25 stycznia 2019 19:27

Rozmowa z Dominikiem Szczepańskim, autorem książki „Czapkins. Historia Tomka Mackiewicza”

23 stycznia br. w Centrum Premier w Warszawie odbyła się premiera książki Dominika Szczepańskiego „Czapkins. Historia Tomka Mackiewicza”. Zapraszamy na rozmowę z autorem, który przeprowadziła dla nas Eliza Kujan.

Od lewej: prowadzący spotkanie Michał Nogaś i Dominik Szczepański (Fot. Maciek Jaźwiecki / Agencja Gazeta)

Początkowo zarówno w redakcji sportowej sport.pl czy też później w „Gazecie Wyborczej” był problem z pisaniem o górach i o wyprawach w ogóle, bo jeszcze parę lat temu były to tematy, które niekoniecznie interesowały czytelników. Szefowie raczej chcieli, żeby pisać o piłkarzach, kolarzach, wspinacze i himalaizm to był dla nich niemal kompletnie nieznany świat. Co poniektórzy twierdzili nawet, że będę pisał o samobójcach. Nie zgadzałem się z tym(…)

***

Eliza Kujan: Jesteś autorem bądź współautorem czterech książek o „ludziach żywiołu”. Pomimo że „bohaterem” twojej pierwszej książki był ocean, to porzuciłeś wodę na rzecz gór. Co sprawiło, że to właśnie one cię zafascynowały?

Dominik Szczepański: Jak to było z tymi górami… Wyszło trochę przypadkiem. Pracowałem w sport.pl jako dziennikarz newsowy i chyba pod koniec 2012 roku pojechałem z Markiem, kolegą ze studiów, na kurs turystyki wysokogórskiej (korzystając z okazji chciałbym pozdrowić mojego instruktora, Bogusia Kowalskiego). Mniej więcej w tym samym czasie w Agorze otwarto serwis off.sport.pl, zajmujący się tematyką wypraw i sportów ekstremalnych, który nie miał prowadzącego. Ktoś rzucił, żebym to był ja. Powiedziałem: „czemu nie?”. Często tak mam, że gdy ktoś mi coś proponuje, to odpowiadam „dobra, zajmę się tym”, nie zastanawiając się, co się później wydarzy. I tak zacząłem pisać w tym serwisie.

Pisałem zresztą o różnych wydarzeniach sportowych – nie tylko o wspinaczce czy wyprawach wysokogórskich, lecz także o wyprawach kajakarskich czy polarnych. A góry trochę same na mnie „spadły”, bo w 2013 roku była wyprawa na Broad Peak. Gdy zaczynałem o niej pisać, praktycznie nie znałem się na górach. Przez kilka miesięcy zgłębiałem więc historię himalaizmu, choć egzamin z tej przyspieszonej lekcji niekoniecznie w kilku miejscach zdałem.

Skąd zatem trzy książki górskie po książce o Olku Dobie?… [„Na oceanie nie ma ciszy”]

Znowu trochę było tak, że pomysł napisania książki z Adamem Bieleckim zbiegł się w czasie z pomysłem, że warto byłoby pojechać pod Nangę w zimie. Wiedzieliśmy, że pod względem liczby wypraw, które miały wówczas atakować Nangę, będzie to rekordowa zima. Jadąc tam, niejako się zobowiązałem, że powstanie z tego jakaś książka. Więc zarówno książka z Adamem [„Spod zamarzniętych powiek”], jak i książka o Nandze były, można powiedzieć, w pakiecie jednej zimy. Z Adamem pod Nangą widzieliśmy się chyba drugi raz w życiu, a kiedy zaczęliśmy razem pracować, to akurat z Piotrkiem Tomzą kończyłem już książkę o Nandze [„Nanga Parbat. Śnieg, kłamstwa i góra do wyzwolenia”].

A dlaczego Tomek Mackiewicz?

