Murall Challenge 2018 w relacji Mechaniora

Czwarte wydanie koronnej imprezy w “Stolicy Polskiego TruBlue” za nami. Osobliwe w formie zawody na Murallu rokrocznie przyciągają interesującą stawkę zawodników z całego kraju, oferując możliwość rywalizacji w formule nigdzie indziej niespotykanej.

Murall Challenge 2018. W walce o najwyższe podium Daria Brylova i Maja Rudka (fot. Szymon Aksienionek)

***

Osobliwości duelu

Sposób rozegrania finału jest atrakcją samą w sobie – nieczęsto organizatorzy sięgają po schemat duelu, czyli “czasówki z dołem po dosyć trudnej drodze” (na Murallu zwyczajowo około 7a). To sprawia, że mamy w Polsce tylko jednego fachowca od przygotowywania dróg stosownych dla takiej rywalizacji; podczas pierwszych Murall Challenge warszawska ściana sięgnęła po Marcina Wszołka i już nie zmieniła słusznej decyzji, zaś jeden z naszych eksportowych chwytowych wpisał sobie do portfolio kolejną pozycję w rubryce “specjalności zawodowe”.

Eliminacje, także osobliwe

Osobliwy finał uzupełniają zaskakujące eliminacje; rozgrywane z wykorzystaniem automatycznej asekuracji, ponadto przeprowadzane w sposób właściwy raczej zawodom balderowym. Dróg jest wiele, przystawiać można się nie raz, nie dwa, a trzy (chociaż próby mają znaczenie), wyniki liczy się samemu, a punktowane są nie poszczególne chwyty (rzecz niemożliwa do ogarnięcia bez armii sędziów) lecz bonusy i topy. Przyjęte zasady pozwalają dowieść, że zacną frekwencję można osiągnąć nie tylko na zawodach balderowych, chociaż warszawskie zmagania trudno nazwać wspinaniem z liną w pełnym tego słowa znaczeniu (skoro liny nie używa nikt poza czwórką finalistów).

Być może tutaj należy szukać inspiracji w kontekście spadającej na łeb na szyję popularności Pucharu Polski w prowadzeniu, w którym niedługo startować będzie mniej osób niż w murallowym finale. Istnieje zapewne satysfakcjonujący sposób połączenia Pucharu z atrakcyjną rywalizacja towarzyską, tak jak udało się to uczynić w balderingu; nie mam na myśli, rzecz jasna, automatycznej asekuracji, lecz ogólną ideę dostarczenie uczestnikom dużej ilości zróżnicowanego wspinania.  

Eliminacje rozegrano z automatyczną asekuracją (fot. Szymon Aksienionek)

Podział po genderach i poziomie wspinania

Dwudniowe święto “łojenia na taśmie” roztoczyło przed uczestnikami wachlarz stylistyk, albowiem rzesza chwytowych była liczną, zaś samych chwytów niemało. Dobrane trudności można bez ryzyka określić trafionymi. Zabrakło jedynie jeszcze jednej, nieco trudniejszej od pozostałych, drogi dla panów, co uchroniłoby najsilniejszych z nich przed bojaźnią i drżeniem. Okazało się mianowicie, że awans do finału w silniejszej kategorii wymaga stuprocentowej bezbłędności, jedno odpadnięcie niweczy trudy całego dnia. Co więcej, kryształowy wynik osiągnęło aż pięciu człowieków (Jodłowski, Główka, Gomółka, Chodorowski i Karpierz), prowokując dogrywkę. O niej za chwilę.

Zmaganie rozegrano w czterech kategoriach, podział po genderach i poziomie wspinania (panie/panowie – challenger/pro). Obowiązek startu w grupie “mocarzy” spoczywał na chłopcach od 8a w górę i niewiastach chwalących się rotpunktem na 7b+; signum temporis, pamiętam czasy, kiedy VI.4 pokonywało może dwadzieścia kobiet w Polsce.

Finały

Finał challengerów zakładał asekurację automatyczną, profesi chodzili, jak wspomniano, z dołem. Wspinaczka odbywała się równolegle na dwóch identycznych drogach, wedle formuły pucharowej, droga challengerów została nieznacznie ułatwiona w stosunku do finału mutantów. Pomimo deklarowanej identyczności tras podjęto decyzję o rozgrywaniu biegów podwójnych (każdy uczestnik pojedynku pokonywał obie linie, zmiana miejsc następowała natychmiast po pierwszym wyścigu, decydowała suma uzyskanych czasów).

Dzięki temu zmagania zyskały czynnik wytrzymałościowy, były też bardziej sprawiedliwe (mikroróżnice pomiędzy drogami zdają się nie do uniknięcia, dochodzi element psychologiczny – na jednej z dróg zawsze lepiej widać rywala, niż na drugiej, co jednym pomaga, innym przeszkadza). Zarazem – wyścigi znacząco rozciągnęły się w czasie, pozwalając konferansjerowi mówić jeszcze więcej (sugerujemy wersję przyspieszoną w roku przyszłym).

Kilka wydarzeń finałowej rundy zapamiętamy szczególnie. Otóż i one:

  • Dogrywka profesów, w której Jakub Główka mija drugą wpinkę i tym samym eliminuje się sam (sędzia główny Główka Roman: “Minąłeś wpinkę, brat!”). Wielka szkoda, albowiem Pana Jakubowego występ eliminacyjny przekonał nas, że wspinaczkowo pozostaje on w bardzo wysokiej formie, zaś właściwe mu zawodnicze talent i doświadczenie jak ulał pasowały do zaproponowanej formuły.
  • Zwycięstwo Marii Szczepankiewicz wśród challengerek, wygrane z klasą i konieczną do samego końca determinacją.
  • Finał challengerów, w którym piętnastoletni Piotrek Oleszczuk o mały włos nie wyrównał różnicy wzrostu, jaka dzieliła go od ostatecznego zwycięzcy.
  • Półfinałowy bieg Daszki Brylowej, zawstydzający kolegów – zawodników (a także odwracający losy pojedynku z Kariną Mirosław) oraz jej późniejsza wpadka w finale. Daszka, trzymając w rękach wazę z gorącą zupą, zapomniała, że i waza zaraz będzie gorąca, po czym wypuściła ją z rąk. Maja Rudka tylko na to czekała.
  • Niezwykle wyrównane biegi medalowe panów profesów, do ostatnich wpinek trzymające w napięciu.

Adam Karpierz i Kuba Jodłowski w finale (fot. Szymon Aksienionek)

***

Murallowa impreza jak zwykle udana, chociaż (również zwyczajowo) pozbawiona atmosfery wielkiego wspinaczkowego święta. Być może jest to związane z “trubluszną” formułą, bardzo przyjazną, a przecież z czysto wspinaczkowego punktu widzenia – nie do końca poważną. I chyba tak jest dobrze, czego świadkiem frekwencja, niemniej… ciągle czekam dnia, w którym Murall zorganizuje zawody z kategori “elite+”. Ma bowiem na to wszelakie potrzebne papiery.

Andrzej Mecherzyński-Wiktor

W kategorii PRO zwyciężyli Maja Rudka i Kuba Jodłowski, w kategorii Challenger najlepsi byli Maria Szczepankiewicz i Rafał Dudek.

Setki zdjęć z zawodów na profilu FB Centrum Wspinaczkowego Murall.




  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek
    Brak komentarzy na forum