O Ludziach Gór i ich rodzinach – Hubert Jarzębowski o filmach na 15. Krakowskim Festiwalu Górskim

Jako juror konkursu filmowego na 15. Krakowskim Festiwalu Górskim miałem przyjemny obowiązek obejrzenia wszystkich filmów konkursowych polskich i zagranicznych. Filmy były zróżnicowane, zarówno pod względem ukazanych sposobów spędzania czasu w górach, sposobu opowiadania historii, czasu trwania, jak również poziomu.

Nagrody nagrodami, kto co dostał, i za co, możecie przeczytać w werdykcie, wyjątkowo w tym roku zgodnego jury. Było jednak kilka motywów, które mogliśmy odnaleźć w większej ilości produkcji. Wydaje mi się, że takimi głównymi tematami wędrującymi z filmu do filmu były historia, doświadczenie, strach, rodzina, szpan, pasja, mania oraz, co oczywiste, po prostu bycie człowieka w górach w najróżniejszych formach. I o tym chcę opowiedzieć.

Gala 15. KFG i wręczenie nagród w konkursach filmowych (fot. Adam Kokot / KFG)

***

Historia

Wielką atrakcją tegorocznego seansu filmowego na KFG były pełnometrażowe biografie wielkich postaci z historii alpinizmu, wspinaczki i poznania gór. Dirtbag o Fredzie Beckeyu oraz Bonington – Mountaineer o Chrisie Boningtonie. Fantastycznie, że twórcy obu filmów wyczuli odpowiedni moment – bohaterowie mogli wstąpić osobiście (niestety, Fred Beckey odszedł miesiąc temu, Chrisowi Boningtonowi oczywiście życzymy stu lat minimum). Fantastycznie, że oba filmy powstały w podobnym czasie i możemy oglądać je równocześnie, konfrontować. Trudno sobie wyobrazić dwie biografie tak istotne i tak różne od siebie. Tak różne postacie o równie wielkich osiągnięciach. Dwie biografie pokazujące, jak zróżnicowane miejsce w historii można sobie wywalczyć działalnością górską.




Chris Bonington to człowiek o nienagannych manierach, prawdziwy brytyjski dżentelmen. Swoimi przedsięwzięciami zasłużył sobie na szacunek, sławę, ordery, a nawet honorowy tytuł szlachecki od królowej. Beckey natomiast całym swym życiem zapracował na honorowy tytuł żula. Dorobił się różowego Thunderbirda, namiotu i kubka z makdonalda, dzięki któremu mógł za darmo dolewać sobie coca-coli podczas postojów w drodze z Utah do Waszyngtonu.

Oba filmy są świetne i warte obejrzenia. Mnie zachwycił przede wszystkim Dirtbag. Film ma świetny rock’n’rollowy, bitnicki, amerykański klimat filmu drogi. Sam Beckey, jako skrajny maniak górski i chodząca górska encyklopedia, prawdziwy topograficzny profesor skrupulatnie dokumentujący każdą drogę i piszący szczegółowe przewodniki, skojarzył mi się trochę z Włodkiem Cywińskim. Podobny format postaci, podobnie intensywny typ psychiczny, inny styl bycia. O Włodku zdecydowanie musi  powstać taki film, szkoda tylko, że bez udziału głównego bohatera… Jeżeli chodzi o styl bycia, to też mieliśmy swojego Beckeya. Kto nie zna anegdot o Druciarzu, Jerzym Rudnickim niech koniecznie nadrobi zaległości.




Boningtona też świetnie się oglądało. A pod koniec nawet i jakaś łezka mogła polecieć, co bardziej wrażliwym widzom. A jeśli ktoś oglądał uważnie, to dostrzegł Jana Długosza.

W polskim konkursie również nie zabrakło fajnych filmów historycznych. Nostalgicznej podróży do dawnych czasów, ciekawych opowieści o ludziach-z-tamtych-lat, kreatywności i fatalnym sprzęcie w Łódzkich historiach wspinaczkowych oraz oczywiście zakopiańskiej opowieści o Piotrze Malinowskim w 33 zgłoś się... To rzecz jasna nie jest film idealny, pokazuje postać dość jednowymiarowo i momentami niebezpiecznie ciąży w stronę laurki (czego udało się uniknąć twórcom Boningtona), nie jest też szczególnie profesjonalnie zrobiony. No cóż. Znalezienie świetnego bohatera to klucz do sukcesu i ważne zadanie dla reżysera. Robertowi Żurakowskiemu i Bartoszowi Szwastowi się to udało. Archiwalia, bluesowa muzyka tworzą naprawdę fajną atmosferę. Świetnie pokazują klimat Tatr i Zakopanego z nie tak przecież dawnej epoki. Film ciepły i ogląda się go doskonale. Szczególnie, jak się jest zakopiańczykiem.