Szczerze mówiąc, nie chciałem już właściwie pisać o górach… może nie to, że nie chciałem, ale potrzebowałem odpoczynku od tego tematu. I kiedy padł pomysł napisania książki o Czapkinsie, to początkowo odmówiłem. I oczywiście przez kolejne dni zastanawiałem się nad tym. Miałem swoje plany – z kumplami kupiliśmy busa terenowego i w styczniu zamierzaliśmy już podróżować po Ameryce Południowej ‒ zrobić sobie rok czy dwa lata przerwy. Mieliśmy też filetować dorsze w Norwegii, żeby na to zarobić. Ale w Tomku było coś, co zdecydowanie wykraczało poza góry. Kiedy np. opowiadał swojemu przyjacielowi Olafowi o tym, jak jedzie pod Nangę – Olaf jest teraz całkiem niezłym wspinaczem – to nie opowiadał o trudnościach, które spotkał na drodze Messner-Messner-Eisendle-Tomaseth, tylko o tym, co ta góra zmienia w jego głowie. Poza tym znałem Tomka od 2013 roku. Nie byliśmy jakimiś super kumplami, ale śledziłem jego historię i co roku o niej pisałem. Zauważyłem przy tym, że Tomek nie udzielał zbyt wielu wywiadów, a ja mimo to naprawdę zebrałem już sporo materiału na jego temat. Wydawało mi się, że teraz trzeba to tylko uzupełnić.

I bardzo się pomyliłem, bo jak się okazało, tak naprawdę o Tomku wiedziałem  niewiele. Odnosiłem wrażenie, że choć Czapkins miał setki kumpli, to tak naprawdę osób, które dobrze go znały, było zaledwie kilka. Wynikało to z tego, że Tomek zamykał się przed otoczeniem albo też jego relacje z ludźmi były krótkie, choć bardzo gwałtowne. Byłem ciekaw, jak można się z taką legendą zmierzyć i czy w ogóle można.

Od lewej: Michał Nogaś, Dominik Szczepański oraz wdowa po Tomku Mackiewiczu Anna Solska-Mackiewicz (fot. Maciek Jaźwiecki / Agencja Gazeta)

Czy to dlatego jako dziennikarz sportowy chciałeś pisać o „nieznanym wspinaczu” zamiast o „znanych piłkarzach”? Czy ten „nieznany wspinacz” to był Tomek?

Początkowo zarówno w redakcji sportowej sport.pl czy też później w „Gazecie Wyborczej” był problem z pisaniem o górach i o wyprawach w ogóle, bo jeszcze parę lat temu były to tematy, które niekoniecznie interesowały czytelników. Szefowie raczej chcieli, żeby pisać o piłkarzach, kolarzach, wspinacze i himalaizm to był dla nich niemal kompletnie nieznany świat. Co poniektórzy twierdzili nawet, że będę pisał o samobójcach. Nie zgadzałem się z tym i ostatecznie udało mi się przekonać osoby decyzyjne, żeby jednak postawić na góry. Na szczęście miałem wsparcie np. w Wojtku Fusku, który starał się wszystkim wytłumaczyć, dlaczego wspinaczka jest ciekawa. A teraz każda gazeta chce mieć kogoś, kto pisze o górach, każda gazeta szuka górskich tematów, zresztą nie tylko górskich, tylko w ogóle wyprawowych. Można powiedzieć, że góry przebijają się do popkultury.

Jak długo pracowałeś nad książką o Tomku Mackiewiczu?

Nim przystąpiłem do pracy, miałem już nagranych i spisanych kilkanaście rozmów z Tomkiem, znałem też dobrze historię Nangi – bo, jak już wspominałem, napisaliśmy z Piotrkiem książkę o tej górze – miałem też rozmowy z Daniele Nardim, Simone Moro, archiwalne rozmowy z Markiem Klonowskim, Alexem Txikonem, Alim Sadparą… Musiałem do tego dorobić jeszcze około 50 wywiadów, no i pojechać m.in. do Pakistanu. Brakujące materiały zacząłem zbierać chyba w marcu, a w maju zacząłem rozmawiać z Anią Solską-Mackiewicz. I wtedy wszystko ruszyło z kopyta, głównie dzięki Ani, która bardzo mi zaufała. Przekazała mi pamiętniki Tomka, korespondencję między nimi, mejlową i na Messengerze, pomogła skontaktować się z Elisabeth Revol. Po prostu otwierała przede mną drzwi, które albo mogłyby pozostać zamknięte, albo też bardzo trudno byłoby mi nimi wejść.

