27 września 2017 14:02

Gwiazdy i burze, czyli XXII Festiwal Filmów Górskich im. Andrzeja Zawady w Lądku-Zdroju

Kolejny lądecki festiwal za nami. Lepszy od wszystkich poprzednich. Organizatorzy wciąż dopracowują formułę i szczegóły organizacyjne, panuje doskonała, pełna energii atmosfera, a tym co zadziwia najbardziej, jest niesamowita frekwencja, bo przecież festiwali górskich w Polsce jest kilka, a do Lądka nie tak łatwo dojechać. Namiot mieści ponad 2000 osób i prawie zawsze był pełny. A przecież wykłady, prelekcje, warsztaty i zawody odbywały się jeszcze w wielu różnych miejscach.

Nie będziemy ściemniały, że obejrzałyśmy wszystko. Napiszemy o tym, co nas poruszyło, zachwyciło lub zbulwersowało.

(fot. Lucyna Lewandowska / Festiwal Górski im. Andrzeja Zawady w Lądku-Zdroju)

***

Dzień pierwszy, czyli lepiej być wcześniej niż później

Beata Słama: To zadziwiające, ale już w czwartek, dzień roboczy, sala i namiot były prawie pełne. Warto było przyjechać wcześniej, bo festiwal zaczął się od mocnych akcentów ‒ dwóch, a właściwie trzech, Adamów.

Ilona Łęcka:  Tak, to prawda, lecz najpierw była ceremonia otwarcia, którego dokonała energiczna i pełna radości życia Anna Milewska. Potem przenieśliśmy się do namiotu, gdzie pierwszym Adamem był Adam Bielecki. Opowiadał o pogłębianiu doświadczeń poprzez analizę tegorocznych swoich porażek w Himalajach, natomiast Adam Ondra mówił o drodze do szczęścia poprzez wspinanie, a tłumaczył go Adam Pustelnik. Pierwszy z Adamów był może nieco zbyt skrupulatny w opisie poszczególnych etapów działań górskich, drugi urzekł publiczność poczuciem humoru, trzeci natomiast tłumaczył z właściwym sobie nonszalanckim wdziękiem.

Ondra nie rozczarował swoich fanów: profesjonalnie przygotował i zaprezentował swoją prelekcję poświęconą dopiero co pokonanej przez siebie drodze Silence (9c) we Flatanger oraz pierwszemu powtórzeniu Dawn Wall na El Capitanie.  Było miło i na luzie, a na pytanie z sali: „Jak długa jest twoja szyja?”, Ondra odpowiedział: „Ma około siedmiu centymetrów”.

Prelekcja Adama Ondry (fot. Michał Złotowski / Festiwal Górski im. Andrzeja Zawady w Lądku-Zdroju)

B.S.: Co bardzo podobało mi się w tym roku to to, że impreza odbywała się na niedużym terenie, wszędzie było blisko, było też więcej stoisk z różnościami, aż wreszcie księgarnio-kawiarnia w namiocie, zorganizowana przez firmę Lyofood, w której autorzy podpisywali książki i gdzie można było się spotkać i pogadać. No i wielka imprezowania w Domu Zdrojowym, zwana też Przekąskownią, gdzie się gadało, poznawało, jadło, tańczyło i, co tu kryć… piło. Czegoś takiego zdecydowanie brakuje w Krakowie.

Dzień drugi, czyli objawienie, himalajscy turyści i męki tłumaczki

I.Ł.: Doskonałym uzupełnieniem części zabawowych, poznawczych i artystycznych festiwalu są warsztaty. W tym roku było ich sporo…

B.S.: My postanowiłyśmy wybrać się na warsztaty Tomasza Cylki, aby dowiedzieć się, jak napisać dobry tekst o górach.

B.S. i I.Ł.: Solennie deklarujemy, iż wszelkie fachowe porady weźmiemy sobie do serca.

I.Ł.: Tomasz Cylka jest redaktorem naczelnym czasopisma „n.p.m.”.

