27 sierpnia 2018 08:39

„Anatomia Góry” Rafała Froni – recenzja

W lipcu br. ukazał się nakładem wydawnictwa „Sine qua non” debiut literacki Rafała Froni pod intrygującym (za chwilę rozważymy, czy trafnie dobranym) tytułem „Anatomia góry”.

Anatomia góry (Rafał Fronia), 2018

Publikacja książki zaledwie kilka miesięcy po przerwaniu udziału w wyprawie zimowej na K2 mogłaby sugerować czytelnikom, iż mamy do czynienia z pozycją w najlepszym wypadku wyszykowaną pobieżnie i nastawioną marketingowo na wykorzystanie wciąż dużego zainteresowania medialnego przebiegiem wyprawy i związanych z nią kontrowersji. „Anatomia góry” zaskakuje jednak odbiorcę, i to pod wieloma względami.

Przede wszystkim, relacja z przebiegu wyprawy zimowej 2017/2018 na K2 zajmuje objętościowo niewielką część publikacji, zaś całą resztę stanowią powstałe dużo wcześniej zapiski z innych ekspedycji, między innymi na Lhotse czy na czynne wulkany. Fronia pisze pamiętniki, czy może raczej dzienniki podróży, wyobrażając sobie idealnego odbiorcę i ku niemu kierując intymne zwierzenia, z lękiem, a zarazem z ujmującą otwartością ujawniając myśli czy sprawozdając przeżycia. Język tej narracji jest barwny i bogaty w samodzielne skojarzenia, zaś sposób pisania świadczy o niewątpliwej wrażliwości i inteligencji, a także skromności autora. Całościowy ogląd książki stanowi jednakowoż egzemplifikację twierdzenia, że lepsze jest wrogiem dobrego.

Wszyscy wiemy, jak było. Gdy trójka Moro – Sadpara – Txikon weszła zimą na szczyt Nanga Parbat, w całym, rozległym paśmie Himalajów i Karakorum pozostał już tylko jeden, wciąż niezdobyty zimą ośmiotysięcznik – K2. Przygotowania do zimowej wyprawy prezentowano jako bohaterski atak na ostatni bastion himalajskiej dzikości, na którego czubku wciąż jeszcze nie zatknięto polskiej flagi, odwołując się do uczuć patriotycznych tudzież do znakomitych tradycji złotej ery polskiego himalaizmu, z jego sztandarową postacią – Andrzejem Zawadą – na czele. Odbiór społeczny był wyraźnie ambiwalentny – jedni przyklaskiwali pomysłowi i aklamowali doborowy zespół szturmowy, inni zaś krytykowali wszystko, począwszy od składu, poprzez małostkowe enuncjacje, że finansowanie kaprysu kilku napaleńców z funduszy publicznych jest co najmniej zuchwałe, jeśli nie niemoralne, skończywszy zaś na kwestionowaniu samej idei wyprawy oblężniczej jako reliktu przeszłości.

Uczestnikom ekspedycji nastroje te musiały dawać się we znaki tym bardziej, im bardziej rosła medialna gorączka. Postępy wyprawy i okoliczności im towarzyszące jeszcze bardziej ten szum nasiliły. Zbocza drugiej pod względem wysokości góry świata nie chronią już przed dostępem do internetu, a przed Fronią stanęło trudne i niewdzięczne zadanie bycia nie tyle kronikarzem (niewykluczone, że samozwańczym, niczego mu nie ujmując), co raczej reporterem.

W porównaniu z dziennikami z poprzednich wypraw, do których stylu zdążył nas już autor przekonać w trakcie lektury, w „Dziennikach wyprawy na K2” osobiste impresje niejednokrotnie muszą ustępować (w miarę) obiektywnemu opisowi. Nie ma także idealnego, „współczułego” – jak życzyli sobie romantycy, do których Fronia wyraźnie swym stylem i holistycznym sposobem obserwacji świata nawiązuje – odbiorcy. Czytelnicy bowiem są realni, różnorodni i pozostają z autorem w osobliwej interakcji poprzez mniej lub bardziej przychylne komentarze – a to sprzyja autokreacji i próbom dostosowania się do tychże czytelniczych oczekiwań.

