

W kolejnych sezonach Batyżowiecką miałem gdzieś w tyle głowy, ale z różnych względów się nie składało. W końcu w czerwcu tego roku stwierdziłem, że najwyższy czas. Po raz kolejny analizując plan, zmieniłem w zasadzie tylko jeden drobny szczegół. Zamiast planowanych wcześniej dwóch dróg zejściowych (Pośrednia Kończysta i Zadni Gerlach) postanowiłem schodzić trzema. Padło na Małą Kończystą albo Drąga, gdyż wówczas „Kończysty Kwartet” staje się niezwykle naturalny: dwie drogi w górę, dwie w dół. Nie mogłem się jedynie zdecydować, którą z nich wybrać i, co ciekawe, uprzedzając fakty, decyzję podjąłem dopiero na miejscu. Niezależnie od tego samo dodanie trzeciego zejścia wyraźnie zwiększyło szansę na przejście jednodniowe. W oczekiwaniu na odpowiedni czas wspinałem się samotnie w Tatrach, przechodząc w tym stylu w ciągu kilku tygodni 21 dróg, w tym kilka krótszych łańcuchówek w Grupie Krywania, okolicach Lodowego czy Łomnicy. Pod koniec lipca stwierdziłem, że wiele rzeczy zaczyna się składać, ruszyłem więc do Doliny Batyżowieckiej.

Prognoza pogody była dobra, choć dzień miał być mniej słoneczny od sąsiednich. Realia okazały się jednak dość zaskakujące. Nocą zaczął wiać bardzo zimny północny wiatr, którego zupełnie nie było w prognozach. Co za tym idzie, nastrój o czwartej rano miałem raczej umiarkowany, a gdy lekko po piątej dotknąłem lodowatej skały, nie wiedziałem, czy jestem bardziej zdziwiony czy zły. Na szczęście poruszając się szybko, nadrabia się straty cieplne, ale zupełnie nie tak to sobie wyobrażałem. Mimo tego kolejne drogi robiłem szybciej lub dokładnie w zaplanowanym czasie, a wraz z upływem dnia temperatura się normalizowała.

Łańcuchówka „Rok 1934” – ściany wschodnie

Pierwszy powrót na piargi nastąpił po 2 h 20 min, drugi po 5 h 30 min. Wówczas przyszła pora na zmianę wystaw ze wschodnich na zachodnie, co wraz ze zrobieniem drogi na Kościółku zajęło relatywnie dużo czasu, bo ponad 2,5 godziny. Mam wrażenie, że podświadomie zbierałem siły na drugą połowę dnia, choć też tu zaczęły się pierwsze „problemy” (dotychczasowe drogi to było jednak drugie przejście „Kończystego Kwartetu”). Nie robiąc wcześniej drogi na Kościółku, trochę mi zeszło, by zrozumieć, gdzie ona w ogóle startuje i dlaczego jest źle wrysowywana we współczesnych źródłach. Następnie pojawił się problem ogromnego płata letniego śniegu zalegającego pod Kominem Sawickiego na Gerlachu. Nawet wszedłem na niego w podejściówkach z kamieniem w ręku, ale szkoda mi było zdrowia, niedokończonej łańcuchówki oraz… widziałem już te uśmiechy kolegów, gdybym zakończył przejście wielkim szusem do podstawy płata. Na jego wspinaczkowe nieplanowane ominięcie straciłem pewnie koło pół godziny. Zszedłem do zwykłej drogi na Gerlach, a robiąc długi płytowy trawers z obniżeniami nad szczeliną brzeżną wzdłuż całego progu Batyżowieckiego Żlebu (III-IV), dotarłem pod komin o 13.20.

