6 kwietnia 2018 19:00

Wolny człowiek zawsze postępuje tak, jak chce, zawsze ma wybór – wywiad z Denisem Urubko

Nie zamknęły się jeszcze drzwi za ostatnim dziennikarzem, który przeprowadził wywiad z Denisem Urubko w warszawskim hotelu, ostatnia osoba nie odebrała jeszcze palta z szatni w siedzibie Agory, gdzie odbywało się spotkanie z tym wybitnym himalaistą, a portale internetowe i prasę zalały wywiady z nim i artykuły.

Żeby być pierwszym, najlepiej byłoby zdybać Denisa, zanim dotrze do Warszawy, może we Wrocławiu, gdzie wpadł w odwiedziny do Bogdana Jankowskiego? A może trzeba by pojechać do Włoch, kupić trochę wina i pogadać od serca?

Wywiad odbywa się w pokoju hotelowym – na pewno widzieliście coś takiego na filmach. Gwiazda siedzi wśród bukietów na kanapie, a asystent wpuszcza kolejnych dziennikarzy. Tu bukietów nie było, za to w kącie stała gitara. Czas na rozmowę ‒ około trzydziestu minut. Stanowczo za mało. Trzydzieści minut to zaledwie rozbieg. No cóż, aniśmy się obejrzeli, a w naszym wspinaczkowym świecie zapanowały iście celebrycko-hollywoodzkie obyczaje. Na szczęście wciąż są festiwalowe afterparty…

Na kilka dni przed terminem spotkania z Denisem zaczęłam się zastanawiać, o co mam go zapytać, żeby powiedział mi to, czego nie powiedział dotąd nikomu. Cztery żony (co to o nim mówi?), ośmioro dzieci, nieprawdopodobne osiągnięcia, a w tle armia i Związek Radziecki… A może postawić na skandal, awanturę i kontrowersję? Od progu obrzucić go oskarżeniami, wygłosić wykład na temat himalajskiej etyki i himalajskiej zimy albo zapytać, czy w Polsce obraca się aby w odpowiednim towarzystwie.

Skazany na góry (Denis Urubko)

No cóż, gdy widzi się Denisa, wojowniczy nastrój pryska, i ma się ochotę tylko na miłą pogawędkę. Choć Urubko na prelekcyjnych estradach sprawia wrażenie showmana, co to i zagra, i zaśpiewa, na co dzień jest człowiekiem wręcz nieśmiałym, o nienagannych manierach. Gdy powiedziałam mu, że w Polsce wszyscy wspinacze zwracają się do siebie po imieniu (hmm, tak przynajmniej było kiedyś), nie sprawiał wrażenia, by mu się ten pomysł podobał.

Zasiedliśmy, wspomnieliśmy szybko festiwal w Lądku, na którym oboje poznaliśmy Tomka Mackiewicza, i zadałam pierwsze pytanie.

Beata Słama: Wiele osób zaczęło chodzić po górach lub się wspinać, ponieważ przeczytało jakąś książkę na ten temat, która zrobiła na nich wrażenie. Czy ty też miałeś taką książkę?

Denis Urubko: Zacząłem się wspinać, nie dlatego że przeczytałem jakąś książkę. Chodziłem po górach turystycznie i ważne dla mnie było to, żeby wejść na wierzchołek. To było logiczne i warto było podjąć wysiłek, żeby to osiągnąć. Kiedy mieszkałem we Władywostoku, wpadł mi w ręce wychodzący w Związku Radzieckim almanach poświęcony górom i wpinaniu i natrafiłem na trzy bardzo interesujące artykuły. Pierwszym był fragment książki Reinholda Messnera o Nanga Parbat, drugim tekst o nowej drodze w stylu alpejskim na Kazbeku, którą poprowadził, między innymi, Zoltan Demjan, a trzeci o radzieckiej wyprawie na Kanczendzongę. Przeczytałem te artykuły i to pozwoliło mi się zorientować, o co we wspinaniu chodzi.

A dla czego zacząłeś pisać książki?

Z początku nie pisałem książek, tylko historie, które potem tworzyły książkę. Dla mnie literatura jest bardzo ważna i cenna. U nas w domu była duża biblioteka i moi rodzice zaszczepili mi pogląd, że czytając mnóstwo się uczymy, że trzeba czytać. Ja czytałem bardzo dużo, a kiedy zacząłem podróżować, zapragnąłem dzielić się moimi przeżyciami, na początku z przyjaciółmi i rówieśnikami. No, ale jak to zrobić? Najprościej było pisać opowiadania, historie. Z początku ukazywały się w czasopismach, a potem moje opowiadanie znalazło w jednej książce, w drugiej…

Spotkanie wokół książki „Skazany na góry” Denisa Urubko w siedzibie Agory (fot. Agencja Gazeta)

Czym zajmowali się twoi rodzice?

Mam uczyła muzyki w szkole i w przedszkolu, a ojciec był inżynierem geodetą. Łowił też ryby, polował.

Studiowałeś aktorstwo w Instytucie Sztuki we Władywostoku, jednak porzuciłeś studia i nie zostałeś aktorem. Dlaczego?

