20 marca 2018 14:02

Krzysztof Wielicki o ostatniej wyprawie na K2 i planach na przyszłość

Po wylądowaniu naszych himalaistów na lotnisku Chopina w Warszawie (patrz: konferencja prasowa) udało nam się zamienić kilka słów z kierownikiem Narodowej Zimowej Wyprawy na K2, Krzysztofem Wielickim.

Krzysiek nie krył rozgoryczenia spowodowanego sytuacją związaną z Denisem Urubko, i często powracał do tego wątku. Przypominał również zasady, jakimi kieruje się Polski Himalaizm Zimowy. Podkreślał także, że jest zadowolony z faktu, że wszyscy z wyprawy wrócili i że obyło się bez poważniejszych wypadków. Zarysował również kilka wniosków na przyszłość.

Krzysiek Wielicki po powrocie z Zimowej wyprawy na K2 (fot. Michał Gurgul / wspinanie.pl)

***

Ulga to niewłaściwe słowo, ale Krzysiek przyznał, że odetchnął dopiero wtedy, kiedy koła samolotu dotknęły płyty lotniska. Wszyscy z wyprawy wrócili i pomimo niedosytu związanego z brakiem szczytu – ten fakt chyba można uznać za sukces. W końcu Karakorum zimą, wraz z K2, pokazały swoje lodowe zęby. Realne zagrożenia i ciężkie warunki pogodowe potwierdziły po raz kolejny trudności celu, jakim jest zdobycie tej góry zimą.

Gdy dotarliśmy pod K2, koledzy szybko zrozumieli, jaka jest różnica pomiędzy latem a zimą. Latem do trójki biegali w jeden dzień – teraz było zupełnie inaczej. Zimno, wiatr, zamieć, zadyma. Okien pogodowych było za mało (pięć), ale chyba większej ilości nie możemy się spodziewać. Zaobserwowaliśmy pewną powtarzalność. Mamy bardzo dobre opracowania, z których wynika, że okna pogodowe pojawiają się co 7-10 dni. I tylko taka jest szansa na zdobycie szczytu – jeśli takie okno nie będzie zbyt krótkie. Żeby wejść na szczyt, trzeba mieć trzy dni – co najmniej.

Na temat ewentualnego wyboru strony, od której warto atakować K2 zimą w przyszłości, kierownik wypowiedział się jasno:

Na pewno od strony Pakistanu – od strony chińskiej góra jest tak samo trudna. Tak samo trudna jest końcówka, może nawet trudniejsza. Do tego z Chińczykami nigdy nic nie wiadomo – można przyjechać na granicę i nagle okaże się, że nie wpuszczają. Latem kilka wypraw odbiło się od granicy. Bez powodu. Przy takich środkach i nakładach nie możemy ryzykować. W Pakistanie wszystko jest możliwe, mamy bardzo dużo układów – nie ma rzeczy nie do załatwienia. Wystarczy porozmawiać.

Od obu stron Polacy zimą osiągnęli zresztą do tej pory podobną wysokość – ok. 7500 m. Jak mówi Krzysiek, wyniki te pokazują, jak ważne jest, aby zespół atakujący szczyt trafił w okno pogodowe. Jeśli chodzi o wybór samej drogi, którą w przyszłości najlepiej byłoby atakować szczyt, Wielicki przyznaje, że w grę wchodzi tylko Żebro Abruzzi. Droga Basków, ze względu na panujące w tym sezonie warunki, okazała się zbyt niebezpieczna – tego wcześniej nie mogli wiedzieć.

Żebro Abruzzi to dłuższa droga, ale dłuższe są też łatwe odcinki. Na drodze Basków jest więcej trudności. Na Żebrze jest tylko Komin House’a, który ma 50 metrów – to żaden problem. No i Piramida. Ale teraz, jak koledzy byli na Piramidzie, to mówili, że było całkiem ok.

Wielicki przedstawił też pomysł dotyczący nowej taktyki, jaki narodził się podczas wyprawy. Choć jak podkreślał, są to na razie niezobowiązujące rozważania:

Zastanawiamy się, czy nie podzielić zespołu na dwa teamy: jeden – przygotowawczy, który wykona pracę do 7000 lub  do Piramidy, po to żeby drugi zespół przyszedł świeży i mógł się szybko zaaklimatyzować. Wtedy miałby więcej siły do ataku szczytowego. Wystarczyłyby dwa lub trzy okna pogodowe, aby przeprowadzić atak szczytowy.

Ta druga grupa mogłaby przyjechać później. Ewentualnie jeszcze mogłaby się gdzieś indziej aklimatyzować, chociaż tutaj akurat są różne opinie. Ja jestem przeciwnikiem wyjazdów w tym celu do Ameryki Południowej. Niektórzy twierdzą, że to by zdało egzamin. Generalnie ten zespół przyjechałby później – po dwóch miesiącach przebywania w bazie ewentualny zespół szczytowy jest już trochę zmęczony. A tak jego działalność skróciłaby się do miesiąca lub do 5 tygodni – w ten sposób zaoszczędziliby siły. Jest to może trochę takie mało etyczne, ale niestety – dla osiągnięcia celu, kto wie… Tak luźno rozmawiamy.