B.S.: To zadziwiające, że naczelny pisma na tak marnym poziomie, pokusił się o udzielanie komuś rad, jak należy pisać. Teksty w „n.p.m.” są słabe i choć pismo ma wielu czytelników i można w nim znaleźć mnóstwo interesujących informacji, zarówno jego formuła, jak i layout, wydają się trącić myszką, co zresztą zauważył jeden ze słuchaczy (nie my!). I ta maniera prowadzącego, który niemal każe zdanie kończył słówkiem „tak”…

I.Ł.: Czepiasz się! Pan Cylka dał kilka dobrych rad, choć przydadzą się one raczej amatorom, a nie dziennikarzom…

B.S.: Wdaje mi się, że do takiego pisma powinni pisać dziennikarze, a teksty  tzw. zwykłych ludzi, jeśli są naprawdę interesujące, powinny stanowić małą część, przecież gazeta to nie Hyde Park. Widziałam, że przez cały wykład coś skrupulatnie notowałaś…

I.Ł.: Było kilka porad oczywistych: by unikać nudnych opisów zmierzania ku pożądanej destynacji, zamieszczać porady praktyczne, dbać o tempo i atrakcyjność relacji, właściwie dobierać zdjęcia. Redaktor popełnił też kilka uroczych bon motów, z których jeden szczególnie utkwił mi w pamięci: „Im dalej w las, tym drzewa są ciemniejsze” :).

Oczywiście były też inne warsztaty: Monika Witkowska uchyliła rąbka praktycznej wiedzy, niezbędnej, by wejść na Mount Vinson, powszechnie doceniany za niepowtarzalny styl wypowiedzi Bogumił Słama opowiadał o szczegółach wejścia na Matterhorn, Maciek Ciesielski przybliżył arkana wiedzy dotyczącej ściśle pojętego alpinizmu, Anna Figura, Wojtek  Szatkowski, Waldemar Czado i Roman Szubrycht poprowadzili warsztaty skiturowe, zaś Janusz Gołąb skoncentrował się na kwestii bezpieczeństwa, mówiąc o właściwym sprzęcie, wyżywieniu, organizacji i współpracy w zespole, by osiągnąć założone cele bez narażania zdrowia. A bon mot, który zapamiętamy z jego wykładu: „Bardzo ważną kwestią w górach jest ranny członek”…

B.S.: Teraz pora na objawienie…

I.Ł.: O książce Marka Raganowicza, „Zapisany w kręgach”, było głośno, zanim się ukazała. Sceptykom trudno było uwierzyć w jej niesamowitość do czasu, gdy autor oczarował publiczność spokojną, acz kipiącą od emocji, wspaniale zbudowaną i porywającą opowieścią o swojej oryginalnej pasji: solowej (choć nie tylko) wspinaczce hakowej. Jeśli Regan okaże się choć w połowie tak dobrym pisarzem, jakim jest mówcą, to w zupełności wystarczy, by uznać książkę za znakomitą.

B.S.: A ty znów robiłaś notatki…

I.Ł.: „Stopień A6 w modernistycznej skali hakowej jest teoretyczny, bo trudno sobie wyobrazić, że można dwa razy umrzeć”. Ale w pamięci utkwił mi szczególnie ten: „Zawiesiwszy się na tym skyhooku, na mikrokrawądce, powiedziałem sobie: dość tego! Godność człowieka musi być utrzymana! Dlatego teraz zrobię sobie selfie” – ponieważ pokazuje subtelne, autoironiczne poczucie humoru autora. Zresztą prelekcja obfitowała w równie trafnie dobrane perełki, prezentowane z fantazją i pewnością siebie. Prezentacja Raganowicza stanowi dowód na to, że nie zawsze trzeba głośnej muzyki, nowinek graficznych czy setek zdjęć, by zaimponować odbiorcom.

Marek Raganowicz (Michał Złotowski / Festiwal Górski im. Andrzeja Zawady w Lądku-Zdroju)

B.S.: A teraz o jednym z najbardziej dziwnych punktów programu…

I.Ł.: Ostatnimi czasy rozróżnienie między turystą wysokogórskim i himalaistą budzi tak wielkie kontrowersje, że organizatorzy festiwalu zdecydowali się poświęcić temu zagadnieniu panel dyskusyjny.

B.S.: Na scenie zasiedli: Anna Czerwińska, Monika Witkowska, Janusz Gołąb, Piotr Pustelnik, Janusz Adamski i Bogusław Kowalski, potem na scenę został zaproszony Bogumił Słama. Dyskusję moderowała Renata Wcisło, choć wydaje mi się, że nie do końca panowała nad jej przebiegiem.

