9 października 2017 09:42

Pocztówka z Kalymnos (3) – Andrzej Mecherzyński-Wiktor

Kultura starożytnej Grecji była kulturą żeglarzy – kolonizatorów. Wiemy o tym z podręczników historii, niemniej dopiero lot z Aten na Kos pozwolił mi zrozumieć martwe dotychczas wiadomości szkolne.

Przez całe życie wyobrażałem sobie Morze Egejskie zgodnie z popularnym obrazem słonego akwenu – jako rozciągającą się donikąd taflę błękitu. Pamięć o pokrywającym ją archipelagu niewielkich wysp zalegała rejony mózgu w żaden sposób niezwiązane z tworzeniem myślowych pejzaży, tym samym pozostając dla nich obojętną. Dopiero obecna wycieczka wspinaczkowa otworzyła mi oczy.

Trudno nie poczuć, jak naturalną musiała być dla Greka pokusa morskiej podróży (fot. Barbara Cios)

Stojąc na brzegu Kos, a lepiej jeszcze – na szczycie któregoś z wysokich wzgórz Kalymnos, trudno nie poczuć, jak naturalną musiała być dla starożytnego Greka pokusa morskiej podróży. Statki wówczas mieli niechędogie i w pełne morze wyprawiać się nimi było straszno; na “głupim” Jeziorze Genezaret doświadczeni rybacy lękali się o życie podczas wichury. Stały ląd przesłaniający horyzont stanowił zatem propozycję nie do odrzucenia, okazję, z której nawet głupiec musiałby skorzystać. Płynąc z Grecji kontynentalnej do Azji, metodą od wyspy do wyspy, można uniknąć żeglugi dłuższej niż trzydzieści kilometrów. Więc płynęli.

Stojąc na brzegu Kos, widzimy Kalymnos w odległości półgodzinnego rejsu promem. Przybiwszy do brzegu i przeprawiwszy się na drugą stronę wyspy, spostrzegamy na horyzoncie Azję Mniejszą, czyli dzisiejszą Turcję. W czasach Platona kraina ta nosiła imię Jonii (patrz: “porządek joński” w architekturze) i była umajona koloniami rozmaitych greckich polis. Nie gdzie indziej, a w Jonii właśnie narodziła się europejska filozofia, która po dwóch z górą mileniach wydała nad Wisłą niejednego silnego wspinacza.

Stały ląd przesłania horyzont

Ale nie tylko na Wschód płynęli dziarscy starogreccy żeglarze i będzie dla niejednego zaskoczeniem informacja, że czasy owe znały dwie Grecje – Małą i Wielką, z których to “Wielka” (sic!) była produktem kolonizacji, zaś “Mała” – tym, co Grecją nazywamy do dzisiaj. “Wielką Grecją” ochrzcili Helleni zasiedlone przez siebie ziemie południowej Italii, skąd kultura ich oddziaływała na rodzący się do przyszłej potęgi Rzym. Język potoczny pamięta o Wielkiej Grecji w słowie “sybaryta” – mieszkańcy “rozkosznej Sybaris”, jednej z italskich kolonii, mieli być niedoścignionymi nigdy później mistrzami luksusu.

Południowe Włochy to wszakże historia wielu innych, nie naszego wyjazdu. Nam znacznie bliżej do Jonii, która obecnie, niestety, pozostaje poza granicami Unii Europejskiej; z tego względu aktywująca się od czasu do czasu turecka sieć komórkowa grozi złodziejskimi stawkami. Co gorsza, w naszym samochodzie pozwala sobie odbierać turecka rozgłośnia radiowa, najwyraźniej nadająca z misją, albowiem wyłącznie pieśni o charakterze tradycyjnym . Rzecz sama w sobie bez znaczenia, dopóki kierowca pojazdu nie okazuje się miłośnikiem regionalizmów i estetycznym despotą, czego się po Wuju Marianie nie spodziewałem. To na szczęście jedyny, jak dotąd, poważny zgrzyt między nami.