Wielkim rozczarowaniem był film o Lekarzach. Pomysł kapitalny. Realizacja straszna. Brak montażu, postprodukcja robiona chyba w paincie. Wypowiedzi bohaterów bardzo ciekawe, istotne. Szkoda tylko, że twórcy filmu sobie tak mocno pobimbali i nie starali się nawet jakoś ubrać ich w formę. Nie idźcie tą drogą…

Doświadczenie

Powiem szczerze, nigdy nie przepadałem jakoś szczególnie za filmami górskimi, których główną wartością są efektowne zdjęcia gór czy wspinaczki. Po prostu góry są lepsze na żywo. Wolę sobie usiąść wieczorem, choćby i na Nosalu, i pooglądać chmurki niż oglądać film, w którym nic się nie dzieje, np. na Annapurnie. Są oczywiście wyjątki, takie jak filmy Pavla Barabáša, w których przelewające się przez granie chmury to są takie chmury, że proszę siadać. Wolę, kiedy twórcy filmu decydują się go zrobić, dlatego że chcą mi opowiedzieć historię, a nie dlatego, że akurat znaleźli sponsorów lub przypadkiem mieli kamerę pod ręką. Ciekawe historie w tym roku snuli Anglicy.

Andy Kirkpatrick opowiedział w filmie Psychovertical tę samą historię, którą już znamy z książki i o której będzie zapewne opowiadał jeszcze wiele razy. Po prostu o sobie, o pokonywaniu własnych ograniczeń, o tym co go ukształtowało jako człowieka i wspinacza (bardzo dobrze, że w tej kolejności). No i bardzo się cieszę, że jest Anglikiem. Angielski humor z lekką nutką autoironii, brytyjski klimat upadłych, industrialnych miasteczek, szczere pokazanie relacji z ojcem i przyznanie się do wejścia w jego buty i powtórzenia wszystkich błędów, potyczki z dysleksją, nieco brytyjskiego punka – wszystko to dało ciekawy film. Chociaż po książce apetyt był nieco większy.

Brytyjską aurę mogliśmy odnaleźć również w Magnetic Mountains Steve’a Wakeforda, który po groźnym wypadku postanowił zastanowić się nad swoim życiem i nakręcić film odpowiadający na sztandarowe górskie pytania: o sens ryzyka, relacje rodzinne i egoizm. Słyszeliśmy odpowiedzi na te pytania już setki razy i niby jest to już troszkę górska sztampa, jednak Magnetic Mountains broni się doskonale. Steve podczas kręcenia poznaje miłość życia i odnajduje się w roli ojca dla sześcioletniej dziewczynki. Na szczęście odgania od siebie pokusę stania się lepszym Stevem-moralizatorem i nie porzuca gór. Film pokazuje zatem zupełnie normalnego faceta, co dość paradoksalnie czyni go dość oryginalnym, bo to w gatunku kina górskiego rzadki typ.

Specjalna nagroda dla filmu „Magnetic Mountains”, reż. Steve Wakeford. Nagrodę odbiera przyjaciel reżysera Dan Owen (fot. Adam Kokot / KFG)

Strach

Film Stirb Langsam (tak samo nazywa się niemieckie tłumaczenie tytułu Die hard,  znanego thrillera z Brucem Willisem w kultowym podkoszulku, czyli naszej Szklanej pułapki) to klasyczna wspinaczkowa produkcja o przejściu ekstremalnej, dość koneserskiej i dalekiej od efekciarstwa drogi mikstowej. Mamy scenki wspinaczkowe przeplatane wywiadami z alpinistą. Niby nic szczególnego, ale młody niemiecki wspinacz Michi Wohlleben okazał się bardzo wdzięcznym bohaterem (Wohlleben był także gościem 15. KFG – przyp. red.). Zdecydowanie nie ma parcia na szkło, wydaje się nieco stremowany, mówi że nie chce być dla nikogo inspiracją, bo niby dlaczego: po prostu wspina się na trudny sopel. Bardzo ciekawie opowiada jednak o strachu.

