13 września 2017 20:28

Szczerość – Beata Słama o książce „Ja, pustelnik” Piotra Pustelnika

Oto znów (po „Art of Freedom”) przede mną książka poświęcona komuś, kogo znam (no, trochę) i kto żyje (sto lat, sto lat…). Tym razem nie biografia, lecz autobiografia. Niby wywiad rzeka, a jednak linearna opowieść o sobie, czyli „Ja, pustelnik” Piotra Pustelnika (Wydawnictwo Literackie, Kraków 2017).

Ja, pustelnik (Piotr Pustelnik)

Ja, pustelnik (Piotr Pustelnik)

Trudno powiedzieć, czy w takim przypadku lepsza jest bio- czy autobiografia. Autor biografii może drążyć, szukać, stawiać trudne, a czasem niewygodne pytania, dokopać się do nieznanych faktów (jak Anna Kamińska, autorka biografii Wandy Rutkiewicz), choć niestety biograf osoby żyjącej często jest z nią powiązany cichym paktem, że o pewnych rzeczach pisać nie będzie (nie mówimy oczywiście o biografiach polityków). A jeśli napisze, to w kulisach czai się paragraf 2(1)2 – naruszenie dóbr osobistych.

Czytelnicy autobiografii natomiast rzadko mogą liczyć na bolesną szczerość piszącego i ekspiację czy bezlitosną autoanalizę, prędzej na trochę ściemy, kitu i pomijanie faktów (niektórzy robią to z wdziękiem), bo przecież który ze wspinaczy wyzna, że uwielbia łapać się haków, na każdej wyprawie miał kochankę, czy że zgarnął wszystkie materace, jakie były w bazie, bo lubi spać na miękkim. Nie mówiąc o sprawach poważniejszych. (Nie, te przykłady nie dotyczą Piotra Pustelnika, choć z materacami to „fakt autentyczny” sprzed lat…).

Jaka jest więc wobec tego książka „Ja, pustelnik”?

To owoc rozmów, które w ciągu chyba trzech lat przeprowadził z himalaistą dziennikarz i fotograf Piotr Trybalski. Pustelnik opowiada, Trybalski wtrąca słowo wiązane ‒ które momentami przypomina nieco stylem dziennikarstwo znane z czasopism kobiecych („Patrzę na parę siedzącą przede mną. Niebieskie spokojne oczy Sylwii co i rusz spoglądają na Piotra. Oboje trzymają się za ręce [Dość trudno trzymać się za ręce pojedynczo. Chyba że za własne…]. Nie kryje atencji dla bohatera. Tak więc za autora, dla uproszczenia, uznajmy samego Piotra Pustelnika.

Wydaje mi się, że napisał tę książkę przede wszystkim dla siebie, by przyjrzeć się sobie, podsumować, zamknąć pewien rozdział, uporządkować, wytłumaczyć… Czy więc można ją w jakikolwiek sposób oceniać? Bo przecież jak oceniać czyjeś życie i wybory?

„Ja, pustelnik” ma konstrukcję typową dla wspomnień wspinacza: dzieciństwo, początki, a potem od ściany do ściany, od góry do góry. Opisy wypraw są podobne, tak jak podobne są sekwencje wydarzeń, jakie mają na nich miejsce. Raz jest bardziej dramatycznie, raz mniej, co nie znaczy, że nie interesująco.

Dla mnie jednak ciekawsze jest to, co dzieje się pomiędzy wyprawami, a czasem pomiędzy wierszami. Bo oto chyba po raz pierwszy przeczytać możemy o tym, co kryje się pod triumfalno-przygodowo-heroiczną himalajską narracją. Piotr z odważną szczerością opowiada o tym, do czego doprowadziła go pasja-obsesja zdobycia Korony Himalajów, jak bolesną cenę za sukces zapłacili on i jego rodzina. W jakim paradoksie przez lata żył: ponieważ jeździł w góry, rozpadała się jego rodzina, a jeździł w góry, bo się rozpadała. Obsesja, egoizm, ucieczka, ambicja, a także cichy heroizm, odwaga, poświęcenie i człowieczeństwo… To właśnie jest himalaizm. To właśnie jest życie Piotra Pustelnika. W jego przypadku także ogromny dystans do siebie i skromność.

Przeczytacie o tym, że aby zostać himalaistą, nie trzeba być tytanem ciała, trzeba natomiast być tytanem ducha. O AKG Łódź, bez którego nie byłoby wielu pięknych himalajskich przejść. I o Józku Goździku, bez którego być może nie byłoby Piotra Pustelnika himalaisty. W tej książce każdy znajdzie coś dla siebie, zarówno miłośnicy przygody, jak i poszukiwacze drugiego dna i miłośnicy plotek. Jest w niej poruszonych kilka bardzo istotnych i delikatnych kwestii wartych dyskusji, a jakich, przekonajcie się sami.

Piotr znany jest z inteligentnego i ironicznego poczucia humoru, doskonale słucha go się na prelekcjach, lecz język książki nieco rozczarowuje. Każdy, kto musiał spisywać czyjeś wypowiedzi z nagrań, a potem je redagować, wie, jak trudne to zadanie. Trzeba zachować styl rozmówcy, jednocześnie nieco go temperując, opracować tekst tak, by sprawiał wrażenie swobodnej wypowiedzi, a jednak ująć go w karby poprawności językowej (no, chyba że rozmawiamy z osobą z marginesu społecznego lub z kretynem i chcemy to z mocą podkreślić). Odnoszę wrażenie, że zabrakło tu redaktora z językowym wyczuciem, że opowieść Piotra została nieco „przystrzyżona”, pozbawiona właściwego mu polotu i ostrości. Choć mimo tego czyta się ją doskonale. I w jeden wieczór.

Beata Słama

Książka jest dostępna w księgarni wspinanie.pl.




  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek

    AKG Łódź [2]
    AKG Łódź - tak się nazywa nasz klub! Pozdrawiam :)

    13-09-2017
    kierownik