I.Ł.: Temat wywołała Monika Witkowska, która domagała się uznania dla wyczynów członków wypraw komercyjnych, a nawet ich dokonania apologizowała. Piotr Pustelnik chwilami kręcił głową ze zdumienia, Ania Czerwińska z lekką ironią przywoływała wspomnienia swoich wypraw, Janusz Gołąb zaś skwitował te dywagacje, odwołując się do osobistych oświadczeń oraz powierzając ostateczną ocenę mediom, a właściwie ich odbiorcom. Swoje trzy grosze dorzucił Bogumił Słama. Powiedział, że w dawnych czasach, kiedy wszyscy ważni wspinacze zalegali w Morskim Oku, też toczyły się dyskusje, kto jest prawdziwym łojantem, kto standardowym wspinaczem, a kto zaledwie turystą. Gremium rozstrzygającym była schroniskowa weranda. I dziś taka weranda gdzieś istnieje, a fachowcy i ludzie gór doskonale potrafią odróżnić prawdziwy sportowy wyczyn od sukcesu jedynie osobistego.

B.S.: Dodać musimy, że wieczorem odbył się nieoficjalny panel poświęcony tej tematyce, sponsorowany przez producentów win. Szkoda, że nie było kamer! Udział w nim wzięli:  alpinistka i instruktorka Joanna Piotrowicz, Magdalena Sawicka, my, Wojciech Kurtyka i delegat spoza środowiska. Wziąwszy pod uwagę wszystkie argumenty dyskutantów, Joanna Piotrowicz dokonała podsumowania: „Turysta wysokogórski posuwa »małpę« bez przerwy, a himalaista tylko wtedy, gdy musi”. In vino veritas.

I.Ł.: Festiwal w Lądku gwiazdami stoi, tego wieczoru mieliśmy okazję posłuchać Wojtka Kurtykę i Johna Portera.

B.S.: Właściwie była to prelekcja Johna poświęcona dwóm wspinaczkom Wojtka i Alexa McIntyre’a. Wojtek miał jedynie dodać to, o czym John nie napisał w biografii Alexa „Przeżyć dzień jak tygrys”.

Wojtek Kurtyka i John Porter (fot. Michał Złotowski / Festiwal Górski im. Andrzeja Zawady w Lądku-Zdroju)

I.Ł.: Niestety spotkanie to, kiepsko zaplanowane (nie wiadomo dlaczego prelegenci stali, co było niewygodne bardziej dla Wojtka, który wtrącał coś tylko od czasu do czasu) i fatalnie moderowane, wywołało irytację nie tylko widzów, ale nawet samych zaproszonych gości. Tłumaczka okazała się zupełnie bezradna wobec słownictwa tak fachowego, jak slangowego, nie rozumiała też subtelnego, angielskiego poczucia humoru Johna Portera. Szkoda, gdyż, o ile Johna mogliśmy spotkać i posłuchać choćby w Zakopanem i w Krakowie, podczas jego tournée promującego książkę, o tyle Wojtek Kurtyka niezmiernie rzadko występuje publicznie, a to, co mówi, jest niezwykle oryginale i ważne. Pozostaje mieć nadzieję, że się nie zraził i jeszcze kiedyś do Lądka przyjedzie…

Dzień trzeci, czyli Boga nie ma, ale gdyby był, czuwałby nad Alexem Honnoldem

I.Ł: Sobotnie przedpołudnie poświęcono literaturze…

B.S.: Bardzo mi się to podoba. Lądek wpisuje się w piękną tradycję wiodących festiwali światowych, takich jak Kendal w Anglii czy Banff w Kanadzie, gdzie książkom poświęca się bardzo dużo miejsca. W Kendal ogłaszany jest zwycięzca konkursu Boardmana-Taskera, Banff ma własny konkurs ze sporymi nagrodami.

I.Ł.: Wspomnienia i biografie publikuje teraz mnóstwo osób – i nie ma w tym nic złego, o ile są one dobrze napisane, a w przypadku twórców zagranicznych – także dobrze przetłumaczone, co nie zdarza się często. O swoich książkach opowiadali Marek Raganowicz, Marcin „Yeti” Tomaszewski, Piotr Pustelnik z Piotrem Trybalskim oraz Bernadette McDonald w towarzystwie Wojtka Kurtyki.

B.S.: Podczas tego ostatniego spotkania Adam Pustelnik był kimś więcej niż tylko tłumaczem: prowadził z Wojtkiem przewrotną rozmowę, dopytując się, dlaczego Wojtek uważa, że jego biografia jest o wiele lepsza niż „Gra o tron”.

I.Ł.: Bo są w niej walka, krew, przemoc i seks!

