21 marca 2018 08:44

Janusz Gołąb o wyprawie i warunkach, jakie trzeba spełnić, aby zdobyć zimą K2

Po powrocie do Polski i konferencji prasowej, oprócz kierownika wyprawy kilka minut poświęcił nam również kierownik sportowy, Janusz Gołąb. Mieliśmy okazję porozmawiać o warunkach, jakie himalaiści napotkali tej zimy, trudnościach, wyborze drogi i kwestii ewentualnych przygotowań do kolejnej wyprawy.

Janusz Gołąb w drodze do C1 na „Drodze Basków” (fot. Janusz Gołąb – 8a Team)

Janusz nie uważa wyprawy za przegraną i wierzy, że uda się wejść zimą na K2. Jak mówi, przed wyjazdem nie wykluczał, że tak właśnie potoczą się ich losy – nazywa wyprawę zaawansowaną próbą. Przypomina, że zanim udało się wejść na Nanga Parbat zimą, odbyło się ponad 30 wypraw. Nie uważa jednak, że aż tyle prób potrzebnych jest na K2. Podaje to jako przykład ilustrujący skalę wyzwania. Janusz przyznaje, że są elementy, które można poprawić i właśnie teraz jest czas na wyciągnięcie wniosków.

***

Michał Gurgul: Wiem, że to jeszcze za wcześnie, żeby wyciągać wnioski i snuć plany na przyszłość. Jestem jednak pewien, że dużo już rozmawialiście między sobą na temat problemów tej wyprawy oraz tego, jak ich uniknąć w przyszłości. Co trzeba zrobić, żeby zdobyć zimą K2?

Janusz Gołąb: Na pewno trzeba spełnić kilka warunków. Po pierwsze, trzeba mieć świetny zespół. I taki w tym roku mieliśmy. Niekoniecznie każdy kraj potrafiłby zgromadzić aż tylu alpinistów, którzy byli chociażby na wierzchołku K2. Gdy tylko pojawiały się okna pogodowe, potrafiliśmy bardzo szybko przesuwać się do góry. Ale potem przychodził jet stream i trzeba było przeczekiwać. Dlatego te okna pogodowe trzeba wykorzystywać bardziej precyzyjnie.

Krzysiek Wielicki wspominał o dokładnych prognozach i opracowaniach, które mogą pomóc w przyszłości. Kolejnym warunkiem będzie przygotowanie kondycyjne. Czy w tej kwestii trzeba coś poprawić?

Tak, są problemy i o tym dopiero będziemy rozmawiać. Zauważyliśmy np. duży spadek masy ciała. Przebywając nawet w bazie, na wysokości 5000 m, metabolizm jest podwyższony, a człowiek spala bardzo dużo kalorii. Ciężko jest pokryć to zapotrzebowanie. To jest faktyczny problem. Spalanie tłuszczu to jedna rzecz, ale to nie jest najgorsze – każdy z nas przed wyprawą stara się przytyć po to, żeby mieć ten zapas. Najgorsze jest to, że później organizm „bierze się” za mięśnie. Bardzo nam zeszło z nóg, z rąk. W momencie, w którym pojawia się okno, po trzech tygodniach siedzenia w bazie (a tam się nie da trenować), pojawia się problem. Trudno jest nagle wyjść i być w szczycie formy. O tym będziemy rozmawiać, bo to są realne problemy.

Inna strategia aklimatyzacyjna mogłaby w tym pomóc?

Jest koncepcja, żeby wysłać zespół do Ameryki Południowej w celu aklimatyzacji. Zastanawialiśmy się nad tym również przed wyjazdem na tę wyprawę, uznaliśmy jednak, że pojedziemy wszyscy razem – zespołowo. Zdobycie góry to jedna sprawa, ale czynnik ludzki też jest bardzo ważny i myślę, że takie działanie mogłoby troszeczkę rozbić pracę zespołową. Góra to jest tylko skała i lód. Te wszystkie pasje, emocje w góry niesie człowiek. Dla mnie osobiście to zespół jest najważniejszy, wobec czego strategia rozbijania zespołu na dwie części nie do końca mi się podoba.

Z czego wynikał błąd w wyborze drogi?

Na drodze Basków spodziewaliśmy się bardziej twardego lodu. Takie warunki mieli podobno Rosjanie w 2012 roku. Doszli do 7000 metrów i, jak relacjonowali, lód był bardzo twardy – tzw. czarny lód. Obawialiśmy się tego, ale byliśmy przygotowani. Jednak już podczas karawany, z Concordii widzieliśmy, że lód jest zupełnie inny. Pozytywnie nas to zaskoczyło. To był dobry, pozwalający na sprawne przemieszczanie się lód, bardziej alpejski. Natomiast to, czego nie napotkali Rosjanie, i co nas zaskoczyło na drodze Basków, to bardzo mała ilość śniegu w kuluarach i w żlebach – co spowodowało, że odsłoniły się kamienie, które po prostu spadały na nas jak gruz. Na tej drodze stanowiło to olbrzymi problem.

