24 maja 2019 10:36

Magda Gorzkowska: „wejście na Makalu było rzuceniem się na głęboką wodę”

15 maja 2019 roku na Magda Gorzkowska stanęła na Makalu (8485 m). Było to pierwsze polskie kobiece wejście bez użycia tlenu z butli. Magda była też dopiero drugą Polką w historii, która stanęła szczycie Makalu. W trakcie ataku towarzyszył jej Szerpa, wspomagający się tlenem z butli. Rozmawiamy z tą ambitną, mającą za sobą karierę sprinterską, 27-latką.

Pod Makalu (fot. arch. Magda Gorzkowska)

Pod Makalu (fot. arch. Magda Gorzkowska)

Opowiedz, jak wyglądało wejście szczytowe. W pierwszym wpisie, opublikowanym po zdobyciu szczytu, pisałaś: “czy mój organizm to wytrzyma?”. Chyba po raz pierwszy byłaś na takiej wysokości bez tlenu z butli.

Wstępnie planowaliśmy atak szczytowy na 14 maja. Dzień wcześniej wspinaliśmy się z obozu 2 do 3. Pogoda nie sprzyjała, padał śnieg i wiał silny wiatr. Starałam się iść spokojnie i oszczędzać siły. Droga zajęła mi 7,5 h, doszłam do trójki o 17:00. Moi towarzysze, niestety, szli dużo dłużej i dotarli po 20. Wiedziałam, że w takim układzie musimy przesunąć atak szczytowy na kolejny dzień.

14 maja czułam się kompletnie wyczerpana dniem poprzednim. Z trudem cokolwiek jadłam i piłam. O 19:20 ruszyliśmy w górę, mieliśmy do pokonania 1100 metrów przewyższenia, ponieważ zdecydowaliśmy się nie zakładać C4, tylko atakować prosto z C3. Pogoda bardzo sprzyjała, w ogóle nie wiało.

Wyruszamy na szczyt... (fot. arch. Magda Gorzkowska)

Wyruszamy na szczyt… (fot. arch. Magda Gorzkowska)

Początkowo wszyscy ruszyli z kopyta do przodu…, bo mieli dodatkowy tlen. Zostałam z tyłu sama, bardzo zirytowana faktem, że nawet mój Szerpa nie rozumie, że ja będę się poruszać dużo wolniej. Robiłam jednak swoje, szłam, starając się robić to ekonomicznie. Często robiłam przerwy na kilka wdechów.

Na początku, przez kilka godzin, teren był dość stromy, w ogóle niezaporęczowany i często mocno oblodzony. Chciałam, żeby noc jak najszybciej minęła. Miałam nadzieję na nadejście słońca ok. 5:30. Niestety, góra jest tak ulokowana, że pierwsze promienie dotarły dopiero kilka godzin później. Wtedy Szerpa powiedział mi, że do szczytu zostały 3-4 godziny.

Ok. 9 nie mieliśmy już długo kontaktu z resztą naszego zespołu, zaczęłam się bardzo martwić, ponieważ powinniśmy już mijać ich schodzących ze szczytu. Wtedy pomyślałam: co mogło się stać, może potrzebują pomocy, może powinnam się wycofać. Próbowaliśmy nawiązać z nimi kontakt i tak straciłam ok. 1h, nie posuwając się do przodu. Ostatecznie ruszyliśmy, nadal nie mając z nimi połączenia.

Na pytanie, ile godzin jeszcze do szczytu, Szerpa odpowiedział, że 6! Cooo? Jak to 6?! Wykrzyczałam do niego. Po 5 mówił, że 3-4! Wtedy byłam w szoku i nie wierzyłam już za bardzo w jego słowa, ale myślałam – okej, 6 to 6, idziemy!

W stronę szczytu, już niedaleko... (fot. arch. Magda Gorzkowska)

W stronę szczytu, już niedaleko… (fot. arch. Magda Gorzkowska)

Zaczęliśmy się wspinać po kuluarze francuskim, w końcu też spotkaliśmy schodzących ludzi. Spytałam kilku z nich, jak daleko jeszcze do szczytu, każdy mówił co innego. W końcu zaczął schodzić nasz kierownik. Na początku z entuzjazmem życzył mi powodzenia. Po chwili dodał, że nie dam rady wejść, że jest za późno i pogoda się zmieni. Nie podobało mu się, że idę bez tlenu. Wiedziałam jednak, że wcale nie jest za późno i pogoda jest stabilna. Akurat w grupie byłam odpowiedzialna za prognozy pogody, więc miałam stały dostęp do aktualności. Parliśmy więc z Szerpą dalej do przodu.