Co najbardziej ceniłeś w Tomku?

Chyba to, że gdy rozmawialiśmy, on cały czas kwestionował wszystko, co wiedziałem, zadawał mnóstwo pytań o to, co się dzieje, ale kwestionował również siebie, zastanawiał się, czy robi dobrze, czy źle. Nie byliśmy przyjaciółmi, jednak Tomek potrafił wejść dość szybko w taką relację… taką bliską zażyłość, że nie gadało się z nim o głupotach. Wciąż zastanawiał się nad sensem życia, tego, co robi, czy kogoś nie krzywdzi, a jeśli krzywdzi, to jak może to zmienić, czy może zmienić siebie, czy w ogóle musi to zrobić. Towarzyszyła mu więc głęboka refleksja, ale też ogromna potrzeba wolności i mam wrażenie, że to właśnie one nieustannie go napędzały i jedno nie funkcjonowałoby bez drugiego.

Z potrzeby wolności Tomek robił wiele rzeczy, które mogły się nie podobać jego bliskim, mogły ich ranić, mogły też nie podobać się innym wspinaczom czy też ludziom dookoła, bo Tomek często łamał zasady. Jednocześnie nie chciał, by ktoś mówił mu, jak ma żyć, albo co jest kulturowo dobre albo kulturowo złe.

Co było najtrudniejsze w pracy nad książką o tak nietuzinkowej postaci? Jak w ogóle rozmawiać z ludźmi o trudnych sprawach, tym bardziej, kiedy są świeże?

Najtrudniejsze było zadawanie pytań. Kiedy zaczynałem pracę nad książką, minęło zaledwie kilka miesięcy od śmierci Tomka, więc emocje wciąż były żywe i dla większości osób, z którymi rozmawiałem – jego przyjaciół czy rodziny – często mogły to być pierwsze pogłębione rozmowy o śmierci. Cały czas zastanawiałem się, jak dobrze sformułować pytanie, żeby dowiedzieć się czegoś ważnego, a jednocześnie nikogo nie zranić. Najtrudniejsze było przełamanie początkowego milczenia i badanie samego siebie. Niby dziennikarz ma prawo pytać o wszystko, ale czy na pewno? Czy zawsze?

Gdybyśmy, jako dziennikarze, pisali o kimś, kto zmarł 30 lat temu, zapewne nie mielibyśmy co do tego żadnych wątpliwości. Kiedy natomiast rozmawiamy z osobami, z którymi powinien pracować psycholog, a nie dziennikarz, to powinniśmy dobrze się zastanowić, jak daleko jesteśmy w stanie i chcemy się posunąć.

Jak udało ci się namówić do współpracy drugą żonę Tomka?

Udało się zapewne dlatego, że znaliśmy się od kilku lat. W dniu, w którym poznałem Tomka, wiosną 2013 roku – on był wtedy po swojej trzeciej wyprawie na Nangę – tej, kiedy udało mu się wejść na 7400 metrów, co było zresztą najlepszym wynikiem od 16 lat – z kolegą i koleżanką po fachu przyjechaliśmy do Tomka i do Ani do Zalesinka pod Warszawą. To pierwsze spotkanie było chyba kluczem. Kontaktowałem też się z Anią, kiedy Tomek był w górach i trzeba było pomóc im przygotować jakiś krótki komunikat prasowy. Być może Ania wzięła pod uwagę to, że przez te wszystkie lata się znaliśmy.

