20 kwietnia 2019 11:27

Dobra ekipa i ciężki trening to klucz do sukcesu. Rozmawiamy z Kamilem Ferencem

Niedawno przy Papichulo 9a+ pojawiło się trzecie polskie nazwisko. Katalońską linię poprowadził Kamil Ferenc (Scarpa, MotionLab, KS Korona). To jego najtrudniejsza droga pokonana na Weście, w Polsce ma zrobiony mamutowy ekstrem Stal Mielec VI.8+. To również nagroda za solidny, regularny trening, bo koroniarska ekipa na swoje sukcesy pracuje naprawdę ciężko.

Na „Papichulo” 9a+, Oliana, 2018 (fot. Lena Drapella Photography)

***

Dorota Dubicka: W imieniu całej redakcji gratuluję pięknego przejścia. Aż miło popatrzeć, jak się wzajemnie motywujecie. Bo pojechałeś do Oliany z kumplami z Korony, Piotrkiem Schabem i Adamem Karpierzem. Taka ekipa to klucz do sukcesu? ;)

Kamil Ferenc: Dzięki :). Dobra ekipa to zdecydowanie klucz do sukcesu, nie mówię tutaj tylko o samym wyjeździe, ale przede wszystkim okresie treningowym na Koronie, podczas którego chłopaki byli moimi głównymi sparingpartnerami. Wspólne treningi to coś, co napędzało mnie przez całą zimę. Na dodatek każdy z nas ma swój styl wspinania, co dodatkowo podnosiło jakość treningów. Cała ekipa Korony to zmotywowana paczka i wydaje mi się, że to jest duża siła naszego klubu. W tym miejscu chciałbym zaznaczyć również bardzo duży wkład w plan treningowy Magdy Terleckiej oraz Maćka Oczko –  team MotionLab, który przez cały proces trzymał rękę na pulsie i w razie wątpliwości służył cenną radą.

Jakiś specjalny wieczór na okoliczność poprowadzenia najtrudniejszej westowej drogi? Było opijanie sukcesu? Choć Piotrek chyba wina nie pije ;).

Świętowania jeszcze nie było, wyjazd trwa nadal, a my walczymy dalej. W dniu przejścia skończyliśmy wspinanie o zmroku i nawet nie było już gdzie kupić wina :). Ale na pewno nadrobimy zaległości całą ekipą (wczoraj przyleciała Ida Kupś, Kasia Cieślak i Marcin), wypad na najlepszą pizzę w Lleida O’ Sole Mio już zaplanowany na sobotę.

Papichulo padło w zasadzie już na samym początku wyjazdu. Zaskoczenie, czy spodziewałeś się tak szybkiego przejścia?

Jadąc do Hiszpanii, nie byłem pewny siebie, ale miałem nadzieję, że ciężkie treningi przyniosą efekt. Na Koronie wspinaczkowo czułem się dobrze, natomiast na przyrządach treningowych rewelacji nie było. Co gorsza, nawet nie miałem żadnego punktu odniesienia, bo wydaje mi się, że z chłopakami osiągaliśmy równy progres.

Ale już po przyjeździe na miejsce czułem, że jestem w stanie zrobić Papichulo, a z każdą kolejną próbą wspinałem się z większym flow. Nie wiedziałem tylko, jak długo będę musiał budować wytrzymałość oraz jak poradzę sobie z tym wyzwaniem psychicznie, bo to jest również bardzo trudny aspekt pracy nad projektem.

Na „Mon Dieu” 8a+ OS, Oliana, 2016 (fot. Kasia Berbeka)

Jak wyglądała Twoja droga do Papichulo. Kiedy po raz pierwszy się do niej wstawiłeś? Jak bardzo wymagającym była dla Ciebie projektem?

W Papichulo wstawiłem się pierwszy raz w 2016 roku, ale wtedy była to bardziej wstawka na zasadzie marzeń i celów, do których warto dążyć, niż prawdziwe próbowanie drogi. Na serio przyjechałem na Papi roku temu i wtedy był to już mój główny cel wyjazdu. Czułem się dobrze przygotowany do pracy nad projektem i wydaje mi się, że była wtedy szansa na sukces. Niestety, ubiegłoroczna wiosna w Katalonii była kapryśna i nie miałem możliwości na poważne wstawki. W tym roku dużo poświęciłem na treningi i zdecydowanie warto było, bo droga padła już 4 dnia wspinaczkowego, gdzie pierwsze dwa dni były dochodzeniem do siebie po 26 godzinnej podróży :).

Wspomniałeś o kapryśnej wiośnie… Mateusz Haładaj po swoim przejściu też pisał, że droga jest wyjątkowo podatna na warunki. Do tego, i tu cytat: „górna, szara część skały przypomina charakterem wspinanie w piaskowcu, płaskie chwyty, na których kluczowej jest dobre tarcie i precyzyjne wspinanie. Co dla Ciebie było kluczowym elementem?

Bez dwóch zdań, górna partia drogi jest niesamowita, wspinanie po niej to czysta przyjemność i to jest najważniejsze. Kiedy pierwszy raz utrzymałem kluczowy, dynamiczny ruch, nie dałem się już zrzucić :).  Najbardziej cieszę się z tego, że podczas finalnej próby do samego końca wspinałem się dobrze i byłem skupiony na każdym kolejnym ruchu, a samo wspinanie sprawiało mi wielką frajdę.

Patrząc na całą drogę, kluczowe było wykonywanie poszczególnych przechwytów z kontrolą tak, aby do resta – poprzedzającego bańkę – mieć jeszcze pokłady mocy :). Warunki zawsze są ważne, jeśli wspinamy się na swoim maksie, ale czy to była kluczowa kwestia? Nie wydaje mi się. Ważniejsze chyba okazały się godziny spędzone na treningach :).

Papichulo to jedna z najpopularniejszych dróg w tym stopniu. Widać to tam, na miejscu? Ktoś jeszcze patentował drogę podczas Waszego pobytu?

W tym roku Oliana cieszy się mniejszą popularnością wśród wspinaczy, próbujących takich trudności, więc miałem niemalże wolną rękę. Nie licząc Seba, który w tym samym czasie próbował drogi Mamichula, startującej tak samo (wczoraj Sébastien Bouin dołożył do kolekcji także Papichulo – red.).

Każdy z Was przyjechał do Katalonii z konkretnym planem. Ty Papichulo masz już w kieszeni. A że apetyt rośnie w miarę jedzenia… to pewnie na celowniku pojawiła się już kolejna długa linia w rejonie?

Przede wszystkim na razie chcę się cieszyć z sukcesu, a nie skupiać od razu na wyznaczaniu nowego celu. Oczywiście nie mam zamiaru spocząć na laurach, będę chciał powspinać się po innych drogach, chociaż w okolicy nie zostało mi ich bardzo dużo. Pachamama lub Joe Mama przyciągają mój wzrok, ale czy rozpocznę pracę nad nimi, tego jeszcze nie postanowiłem.

Camarasa, 2018 (fot. arch. K. Ferenc)

A wybiegając w przyszłość, masz już ułożony plan na najbliższe miesiące? Może jakieś polskie projekty?

Póki co dalszych planów nie mam, na pewno chciałbym korzystać ze zbudowanej formy i wspinać się jak najwięcej w skałach. Czy polskich… Raczej niekoniecznie, ale kto wie :).

Na koniec chciałbym podziękować Kasi (Berbece – red.) za to, że wierzy we mnie chyba bardziej niż ja sam i wspierała cały proces :).




  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek
    Brak komentarzy na forum