W filmach alpinistycznych strach ma na ogół twarz groźnych przewieszek, lawin, wiszących nad łbem seraków, niebotycznych ekspozycji, przeszywającego zimna i niebotycznych głazów. Michi natomiast boi się życia. Ataki paniki dopadają go w pokoju i podczas porannej przebieżki na polu z krowami. Przeraża go, że musi odpocząć, spędzić tydzień w domu, żyć normalnie. Nie rozumie niczego, co dzieje się na dole. Wspina się, żeby odgonić strach. W ścianie czuje spokój. Wszystko jest logiczne i na swoim miejscu. Wdzięczny temat dla sprawnego psychoterapeuty. Nie można jednak odmówić Michiemu uroku i szczerości.

Michi Wohlleben (fot. Adam Kokot / KFG)

Jako widz jednak najmocniejsze drgawki i najmocniejsze uczucie niepokoju wywarła na mnie scena z filmu Biegacze. Zebranie pracowników korporacji, garnitury, wykresy i rozmowy: o, tutaj sprzedaż wzrosła o 0,7%, a tutaj spadła o 0,4%, oczekuj na telefon od szefa. To nie będzie przyjemna rozmowa. Brr… Ciarki miałem na plecach. Żadna przepaść i żadna filmowa lawina mnie tak nie przeraziła.

Rodzina

Motywem powracającym w wielu tegorocznych produkcjach była rodzina. Macierzyństwo, ojcostwo, stosunki rodzinne.

W Boningtonie mogliśmy ujrzeć wielkiego alpinistę, który łączył górskie obowiązki z rolą dumnego ojca. W tym samym filmie pojawiał się wzruszający motyw opiekowania się nad chorym partnerem oraz próba ułożenia nowego życia i odnalezienia szczęścia po jego odejścia.

W Dirtbag mieliśmy gościa, który nie miał takich rozterek, bo w ogóle nie próbował założyć rodziny, a brata odwiedził raz i to chyba wyłącznie dlatego, że ten mieszkał w Dolomitach. Zresztą to jedna z najlepszych scen ze wszystkich filmów. Brat Freda: „On w ogóle nie był nami zainteresowany. Ciągle gadał tylko o wspinaczce. Nie da się z nim dogadać”. Fred: „Z moim bratem w ogóle trudno się dogadać, on chyba już bardzo słabo słyszy. Zresztą to jego zainteresowanie muzyką jest chyba niezdrowe, chorobliwe”.

Andy Kirkpatrick opowiadał o tym, jak powtórzył wszystkie błędy swojego ojca, powodując, że jego córka znalazła się dokładnie w tej samej sytuacji, która ukształtowała jego. Steve Wakeford z Magnetic Mountains wprost przeciwnie. Życie rodzinne pojawia się nawet w niemal czysto wspinaczkowym filmie Chrisa Sharmy.

Co ciekawe, stosunkowo mało o macierzyństwie powiedzieli twórcy filmu… Mama, choć mogłoby się wydawać, że cały film będzie głównie o godzeniu roli mamy z uprawianiem wspinania na najwyższym światowym poziomie. Ten motyw był oczywiście obecny, ale nie to najbardziej mi się w nim podobało. Film natomiast świetnie pokazywał wspinaczkę z wielu różnych kątów i w różnych aspektach, a nie tylko efektowne zmagania z panelem czy podkrakowskim wapieniem. Świetnie oddany został klimat krakowskiego środowiska wspinaczkowego, ich edukacja, dorastanie do swojej roli oraz wielka rola świetnego trenera w ukształtowaniu charakterów młodych ludzi. Czekam na rozwinięcie tematu, może pod tytułem „Tata”? Zdecydowanie najlepiej zrobiony i najciekawszy filmowo polski obraz na tegorocznym festiwalu.

Film „Mama” zdobył aż trzy nagrody na 15. KFG (fot. Adam Kokot / KFG)

Szpan

Jest pewien rodzaj filmu górskiego, podróżniczego, czy jak to się teraz mawia „outdoorowego”, którego nie jestem w stanie oglądać. Gatunek, który można scharakteryzować jako „film o bogatych ludziach z zachodu, którzy gdzieś jadą i chcą pokazać wszystkim, jacy są super i jak fantastyczne mają życie” – czyli krótko mówiąc filmy o szpanerach.