Która z opowieści bliskich Tomka była dla ciebie najbardziej wstrząsająca?

Z pewnością opowieść Eli. Rozmawialiśmy przez wiele godzin i na początku ta rozmowa przebiegała w bardzo otwartej i radosnej atmosferze. Elisabeth opowiadała o tym, jak poznała Tomka, przypominało się jej mnóstwo zabawnych sytuacji, bo Tomek był bardzo wesołym człowiekiem. Ale kiedy zaczęła opowiadać o ostatniej wyprawie, to bez ogródek mówiła, że Tomek był zupełnie inny – zamknięty w sobie, miał lekką deprechę. Nie gadali ze sobą tak jak zwykle, nie śmiali się. Elisabeth bardzo podkreślała taką… samotność schodzenia, schodzenia z ogromnym poczuciem winy. Opowiadała, że wciąż miała w głowie, że nie powinno jej być, tam gdzie jest, bo jej obowiązkiem było zostać przy Tomku… Z drugiej strony wiedziała, że jeśli zejdzie, to po Tomka przyleci helikopter. Dostała komunikat, że musi schodzić, bo tylko to go uratuje. W pewnym sensie poczuła się więc oszukana, jednak z drugiej strony doskonale to rozumiała, bo ratowano jej życie. Była to dla mnie bardzo trudna rozmowa. Rozmawiałem z himalaistką, wolnym człowiekiem, który czuł, że ta wolność została mu odebrana, choć rozumiał dlaczego.

Elisabeth Revol i Tomek Mackiewicz, zdjęcie archiwalne

Trudna była jeszcze rozmowa z siostrą Tomka, Agnieszką, która długo się zastanawiała, czy w ogóle chce cokolwiek powiedzieć na jego temat. Najpierw było sielskie dzieciństwo, kiedy wychowywali ich dziadkowie, przede wszystkim babcia, opowieści o tym, jak razem oswajali świnię, jak jedli śniadania w łóżku… I później nagle przeprowadzka do Częstochowy, gdzie Tomek zaczyna ćpać kompot z maku, a Agnieszka, widząc, że coś się z nim dzieje, zawozi go do Monaru… To też było trudne, bo w Agnieszce, nawet po tylu latach, wciąż było bardzo dużo emocji.

No i oczywiście rozmowy z Anią. Rozmowy, podczas których zastanawiała się, jak dużo może wyjawić z ich relacji, z ich intymności, bo intymność – mam wrażenie – może najlepiej opowiedzieć o człowieku. Jeśli nie wdrążymy się w intymność człowieka z drugą osobą, to zapewne nigdy dobrze go nie poznamy, bo w tych drugich osobach, w naszej relacji z nimi, możemy odnaleźć nasze najlepsze cechy. Ale gdzie jest granica intymności? Ile można powiedzieć? To nie było łatwe. Jako dziennikarz czułem, że dostaję ogromny dar, to znaczy zapis ich intymnej relacji, ale musiałem przemyśleć, jak z tego mądrze skorzystać, to znaczy, jak wiele można napisać o intymności dwóch osób, żeby nie skrzywdzić żadnej z nich ani też nikogo z ich środowiska.

Na rynku pojawiła się nieco wcześniej książka Mariusza Sepioły „Nanga Dream. Opowieść o Tomku Mackiewiczu”. Zapewne podjąłeś się pisania w podobnym czasie, co Mariusz. Czy zapoznałeś się z jego książką i coś zmieniałeś w swoim pomyśle? Czy uważasz, że twoja książka jest uzupełnieniem jego biografii?