Czyli na przyszłość raczej Żebro Abruzzii?

Tak. Jest bardziej połogie, więc nawet jeżeli spod śniegu uwolni się kamień, wytopiony przez słońc lub wyrzucony przez wiatr, to ma małą szansę na swobodny i szybki lot w dół. Prawdopodobnie ugrzęźnie gdzieś w śniegu lub zagłębieniu skalnym, ponieważ to żebro bardziej leży.

Potrzeba jednak trochę więcej czasu, żeby pokonać tę drogę.

Tak, jest dłuższa, dlatego trzeba się na niej trochę inaczej poruszać niż na Drodze Baków, gdzie człowiek jest w stanie przemieszczać się bardzo szybko. Tu jest trochę inaczej. Ale mamy doświadczenie i wydaje się, że to jest najbardziej optymalna droga na zimę.

Jak oceniasz nastroje w zespole? Czy jest energia na dalszą walkę?

Chyba jeszcze trochę za wcześnie, żeby o tym rozmawiać. Spędziliśmy prawie trzy miesiące w górach, z czego prawie 60 dni na lodowcu, na wysokości ponad 5000 m. Tam skupialiśmy się bardziej na działalności bieżącej, na górze, niż na tym co będziemy robić w przyszłości. Ale oczywiście wśród chłopaków w zespole wszyscy jednogłośnie mówią: „Tak – postarajmy się zebrać pieniądze i jedźmy, bo jest szansa”.

Mieliśmy ogromne wsparcie z całego świata, z każdego kierunku, dosłownie z każdego kontynentu. To też było dla nas bardzo fajne i budujące. Widać, że zainteresowanie polskim alpinizmem jest olbrzymie. Polscy alpiniści, gdziekolwiek nie pojadą, spotykają się z ogromnym szacunkiem. Także opinią, że jesteśmy narodem, który jest w górach silny. To dla nas powód do olbrzymiej dumy. Pod tym względem teraz było tak samo. W Pakistanie zostaliśmy bardzo miło przyjęci przez Alpine Club.

W alpinizmie trzeba mieć też czasami trochę szczęścia. Nie zawsze powrót bez szczytu oznacza przegraną. W przypadku tej wyprawy nie oznacza, ponieważ mamy olbrzymi bagaż doświadczeń. Trzeba to po prostu przeanalizować i zastanowić się, co dalej.

***

Janusz Gołąb skomentował również sytuację związaną z szumem medialnym. Według niego zespół nie miał na to wpływu. O wielu sprawach decydował Związek oraz obowiązujące ich wymogi sponsorskie. Jeśli chodzi o stały dostęp do internetu czy telefonu satelitarnego w bazie, Janusz powiedział, że zdania w zespole są podzielone. Wielokrotnie przecież łączność ze światem miała pozytywny wydźwięk – umożliwiała kontakt z najbliższymi, co nie jest bez znaczenia podczas niemal trzymiesięcznej rozłąki. Wspinacze w bazie byli sami, nie było osoby odpowiedzialnej czy regulującej kontakty z mediami, i to według Janusza mogło stanowić problem. Bo, jak mówi, nieustannie otrzymywali prośby o komentarze.

Janusz Gołąb podczas konferencji prasowej po powrocie z K2 (fot. Michał Gurgul / wspinanie.pl)

Janusz wypowiedział się również krótko na temat Denisa Urubko. Uważa, że błędem było to, że nie jeździli wcześniej na wspólne wspinaczki i mniejsze wyprawy. Podkreślał również, że nie może być tak, aby ludzie godzący się z pełną świadomością na grę zespołową, w jej trakcie wyłamywali się i pozostawiali zespół.

Podkreślał, że jest za wcześnie, żeby snuć jakiekolwiek rozważania, a ewentualne decyzje o składzie kolejnej wyprawy zależeć będą od Polskiego Związku Alpinizmu. W tym roku Gołąb był kierownikiem sportowym i miał wpływ na dobór uczestników, ale jak powiedział, „nie wie, czy w ogóle będzie zainteresowany tą funkcją w przyszłości”.

Michał Gurgul




  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek

    K2 dla Polaków! [1]
    Śledziłam całą wyprawę od początku do końca! Jestem pod wrażeniem…

    21-03-2018
    dominika_w