B.S.: Mnóstwo! Choć kiedy Wojtek mówił: „Przez całe moje pełne zawirowań życie, aż do dzisiaj, brałem udział w najbardziej okrutnej i niebezpiecznej wojnie, w jakiej walczył człowiek! W wojnie z Bogiem! Od dzieciństwa nie akceptowałem pomysłu z piekłem i niebem”, w namiocie zapadła pełna podejrzliwości cisza. Tak samo było, gdy zapytany, czy w jego wspinaczkowej biografii jest dużo krwi, powiedział, że tak, a to za sprawą jego partnera i do pewnego momentu także przyjaciela i bardzo ważnej osoby w jego życiu – Jerzego Kukuczki. Nikt nie stracił w górach tylu partnerów co Kukuczka i, jak stwierdził gorzko-żartobliwie Wojtek, parę razy próbował zabić i jego…

Była w tym ironia, którą być może nie wszyscy wychwycili, ale też nikt do tej pory nie mówił tak ostro o Kukuczce. Moim zdaniem dobrze, że tak się stało. Dlatego z taką niecierpliwością czekamy na polski przekład „Sztuki wolności”.

I.Ł.: Potem nastąpił finał bloku literackiego, czyli wręczenie nagród konkursu książkowego. Większość książek recenzowałyśmy na wspinanie.pl i na Górskim Domu Kultury (zwycięzcy w poszczególnych kategoriach wymienieni zostali na końcu tekstu – przyp. red.). Czy werdykt nas zaskoczył?

Laureaci konkursu książkowego (fot. Michał Złotowski / Festiwal Górski im. Andrzeja Zawady w Lądku-Zdroju)

B.S.: Ja byłam zaskoczona tym, że w konkursie nie znalazła się książka „Wanda” Anny Kamińskiej. Jestem pewna, że otrzymałaby nagrodę. Uważam również, iż to, że w konkursie znalazła się książka „Zapisany w kręgach”, której nikt oprócz jurorów nie czytał, jest wynikiem wytrwałego lobbowania wydawcy. Na szczęście wygląda na to, że to niezła książka (jestem w połowie), choć zastanawiam się, czy w przyszłym roku nie wysłać konspektu książki, którą zamierzamy napisać… No, ale nic. Lecimy dalej.

I.Ł.: Polskie środowisko górskie zelektryzowała ostatnio wieść o przyznaniu wyprawie zimowej na K2 sporej dotacji ministerialnej. W podniosłej atmosferze czynu narodowego na scenę wkroczyli bohaterowie: Janusz Majer jako kierownik PHZ, Krzysztof Wielicki – kierownik wyprawy, Janusz Gołąb – kierownik sportowy, Dariusz Załuski – filmowiec oraz: Jerzy Natkański, Marcin Kaczkan, Rafał Fronia, Adam Bielecki, Artur Małek, Piotr Tomala. Na scenie zabrakło Marka Chmielarskiego oraz naturalizowanego już jakiś czas temu Denisa Urubko.

B.S.: Bardzo mnie razi to dęcie w trąby, zanim wyprawa w ogóle się zacznie. Ale takie czasy: sponsorzy, dotacje, media… Podczas tego spotkania doszło do pewnego zgrzytu, moim zdaniem panowie strzelili sobie „piarowo” w stopę, ale temat ten jest już chyba dokładnie nagłośniony i omówiony, choć jakiś felieton o stosunku panów do wspinających się pań bardzo by się przydał. Kolejnym punktem programu był…

I.Ł.: Benefis „Gór”. Na scenę zaproszono najczęściej publikowanych autorów: Maćka Ciesielskiego, Bogusława Kowalskiego, Adama Pustelnika, Janusza Majera, Marcina Tomaszewskiego i Krzysztofa Wielickiego („Nie wiem za bardzo, co tu robię, bo nigdy nie opublikowałem w »Górach« żadnego artykułu”). Nie mogło zabraknąć Piotra Drożdża, który od 10 lat pełni funkcję redaktora naczelnego. Ku zaskoczeniu widzów galę poprowadził Jakub Brzosko. Z przyjemnością przekonaliśmy się, że domniemana konkurencja międzyfestiwalowa jest tylko szkodliwym mitem, lansowanym przez nieżyczliwych.

Warto jeszcze wspomnieć o niezwykle interesującej i wartościowej prelekcji Janusza Majera, który mówił o nieznanych, w wielu przypadkach dziewiczych, perełkach górskich w Karakorum, na płaskowyżu Chang Tang, w górach chińskich, Himalajach Zachodnich oraz w zakolu rzeki Tzsang Po. Przybliżył także sylwetkę Tamotsu „Toma” Nakamury, niestrudzonego eksploratora gór Azji. Przekazał nam naprawdę sporą porcję wiedzy.

