29 października 2019 09:21

SAKWA w natarciu: Karolina Ośka o przejściu „Golden Gate” 5.13b

Karolina Ośka (SAKWA, KS Korona, Grupa Młodzieżowa PZA) i Michał Czech (SAKWA, KS Korona, Grupa Młodzieżowa PZA, Scarpa, Grivel) pokonali Golden Gate 5.13b, jest to najtrudniejsza droga klasyczna przebyta przez polski zespół na słynnym El Capitanie (Yosemite). Zapraszamy na relację Karoliny z tego świetnego przejścia.

Fot. Przebieg „Golden Gate” (pomarańczowa linia) i „El Corazón” (linia czerwona z prawej) (fot. supertopo)

***

Golden Gate było naszym tegorocznym celem nr 1 w Yosemite. Zabraliśmy się za kolejną najprostszą po Freeriderze drogę klasyczną na El Capie.

Golden Gate odbija od Freeridera po 21. wyciągu nad El Cap Spire. Tę pierwszą część, znaną nam już wcześniej, przeszliśmy dość sprawnie. Najbardziej dokuczało nam słońce i ciężkie wory – wspinanie było czystą przyjemnością i w porównaniu z Freeriderem dwa lata temu odczulimy je jako dużo mniej wymagające.

Na tej części drogi zamieniliśmy się na prowadzeniu względem przejścia Freeridera, tak że każdy z nas poprowadził nowe dla siebie wyciągi, na których wcześniej szedł na drugiego lub podchodził na małpach.

Holowanie worów - główny element dnia z życia w ścianie

Holowanie worów – główny element dnia z życia w ścianie

Początkowo mieliśmy plan wbić się od razu bez wcześniejszego rozpoznania. Potem jednak naczytaliśmy się blogów różnych mocnych ludzi, którzy patentowali jednak wielokrotnie trudne wyciągi i nasłuchaliśmy się opowieści o Downclimbie. W końcu doszliśmy do wniosku, że podobnie jak zrobiliśmy na Freeriderze, zjedziemy z góry i rozpoznamy wyciągi 21-28 – czyli generalnie Downclimb i The Move.

Zjechaliśmy Freeriderem do miejsca, gdzie rozdziela się on z Golden Gate, wstawiliśmy się w Downclimb… i spędziliśmy na nim resztę dnia. Dopiero po kilku wstawkach udało się nam wymyślić działającą sekwencję, na której i tak mieliśmy dość kiepską powtarzalność. Chwyty i stopnie są tam tak małe, a ruchy tak czujne, że mieliśmy spore wątpliwości, czy uda się nam je posklejać.

Zjechaliśmy, wyholowaliśmy wory nad Hollow Flake’a.

20 października, jeszcze z czołówkami, zaczęliśmy się wspinać. Przez całe 7 dni w ścianie było tak ciepło, że wspinanie między godziną 10 a 17 było męczarnią, a wstawianie się w tym czasie w trudniejsze wyciągi zupełnie nie miało sensu.

Karolina na wyciągu „Hollow Flake” (fot. M. Czech)

Słońce dyktowało rytm dnia i wymusiło zupełnie inny niż na Freeriderze rytm wspinania. Codziennie wstawaliśmy bardzo wcześnie, tak by gdy tylko zacznie szarzeć, być już gotowym do wspinania. Gdy słońce wchodziło na ścianę momentalnie upał stawał się nie do zniesienia, a skała zaczynała parzyć. Zajmowaliśmy się wtedy wspinaniem po prostszych wyciągach (jeśli udawało nam się w porannym oknie warunowym zrobić trudny wyciąg) albo obijaniem się, opalaniem, spaniem, jedzeniem i czekaniem na wieczorny warun (który jednak trwał bardzo krótko i był gorszy od porannego). Nie spodziewaliśmy się, że będziemy mieć tyle czasu wolnego w ścianie.

Pierwszego dnia doszliśmy nad Hollow Flake’a, drugiego do Alcove, gdzie spędziliśmy dwa dni próbując przejść ‘Downclimb’. Pierwszego dnia prób zupełnie nie rokował – nie mogliśmy porobić pojedynczych ruchów. Czuliśmy zmęczenie przewspinaniem połowy El Capa. Próby wieczorne były jeszcze gorsze. Czwartego dnia z rana, po całym dniu leżenia, rozciągania się i obijania poczuliśmy się dużo lepiej. ‘Downclimb’ padł i byliśmy ‘back in the game’.

Podniebny biwak pod Golden Desert. Ekspozycja taka że szok!

Podniebny biwak pod Golden Desert. Ekspozycja taka że szok!

Od tego momentu utrzymywał się schemat – trudny wyciąg na dzień z rana. 5-tego dnia padł The Move, który odczuliśmy jako nietrudny w swojej wycenie. Trzeba jednak zaznaczyć, że jest to bardzo parametryczne miejsce. Sekwencja dla niższej osoby byłaby bardzo trudna.

Szósty dzień to Golden Desert – piękny wytrzymałościowy długi wyciąg. Siódmy to A5 Traverse – panelowe wspinanie po oblakach ze słabymi stopniami. Przy kumulującym się zmęczeniu po 6 dniach w ścianie, nie było tam łatwo. Tego samego dnia pokonaliśmy ostatnie (chwilami trochę straszne) wyciągi do szczytu i w zachodzącym słońcu skończyliśmy drogę.

Znów mieliśmy mnóstwo farta, trudne wyciągi padały dokładnie wtedy, kiedy powinny i zawsze na dużej walce. Próbowaliśmy ich na zmianę, a gdy jedne z nas przeszło, szliśmy dalej. Ja (Karolina) poprowadziłam Downclimb, Michał: The Move, Golden Desert i A5 Traverse.

Radość na "Golden Gate" - Karolina Ośka i Michał Czech (fot. arch. K. Ośka i M. Czech)

Radość na „Golden Gate” – Karolina Ośka i Michał Czech (fot. arch. K. Ośka i M. Czech)

To była wspaniała przygoda. Na Golden Gate byliśmy zupełnie sami. Po tej drodze, w ciągu sezonu, wspinało się tyle zespołów łącznie, ile wbija się w Freeridera jednego dnia.

Miało to też swoje ujemne strony – miejscami w rysach rosły całkiem ładne kwiatki, które niestety trzeba było wyrywać, żeby znaleźć chwyty. Generalnie jednak czuliśmy, że jedyne z czym musimy walczyć to z własną słabością, a nie z innymi zespołami i presją czasu.

Karolina Ośka

PS Do ważnych zasad big wallu dodaliśmy jeszcze jedną własną: 100 g masła orzechowego na osobę na dzień i sądzimy że to był klucz do sukcesu ;).

PPS Bardzo dziękujemy za wsparcie Polskiemu Związkowi Alpinizmu.

Dziękujemy bardzo za wsparcie sprzętowe:

  • Karolina: 8a.pl, Climbing Technology, AURA by Yeti
  • Michał: Grivel, Scarpa

Oraz za pomoc w treningach:

  • Karolina: MotionLab – Maćkowi Oczko i Magdzie Terleckiej
  • Michał: Adamowi ‘Gadule’ Karpierzowi



  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek
    Brak komentarzy na forum