12 grudnia 2017 09:15

Nieważne są trudności, ważna jest pasja – rozmawiamy z Mattem Hellikerem

Matt Helliker odwiedził w tym roku Krakowski Festiwal Górski, gdzie poprowadził ciekawą prelekcję dotyczącą jego wspinaczkowych przygód, różnych dziedzin tego sportu oraz życia zdominowanego przez pasję. Po zakończeniu prezentacji Matt poświęcił nam chwilę, aby podsumować i uzupełnić opowiedzianą przez siebie historię.

Matt czyści chwyty i… swoje zęby, na Fisheye, 8c, Oliana (fot. Mirte van Dijk)

„All-rounder” – wspinacz wszechstronny – tak mówi o sobie Matt, równocześnie żartując, że jego życie byłoby łatwiejsze gdyby był boulderowcem. Nie jest łatwo łączyć intensywne treningi, zachować ich regularność i równocześnie podróżować po świecie w poszukiwaniu pociągających linii i nowych wyzwań. Dlatego miniony sezon Matt poświęcił na realizację bardziej lokalnych projektów oraz regularny trening, z którego również czerpie ogromną przyjemność.

***

Michał Gurgul: Od 9 lat mieszkasz w Chamonix, gdzie prowadzisz działalność przewodnicką. Rozumiem, że wybrałeś Alpy ze względu na możliwości wspinaczkowe, jakie oferują. Pomimo tego bardzo często mówisz o Wielkiej Brytanii, w szczególności o Szkocji. Co takiego sprawia, że to miejsce jest dla Ciebie tak wyjątkowe?

Matt Helliker: To prawda, uwielbiam naszą Wyspę. Różnorodność wspinania jest tam niesamowita, prawdopodobnie największa na świecie. Nie trzeba lecieć samolotem na drugą półkulę, żeby poczuć się jak na prawdziwej ekspedycji – wystarczy mała łódka rybacka i eksploracja północno-zachodniego wybrzeża i skalistych wysp Szkocji. Przez wiele dni można nie spotkać tam innych ludzi i poczuć się naprawdę samotnie. Oczywiście w dobrym znaczeniu tego słowa. W Wielkiej Brytanii nawet popularne rejony wspinaczkowe nie są przesadnie zatłoczone.

Czy to obiektywna opinia, czy może przemawia przez Ciebie odrobina nostalgii lub patriotyzmu?

Niewykluczone, że trochę tak właśnie jest. Od 9 lat mieszkam w Chamonix, które jest super, ale to nie jest mój dom. Dlatego często jeżdżę do Anglii – lubię się tam wspinać, spędzać czas ze znajomymi. Alpy są też dużo bardziej zatłoczone niż większość wspinaczkowych miejscówek w UK.

Matt Helliker podczas wspinaczki na Point Blank w nadmorskim rejonie Stennis Ford (fot. matthelliker.com)

Rozumiem, że nie przepadasz za popularnymi rejonami?

To jest chyba problem z dzisiejszymi mediami, szczególnie internetem. Dostęp do informacji jest bardzo łatwy, przez co rejony, a często nawet konkretne drogi wspinaczkowe z dnia na dzień stają się modne. W Alpach jest to często spotykane zjawisko. Nie lubię się wspinać na tej samej drodze, na której jest inny zespół – niezależnie od tego, czy jest powyżej czy poniżej. Oprócz zagrożeń, jakie stwarza taka sytuacja, zabiera to sporą część przyjemności – tego uczucia odosobnienia i eksploracji niedostępnych, trudnych technicznie ścian.

Mówisz o samotności podczas wspinania, ale przecież nie jesteś odludkiem – chyba wręcz przeciwnie?

Oczywiście! To dwie różne sprawy. Lubię przebywać wśród ludzi, którzy lubią wspinanie, ale którzy nie przesadzają z tego powodu – nie lubię rywalizacji. Wspólne spędzanie czasu ze znajomymi to dla mnie jedna z najważniejszych rzeczy. Co nie zmienia faktu, że lubię atmosferę wyprawy, eksploracji dzikiej natury.

Czy potrzeba rywalizacji nie wynika z ambicji, które często towarzyszą nam we wspinaczkowym życiu?

Ludziom, którzy mają ambicje stać się najlepszymi, chyba brakuje pewności siebie. Ja wspinam się dla siebie i jeśli udaje mi się robić fajne rzeczy i ludzie chcą o tym usłyszeć to super. Ale jeśli nie będą chcieli, to też ok. Najlepszy wspinacz? Nie ma kogoś takiego.