Bo chciałem żyć własnym życiem. A bycie aktorem oznacza życie cudzym życiem, udawanie.

W polskiej wersji twojej książki „Skazany na góry” podany jest tytuł oryginalny Прогулка самурая. Акцент-горы.

To były dwie różne książki połączone teraz w jednej. „Spacer samuraja” napisałem dla mojego przyjaciela Siergieja Samojłowa, który zginął w lawinie w Himalajach. Takich przyjaciół jak on mogę policzyć na palcach jednej ręki. Chciałem mu podziękować za przyjaźń, dlatego ta książka jest dla niego.

Wspinaczy często porównuje się do samurajów. Czy słowo „samuraj” jakoś cię określa?

Tak! Gdy brałem udział w polskiej zimowej wyprawie 2003 roku, moja żona [ówczesna] nazwała mnie osiołek-samuraj: tępy, wywyższający się, skoncentrowany na celu i swoich myślach, idący własną ścieżką. Samuraj natomiast to człowiek, który gotów jest umrzeć, gdy trzeba, a ponieważ żyje uczciwie, nie boi się śmierci.

Samurajowie mają bardzo surowy kodeks moralny…

Ja też mam. Mój własny.

Czy masz jakieś wspinaczkowe autorytety?

Nie mogę powiedzieć, że mam autorytety. Wiem jednak, że są ludzie, którym nigdy nie dorównam. To na przykład moi trenerzy, Ludmiła Sawina, Dimitrij Griekow i Jurij Garbunow ‒ pracowali ze mną w Kazachstanie. Jest też Mario Curnis, mój duchowy nauczyciel. Jemu też nigdy nie dorównam. I kiedy mówi: „Denis, podczas wspinania nie można odpaść”, to wiem, że to jest cała, prosta prawda o wspinaniu. A trzeba pamiętać, że za jego czasów wspinano się z linami, które nie wytrzymywały prawie żadnego obciążenia, a on w swojej karierze ani razu nie odpadł. I dlatego staram się brać z niego przykład.

Kiedy Tomek Mackiewicz zginął na Nanga Parbat, jedni mówili, że nie powinien się wspinać, ponieważ ma dzieci, inni, że jest wolnym człowiekiem, może robić, co chce, to jego sprawa. Ty masz ośmioro dzieci…

Uważam, że dałem już moim dzieciom to, co mogłem im dać najlepszego ‒ życie. A moje życie, to moje życie, i dzieci nie przeżyją go za mnie. Dlatego powinienem robić to, co muszę, i to, co chcę. Nie osądzam Tomka, to była jego idea, jego marzenie. A dzieci i tak urosną i będą żyły.

Ludzie jednak bardzo lubią osądzać…

Na przestrzeni wieków moralność się zmieniała. Raz była taka, raz inna, dlatego nie można myśleć schematami. Chyba Napoleon powiedział, że jeśli zabijesz jednego człowieka, zostaniesz mordercą, zabijesz miliony – zdobywcą. Dlatego nie należy Tomka oceniać.

Kiedyś powiedziałeś, że w bazie pod K2 byli sami egoiści. Ja uważam, że każdy alpinista jest egoistą.

A nawet każdy człowiek. Robi to, co chce, a zmuszanie ludzi do czegoś, to jest na przykład faszyzm… Wolny człowiek zawsze postępuje tak, jak chce, zawsze ma wybór. Także pod K2 każdy z nas miał wybór. To jest zdrowy egoizm – możemy postąpić tak, a możemy inaczej. To normalne, że każdy realizował swoje cele, swoje zadania, działał we własnym interesie.

Kiedy podjąłeś próbę zdobycia K2 solo, opinie na temat tego, co zrobiłeś były różne. Jedni twierdzili, że miałeś do tego prawo, ponieważ byłeś lepszy od pozostałych, inni, że nie powinieneś tego robić, bo byłeś członkiem wyprawy, na której obowiązują określone reguły.

Kiedy poszedłem do góry, miałem na względzie sukces całej wyprawy, całego zespołu. Jeśli wróciłbym z sukcesem, wszyscy szczęśliwi pojechaliby do domu. Jeśli wróciłbym bez sukcesu, wszyscy byliby niezadowoleni. Ja widzę sytuację tak, że zrobiłem ten krok, zaryzykowałem, i gdyby mi się udało, to byłby sukces całej wyprawy i Polski.

Wydaje mi się, że ty i Adam Bielecki jesteście przyjaciółmi, czy rozmawialiście po wyprawie?

Było mi bardzo miło, bo kiedy Adam wrócił do Skardu, od razu do mnie napisał: cześć, wszystko w porządku, co tam słychać.

A więc w przyszłości zrobicie coś razem?

Tego nie wiem, trudno przewidzieć. Życie jest pełne niespodzianek. Natomiast bardzo się cieszę, że Adam chodził ze mną po Tatrach, że kiedy działaliśmy na Nanga Parbat, rozumieliśmy się bez słów. Adam liczy się z moim zdaniem, a ja z jego, i jeśli kiedyś uda nam się zrobić coś razem, będę wdzięczny losowi.

A czy rozmawiałeś z Krzyśkiem Wielickim?