B.S.: Napięcie rośnie. Teraz pora na niesamowitych Seana Villanuevę O’Driscolla i jego koleżków, braci Favresse (Nicolasa i Oliviera – przyp. red.). Panowie opowiadali o sobie, zadzierzyście śpiewali i grali piosenki w klimacie awanturniczo-morskim (występ rozpoczęli oryginalną interpretacją „Kaczki dziwaczki”, czym momentalnie wkupili się w łaski lądeckiej publiczności), po czym pokazali swój najnowszy film „Coconut Connection”, opowiadający o ich ostatniej wyprawie, w towarzystwie trzech Włochów, na niesamowite ściany Ziemi Baffina. Urok, inteligencja, niezwykłe poczucie humoru (niekiedy trochę fekalne), a przede wszystkim świetne wspinanie. Niezapomniany wieczór.

Bracia Favresse i Sean Villanueva O’Driscoll (fot. fot. Michał Złotowski / Festiwal Górski im. Andrzeja Zawady w Lądku-Zdroju)

No, a teraz najważniejszy chyba gość Festiwalu…

I.Ł.: Mieszczący, według deklaracji Macieja Sokołowskiego, potwierdzonych skrupulatną kalkulacją, dwa tysiące miejsc namiot festiwalowy wypełnił się po brzegi podczas spotkania z Alexem Honnoldem.

B.S.: Bałam się, że będzie trochę nudny. No, weseli Belgowie wysoko podnieśli poprzeczkę.

I.Ł.: Tych, którzy oczekiwali mrożących krew w żyłach szczegółów przejścia free solo Freeridera (El Capitan) spotkać musiało lekkie rozczarowanie, bowiem bohater spotkania kompaktową prelekcję poświęcił głównie omówieniu przebiegu swojej kariery wspinaczkowej i mozolnym przygotowaniom do wyczynu, za który okrzyknięto go najlepszym solowym wspinaczem wszech czasów.

B.S.: Alex sam wyznał, że publiczne wystąpienia są dla niego problemem, choć nad tym pracuje. Wydaje mi się, że większa część spotkania powinna być poświęcona pytaniom z sali, widać było, że Alex o wiele lepiej czuje się prowadząc dialog z publicznością. Mnóstwo ludzi podnosiło rękę, lecz nieubłagany czas…

Alex Honnold (fot. Lucyna Lewandowska / Festiwal Górski im. Andrzeja Zawady w Lądku-Zdroju)

I.Ł.: Pytania były inteligentne, ludzie ciekawi mnóstwa rzeczy, lecz mnie utkwiło jedno, zadane przez pewną dziewczynę: „Czy narażanie życia jest legalne w parku narodowym?” Alex odpowiedział:” Tak, wolno się nawet zabić”.

B.S.: Twój kolega, wspinacz, podsumował to spotkanie tak:  „Współczynnik solowych przejść Alexa wynosi zaledwie 5 %, podczas gdy mój – 14,2%. Muszę z nim o tym porozmawiać”…

I.Ł.: Tak było ;)

A tak w ogóle, podczas wieczornej imprezy w upiornym zielonkawym świetle Przekąskowni, przegryzając jajeczkiem i kiełbaską, można było nagadać się z „celebrytami” do woli. Co też wszyscy ochoczo czynili, bo nikt nie gwiazdorzył. I to jest w takich imprezach najfajniejsze.

Niedziela, czyli ofiary zdradzieckiej nalewki lądeckiego Tatarzyna oraz kultura wysoka

B.S.: Niedzielny ranek dla wielu był dość ciężki, a to za sprawą morderczej nalewki (czysty spirytus jedynie za nalewkę przebrany), jaką przez cały wieczór serwował hojnie jeden z organizatorów. My jednak byłyśmy czujne, dlatego już od rana (no, bez przesady) mogłyśmy uczestniczyć w festiwalowych wydarzeniach.

I.Ł.: Czekała nas kolejna porcja warsztatów. Ich uczestnicy mieli okazję dowiedzieć się nieco więcej o medycynie górskiej, trekkingu w Himalajach oraz logistyce wyprawy na ośmiotysięczniki, zaś miłośnicy rywalizacji zmierzyli się w biegu Brubeck K2 Run.

Scenę wielkiego namiotu objął w posiadanie Marcin „Yeti” Tomaszewski, który kierował uwagę widzów nie w stronę swoich dokonań wielkościanowych, jak byśmy się spodziewali, lecz w kierunku innych aspektów swojego życia: produkcji biżuterii, projektowaniu odzieży wspinaczkowej oraz życiu rodzinnemu.