Czyli Twój przepis na szczęście to nie porównywać się do innych i realizować marzenia?

Myślę, że większość wspinaczy tak naprawdę nigdy nie jest szczęśliwa. Satysfakcja ze zrobienia drogi trwa 5 minut,  potem zaczynasz zastanawiać się co dalej… Nie można chyba tu mówić o spełnieniu marzeń.

Klify Wielkiej Brytanii – do dzisiaj jedno z ulubionych miejsc wspinaczkowych Matta (fot. matthelliker.com)

Gościem Krakowskiego Festiwalu Górskiego był również Peter Habeler – wydaje się, że on jest szczęśliwym, spełnionym wspinaczem.

Tak, Peter pokazuje chyba nam wszystkim, co znaczy największy sukces w życiu wspinacza. Dożyć tak dojrzałego wieku i nadal być aktywnym, nadal się wspinać. I to jest też piękno tego sportu – nieważne są trudności, je każdy odbiera indywidualnie, ważne jest to, aby kontynuować swoją pasję, niezależnie od wieku, najdłużej jak to możliwe. Z czasem musisz dostosować swoje cele do możliwości, ale nadal wspinanie może dać ci ten sam poziom satysfakcji.

Peter powiedział mi, że w odróżnieniu od innych kolegów często robił przerwy w wyjazdach w góry, we wspinaniu, w treningach. Uważa, że prawdopodobnie to pomogło mu zachować tak świetną formę fizyczną do dzisiaj. Ty chyba masz trochę z tym problem?

Tak. Niestety, trochę za dużo trenuję i często z tego powodu przytrafiają mi się kontuzje. Trudno jest mi nad tym zapanować – śmiało można mówić tu o nałogu! Wiem, że sporo czasu marnuję robiąc dodatkowe treningi, które nie przekładają się już na progres, a tylko obciążają organizm. Prawdopodobnie powinienem czasem trochę odpuścić i zająć się również czymś innym. Lubię surfing i kajakarstwo górskie. Niewykluczone, że gdybym poświęcił trochę czasu tym sportom, mógłbym wspinać się lepiej.

Pomimo tego nie możesz chyba narzekać na ostatni sezon. Zrealizowałeś kilka ambitnych projektów.

Minionego lata skupiłem się na wspinaniu w skale. Ustaliłem sobie, że chcę zrobić jeden projekt tradowy, jeden sportowy, jeden górski oraz jeden boulderowy. Dlatego nie pojechałem na żadną daleką wyprawę. Takie ekspedycje niestety źle wpływają na kondycję, nie masz czasu trenować, dużo chodzisz i czekasz w namiocie na pogodę. Chciałem w tym roku sprawdzić, jak daleko potrafię przesunąć swoje możliwości.

Ok, zacznijmy może od wspinania sportowego – tu z pewnością podniosłeś swoją poprzeczkę.

Zrobiłem swoje pierwsze 8c – Fish Eye w Olianie. Osiągnięcie tego poziomu na drodze sportowej było moim marzeniem od dawna. Praca nad ruchami i w końcu przejście tej linii to chyba moje najbardziej intensywne doświadczenie na drodze jednowyciągowej. Mam ochotę na więcej!

Wyzwań tradowych szukałeś oczywiście na swoim domowym podwórku. Co było głównym celem?

Jedynym z projektów była tradowa droga w Stennis Ford (Pembroke) – Point Blank o trudnościach E8, 6c. która od dawna znajdowała się na mojej liście. Cieszę się, że udało mi się zrobić tę pięknie usytuowaną i dość psychiczną drogę. Szczególnie, że warunki tego dnia nie były idealne. Było dość wilgotno, wiatr nie osuszył całkowicie skały – zużyłem prawie całą zawartość woreczka na tę jedną drogę!

To rzeczywiście pięknie położony rejon. Masz chyba też słabość do równie pięknego, choć oczywiście zupełnie odmiennego rejonu w Dolomitach – wiesz, o czym mówię?

Oczywiście, Tre Cime! Chciałem odhaczyć tam jedną z trudnych dróg na północnej ścianie Cima Ovest. Padło na drogę Pressknodel 7c. Wycena nie jest może powalająca, ale wszystkie wyciągi są bardzo równe. To chyba najrówniejsza droga na tej ścianie. Bellavista czy Pan Aroma sa trudniejsze, jednak oprócz kluczowych wyciągów dużo jest na nich wspinania w trudnościach ok. 6a. Jednodniowe, klasyczne przejście Pressknodel było świetną przygodą – bardzo się cieszę, że się udało.