Po tych wielu godzinach w końcu dotarło do niego, że rzeczywiście ja tlenu z butli nie użyję i będę swoim mozolnym tempem iść do góry. Nagle o 11 w Szerpę wstąpiła jakaś energia! Jego poziom motywacji wzrósł do zenitu i wtedy zaczął mnie naprawdę poważnie traktować. Powiedział stanowczo: – Mamy 2 godziny, żeby stanąć na szczycie i ani minuty dłużej! Potem będzie za późno! Po tych słowach zaczął mnie maksymalnie poganiać. Myślałam, że wyzionę ducha! Łatwo jest komuś, mającemu tlen z butli, poganiać kogoś, kto idzie bez wspomagania i ledwo łapie oddech.

Tak, jestem mu bardzo wdzięczna za bycie moim batem. Szerpa nie dawał mi chwili odpoczynku, po prostu pędziliśmy na szczyt. Czas był dobry. Dotarliśmy do False Summit, naprawdę nie dziwię się wspinaczom, którzy pomylili wierzchołki. Z False Summit była jeszcze godzina drogi.

Pamiętam tylko tyle, że całą moją energię skupiłam na oddychaniu, nie interesowały mnie widoki czy cokolwiek innego. Wtedy robiłam postoje co kilka metrów, co chwilę siadałam. Szerpa już czekał na szczycie, w końcu na chwilę przestał mnie popędzać.

Magda na szczycie Makalu, 15 maja 2019 (fot. arch. Magda Gorzkowska)

Magda na szczycie Makalu, 15 maja 2019 (fot. arch. Magda Gorzkowska)

Na szczycie była chwila ulgi. Chciałam zrobić, co mam zrobić, i uciekać w dół. Wiedziałam i czułam, że jestem w takim miejscu, że moje dłuższe przebywanie tam bez tlenu doprowadzi do problemów… Mimo iż byłam bardzo silna i znosiłam tą wysokość, to mój czas tam był ograniczony. Zegar tykał… Wiedziałam, że nie mogę przesadzić i mój limit szczęścia może się skończyć w każdej chwili.

Jak wyglądało zejście?

Po kilku zdjęciach i filmach zaczęliśmy schodzić. I tu okazało się, że schodzić mogę niewiele szybciej niż iść w górę. Nadal jestem na 8400 m i nadal nie mam tlenu, a jestem już 18 godzin na nogach. Walczyłam jednak i, co chwila siadając, powoli schodziłam. Byłam rozczarowana, jak wolno to szło.

Wtedy bardzo mocno zaczęłam odczuwać pragnienie. Nie piłam od wielu godzin. Zaczęłam też odczuwać ogromny ból w szyi, powodem było ciągłe napięcie mięśni, spowodowane patrzeniem pod nogi od wielu godzin. Ten sam problem miałam już rok temu, schodząc z Everestu, gdzie dodatkowo butla z tlenem mnie obciążała. Ból dawał się we znaki z każdym krokiem.

Zejście okazało się trudniejsze niż się spodziewałam... (fot. arch. Magda Gorzkowska)

Zejście okazało się trudniejsze niż się spodziewałam… (fot. arch. Magda Gorzkowska)

Na kuluarze byłam już bardzo wyczerpana i robiłam coraz dłuższe przerwy. Myślałam, że Szerpa mnie już zostawił, bo długo go nie widziałam. Ten jednak czekał na mnie poniżej. To był moment, w którym wszystko mogło się  źle skończyć, teren był bardzo trudny, ja ledwo szłam. Właśnie w tym miejscu kolejnego dnia zaginął indyjski wspinacz Dipankar. Na szczęście mój Szerpa był lojalny i pomógł mi, kiedy było trzeba.

Po zjazdach z kuluaru było jeszcze gorzej. Teren był już prosty, ale obóz 3. i 4. były jeszcze wiele godzin od nas… Wtedy moje zejście było już kompletnie nieefektywne. Załamywało mnie, że tak wolno się poruszam, odległość w ogóle się nie zmniejszała. Przez chwilę ześlizgiwałam na plecach, robiłam cokolwiek, żeby jakoś schodzić, próbowałam odciążyć szyję. To były trudne chwile. Szerpa był wyczerpany, zaczął nawet płakać.

W końcu wzięłam się w garść. Cały czas przyświecała mi myśl, że mimo wszystko muszę iść w dół, nie ma opcji na siedzenie tutaj, bo może się to źle skończyć. Nawet gdybym miała się czołgać, nie mogę przestać iść. Nie chcę skończyć jak inni, którzy zrobili sobie za długą przerwę i zostali na zawsze w miejscu odpoczynku. Tak więc krok po kroku, zupełnie schodziliśmy.