To, jak napisać książkę o Tomku, wymyśliłem dopiero pod koniec sierpnia 2018 roku, kiedy skończyłem spisywać wywiady, miałem już prawie wszystkie źródła i zabrałem się do właściwego pisania. Wtedy nie miałem pojęcia, o czym Mariusz pisze. Jego książka wyszła w październiku, kiedy ja miałem plan na swoją książkę i sporo pracy za sobą. Oczywiście była we mnie pokusa, żeby przeczytać książkę Mariusza i zobaczyć, co w niej jest, ale z ręką na sercu, zwalczyłem ją. Przekartkowałem książkę Mariusza dopiero w połowie listopada, kiedy oddałem swoją do redakcji. Oczywiście wiedziałem, z kim Mariusz rozmawiał, ponieważ spotkaliśmy się na festiwalu w Lądku Zdroju i o tym pogadaliśmy. Czy jest uzupełnieniem… Nie wiem, jeszcze jej nie przeczytałem. Mam nadzieję, że po prostu są to inne książki.

Dominik Szczepański podpisuje swoją książkę o Tomku Mackiewiczu (fot. Maciek Jaźwiecki / Agencja Gazeta)

Szukałeś jakiegoś klucza do swojej opowieści?

No właśnie, może powinienem opowiedzieć o tym, jak chciałem napisać książkę o Tomku. Zastanawiałem się, czy napisać suchą biografię, czy też „czystą” biografię reporterską. A potem pomyślałem, że Tomka definiowała przygoda i chciałem, żeby w jakiś sposób to ona wybijała rytm książki. A więc zaczęło się od planu, żeby opisać dziewięć przygód Tomka, łącząc w ten sposób reporterską biografię z książką przygodową.

Najważniejsze dla mnie było dotarcie do ludzi i wszelkich źródeł – do pamiętników Tomka, relacji, które pisali później w różnych czasopismach z Markiem Klonowskim, do rozmów z Markiem, który opowiedział o „Nangach”, do Łukasza Biernackiego, który był jednym z niewielu polskich wspinaczy towarzyszących Tomkowi na początku tych przygód. Moim kluczem była przygoda, więc – wracając jeszcze do twojego wcześniejszego pytania – tutaj nie można chyba mówić o uzupełnieniu. Są to po prostu dwie różne książki. Mariusz bardziej rozwija inne wątki, a ja inne – takie mam wrażenie.

W trakcie zbierania materiałów zrozumiałem jeszcze jedno – nie da się narysować linii podziału między Tomkiem w górach, a Tomkiem poza górami. Kiedy był tu, myślał o górach, kiedy był w górach, uciekał myślami do nizin. Niby banalne, wielu wspinaczy tak ma, ale w jego przypadku jakoś wyjątkowo to wybrzmiewa.

Powiedz mi… czy trudno być obiektywnym? Czy łatwo byłoby napisać rzetelną książkę o kimś, kogo nie lubisz? Czy w ogóle mógłbyś się tego podjąć?

Kiedy przystępowałem do pisania tej książki, miałem w sobie chyba wszystkie możliwe emocje. Gdy poznałem Tomka, miałem 25 lat i byłem nim po prostu zafascynowany, tym bardziej że sam zaczynałem jeździć na jakieś wyprawy – wprawdzie nie w góry, lecz do dżungli, do Kolumbii (pojechałem tam 1,5 roku po naszym pierwszym spotkaniu). Tomek otworzył mi takie drzwi w głowie, że wcale nie trzeba być specjalistą w tym, co się robi, żeby czegoś spróbować, że wcale nie trzeba się bać. W ogóle to wierzę w osoby, które pojawiają się nagle na naszej drodze i są swego rodzaju drogowskazami. I choć te osoby mogą potem zniknąć albo spaść z cokołu, na którym je ustawiliśmy, czy też możemy przestać wierzyć w ich dobro, to w pewnym momencie są bardzo ważne. I Tomek na pewnym etapie mojego życia był dla mnie właśnie takim drogowskazem.

