4 października 2017 09:39

Pocztówka z Kalymnos (2) – Andrzej Mecherzyński-Wiktor

Za nami ostatnie dwa dni taktycznego rozbiegu, a pogoda niezmiennie przepiękna. Wokół rozciąga się umajony wysepkami błękit i pojmuję, że dopiero przebywając na archipelagu można w pełni doświadczyć, co znaczy “poziom” morza.

Wyspy zdają się kopczykami piasku usypanymi na matematycznej płaszczyźnie, przyciskami do papieru ułożonymi przez pedantycznego Niemca na równych jak stary kolega arkuszach. Patrząc za horyzont trudno nie mieć żalu do Matki Ziemi, że swoim kształtem ośmieliła się zakrzywić ten idealny landschaft. Przykrość…

Balet w przestworzach… 170 metrów dachu

Korzystając z dwudniowego resta wybieramy się z Wujaszkiem na ryby.

W zeszłym tygodniu, za namową mieszkających kilkaset metrów od nas narzeczeństwa Rozbickich, odwiedziliśmy zatokę Palionisos. Na jej brzegu znajduje się niewielka wioska, w pierwszym zaś napotkanym domu polecona nam knajpeczka. Wyborne jedzenie sprawia, że dajemy się uwieść magii właściciela; jesteśmy na tarasie sami, lecz Nikolaos poczytuje sobie za punkt honoru utwierdzić nas w przekonaniu, że skoro miejsce nie jest puste, to znaczy że jest pełne.

Ganek zaczyna tętnić życiem, z potoku słów wyławiamy kolejne historie z biografii naszego rozmówcy, ekonomicznych aspektów połowu gąbek, historii Kalymnos. Różnica pomiędzy gośćmi a gospodarzem ulega zatarciu, po chwili jesteśmy trójką zmęczonych dniem mężczyzn popijających raki w chłodzie wieczoru. Kolejne nasze wizyty wyglądają podobnie – przed domem, którego kuchnia służy za zaplecze lokalu, siedzi kilka osób, Nikolaos przysiada się to do jednych, to do drugich, wyraźnie zadowolony z towarzystwa; popala papierosy, karmi resztkami piętnaście pomieszkujących na podwórku kotów, częstuje owocami, wódką, piwem. Pyta, czy nie mielibyśmy ochoty popłynąć z nim bladym świtem na połów, wszak skądeś trzeba wziąć świeże ryby. Nie wahamy się ani chwili.

Mamy szczęście, albowiem wycieczka wypada w drugi dzień odpoczynku (środa) – po poniedziałku nie byłoby łatwo wstać z łóżka przed słońcem. Wstyd, jakiego się najadłem w niedzielę w Grande Grottcie (porażka na Priaposie), musiał zostać pomszczony i został; najwyraźniej zaczynam rozumieć wspinaczkowe maratony.

Na „Fun de Chichunne” 8a

Na fali entuzjazmu udało mi się zaliczyć on-sight na jeszcze jednej dachowej „ósemce a”, zaczem poleźć na Priaposa z powrotem, aby z jego pierwszej części pościągać ekspresy, co wymagało najpierw prowadzenia, a potem przewędkowania drogi. Czas naglił (słońce!), więc przerwy były krótkie – po zakończonym dziele (w sumie 170 metrów w okapie) podupadłem fizycznie.

Po szóstym dniu w Kalimnowicach

W tym czasie Wujo zaliczył swój własny zjazd, kategorycznie odmawiając wspinania – dopiero po sutym obiedzie udało mi się namówić go na małą, wieczorną sesję w zacisznej dolinie Arginonty. Tygodniowy rozwspin przeprowadziliśmy widać rzetelnie, jesteśmy zmęczeni, ale za dwa dni nie będziemy. Nie chcę mówić za Marcina, ale ja czuję się gotów na wyzwania dowolnej długości i charakteru.

Wyjazd, jak to wyjazd, skłania do przemyśleń, więc jutro wysyłam do Redakcji przemyślenia, a na dzisiaj to wszystko.

Andrzej Mecherzyński-Wiktor

Pocztówka z Kalymnos (1)




  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek

    Kalimnowice [1]
    Kalimnowice :) Powinno się przyjąć. W siostrzanych Podlesicach i Rzędkowicach…

    5-10-2017
    bradder