Łańcuchówka „Rok 1934” – ściany zachodnie

Znałem go doskonale z zeszłorocznej łańcuchówki „zachodniawschodnia”, co bardzo przyspieszyło przejście, ale doszedł jeszcze dodatkowy czynnik. Otóż zaczęło kropić, a ja pewnie z tego powodu i ku swojemu ponownemu zdziwieniu zameldowałem się na Gerlachu po godzinie. Nie zatrzymując się, ruszyłem dalej i w ten sposób idąc non-stop od piargów, osiągnąłem je ponownie pod Zadnim Gerlachem po 2h 30min. Do nocy pozostawało nadal sporo czasu, jednakże ostatnia droga była dla mnie największą zagadką. Niestety, nie wybrałem się na nią wcześniej, a opis konfrontowany ze zdjęciami od zawsze wydawał mi się bardzo niejasny. To właśnie spowodowało, że robiłem ją najdłużej ze wszystkich, choć oczywiście zmęczenie pewnie też odegrało jakąś rolę. Trochę się naszukałem przejścia, niekoniecznie idealnie pasującego do opisu, ale w tym przypadku była to dla mnie sprawa drugorzędna. Ostatecznie po nieco ponad 13 godzinach od rozpoczęcia pierwszej drogi, doszedłem na wierzchołek Małego Gerlachu kończąc w ten sposób „Rok 1934”. Mój własny, ale przede wszystkim ich dwóch…

Jan Gnojek, Jan Sawicki in memoriam

***

Kilka słów o każdej drodze

Stwolska Turnia

Ciekawa droga w litej skale. Jedynie pod samym szczytem jest mały obryw, ale idzie się na lewo od niego, więc nie stanowi on większego problemu.

Łańcuchówka „Rok 1934” – Stwolska Turnia

Pośrednia Kończysta

Droga ogólnie mało ciekawa. Może poza ładnie eksponowaną kopułą szczytową. Interesująca wydaje mi się natomiast historia jej początkowej części, której przebieg z dzisiejszej perspektywy jest mało uzasadniony, dlatego moje przejście było tu na krótkim odcinku odmienne od oryginału.

Według mnie istnieją dwa możliwe scenariusze. W pierwszym autorzy planowali wspinanie przez dolne spiętrzenie, ale napotkawszy duże trudności w sposób naturalny uciekli w lewo w stronę żlebu Rynickiej Przełęczy, po czym tuż przed dotarciem do niego pokonali krótkie zacięcie, a powrót na opuszczone żebro stał się łatwo możliwy.

Drugi jest analogiczny do bardziej znanego problemu drogi Kominem Motyki na Wyżnią Basztową Przełęcz. Otóż w tamtym przypadku Motyka wraz z Sawickim zamiast wspinać się kominem, jego trzy dolne progi ominęli ścianą Małej Capiej Turni, co znając współcześnie II-III trudność tych progów wydaje się mało logiczne. Było to jednak w latach 30. ubiegłego wieku, gdy zlodowaciałe śniegi utrudniały dostęp do wielu komino-żlebów. Być może właśnie dlatego na Pośredniej Kończystej Gnojek z Sawickim rozpoczęli drogę nie żlebem, a na prawo od niego. Tyle że w tym przypadku nie chodziło o przejście żlebu, który już był wcześniej chodzony, a wschodniej ściany Pośredniej Kończystej, więc pierwsza hipoteza wydaje się bardziej prawdopodobna.

Dlaczego o tym wspominam? Otóż drogę przechodziłem w życiu dwukrotnie, jednakże zawsze w dół, a wówczas kompletnie nie narzuca się skręt nad wspomniane zacięcie. Po prostu schodzi się dalej, docierając na piargi ostatnim fragmentem żlebu Rynickiej Przełęczy (lub w przypadku zalegania śniegu równolegle do niego po skale).

Łańcuchówka „Rok 1934” – Pośrednia Kończysta

Mała Kończysta

Droga w sprytny sposób rozwiązuje problem płytowo wyglądającej prawej części wschodniej ściany. Skała dobrej jakości. Oryginalne trudności w mojej ocenie nieco zawyżone.