A później, kiedy zacząłem lepiej poznawać góry, historię himalaizmu, środowisko wspinaczkowe i relacje tego środowiska z Tomkiem, stawałem się coraz bardziej obiektywny. Odkryłem, że Tomek wcale nie jest takim super bohaterem, za jakiego go uważałem, że jest człowiekiem trudnym. Kiedy zacząłem rozmawiać z jego partnerami z wypraw, to wręcz usłyszałem, że niełatwo z nim wytrzymać. I obraz tego wspaniałego Tomka, którego poznałem na początku, trochę zbladł, ale jednocześnie przy każdej naszej rozmowie czułem, że bardzo go lubię. Nie przechwalał się, był skromny, nie szukał drogi do mediów – to raczej my szukaliśmy drogi do niego.

Z innymi wyprawami czy też sportowcami jest tak samo – są wspinacze i sportowcy, którzy walą drzwiami i oknami, żeby dziennikarz z nimi porozmawiał, a są tacy, o których uwagę trzeba zabiegać, i dla dziennikarza jest to na pewno o wiele ciekawsze. Kiedy w 2016 roku pojechaliśmy pod Nangę z Piotrkiem Tomzą, żeby pisać książkę, przeprowadziłem z Tomkiem bardzo trudne rozmowy.

Dlaczego?

Tomek uważał, że byliśmy tam za krótko i w pewnym sensie dawał nam do zrozumienia, że nie mamy prawa napisać tej książki, nie znając dobrze ani realiów, ani Pakistanu, ani tego, co się działo pod Nangą. Owszem, spędziliśmy tam tylko 3 tygodnie, ale tłumaczyłem mu, że nie będzie to przecież dzieło o historii zimowego zdobywania Nanga Parbat, tylko zaledwie nieduża książka w formie pamiętników, zapisków, czyli próba wytłumaczenia niewielkiej części tej historii. I pamiętam, że ostro było w tych naszych rozmowach, padały naprawdę mocne słowa. Tomek miał jednak taką niezwykłą cechę, że nawet gdy tracił cierpliwość i krzyczał – zresztą w pewnym momencie chyba obaj straciliśmy cierpliwość podczas tej rozmowy – to umiał przepraszać. Parę miesięcy później napisał: „sorry, poniosło mnie”. Ja też go przeprosiłem, bo i mnie poniosło. I przyznaliśmy, że każdy z nas miał trochę racji.

Górne partie ściany Diamir na Nanga Parbat (fot. Tomek Mackiewicz Czapkins)

A teraz spróbuję odpowiedzieć na twoje pytanie. Chyba nie mógłbym napisać książki o kimś, kogo nie lubię. Tak samo, jak nie podjąłbym się pisania książki o kimś, w kogo bezrefleksyjnie wierzę i kto jest dla mnie nieskazitelnym bohaterem. Tomek początkowo był dla mnie bohaterem, ale potem przestał nim być. Moja książka była taką próbą zrozumienia niezwykłego człowieka, jakim był Tomek, próbą zrozumienia kogoś, kto nie lubi siedzieć w domu, dla którego każdy dzień musi być przygodą. Trochę zawikłałem, ale to pewnie dlatego że dopóki mnie nie zapytałaś, nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiałem… A więc w skrócie: nie podjąłbym się pisania ani książki o kimś, kogo wielbię, ani o kimś, kogo nienawidzę. Nie wiem, czy byłbym w stanie zapanować nad emocjami.

Co łączy bohaterów twoich książek? I który z nich jest ci najbliższy?

Najbliższy jest mi Tomek z tą swoją nieumiejętnością znalezienia swojego miejsca, bo myślę, że ja też mam podobny problem, że szukam swojego miejsca i jeszcze nie wiem, gdzie ono jest. No i jeszcze z ciągłym kwestionowaniem, czy to, co robił, było w porządku. Jeśli natomiast chodzi o wspólną cechę moich bohaterów, to moim zdaniem każdy z nich robi coś, co w dzisiejszych czasach jest abstrakcyjne, bo wykracza poza piramidę Maslowa. Poświęcają się czemuś, co jest niekomfortowe, czemuś, na co z reguły nie mają pieniędzy, ale jednocześnie czemuś, co jest niesamowicie pobudzające. W przypadku wspinaczy zawsze pytamy, po co się wspinają, i nikt do końca nie umie na to odpowiedzieć. Tutaj podobnie.

