3 czerwca 2018 19:50

Wojciech Flaczyński o wydarzeniach na Makalu

1 czerwca za „The Himalayan Times” poinformowaliśmy o dramatycznych wydarzeniach na Makalu. Lech i Wojciech Flaczyńscy zostali dzień wcześniej szczęśliwie ewakuowani śmigłowcem z obozu drugiego (6619 m). W relacji nepalskiego dziennika i w konsekwencji także w naszej pojawiło się dużo nieścisłości. Dzięki Wojtkowi Flaczyńskiemu możemy przedstawić poprawny obraz wydarzeń.

Makalu (fot. Wojciech Flaczyński)

***

Na szczycie Makalu byłem tylko ja i nie korzystałem z tlenu. Ojciec używał tlenu od obozu 4 (2 butle), był na plateau podszczytowym bardzo blisko przedwierzchołka, ale na szczycie nie był. Ojciec w żadnym momencie nie zdradzał objawów choroby wysokościowej. Po prostu po zejściu do obozu drugiego, nocy tam spędzonej, następnego dnia rano miał straszne bóle brzucha uniemożliwiające poruszanie się, ani nawet przekręcenie się z boku na bok (nie miało to nic wspólnego z górami czy wysokością). Dlatego też musieliśmy wezwać pomoc.

Lech Flaczyński (fot. Wojciech Flaczyński)

Lech Flaczyński (fot. Wojciech Flaczyński)

W Kuluarze Francuskim (fot. Wojciech Flaczyński)

W Kuluarze Francuskim (fot. Wojciech Flaczyński)

24 maja w drodze zejściowej ze szczytu i podczas zjazdów wzmógł się bardzo mroźny, silny wiatr i zrobiło się ciemno. Ubraliśmy kurtki puchowe i założyliśmy czołówki. Poniżej Kuluaru Francuskiego na stromych polach śnieżnych bardzo silny podmuch wiatru zerwał ojcu zapaloną czołówkę z głowy, która zniknęła sunąc w dół zbocza. Próbowałem go zmobilizować do schodzenia/zjeżdżania blisko siebie przy świetle mojej czołówki, ale po 50 metrach prób odmówił ze względów bezpieczeństwa. Zaliczyliśmy nieplanowany biwak na wys. ok. 8150-8200 metrów.

Lech i Wojciech Flaczyńscy w drodze na Makalu

O świcie obudziłem go i mobilizowałem do schodzenia. Trząsł się z zimna, był słaby, a jego butla była pusta. Wróciłem po poręczówce, ok. 150 metrów do góry w stronę Kuluaru Francuskiego, by przynieść dla ojca 3 butle tlenowe, które pamiętałem i widziałem z daleka wisiały tam na poręczówkach. Wybraliśmy jedną najpełniejszą, którą ojciec podłączył i zaczęliśmy zjazdy i wycof do czwórki.

Dotarłem tam jakieś 3 h przed ojcem i tam silny wiatr od 85 do 90 km/h (mieliśmy prognozy na bieżąco na Garmin inReach od Rafała Froni za co jesteśmy bardzo wdzięczni) zatrzymał nas na 3 noce. W tym obozie mieliśmy do jedzenia tylko słodycze (ciastka, batony, żele energetyczne, cukierki i 2 małe puszki gazu, herbatę i trochę izotonika). Był też tlen – butla dla ojca.

Panorama z drogi na Makalu (fot. Wojciech Flaczyński)

Panorama z drogi na Makalu (fot. Wojciech Flaczyński)

Trzeba było poprawić mocowanie namiotu i przysypałem do połowy wysokości namiotu wszystkie fartuchy sporą ilością śniegu, ponieważ podrywało nam namiot do góry i chciał „odlatywać”.

W poniedziałek, 28 maja, wiatr trochę osłabł (25 km/h). Udało mi się znaleźć zgubionego przez ojca 30 metrów od namiotu raka, a następnie zejść do obozu trzeciego 7474 m. Tu mieliśmy spore zapasy jedzenia/liofilizatów, gazu i również butlę dla ojca po naszym znajomym z Bułgarii. Najedliśmy się, napiliśmy, a że ojciec nie miał czołówki postanowiliśmy zostać tu na noc i zjazdy do C2 zacząć następnego dnia rano.

Na poręczówkach (fot. Wojciech Flaczyński)

Sprzętu do zniesienia przybywało, więc ja zjeżdżałem z przytroczonym do mnie workiem żeglarskim ze sprzętem wiszącym na ok. 6-metrowej lince. Oczywiście byliśmy słabi i wymęczeni tak długim przebywaniem tak wysoko (ponad 7 dni byliśmy powyżej 7 tys. metrów), więc zamiast wystartować rano, zebraliśmy się dopiero ok. 13:30.

Ale widok! (fot. Wojciech Flaczyński)

Ale widok! (fot. Wojciech Flaczyński)

Wiało solidnie i sypało po nas pyłówkami. Do C2 (6619 m) dotarliśmy już po ciemku, radząc sobie z jedną czołówką. Jeszcze 30-40 metrów przed namiotem wpadłem zarówno ja, jak i ojciec w kilka szczelin, ale na szczęście niegroźnie i płytko. Byliśmy ostatnimi osobami na Makalu i nie tak łatwo było odszukać właściwą drogę i poręczówki przeprowadzające przez szczeliny tuż przed obozem.

Następnego dnia rano zaczęły się straszne bóle brzucha ojca, wzywam helikopter, ale tego dnia nie przyleci. Zabiera nas dopiero następnego dnia (31.05.).

Lech i Wojciech Flaczyńscy w śmigłowcu, który podjął ich z wysokości obozu drugiego (fot. Wojciech Flaczyński)

Lech i Wojciech Flaczyńscy w śmigłowcu, który podjął ich z wysokości obozu drugiego (fot. Wojciech Flaczyński)

Obecnie ojciec jest po operacji i dochodzi do siebie w szpitalu Nepal Mediciti Hospital. Liczę na to, że będzie mógł 6 czerwca, czyli planowo i bez przebukowywania biletów, wrócić do kraju. W Warszawie mamy być 7 czerwca o 14.

Wojciech Flaczyński




  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek
    Brak komentarzy na forum