B.S.: To doskonałe połączenie: wspinacz i artysta w jednej osobie. Wydaje mi się, że Tomaszewski podobny jest wrażliwością do Marka Raganowicza. Tworzą niezwykły zespół.

A teraz słów kilka o prelekcji Bogumiła Słamy, poświęconej wyprawie na Arjunę w Kaszmirze, chyba w 1984 roku. Znów ktoś błyskotliwie zauważy zbieżność nazwisk, a ja znów powiem: tak, to mój były mąż. Mimo to bardzo go cenię. Była to trzecia jego prelekcja, jaką widziałam, i po raz trzeci bardzo mi się podobała. Mało w niej było przechwytów i szczegółów technicznych, było za to trochę historii, zatrważających opowieści o tajemniczych zjawiskach i mnóstwo poczucia humoru. Sądzę, że wiele osób podziela moją opinię, bo mimo iż niedziela to czas wyjazdów, w namiocie było sporo widzów. Bo strasznie nie chce się z Lądka wyjeżdżać.

I.Ł. Przedostatnim punktem programu było spotkanie z Marko Prezeljem, legendą słoweńskiego alpinizmu i himalaizmu. Niestety rzuciło nam się w oczy pewne niedociągnięcie organizacyjne – tłumaczący gościa Mariusz Biedrzycki dwoił się i troił, by maksymalnie skrócić czas swoich wypowiedzi, gdyż Marko raz za razem wchodził mu w słowo. Marko to wspaniały wspinacz i przemiły człowiek. Świetna prelekcja.

B.S.: No i wreszcie nagrody i odznaczenia, czyli zwieńczenie konkursu filmowego. Oddaję ci głos, bo ja obejrzałam tylko trzy filmy…

Filmowe statuetki (fot. Dadadesign Images / buszka.pl / Festiwal Górski im. Andrzeja Zawady w Lądku-Zdroju)

I.Ł.: Grand Prix zdobył film „Sloboda pod nakładom” Pavola Barabaša. Jest to obraz o tyle ważny, że pokazuje zanikającą już, maleńką i hermetyczną kastę górskich nosiczy – w polskiej części Tatr zupełnie nieobecną. Stałą bolączką twórców filmów dokumentalnych jest brak dyscypliny, jeśli chodzi o montaż. Zbyt wiele wypowiedzi, czasem niczego niewnoszących, zbyt monotonne obrazowanie zaczyna po pewnym czasie nużyć nawet najwytrwalszego „filmobiorcę”. Nie inaczej jest w przypadku dzieła Barabaša. Oglądałoby się ten film ze znacznie większym zaangażowaniem, gdyby był po prostu krótszy.

Za najlepszy film wspinaczkowy uznano „Mamę” Wojtka Kozakiewicza – to film bardzo ważny dla jego bohaterki, Kingi Ociepki-Grzegulskiej, lecz naszym zdaniem nieco niedopracowany formalnie i nierówny. Niektóre zdjęcia są doskonałe, odkrywcze, wręcz symboliczne. Reżyser, który sam się wspina, umie pokazać zajmująco proces wspinania, oddać trudności techniczne danej drogi – a to zadanie niełatwe. Są dłużyzny, a bohaterowie czy rozmówcy nie powinni, moim skromnym zdaniem, sprawiać na widzach wrażenia, że byli zmuszani przez reżysera do mówienia wszystkiego, co im ślina na język przyniesie – a tak to czasem wygląda. W procesie montażu z łatwością można wyłowić najważniejsze, najcelniejsze ich wypowiedzi i uczynić tym samym obraz jędrnym i bogatym znaczeniowo. Tej dyscypliny Kozakiewiczowi chwilami brakowało, ale jest to twórca młody, ambitny, ma mnóstwo doskonałych pomysłów, który pewnie nie raz nas jeszcze zaskoczy.

Warto dodać, że film jest artystycznym obrazem determinacji  i pasji wspinaczkowej, która pozwala bohaterce pokonywać wszelkie trudności. No i wreszcie – poświęcony jest kobiecie, która wspina się na najwyższym światowym poziomie sportowym, i choćby z tego względu jest szalenie ważny i wartościowy.