https://www.youtube.com/watch?v=qGrbe4ul_I0

Słuchając tureckiej muzyki pojechaliśmy bladym świtaniem na zapowiedziane ostatnio ryby, które rzecz jasna nie brały; niewielka szkoda wobec ogólnej przyjemności płynącej z wycieczki. Nikolas – nasz lokalny żywiciel, kapitan i gawędziarz, przy tym poliglota, niegdysiejszy nurek, wspinacz, nauczyciel i muzyk, a obecnie rybak, restaurator drobnoskalowy oraz sprzedawca gąbek tudzież muszli, był tego dnia przewodnikiem po zatoce i jej urokach oraz arkanach fachu drobnego handlarza. Poranek wymarzony, z dokładnością do deficytu snu, co wszakże dało się nadrobić popołudniem – niech żyją wakacje.

Uroki zatoki

Czas spędzony z Nikolasem jest zawsze wypełniony jego charakterystyczną, płynną, nie zawsze zrozumiałą, swobodną angielszczyzną, której słuchać trzeba uważnie, gdyż wyłowić można wiele. Więc garść zasłyszanych informacji, których nie będę skrupulatnie oddzielał od własnego komentarza.

Gąbki były na Kalymnos żyłą złota, której skalista wyspa pozbawiona drzew i wody pitnej bardzo potrzebowała. Gąbek było dużo i były łatwo dostępne – dawało się je znaleźć już na dziesięciu metrach pod wodą (głębokość dostępna nurkowi bez sprzętu). Wiele więcej Kalymnos nie miało; wyspa, o ile nie jest Wielką Brytanią, zawsze będzie prowincją, więc mieszkańcy prowadzili tryb życia charakterystyczny dla obszarów rustykalnych – płodzone chętnie dzieci chadzały po dziesięć kilometrów dziennie do przepełnionej szkoły.

Potem zaś przyszła nowoczesność, a nowoczesność to prędkość – podróżowania, obiegu informacji, zmian. Dołączyła wielka polityka w postaci Rewolucji Bolszewickiej, przez którą w 1986 roku Ukraińcy nie mieli państwa normalnego, tylko sowieckie i takież zabezpieczenia w elektrowni. Po Czarnobylu gąbki przeniosły się o trzydzieści metrów niżej, wyspa jeszcze bardziej zbiedniała; jednocześnie ludzie dostali do ręki samochody i samoloty, a więc perspektywę pracy w Atenach czy Salonikach. Szkołę, do której niegdyś chadzał był mały Nikolaos, zlikwidowano.

Zarazem jednak pojawili się turyści, wśród nich zaś osobliwy ich podgatunek – turyści skalni, zwani wspinaczami. Wspinaczkowe Kalymnos, narodzone w drugiej połowie lat 90. (wcześniej nie było tu ANI JEDNEJ drogi wspinaczkowej), zaskakuje zwłaszcza kosmicznym wspinaniem po stalaktytach, niespotykaną gdzie indziej egzemplifikacją wspinaczki trójwymiarowej.

Drogi w najpopularniejszych sektorach bywają kuriozalne, przypominając partiami raczej grę w Mario Bros niż wspinanie. Urzekają mnie, albowiem sięgając pamięcią daleko, daleko wstecz znajduję, że właśnie o takim wspinaniu marzyłem jako dziecko. Jak jednak powiada mój przyjaciel Judejczyk, cytując pismo: ”Gdy byłem dzieckiem, mówiłem jak dziecko, czułem jak dziecko, myślałem jak dziecko. Kiedy zaś stałem się mężem, wyzbyłem się tego, co dziecięce”. W dodatku – te przyzwyczajenia… Nie dziwujmy się zatem, że mój pierwszy kalimniowicki skalp, Lucky Luca 8c, to brutalna droga jednego, dynamicznego ruchu, w dodatku chyba podkuta, chociaż jednoznacznie estetyczna. Jedyny szkopuł w tym, że obok prawdziwego 8c nie leżała, ale to już nie moje zmartwienie.

Tenis w porcie (pamięci Rica Malczyka)

Tymczasem, młodzieży!

Andrzej Mecherzyński-Wiktor




  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek
    Brak komentarzy na forum