Te wszystkie rozważania na temat kolejnej zimowej próby zdobycia K2 pozwalają sądzić, że jest to realne. Z czego wynika tak pozytywne nastawienie?

Jest pewna presja po tym medialnym zainteresowaniu – może to pomoże nam zdobyć środki na kolejną wyprawę. Kiedy możemy spodziewać się następnej wyprawy? Następnej zimy (śmiech). To niewykluczone. W tej chwili jest dobra atmosfera do tego, żeby spróbować zainteresować różne ośrodki. Jest zapotrzebowanie, żeby budować wizerunek Polski. Z tego co wiem, o wyprawie zimowej na K2 mówiło się cały rok, we wszystkich środowiskach, również za granicą. Tak więc zainteresowanie jest olbrzymie.

Kierownik przyznaje również, że odcięcie ekipy od mediów jest już niemożliwe. Chętnie by to zrobił, ale niestety w dzisiejszych czasach nie ma takiej możliwości. Zapytany o to, czy chciałby być kierownikiem kolejnej wyprawy, mówi:

To nie będzie zależało ode mnie. W tej kwestii decyduje PZA. Jeszcze dałbym radę. Ale jeśli znajdą kogoś innego, to nie ma problemu – mogę doradzać. Mam wiele rzeczy do zrobienia, mam dziewięcioletniego syna, więc mam co robić.

Janusz Majer, Krzysztof Wielicki, Adam Bielecki i Janusz Gołąb podczas konferencji prasowej po powrocie z K2 (fot. Michał Gurgul / wspinanie.pl)

Kolejne pytania o ewentualny udział Denisa w polskich wyprawach i dobór zespołu poruszają czuły punkt Krzyśka.

Gdyby doszło do kolejnej wyprawy, Denis musiałby być bardziej lojalny wobec kolegów – wtedy można rozmawiać. Jeśli któryś z moich kolegów zostałby zaproszony do francuskiej wyprawy i zaczął pisać podczas jej trwania negatywne opinie… no z rosyjskiej wyprawy to zostałby na pewno wyrzucony. Jest to nielojalne, nie można tak pisać. Z Denisem rozmawiałem kilkakrotnie, żeby nie pisał na blogach rosyjskich, włoskich swoich negatywnych opinii, bo to nie buduje zespołu. Może mieć jakieś zdanie na dany temat, możemy w bazie o tym rozmawiać, ale nie w mediach. To nie buduje przyjaźni, partnerstwa – ludzie byli trochę wkurzeni, że czytają takie rzeczy. Przecież można było porozmawiać. Nie wyobrażam sobie, żeby ktoś zapraszany na wyprawę za friko nagle zaczął, podczas wyprawy, wyrażać swoje opinie. To jest niedopuszczalne. Nie mówiąc o lojalności, którą złamał wobec mnie. Znamy się 20 lat, nigdy nie sądziłem, że tak postąpi.

Krzysiek sam namawiał Denisa na wyprawę. Jak mówi, znał go i wiedział, że jest świetnym alpinistą, któremu nie można było nic zarzucić. Jednak według niego podczas tej wyprawy nie zachował się fair.

Nie można podporządkować swojej filozofii, idei całemu zespołowi. Tym bardziej, że był zaproszony do tego zespołu, więc w mojej opinii powinien postępować tak, jak zakładał nasz program. A jeśli mu to nie odpowiadało, to powinien sam zrezygnować, powiedzieć: „sorry, ja nie jadę, bo Wy macie inny program – chcecie być do marca, ja nie”.

Wielicki uważa, że Denis wiele stracił w środowisku alpinistycznym, nie tylko polskim, i wiele osób krytykowało jego zachowanie. Przyznaje jednak:

Denis mówi, że myślmy go wyrzucili, a w sumie tak nie jest – nikt go nie wyrzucał z wyprawy. On nie miał interesu, żeby się wspinać w marcu, ponieważ sam kwestionował wejście Polaków w marcu. No więc byłoby hipokryzją, gdyby został. Po prostu uznał, że nie udało mu się do 28 lutego wejść, więc sobie poszedł.

Bez Denisa trudno będzie skompletować mocny zespół, jak mówi Wielicki, ale jeśli będzie trzeba, ma nadzieję, że uda się to zrobić:

Na wyprawie była jedna, dwie osoby, które zimą wspinały się [w Karakorum] po raz pierwszy i się dosyć dobrze sprawdziły. Myślę, że taką czwórkę szczytową uda się jakoś zebrać. Jest Jędrek Bargiel – może go namówimy, Kacper Tekieli – choć ma mniejsze zimowe doświadczenie. Jest parę osób, których możemy spróbować namówić. Sprzętowo jesteśmy przygotowani, natomiast jeśli chodzi o skład trzeba byłoby trochę go wzmocnić.