Kinga Ociepka-Grzegulska i Wojtek Kozakiewicz (fot. Piotr Kaleta / Festiwal Górski im. Andrzeja Zawady w Lądku-Zdroju)

Najlepszy film o górach wysokich to „Everest, un reto sobrehumano” Aitora Bareza, zrealizowany na zlecenie jednej ze stacji hiszpańskiej telewizji, z założenia przeznaczony dla widzów, którzy niewiele o himalaizmie wiedzą. Doskonałe zdjęcia i entuzjazm Hiszpanów są nie do przecenienia. Warto dodać, że konkurs filmowy w Lądku-Zdroju był jedyną okazją, by film zobaczyć w obecnej, niejako wstępnej formie. Jego produkcji towarzyszył pośpiech, twórcy zdają sobie z tego sprawę i zamierzają pochylić się nad efektem końcowym jeszcze raz.

„Summits of My Life III: Langtang” Sebastiena Montaza-Roseta został uznany za najlepszy film poświęcony kulturze górskiej. Kilian Jornet jedzie do Nepalu, by przygotować się do zdobycia Everestu, trafia jednak na trzęsienie ziemi, porzuca więc swoje plany, by nieść pomoc Nepalczykom. Inspirujące i wzruszające, choć chyba nie o kulturze górskiej.

Najlepszy Film o Sportach Górskich: „Biegacze”, Łukasza Borowskiego. Tego filmu, niestety, żadna z nas nie oglądała…

B.S.: Najlepszy film polski: „Piotr Malinowski. 33 zgłoś się” Roberta Żurakowskiego i Bartosza Szwasta ‒ film ten został nagrodzony również w Zakopanem. Widziałam go i kiedyś napisałam  o nim tak: „[…] obejrzeliśmy film niechlujnie zmontowany, bez koncepcji, myśli przewodniej, bez stylu. Było kilka dobrych pomysłów, lecz to za mało. Taki film się Piotrkowi należał. Ale Piotrek miał styl. Był na swój sposób niezwykły. A więc zasługuje na naprawdę dobry film – barwny jak on, stylowy jak on. Poruszający i szczery jak blues. Na razie jednak nikt takiego nie nakręcił”.

Wydaje się, że zadziałała tu charyzma bohatera…

I.Ł.: Niewątpliwie film nawiązywał konwencją do głośnego „Valley Uprising”, był jednak bardziej kameralny i zdecydowanie mniej dynamiczny. Niektóre sceny można było zwyczajnie skrócić. Warto jednak docenić dystans i poczucie humoru bohaterów, którzy się o Malinowskim wypowiadali.

Najlepszy film krótkometrażowy to „What If You Fly” Renana Ozturka ‒ przepiękny, wzruszający, głęboki, poświęcony współczesnej kulturze Inuitów, ale poprzez wejrzenie w tę kulturę zmuszający do refleksji na temat zmian w środowisku naturalnym, zmian związanych z nadmierną ekspansją człowieka.

W konkursie filmowym startował jeszcze jeden obraz tego autora, „The Last Honey Hunter”. Film, moim zdaniem, wzorcowy, jeśli chodzi o wypowiedzi bohaterów – reżyser wybrał tylko te najważniejsze, najpełniej ukazujące bohatera, jego codzienność oraz świat duchowy, wewnętrzny. Oglądając film, nie zdajemy sobie sprawy z trudów i niebezpieczeństw, jakie towarzyszyły produkcji, jesteśmy za to pod ogromnym wrażeniem zarówno tematyki, jak i sposobu jej zaprezentowania. Ten film jest niewątpliwie wielkim przegranym tegorocznego konkursu.

B.S.: Nagrodę Specjalną dla Najlepszego Filmu Fabularnego Festiwalu w Lądku otrzymał „Pokot” Agnieszki Holland ‒ trochę nie rozumiem tej nagrody, ponieważ nie sądziłam, że film ten startuje w konkursie, był poza tym jedynym filmem fabularnym. No i nie jest o górach.

I.Ł.: Warto zauważyć, że twórcy filmów dokumentalnych, choć są niejednokrotnie znakomitymi specjalistami w swojej dziedzinie, rzadko dysponują budżetem i środkami, które można porównać z budżetem produkcji komercyjnych, adresowanych do szerokiej publiczności. Co więcej, autorzy filmów dokumentalnych opisują świat takim, jakim on jest, nie mogą pozwolić sobie na rozbuchane koncepcyjnie wizje alternatywnej, być może ciekawszej rzeczywistości. Film fabularny nie zna tych ograniczeń, może do woli epatować widza emanacją najzuchwalszej wyobraźni. Dlatego też filmem fabularnym łatwiej zaimponować widzowi, łatwiej do urzec. Konkurs filmu górskiego nie powinien być areną dla tego rodzaju artystycznych prób  ‒ wielka szkoda, że jury konkursu filmowego jej uległo.

