28 września 2018 09:49

„W zwariowanych projektach jest coś niesamowitego” – czyli o łańcuchówce ShockoMoko Michała Czecha

Pamiętacie “21 lat Sakwy => 20+1 dróg na Mnichu” Michała Czecha i Kuby Kokowskiego? Okazuje się, że ciekawych pomysłów na wspinanie Michał ma dużo więcej. Co tam jedna droga, jedna solówka, jedno górskie przejście z osobna. Połączyć wszystko w jeden fajny projekt to jest dopiero coś.

Michał Czech (fot. arch. M. Czech)

Michał przeczytał kiedyś w „Górach” o francuskim wspinaczu Alainie Ghersenie, który w ciągu trzech dni pokonał trzy projekty (skałkowy, boulderowy i górski) i sam postanowił poeksperymentować na rodzimym podwórku, z tą różnicą, że bouldering zastąpił solówką:

W zwariowanych projektach jak ten jest coś niesamowitego. Czynią one moje wspinanie czymś jeszcze bardziej wyjątkowym, są wisienką na torcie wszystkich związanych z nim aktywności.  Z małych skałek i małych gór potrafią zrobić wielkie ściany. Potrafią też sprawić, że na najbardziej sportowej skałce jaką znam, poczuję się jak w górach. Trudno znaleźć w nich jakikolwiek sens i nie ma za nie punktów w żadnym rankingu. Czy to jest normalne?

Jak najbardziej :). Swoją łańcuchówkę o nazwie „ShockoMoko” Michał rozpoczął po południu 21 sierpnia, a plan zakładał najpierw przejście Shock The Monkey VI.5+/6 na Pochylcu, później solówkę na Freneyu (w ostatniej chwili zdecydował się na Nity VI.4) i grań Morskiego Oka. A żeby było jeszcze ciekawiej między celami Michał przemieszczał się rowerem, co zresztą okazało się najtrudniejsze w całym projekcie.

Na „Nitach” bez liny (fot. arch. M. Czech)

Teraz na stronie Sakwy możecie przeczytać jego relację, świetnie napisaną, bez zadęcia, z dystansem. Poniżej dwa fragmenty:

Z domu wyruszam po południu w stronę oddalonego około 40 kilometrów Pochylca. Staram się jechać bardzo powoli, zdając sobie sprawę, że rower będzie dla mnie najtrudniejszą częścią całego projektu. Pogoda jest rewelacyjna, pierwszy chłodniejszy dzień od dłuższego czasu.  Czuję się fantastycznie.  Bez większego problemu przechodzę  Shocka, a wpinając się w karabinek do zjazdu jestem praktycznie świeży.  Półtorej godziny później spotykam się na Freneyu z Gabrysiem, który zgodził się asekurować mnie podczas rozgrzewki połączonej z czyszczeniem chwytów i przypomnieniem patentów. Zaraz po rozgrzewce podejmuję decyzję – idę na Nity. Chwila odpoczynku i jestem gotowy. Zdejmuję uprząż, dobrze dowiązuję buty i powoli zaczynam się wspinać. Zupełnie zapominam o tym, że idę bez uprzęży i liny, a ewentualne odpadnięcie może mieć fatalne skutki. Każdy kolejny ruch jest precyzyjny i bezbłędny, czuję coś w rodzaju szczególnej kontroli nad swoim ciałem. Na szczycie gaszę czołówkę i rozglądam się dookoła. Jest piękna księżycowa noc, panuje bezwzględna cisza (…)

(…)W okolicach Wołowej Turni dopada mnie kryzys związany z lewym kolanem i brakami energetycznymi. Nie jestem w stanie całkowicie zgiąć lewej nogi, czuję, że poruszam się już niezdarnie. Mam też problem z przyswajaniem jedzenia, nie działa cukier ani nawet kofeina, powoli odcina mnie energetycznie. Postanawiam zejść z Przełęczy Pod Chłopkiem i zrezygnować z ostatniego odcinka grani.

Michał nie dokończył grani, ale i tak odwalił kawał roboty ;):

Zejście asfaltem do samochodu okazuje się absolutnym koszmarem i bardzo dziękuję Wojtkowi Stankowi, który kilkukrotnie powstrzymuje mnie od półgodzinnej drzemki na asfalcie. Następnie wyświadcza najlepszą w moim życiu usługę taksówkarza, odwożąc mnie razem z rowerem do domu. Nie wiem, czym sobie zasłużyłem na takich kolegów:)

Cały tekst na stronie: http://sakwa.agh.edu.pl/2018/09/25/projekt-shockomoko.

Brunka
źródło: sakwa.agh.edu.pl




  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek
    Brak komentarzy na forum