Janusz Gołąb przed wyprawą mówił, że sukcesem będzie, jeśli wszyscy wrócą cali i jako przyjaciele. Krzysiek ocenia, że do pewnego stopnia tak właśnie się stało.

W zespole było wszystko w porządku, nawet z Denisem nie było problemów. Oczywiście on jest troszeczkę inny. Jest taki problem, że to jeden z najlepszych alpinistów na świecie, wiec próbował trochę dyktować swoje warunki. Ale generalnie nie było z nim problemów. Pracował jak wszyscy. Natomiast pod koniec okazało się jednak, że jego filozofia była ważniejsza niż lojalność wobec kolegów.

Denis Urubko w wywiadach po powrocie do kraju mówił, że większą część pracy wykonał właśnie on.

Nie jest to prawda. Wykonał dużo pracy, ale wszyscy chodzili, zakładali obozy, liny – o których Denis mówił, że są mu niepotrzebne. No dobrze, ale dla zespołu były. Nie mogliśmy powiedzieć – ok., ponieważ mu są niepotrzebne, to ich nie zakładamy. Staraliśmy się wprowadzić takie zasady, jakie obowiązują na naszych wyprawach, czyli bezpieczeństwo na pierwszym miejscu. Liny trzeba wykorzystywać, szczególnie w odwrocie – to nie jest problem podczas samego wspinania, ale przy zjazdach, zejściach, trudnych warunkach, jeśli nie ma lin naszych tylko jakieś tam inne, częściowo poniszczone… Ja też się wspinałem solo i wiem, co to oznacza. Ale jeśli się kieruje zespołem, to jest inna perspektywa. A wszyscy pracowali tyle, ile mogli. Jedni więcej, inni mniej.

Krzysiek odniósł się do oskarżeń Denisa, według którego kierownik zabronił mu wyjść do góry podczas jednego z rekonesansów:

Wiedział, że ja nie wyraziłem zgody na jego dalszą wspinaczkę w górę, ale nie to było powodem jego powrotu – po prostu nie było pogody. A ja nie mogłem wyrazić zgody. Jako kierownik nie mogę się zgodzić na ryzyko wspinania samotnego, bo jeśli coś się stanie, to muszę wysłać zespół, który będzie go ratował. On tego nie potrafił zrozumieć. Twierdził – w rozmowach z kolegami, ze mną nie chciał rozmawiać – że on nie potrzebuje żadnej pomocy, żadnego radia, i że on sobie idzie. No, ale nie wziął pod uwagę, że ja na wszelki wypadek wysłałem do góry dwa następne zespoły. Wiadomo, że jeśli ktoś ma kłopoty w górze, to musimy iść na pomoc. Jako kierownik nie mogłem pozwolić mu na samotną wspinaczkę, powiedzieć, niech sobie idzie facet – my tak nie postępujemy.

W miarę dobrą aklimatyzację osiągnęli tylko Adam i Denis. Wydaje się, że był to słaby punkt wyprawy. Czy nie było możliwości aklimatyzacji większej ilości himalaistów?

Nie było. Tak akurat wyszło. W namiocie ilość miejsca jest ograniczona, oni pierwsi doszli do najwyższego obozu, a potem zaczął już się opad kilkudniowy i inne elementy zadecydowały o bezpieczeństwie. Ale na początku marca rzeczywiście zrobiły się trzy dni okna pogodowego, w którym można byłoby ewentualnie atakować. Ale wtedy już nie było Denisa… Myśleliśmy, żeby wysłać następny zespół do aklimatyzacji, ale on musiałby zejść, odpocząć i dopiero ewentualnie atakować. A na to nie było już okien pogodowych.

Krzysiek powiedział też, że Denis zapytał Adama jeden raz, wieczorem przed swoim wyjściem, czy z nim pójdzie. Adam odmówił, argumentując, że nie jest wypoczęty, a prognozy pogody są złe. Nie widział sensu wyjścia w górę w takich warunkach – powiedział Denisowi, aby poczekał do marca. Następnego dnia rano Denis zniknął z obozu.

Gdyby Denis został do marca, to byłaby duża szansa [na atak]. Adam mógłby iść z Denisem, dwa zespoły zabezpieczające, które by doszły do trójki na wszelki wypadek, były przygotowane. Właśnie taki był nasz plan. Natomiast w momencie, w którym on nagle poszedł bez naszej wiedzy, to już wiedzieliśmy, że kombinuje. To jest tak: z jednej strony mówią, że my nie chcieliśmy wejść, a on chciał. Ale to tak nie jest do końca. Bo na koniec to on zostawił partnera – a nie odwrotnie.

Michał Gurgul




  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek
    Brak komentarzy na forum