Nie. Gdy wyprawa wróciła do Polski, napisałem do niego, że jeśli chce, żebym był obecny na konferencji prasowej, przylecę. Odpisał, że moje obecność nie jest konieczna, więc nie przyleciałem.

Znasz sporo Polaków, czy dusza polska i rosyjska się różnią?

Dusza czy mentalność?

I to, i to.

Dusze u nas takie same. Mówię to szczerze.

Słowiańskie?

Może i słowiańskie. W każdym razie mamy taki sam styl. Lecz różnimy się mentalnością. Co mnie się akurat podoba. W Polsce bardzo dużo ludzi się wspina. Robią to sztuka dla sztuki, bo przecież ani grzyby na szczytach nie rosną, ani piwa tam nie nalewają. Podoba mi się też to, że polskie wspinanie jest trochę chaotyczne, natomiast w Rosji wszystko jest ujęte w ramy organizacyjne. Nadal jeżdżą w góry wielkie wyprawy chińskie czy koreańskie i działają tam miesiąc czy dwa, i to jest system „masowy”. W Europie natomiast są tacy zdolni ludzie, jak David Lama czy był Ueli Steck. Z jednej strony mamy więc system masowy, z drugiej indywidualny. W Rosji natomiast jest system „kolektywny”, a w Polsce nie ma żadnego systemu, to siedzi w polskich głowach. Są różne szkolenia i kursy, wszędzie uczą tego samego, ale potem każdy robi, co chce. Co nie jest ani dobre, ani złe, po prostu tak jest.

Denis Urubko podczas akcji na K2 (fot. Denis Urubko / russianclimb.com)

W czasach złotej ery polskiego himalaizmu był system. Teraz nie ma systemu, nie ma też sukcesów.

Nie, nie zgadzam się.

No, może są, ale nie takie duże.

Przecież sukcesy nie zależą od systemu, tylko od ludzi. Na Zachodzie są tacy wspinacze, jak Simone Moro czy Alex Honnold, działają w sposób usystematyzowany, mają cel, a w Polsce działacie trochę chaotycznie.

Wspomniałeś o Simone Moro… Film z tobą i z nim, „Cold”, uważam za jeden z najlepszych filmów górskich, jakie widziałam.

Pewne rzeczy mi się w tym filmie nie podobają. Przede wszystkim bardzo mnie porusza, trudno go oglądać, bo przecież spadła na nas lawina. Poza tym jest tam kilka momentów przekłamanych. Wiem, które to, i dlatego źle mi się go ogląda. Dla mnie najlepszym filmem o górach jest amerykański film „K2”, bo tak naprawdę nie opowiada o górach, a o ludziach.

Musimy kończyć rozmowę, bo za drzwiami czai się kolejny dziennikarz. Czas na typowe w takich okolicznościach pytanie, czyli pytanie o plany na przyszłość.

Mam grafik rozpisany na cztery lata. To będą wyjazdy w góry wysokie. Mam w planie dużo wspinaczek technicznych w Alpach, w Pakistanie… Z początku bałem się jeździć do Pakistanu, ale po K2 okazało się, że można, bez problemu. Tam jest się na czym wspinać: Trango Tower, Latoki, Uli Biaho… Wszystko wskazuje na to, że uda mi się tam pojechać. Zamierzam też zająć się szkoleniem. Mam projekt Urubko Camp. Nie wpadłem na to sam, po prostu ludzie przychodzili do mnie i pytali, co mają robić, żeby wspinać się tak jak ja. Jest ich sporo, więc zamierzam ich szkolić, nieodpłatnie, tak jak robiłem to w Kazachstanie. Zbieram na to pieniądze, gromadzę materiały, pozyskuję sponsorów, dzielę się informacjami. Będziemy chodzić po Alpach, Tien-szan, wspinać się w Kaukazie i w Pamirze. W tym roku jadę w Kaukaz, na Uszbę, z kursantami i powspinać się dla siebie, może spróbuję zrobić coś na Eigerze, a potem pojadę na Pik Lenina, z młodzieżą, żeby nauczyć ich, jak zdobywać wysokie góry. W październiku mam w planie Patagonię, Cerro Torre, spróbuję zrobić nową drogę.

A co chciałbyś powiedzieć na zakończenie czytelnikom portalu wspinanie.pl?

Życzę wszystkim sukcesów w górach i radości z przebywania z tymi, których lubicie i kochacie, nieważne, w górach czy w mieście. Aha! No i czytajcie „Skazanego na góry” i „Czekan porucznika”!

***

Kiedy wkładam płaszcz, jeszcze trochę gadamy. Denis wybiera się jesienią na Sachalin, odwiedzić rodziców. Mówię, że na Sachalinie żył niesamowity Polak, Bronisław Piłsudski. Denis sporo o nim wie. Jest tam Góra Piłsudskiego (ok. 400 m), którą Denis zdobył, gdy miał kilkanaście lat.

Spotkanie z Denisem Urubko w siedzibie Agory:




***

Książka, która ukazała się pod patronatem naszego portalu, jest dostępna w księgarni wspinanie.pl.




  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek
    Brak komentarzy na forum