Łańcuchówka „Rok 1934” – Mała Kończysta

Drąg

Droga ciekawa i dość eksponowana. Skała ogólnie lita, choć bardziej porośnięta niż na Stwolskiej Turni czy Małej Kończystej. Oficjalna wycena w mojej ocenie nieco zaniżona. Najtrudniejsza z moich trzech dróg zejściowych.

Łańcuchówka „Rok 1934” – Drąg

Kościółek

Najłatwiejsza droga pd.-zach. ściany. W zasadzie byłaby dziś bez znaczenia, gdyby nie przytoczona wcześniej historia z nią związana. Dla mnie to empiryczny dowód, że najłatwiejsze przejścia prościej odnaleźć właśnie w zejściu. A czemuż to? Po prostu trudno się wówczas zapchać w trudności. Skała poza ostatnim fragmentem lita. Z ciekawostek start drogi według mnie jest współcześnie błędnie wrysowywany. Zupełnie niezgodnie z opisem, ale też z logiką wyszukiwania dróg w zejściu. W rzeczywistości startuje ona bardziej na prawo i początek ma wspólny z późniejszą o blisko 8 dekad współczesną drogą La Bomba. By było jeszcze ciekawiej przewieszka VI/VI+ jest odległa od drogi Gnojka i Sawickiego o jakieś… kilka metrów. Innymi słowy, by trafić należy wystartować jak La Bomba, ominąć po prawej przewieszkę (II-III), wtrawersować w lewo w kluczową płytową półkę, by dalej iść już zgodnie z opisem. Droga nie kończy się na wierzchołku Kościółka, tylko wyprowadza na połogą grań na północ od niego. Wyżej teren był znany od dekad, więc nie widziałem potrzeby by w ramach „Roku 1934” zdobywać sam wierzchołek.

Łańcuchówka „Rok 1934” – Kościółek

Gerlach

Dla koneserów taternictwa droga warta uwagi ze względu na niesamowity tunel. Skała w dolnej części średniej jakości, czym wyżej tym lepsza. Początek do późnego lata zagradza płat śniegu. Oryginalne trudności w mojej ocenie nieco zawyżone. Szczegółowy opis w artykule mojego autorstwa pt. „Gerlach. Festiwal światła” (Góry 220).

Łańcuchówka „Rok 1934” – Gerlach

Zadni Gerlach

Ciekawa nieturystyczna alternatywa do wejścia na szczyt przez Walowy Żleb i grań południową. Prowadzi prawym żlebem pd.-zach. ściany, urywającym się nad piargami litą, wymytą białą ścianą o około 50-metrowej wysokości.

Łańcuchówka „Rok 1934” – Zadni Gerlach

Mały Gerlach

Droga prowadząca bardzo jednoznaczną formacją, co przekłada się na niezwykle czytelne wrysowanie we wszystkich dostępnych źródłach, przy jednoczesnym zupełnie nieoczywistym oryginalnym opisie pierwszych zdobywców. Skała dobra. Oryginalne trudności w mojej ocenie nieco zawyżone, choć nie mam pewności, czy szedłem w pełni identycznie z autorami przejścia.

Łańcuchówka „Rok 1934” – Mały Gerlach

Szczegółowe itinerarium

Szczegóły przejścia na mapie Doliny Batyżowieckiej (Opracowanie: Grzegorz Folta. Graniówka w tle: Grzegorz Głazek)

Szczegółowe dane wysokościowe wg opracowań roboczych Grzegorza Głazka.

Droga 1/8. Stwolska Turnia, wsch. filarem (WHP 1513, V, 1 h 15 min). Start o 5.10. Styl free solo (FS, bez sprzętu – dotyczy również wszystkich dalszych dróg).

Podstawa filara ok. 2170 m, wierzchołek 2483 m,. Delta H: +313 m

T1*. Granią na Pośrednią Kończystą (WHP 1512 + WHP 1503, 0+, 20 min)

Wierzchołek 2475 m, po drodze Rynicka Przełęcz 2433 m. Delta H: +42 m, -50 m

Droga 2/8. Pośrednia Kończysta, wsch. żebrem (WHP 1502, III, 45 min). W zejściu. FS. Na piargach o 7.30.