Zacząłem też zastanawiać nad tym, dlaczego na przykład obchodzi nas śmierć w górach, dlaczego tak się wtedy łączymy, dlaczego niemal całe społeczeństwo śledzi takie relacje. No i odpowiedzi jest mnóstwo – wyjaśniali to wspinacze w wywiadach, próbowali analizować filozofowie. W naszej kulturze, poza rzadkimi przypadkami, nie śledzimy umierania. Ktoś żyje i nagle go nie ma – koniec umierania. A góry są takim miejscem, że kiedy dowiadujemy się, że z kimś jest źle, że ktoś umiera, to jakby możemy się na parę dni włączyć w ten proces. Sądzę, że dla każdego człowieka jest to pewnego rodzaju eksperyment psychologiczny.

Dalej: góry dla wielu są czymś romantycznym – a lubimy romantyczne historie. Dla niektórych to miejsce, w którym rodzą się heroiczne historie – je również lubimy. Ale dla większości ryzykowanie życia w górach jest to po prostu niezrozumiałe. Dlaczego człowiek godzi się na to wszystko, skoro na górze nie czekają na niego żadne skarby? Można powiedzieć, że to jest dalszy ciąg historii o wielkich odkryciach geograficznych, tyle że te dawne odkrycia geograficzne coś wniosły dla ogółu, a te współczesne dają coś tylko jednej osobie albo kilku, czy też kilkunastu bezpośrednio w to zaangażowanym. Piszę o takich ludziach, dlatego że robią abstrakcyjne rzeczy, które pobudzają nas do myślenia, kwestionowania sposobu na życie.

A teraz tradycyjne pytanie: jakie są twoje plany na przyszłość?

Mam dwa pomysły. Jeden trochę bliższy, drugi trochę dalszy. Na razie nie mogę zdradzić szczegółów tego pierwszego, bo jestem dopiero po bardzo wstępnych rozmowach, ale, mówiąc ogólnie, chciałbym napisać książkę o zimnie, lecz nie o zimnie w górach.

A druga książka chodzi mi po głowie od lat, wiem jednak, że przede mną jeszcze długa droga, bo muszę zebrać sporo materiałów i dobrze ją przemyśleć. Byłaby to książka o takim szczególnym miejscu na ziemi i osobach, które się dookoła tego miejsca zebrały, bardzo różnych. To miejsce to Park Narodowy Chiribiquete, największy chroniony obszar Amazonii na świecie. Sam park narodowy jest wielkości Belgii i leży w południowej Kolumbii. Byłem tam trzy razy na wyprawach, żeby szukać wciąż nieodkrytych malowideł indiańskich, niektóre mogą mieć nawet 20 tysięcy lat. To rejon znany też z historii Pabla Escobara, który w tej dżungli stawiał laboratoria narkotykowe, to jest miejsce, w którym ukrywali się partyzanci FARC (Rewolucyjnych Sił Zbrojnych Kolumbii) i nadal się ukrywają, mimo że wojna w Kolumbii się skończyła. Miejsce, gdzie w latach 40. dotarł jeden z pierwszych ludzi, który zajął się na taką skalę badaniem roślin psychodelicznych, czyli Richard Evans Schultes, etnobotanik z Harvardu. To miejsce, gdzie w dalszym ciągu żyją odizolowane od świata plemiona indiańskie. Wiele się tam nauczyłem, bo spędziłem w amazońskiej dżungli ponad 2 miesiące i chciałbym napisać książkę o tym wszystkim. Ale przede mną wciąż jeszcze długa droga. A od gór chciałbym sobie zrobić przerwę i poznać ludzi z zupełnie innych środowisk.

***

Książka „Czapkins. Historia Tomka Mackiewicza” Dominika Szczepańskiego już wkrótce w księgarni wspinanie.pl.




  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek
    Brak komentarzy na forum