W tym roku w tym temacie zdecydowanie brylował Coconut Connection. Belgowie dwoili się i troili, żeby w każdej scenie zrobić coś śmiesznego, popajacować, pokazać jacy są cool, zdystansowani i w ogóle. Biedni Włosi, którzy nie wiedząc, co czynią i nie mając drogi ucieczki z Ziemi Baffina, chcąc nie chcąc zmuszeni byli uczestniczyć w tym procederze, ale po minach sądząc, nie byli zbyt zachwyceni. W każdym razie, jeśli kiedykolwiek znajdę się na Grenlandii lub w okolicach i dobiegną mnie dźwięki gitary, wchodzę do paczki i wysyłam się poleconym-priorytetem do Timbuktu.

Muszę przyznać, że o wiele sympatyczniej oglądało mi się film Bogusława Hynka, gościa, który przeszedł łańcuch Pirenejów od Oceanu Atlantyckiego do Morza Śródziemnego. Chociaż jest to produkcja, delikatnie mówiąc, amatorska, z materiałem filmowym kręconym aparatem trzymanym trzęsącą się ręką, brakiem scenariusza, archaicznymi efektami – to jednak poczułem sympatię do bohatera. Porównajcie tylko scenkę, w której opowiada z pasją o swojej kanapce i cieszy się z leżącego na stole octu i sosu winegret z nachalnymi reklamami żywności liofilizowanej w Coconut Connection. Gdzie widać więcej pasji i dziecinnej radości z przebywania w górach?

Ludzie Gór

Po małej „przyjemności” obcowania z Coconut Connection, tym bardziej doceniłem bohaterów The Last Honey Hunter Bena Knighta (Grand Prix KFG’17 – przyp. red.).

Gala i ogłoszenie laureata nagrody Grand Prix KFG’17 (fot. Adam Kokot / KFG)

Film o życiu i pracy łowcy miodu z Nepalu robi kolosalne wrażenie. Tym bardziej, że duża część filmów górskich opowiada o ludziach, którzy może i spędzają w górach wielką część swojego życia, ale jest to po prostu ich wybór – w każdej chwili mogą wrócić do domu, rozpocząć pracę mówcy motywacyjnego dla wielkiej firmy, albo coś w tym rodzaju i żyć sobie wesoło i beztrosko.

W The Last Honey Hunter widzimy człowieka, dla którego góry są całym życiem, jedynym środowiskiem i jedyną szansą na utrzymanie. Może i z konieczności, ale jednak alpinistę, wspinacza wielkiej klasy. Człowieka, który wspina się po prostu po to, żeby przeżyć. Używa sprzętu, na który większość wspinaczy i turystów nawet by nie popatrzyła, asekuruje się linami jak z czasów pionierów z dwudziestolecia międzywojennego. Tak po prostu, bez sponsoringu firm outdoorowych i producentów żywności liofilizowanej. Prawdziwego Człowieka Gór w pełnym znaczeniu tego określenia.




W filmie zachwyca wszystko. Wspaniałe zdjęcia, montaż, świetna muzyka, cudowne ujęcia, sprawnie ukazana charakterystyka bohaterów, interesujący kontekst kulturowy. Po prostu wszystko. W werdykcie jury napisaliśmy, że to „skończone dzieło sztuki filmowej. Takie jak najbardziej chcemy oglądać” i… Dokładnie tak jest.

Chcemy oglądać jak najwięcej opowieści o Ludziach Gór. Różnych. Takich jak Fred Beckey. I takich jak Ostatni Łowca Miodu. Nie bojących się pszczół i życia.

Hubert Jarzębowski

Hubert Jarzębowski – juror konkursu filmowego 15. Krakowskiego Festiwalu Górskiego, filolog słowiański, tłumacz, przewodnik górski, założyciel biura podróży High Away (www.highaway.pl).

Debiutował w czasopiśmie „Góry” opowiadaniem „Skała ucieka spod mych stóp”. Autor świetnej powieści „Carolus Victor” (Stapis) inspirowanej życiem największego polskiego taternika przełomu XIX/XX wieku – Karola Englischa (za którą otrzymał wyróżnienie na XX Festiwalu Górskim w Lądku-Zdroju) oraz książki “Cmentarz Symboliczny pod Osterwą. Duchy miejsca”.




  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek

    Filmy na KFG [28]
    Dzięki za ten tekst...

    11-12-2017
    reganclimbing