Wierzchołek 2475 m, piargi pod żebrem ok. 2210 m. Delta H: -265 m

T2. Dojście pod Małą Kończystą (piargami).

Delta H: -80 m, +20 m

Droga 3/8. Mała Kończysta, wsch. ścianą (WHP 1490, V, 1 h). FS. Start o 8.10.

Podstawa ściany ok. 2150 m. Wierzchołek 2466 m. Delta H: +316 m

T3. Granią na Drąga (WHP 1489 + WHP 1487, II, 30 min).

Wierzchołek 2390 m, po drodze Stadłowa Przełączka 2399 m, Turnia na Drągiem 2411 m i Wyżnia Przełączka koło Drąga 2371 m. Delta H: +31 m, -107 m

Droga 4/8. Drąg, wsch. filarem (WHP 1479, IV+, 1 h). W zejściu. FS.

Wierzchołek 2390, podstawa filara ok. 2150 m. Delta H: -240 m

T4. Dojście pod Kościółek (piargami).

Delta H: +100 m, -100 m

Droga 5/8. Kościółek, pd.-zach. ścianą (WHP 1611, III, 25 min). FS OS.

Podstawa (stromszej części) ściany ok. 2150 m, koniec drogi 2231 m. Delta H: +81 m

T5. Dojście pod Gerlach (powrót pod ścianę Kościółka, po czym piargami z ominięciem płata śniegu trawersem od prawej strony wzdłuż długiej szczeliny brzeżnej).

Koniec poprzedniej drogi 2231 m, podstawa ściany Kościółka ok. 2150 m, podstawa Komina Sawickiego ok. 2220 m: Delta H: +90 m, -101 m

Droga 6/8. Gerlach, pd.-zach. ściana, Komin Sawickiego (WHP 1678, V, 1h). FS. Wejście w ścianę 13.20.

Wejście w ścianę ok. 2220 m, wierzchołek 2654 m. Delta H: +434 m

T6. Granią na Zadni Gerlach (WHP 1660 + WHP 1627, I, 30 min),

Wierzchołek 2617 m, po drodze Przełęcz Tetmajera 2563 m. Delta H: +54 m, -91 m

Droga 7/8. Zadni Gerlach, pd.-zach. ścianą, prawym żlebem (WHP 1629  m, 1 h, III). FS OS. W zejściu. Początek zejścia 14.50. Na piargach o 15.50.

Wierzchołek 2617 m, podstawa żlebu ok. 2340 m. Delta H: -277 m

T7. Przejście pod Mały Gerlach (po piargach).

Zejście z 2340 m pod zachodnią ścianą Gerlachu do ok. 2072 m. Delta H: +10 m, -278 m

Droga 8/8. Mały Gerlach, pd.-zach. ścianą, prawym kominem (WHP 1699, 1 h 35 min, III, m. V). FS OS. Start o 16.30. Wierzchołek o 18.14.

Podstawa drogi kominem (żleb wspólny) 2072 m, wierzchołek 2600 m (25 m na północ od ścisłego zwornika). Delta H: +528 m.

(*)T – oznaczono odcinki łączące kolejne etapy łańcuchówki

Łącznie:

Delta H ścianami: +1672 m, -782 m
Delta H graniami: +127 m, -248 m
Delta H łączniki: +220 m, -559 m

RAZEM

Delta H wspinaczkowo (ściany i skaliste granie): +1799 m, -1030 m
Delta H z podejściami między drogami: +2019 m, -1589 m
Delta H całościowa: +2139 m, -2139 m

Łańcuchówka „Rok 1934”, pierwsze przejście Grzegorz Folta 31.07.2020, V free solo (bez sprzętu), 13 h 4 min, 2829 m wspinania

Grzegorz Folta




  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek

    merytorycznie o wyczynie [3]
    Przez ostatnie kilkanaście lat nie przeczytałem nic bardziej merytorycznego i…

    4-11-2020
    adamniemalysz