Nagrodę Publiczności otrzymał wspomniany już wcześniej film „Mama”.

B.S.: Następnie przyznano nagrody za popularyzację kultury górskiej, a otrzymali je: Danuta Piotrowska Iwona i Tadeusz Hudowscy i Stanisław Pisarek. Wydawnictwo Stapis, poza kilkoma pozycjami, wydaje książki  na raczej słabym poziomie, choć nagrodę usprawiedliwia wydanie WEGI i serii poświęconej Tadeuszowi Piotrowskiemu.

I.Ł.: Stanisław ma jednak nosa do wartościowych pozycji literackich, nawet jeśli są niedopracowane.

B.S. Kolejnym nagrodzonym był Roman Gołędowski ‒ tej nagrody nie rozumiem w ogóle. Gołędowski wydaje (poza kilkoma) książki fatalne, z błędami, bez redakcji, z paskudnymi okładkami. Przegląd filmów górskich, dzięki któremu jest rzekomo popularyzatorem kultury górskiej, to impreza drętwa, bez energii i koncepcji, z niedociągnięciami organizacyjnymi i niewielką frekwencją.

I.Ł. Moim zdaniem ideałem byłoby wręczanie tej nagrody tylko jednej osobie. Takiej, która wybitnie sobie na nie zasłużyła. Wychodzę z założenia, że lepszy jest niedosyt, niż przesyt nagrodami i honorami, gdyż w przesycie tracą one swój prestiż. Tym niemniej dobrze, że taka nagroda w ogóle jest przyznawana – urzeczeni spektakularnymi osiągnięciami wybitnych wyczynowców górskich łatwo zapominamy, że góry to nie tylko wspinanie i eksploracja, to coś więcej, to cała kultura wokół nich, i są ludzie, którzy cierpliwie i w cieniu pracują nad tym, by ją pielęgnować i doceniać.

***

Popołudnie ostatniego dnia festiwalu nieodmiennie wprawia nas w przygnębienie. Sprzedawcy pośpiesznie zwijają stragany, alejki wzdłuż nich nieubłaganie pustoszeją, na twarzach widzów maluje się zmęczenie, ale i żal, że tak doskonała impreza dobiega końca. Uwieńczeniem nieco drętwej ceremonii wręczania nagród, które znany nurek określił żartobliwie „słoikami”, mamy jeszcze okazję obejrzeć wszystkie nagrodzone filmy. W drodze powrotnej, wzdłuż niekończącego się szpaleru drzew, jedni dyskutują o festiwalu, inni odkrywają w sobie nowo rozbudzone pokłady motywacji do realizacji górskiej pasji. Wszystkim zaś zapadły w pamięć słowa Andrzeja Zawady, patrona Festiwalu, umieszczone na dumnie powiewającym na budynku Kinoteatru banerze:

Podstawową regułą w życiu każdego człowieka jest to, by trzymać się z daleka od prostaków ]…]. A po drugie, żeby być jak najdalej od ludzi, którzy nie mają poczucia humoru. Bo życie jest za krótkie na to.

Czego i sobie i Wam serdecznie życzymy.

Ilona Łęcka, Beata Słama

Nagrody w konkursie książkowym

GRAND PRIX
Marek Raganowicz, „Zapisane w kręgach”, Góry Books

NAGRODA PUBLICZNOŚCI
Adam Bielecki, Dominik Szczepański, „Spod zmarzniętych powiek”, Agora

NAGRODA SPECJALNA
Tadeusz Piotrowski, Danuta Piotrowska, „Lhotse 1974”, Stapis

GÓRSKA FIKCJA, POEZJA, REPORTAŻ
Morderstwo w Himalajach, Jonathan Green, Wydawnictwo Poznańskie

GÓRSKIE BIOGRAFIE
Marek Raganowicz „Zapisany w kręgach”, Góry Books

LITERATURA ALPINISTYCZNA I GÓRSKO-PODRÓŻNICZA
Gordon Stainforth , „Fiva. Przekroczyć granicę strachu”, Wydawnictwo Poznańskie

PRZEWODNIKI, PORADNIKI, MONOGRAFIE
Mateusz Waligóra „Trek. Od marzenia do przygody. Wszystko o wędrowaniu”, Agora

TATRALIA
Adam Czarnowski, „O tatrzańskich pocztówkach”, Tatrzański Park Narodowy




  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek
    Brak komentarzy na forum