21 lutego 2020 10:43

Prowincjonalny wdzięk i światowy setting, czyli Flash Revolution 2020 – relacja

Czym wyróżniają się zawody wschodniego, wspinaczkowego przylądka Polski – Flash Revolution 2020? Uczestnicząc w różnych zawodach, przemierzając ten mikrowszechświat wspinaczkowych ładowni, łatwo zauważyć chęć wyróżnienia się, zaakcentowania niepowtarzalnego klimatu i charakteru. Oczywiście prawdziwi pasjonaci najpiękniejszą różnorodność w tym wertykalnym świecie odnajdują w ruchach wspinaczkowych, umiejętności potasowania elementów boulderowej układanki tak, by dawały satysfakcję i dobrą zabawę łojantom o różnych upodobaniach, parametrze i poziomie wtajemniczenia. I od tego zaczniemy, bo 8 lutego w Białymstoku ten aspekt grał główne skrzypce.

(fot. Ewa Zaręba)

Po pierwsze, nie było trudniejszych boulderów niż 7B+. Co takiego sprawiło, że z powodzeniem udało się „porozginać” również mocnych zawodników? Zdecydowanie trikowy charakter baldów, patenciarski styl i nieewidentne ruchy. Pikanterii dodawała formuła zawodów, w której flash był nagradzany dodatkowym punktem. Skutkowało to większą zabawą w sferze mentalnej i taktycznej. Wkur… przy „spalonych flash’ach” nakręcało sportowe emocje, a wzajemne podpowiadanie sobie patentów budowało niezwykle towarzyski charakter zawodów.

(fot. Ewa Zaręba)

Chwytowi jakby wyciągnięci z innych bajek. Diametralnie inny wzrost i waga, inne upodobania koordynacyjno-ruchowe sprawiły, że nie zabrakło wspomnianej różnorodności w postaci: mantl, balansowania na połogu, skradania się w pionie, biegania po paczkach, wykwintnego haczenia wszystkiego co się da, skoków w górę, przez rzeczkę i w bok, jak również wyporów w zacięciach, czy kompresji i ściskania w przewieszeniach. Ponadto zagadkowości dodał debiut na polskich zawodach chwytów amerykańskiej marki WorkingClass.

Klimatowi na pomoc przyszła aura pogodowa, która potęgowała kresową, gościnną atmosferę. Lutowe słońce towarzyszyło zawodnikom od 8 rano, wpadając przez duże okna, a gdy cienie osiągnęły swoją maksymalną rozpiętość, rozpoczęła się runda półfinałowa. Bardzo ambitny harmonogram, napięty jak plandeka na Żuku, został zrealizowany co do kwadransa akademickiego.

(fot. Ewa Zaręba)

(fot. Ewa Zaręba)

12 Pań i 11 Panów (na 12 pozycji 3 ex aequo) wystąpiło w najciaśniejszym gardle zawodów – półfinale. Zaserwowane zostały trudne przystawki, dające jasny obraz umiejętności najsilniejszych, tak by routesetterzy skroili finał na miarę. Ten zabieg nie do końca przyniósł zamierzony efekt, bo oto zawodnik ledwie wyślizgujący się ze szponów półfinałów (Michał Kwiatkowski), wchodzący do finałów z 6. pozycji, zdominował finał. Filip Chrapowicki – lokalny mistrz – nie zawiódł publiczności i po spektakularnej demonstracji silnej woli na finałowej trójce i czwórce zakończył zawody na 2. miejscu, tuż przed samurajem z Radomia – Maksymilianem Wrzaskiem.

Wszystkie Panie zaprezentowały się pięknie i dzielnie walczyły, ale na finałowej czwórce karty rozdawały dwie Damy – Julia Kaczmarczyk (12-letnia podlaska mistrzyni) oraz niezwykle zwinna torunianka – Zuzanna Grabowicz. Julia ustąpiła pierwszeństwa Zuzannie, a depcząca im po piętach Wiktoria Dębkowska (tydzień wcześniej druga na Crux Open Rekrut) stanęła na najniższym stopniu podium.

(fot. Ewa Zaręba)

Finały były spektaklem gry światła i cienia, a nastrój budowała zarówno żółto-niebieska poświata i krągłości jupiterów, jak również, a może przede wszystkim, wygłodniała wspinaczkowych emocji białostocka publiczność. Zachęcana zdartym głosem konferansjera, nigdy nie szczędziła dopingu, szczególnie gościom. Opisywanie takich momentów to trudna sztuka, więc koneserów wspinaczkowych majstersztyków i kolekcjonerów osobliwych wspomnień zapraszamy za rok do Białegostoku.

PS Polecamy klimatyczną galerię zdjęć Ewy Zaręby.

Mateusz Zaręba
Centrum Wspinaczkowe Flash




  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek
    Brak komentarzy na forum