Wspominałeś też o wyzwaniu, które wyznaczyłeś sobie w boulderingu?

Tak, wystartowałem w zawodach boulderowych, a nie jestem typem boulderowca. I szok – udało mi się zająć drugie miejsce. To też było ciekawe przeżycie.

Matt równie dobrze jak w skale, radzi sobie w zimowych realiach (fot. matthelliker.com)

Gratuluję Ci wszystkich osiągnięć z minionego sezonu. A co dalej?

Teraz przestawiam się z lata na zimę. Dużo będę wspinał się w Szkocji, bo w Alpach chyba długo nie będzie dobrych warunków. Teraz jest dużo śniegu, ale wcześniej było sucho, dlatego warstwa lodu jest słaba. A Szkocja jest doskonałym miejscem dla wspinania lodowego czy mikstowego – warunki tworzą się tam z dnia na dzień. Tam chciałbym skupić swoje wysiłki. To też dobre przygotowanie pod jakąś wyprawę w kwietniu 2018 lub później.

Czyli na przyszły sezon masz zupełnie inne plany? Masz coś konkretnego na oku?

Nie mam zupełnie pojęcia – to może być Alaska albo Indie… kompletnie nie wiem. Chciałbym, żeby była to długa, mikstowa, skalna i trudna technicznie droga. Lubię wspinanie techniczne na dużych ścianach, ale nie przepadam za dużymi wysokościami. Dlatego wolałbym za cel obrać jakąś drogę położoną stosunkowo nisko nad poziomem morza. Po takiej wyprawie łatwiej jest też wrócić do treningu.

A lato? Przypuszczam, że nie obędzie się bez odwiedzin w Wielkiej Brytanii?

Jasne! Chodzi mi po głowie jedna, piękna droga tradowa: Big Issue E9, 6c w Pembroke.

Skąd taka nazwa? Czy wiąże się z tym jakaś historia?

Tak, całkiem zabawna. Lata temu, ktoś obił tę linię i możesz sobie wyobrazić, jaką burzę to rozpętało w naszym środowisku. Autor argumentował to tym, że po prostu nie da się tam bezpiecznie asekurować. Chciał, aby przenieść brytyjskie wspinanie na nowy poziom. Oczywiście nikt się nie zgodził. John Dunne pokazał, że się da – przeszedł tę drogę na własnej asekuracji i usunął bolty. To atrakcyjna, przewieszona ściana wznosząca się ponad falami rozbijającymi się brzeg. Spore wyzwanie i spore runouty… Ma nadal bardzo niewiele przejść. Ale nie chciałbym spędzić na tym projekcie całego lata. Chciałbym też wrócić w Dolomity – bardzo lubię się tam wspinać. Jest wiele dróg na Cimach, których chcę spróbować.

Miniony sezon i plany na przyszłość wyraźnie potwierdzają to, jak siebie nazywasz – „allrounder” – nieustanie zmieniasz obszary, lokalizacje i różne aspekty swoich wspinaczkowych działań. To chyba nie jest łatwe?

Trudno jest trenować i rozwijać się w taki sposób, aby być na wysokim poziomie we wszystkich dziedzinach wspinaczkowych. Ostatnio dużo wspinałem się sportowo, więc zaniedbałem trening wydolnościowy. Niestety, on zmniejsza możliwości regeneracyjne organizmu, dlatego trudno jest to łączyć. Teraz przyszła zima i wspinam się świetnie, ale co z tego skoro nie wytrzymuję długotrwałego wysiłku? Dlatego ostatnio dużo jeżdżę na nartach i chodzę po górach. Na szczęście wytrzymałość wraca szybko, trudniej jest nadrobić siłę. Trzeba tym balansować w odpowiedni sposób, biorąc pod uwagę to, co ma się w planach za kilka miesięcy. Gdybym był tylko boulderowcem na pewno wszystko byłoby łatwiejsze. Ale chyba lubię to, że nie jest łatwiej…

***

Nie ma zbyt wielu wspinaczy, którzy faktycznie łączą ze sobą niemal wszystkie dziedziny tego sportu i to na tak wysokim poziomie. Matt trenuje wyjątkowo ciężko, aby było to możliwe i niejednokrotnie zmaga się z kontuzjami. Przy tym zachowuje olbrzymi entuzjazm i masę pozytywnej energii. Oby tak dalej!




  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek
    Brak komentarzy na forum