Już na początku zejścia musiałam często odpoczywać... (fot. arch. Magda Gorzkowska)

Już na początku zejścia musiałam często odpoczywać… (fot. arch. Magda Gorzkowska)

Zastała nas noc, zobaczyliśmy dużą grupę wspinaczy pod nami, szli na szczyt. Bardzo dużo czasu zabrało nam zejście oblodzonym terenem, trzeba było uważać na każdym kroku, kilka razy poślizgnęłam się mimo raków. Minęła 23…, 28 godzina odkąd wyruszyliśmy na atak szczytowy…

Zaczęliśmy szukać pustych namiotów w obozie 4. Był tylko 1, a w nim dwóch wspinaczy i jeden Szerpa, przyjęli nas. Dzieliliśmy 2 maty i 1 śpiwór w piątkę.  Rano dotarł do nas inny Szerpa z naszej ekipy – przyszedł pomóc nam schodzić. Razem doszliśmy do C3, następnie powoli do C2 i w końcu do bazy. Dla nas atak zakończył się sukcesem i mogliśmy zacząć świętowanie.

Wejście na Makalu bez dodatkowego tlenu było rzuceniem się na głęboką wodę. W końcu nie mam takich doświadczeń z innymi ośmiotysięcznikami. Rok temu spędziłam 2 noce na 8000 m bez tlenu i schodziłam z Everestu z C4 także bez tlenu. Znam bardzo dobrze możliwości swojego organizmu i wiedziałam, że wytrzymam, ale zdawałam sobie też sprawę, że będę ocierać się o śmierć i będzie bardzo ciężko. Nic mnie nie zaskoczyło. To uczucie porównywalne do upojenia alkoholowego. Cały atak pamiętam jak przez mgłę, mam małe dziury w pamięci. Organizm mnie jednak nie zawiódł i to jest najważniejsze.

Przeleciałaś do bazy pod Mount Everestem. Twoim drugim celem było Lhotse. Ten szczyt zamierzałaś również zdobyć bez użycia tlenu z butli. Jak wygląda sytuacja i jaki  jest Twój plan na najbliższe dni.

W planie miałam zdobycie Lhotse po Makalu. Zmieniłam jednak plany, ponieważ mam odmrożenia II stopnia po Makalu i rozsądniej jest nie iść w górę i nie ryzykować pogorszeniem ich stanu. Lhotse musi poczekać.

Podczas jednego z wyjść aklimatyzacyjnych na Makalu (fot. arch. Magda Gorzkowska)

Podczas jednego z wyjść aklimatyzacyjnych na Makalu (fot. arch. Magda Gorzkowska)

W góry trafiłaś po długiej karierze sportowej. Opowiedz, jak to się stało, że sprinterka postanowiła wspinać się na ośmiotysięczniki.

Bieganie z czasem przestało sprawiać mi radość. Ogromna praca na treningach nie przynosiła wymarzonych efektów. 4 lata życia poświęciłam, by zakwalifikować się na Igrzyska Olimpijskie do Rio. Niestety, nie pojechałam. Przyszedł taki moment, w którym moja szufladka z marzeniami w głowie była pusta i nie chciałam znów wrzucać tam czasów na 400 m czy kolejnych Igrzysk. Wizja dalszego biegania to 5., 6. miejsce w Polsce i medale zdobywane w sztafecie. Chciałam czegoś więcej.

Poszłam z bratem na Mont Blanc i po powrocie wiedziałam, że góry to jest TO! Zaczęłam marzyć o ośmiotysięcznikach. Pożegnałam się z bieganiem i rozpoczęłam organizację kolejnych wypraw. Chciałam sprawdzić siebie wyżej. Pojechałam na Aconcaguę, samotny atak szczytowy był ogromną lekcją i testem. Wiedziałam, że poradzę sobie w trudnych warunkach.

W międzyczasie było kilka innych wypraw i w planie najwyższa góra świata w 2018 roku. Everest był bardzo wyczerpujący i pełen przygód. Towarzyszył mi Szerpa bez doświadczenia, nie znał drogi, na zejściu zgubiliśmy się, tlen się skończył. Wiele godzin schodziliśmy, nie wiedząc, gdzie jesteśmy. Był awaryjny nocleg w C4 pod Lhotse, kolejnego dnia wypadek, spadająca skała uderzyła mnie w nogę. Godziny czekania na pomoc, siedząc w ciemnościach pod ścianą Lhotse. W końcu akcja ratunkowa i zaciągnięcie mnie do C2. Wszystko dobrze się skończyło. Wtedy, zamiast mieć dość gór, chciałam więcej.

Po kilku miesiącach zaczęłam planować kolejną wyprawę, pomyślałam, że tym razem zrobię dwa ośmiotysięczniki za jednym zamachem. Wiele miesięcy się przygotowywałam i planowałam. Myślę, że z dodatkowym tlenem nie miałabym z nimi problemu, bo uchroniłby mnie przed odmrożeniami. Wybrałam jednak trudniejszą drogę i muszę ponieść jej konsekwencje. Lhotse musi poczekać.

Dziękujemy za rozmowę. Życzymy kolejnych szczytów i bezpiecznych powrotów.




  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek
    Brak komentarzy na forum