1 sierpnia 2017 16:10

O zmarłych dobrze albo wcale, czyli „Góry na opak 2” Olgi Puncewicz – recenzja

Góry na opak 2, czyli rozmowy z tymi, co zostają jest zbiorem rozmów, które założycielka fundacji Nagle sami, pomagającej osobom w żałobie, Olga Puncewicz, przeprowadziła z bliskimi tych, którzy poświęcili swe życie górom i którzy to życie stracili. Książka stanowi kontynuację wydania z 2011 roku pod tym samym tytułem.

 

Sam pomysł książki był dobry i wartościowy, niestety jego realizacja mocno rozczarowuje z kilku ważnych powodów. Najważniejszym z nich jest dobór rozmówców. Pośród tych, którzy zgodzili się uzewnętrznić swój ból po stracie bliskiej osoby (bądź osób) jedyną naprawdę ciekawą postacią jest pełna młodzieńczej werwy i zarazem dojrzałego dystansu Hanna Wiktorowska, wieloletnia sekretarz generalny PZA. Pani Hania w trakcie kariery zawodowej wielokrotnie była odbiorcą tragicznych wieści o śmierci himalaistów i himalaistek, którym z zapałem pomagała wyjechać w góry najwyższe.

Pozytywnie maluje się Olga Nabrdalik, towarzysząca powszechnie lubianemu i szanowanemu Januszowi do ostatnich chwil jego życia, która o swoim mężu potrafi opowiadać szczerze i bez zbędnego patosu oraz Paulina Kozub – Chwastek; u niej głębokie oddanie życiu rodzinnemu idzie w parze z niezłomnym charakterem.  Syn Macieja Berbeki, pierwszego zimowego zdobywcy Broad Peaku (2013, wraz z Adamem Bieleckim, Tomaszem Kowalskim i Arturem Małkiem) wspomina dzieciństwo w domu Berbeków oraz dwie wyprawy: poszukiwawczą, zorganizowaną przez Jacka Berbekę i Jacka Jawienia, wokół której narosło mnóstwo kontrowersji, oraz spokojną, rodzinną wyprawę pożegnalną, w której brał udział wraz z matką i braćmi. Przemysław Kowalski, brat tragicznie zmarłego podczas zejścia z Broad Peaku Tomka, buduje bratu mało konsekwentną laurkę, zaś Izabela Hajzer ujawnia, iż we wspólnym życiu z Arturem znacznie bardziej poświęcała się sprawom biznesowym niż pasji górskiej męża. Należy podkreślić jednak, że wybór interlokutorów determinowany był z jednej strony zaangażowaniem bliskim im, zmarłych osób w eksplorację gór, z drugiej zaś – w większości przypadków – osobistą znajomością między autorką wywiadów a jej rozmówcami.

Kolejną przyczyną słabości książki jest kilka smutnych konstatacji, jakie rodzą się w toku lektury. Przede wszystkim ta, że Olga Morawska-Puncewicz  nigdy nie przebolała straty męża, Piotra Morawskiego, zdobywcy sześciu ośmiotysięczników, który pozostał na zawsze w szczelinie lodowej między pierwszym a drugim obozem na stokach Dhaulagiri (8167 m). Być może nawiązywanie do przeżytego dramatu ma na celu nakłonienie rozmówców do szczerości, jednak w pewnym momencie czytelnik jest znużony monotonnym kontekstem  doświadczeń osobistych autorki.

Ponadto, nasuwa się pytanie,  czy Puncewicz na swych interlokutorów wybrała w większości osoby zwyczajnie mało interesujące, czy też – co znacznie bardziej prawdopodobne – nie potrafi poprowadzić rozmowy w taki sposób, by ukazać pełnię i złożoność danej relacji emocjonalnej. Autorka raz po raz pozwala się zdominować interlokutorowi, zniechęca  trywialną refleksją, albo wręcz razi infantylną idolatrią. Na koniec zaś stawia skołowanego  czytelnika przed zasadniczym pytaniem: jeżeli dominantą tematyczną jest żałoba i sposób radzenia sobie z nią, to jak umiejscowić w książce osobę pani Martyny Wojciechowskiej? Jej obecność pośród ludzi dotkniętych tragedią jest nieporozumieniem. 

Martyna Wojciechowska przecież – oby jak najdłużej – żyje, prężnie realizuje swe pasje i z pewnością nie jest himalaistką, gdyż obecnie wejście na Mount Everest pod opieką Szerpów i ze stałym korzystaniem z butli tlenowych nie jest postrzegane jako znaczące osiągnięcie, lecz  jako turystyka wysokogórska. Co gorsza, Puncewicz zachowuje się wobec pani Wojciechowskiej czołobitnie i bez cienia krytycyzmu przyjmuje malowany przez nią obraz Martyny jako „współczesnego Tony’ego Halika”. Wojciechowska jest bez wątpienia postacią głośną i niestandardową, lecz na epitet „wybitna” musi jeszcze zasłużyć. Matka ma pełne prawo waloryzować swe dziecko nawet ponad miarę, lecz autor rozmowy winien zadbać o to, by obraz, jaki wyłania się w toku tejże, był realistyczny i akceptowalny. Tymczasem autorka osiąga efekt odwrotny od zamierzonego – gloryfikując postać Martyny Wojciechowskiej sprawia, iż czytelnik niejako mimowolnie kwestionuje jej osiągnięcia.

Jak wzmiankowałam wyżej, Góry na opak 2 są kontynuacją wydania sprzed sześciu lat. Niestety, autorka nie potrafi skorzystać z doświadczeń, jakie mogła i jakie powinna była wynieść z kilkuletniej obecności na górskim rynku wydawniczym oraz ze znacznie dłuższego czasowo partycypowania w środowisku górskim pośrednio, poprzez osobę męża, oraz bezpośrednio. Nie umie także zaprezentować dojrzałości, jaką niewątpliwie osiągnęła, po przebytej tragedii układając swoje życie na nowo. Jej książka nie służy zatem ani budowaniu pozytywnego obrazu jej samej, ani też jej interlokutorów, tworząc naiwne peany w miejsce wizerunków autentycznych i przekonywujących.  

Jedynym sposobem, w jaki książka Olgi Puncewicz może zapisać się w historii polskiego himalaizmu jest budowanie wątłego artystycznie pomnika i wpisanie się w tradycję wspomnieniową, co jest jednym z istotnych zagadnień tematycznych na festiwalach górskich. Brak w książce głębokich przemyśleń, brak większych walorów dokumentalnych, brak wreszcie – jednorodnej wizji i konsekwencji. Możliwość skonfrontowania rozmówców z własnym cierpieniem i poczuciem straty jest dla nich samych wielką wartością, to jednak za mało, by stworzyć przyzwoite dzieło literackie.

Pozycję jednak można polecić tym, którzy chcą poznać drugą, ciemną stronę wypraw wysokogórskich: tęsknotę i cierpienie najbliższych, poczucie osamotnienia i porzucenia, wreszcie –  potworność śmierci jako rozłąki ostatecznej.

Ilona Łęcka

Książka jest dostępna w księgarni wspinanie.pl.




  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek

    Po prostu [2]
    "Autorka raz po raz pozwala się zdominować interlokutorowi, zniechęca trywialną…

    1-08-2017
    Mike23