Co gorsza, w trakcie niezależnej, mającej miejsce w tym samym czasie wyprawy na Nanga Parbat doszło do tragicznej śmierci Tomka Mackiewicza. Ze wszech miar wypada podkreślić, iż Polacy zasłużyli sobie na najwyższe uznanie za organizację i przeprowadzenie bohaterskiej akcji ratunkowej, dzięki której przynajmniej Elizabeth Revol nie okupiła drugiego wejścia zimowego na Nanga Parbat swoją śmiercią. Jednak i to wydarzenie rzuciło na wyprawę ponury cień: smutku, ale i społecznej krytyki samej idei himalaizmu. Co więcej, z powodu wypadku i konieczności nagłej rezygnacji z udziału w wyprawie Fronia nie relacjonuje na bieżąco tego, co z punktu widzenia głodnych wieści o postępach w szturmowaniu K2 jest najważniejsze – działania w wyższych obozach, przyczyn i rozwoju niesnasek, nieporozumień, a może konfliktu pomiędzy pozostałymi członkami ekspedycji, reakcji i działań kierownika…

Wreszcie, procesowi tworzenia nie sprzyjało ostateczne niepowodzenie wyprawy, zaś sam odbiór dramatycznej relacji z jej przebiegu surowo konfrontowany jest w wyczynem uroczego w swej skromności Andrzeja Bargiela, który 22 lipca zjechał ze szczytu K2 na nartach jako pierwszy człowiek w historii (o całkowicie odmiennych warunkach pogodowych krytykanci milczą).

W rezultacie „Dzienniki wyprawy na K2” stanowią najsłabszą część książki, mimo iż są w gruncie rzeczy najistotniejszym zarzewiem jej powstania. Stylistycznie odstają od pozostałych rozdziałów „Anatomii…”, genologicznie lawirują pomiędzy emocjonalnym zapiskiem myśli a rzetelną relacją, do tego są niedokończone, wreszcie: stronią od ujawniania najbardziej elektryzujących arkanów ekspedycji i wydawania jednoznacznych sądów. Nie ma tu zatem większych kontrowersji, ale i brak jest odpowiedzi na wiele nurtujących czytelników pytań.

Aby uczynić zadość obietnicy, którą pozwoliłam sobie wystosować w pierwszym akapicie, wypada mi nawiązać do tytułu książki. „Anatomia góry” jest niestety pomysłem chybionym – nie o „górze” bowiem mowa, lecz o wyprawach w różnorakie góry, i nie o anatomii, która przywołuje skojarzenia z naukową i drobiazgową, medyczną analizą: spod pióra Froni wyłania się obraz wypraw obarczony silnie zakrzywioną emocjami perspektywą, w dodatku odległą i niepełną.

Rafał Fronia swym najeżonym barwnymi epitetami, chwilami egzaltowanym stylem, może jednych ujmować, innych zaś irytować. Tropiciele pikanterii poczują się rozczarowani, wielbiciele surowej faktografii – zlekceważeni, miłośnicy doskonałej, przemyślanej literatury górskiej – zawiedzeni szkicową, sprawiającą wrażenie pośpiesznej edycją książki.

Mimo to warto po „Anatomię góry” sięgnąć, choćby po to, by przekonać się, że nie trzeba osiągać spektakularnych sukcesów ani dokonywać imponujących wyczynów, by o górach i swojej obecności w nich pisać zajmująco. Pozostaje oczekiwać, iż Fronia na debiucie swym nie poprzestanie, a kolejne książki jego autorstwa nie będą naznaczone ingerencją medialnej współczesności ze wszystkimi jej pułapkami.

Ilona „Księżniczka” Łęcka

Książka jest dostępna w księgarni wspinanie.pl.




  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek
    Brak komentarzy na forum