14 sierpnia 2017 08:28

Sztuka pisania o sztuce wolności – Beata Słama o „Art of Freedom” Bernadette McDonald

„Wspinam się dla dobra mojej duszy. Każda wspinaczka jest podróżą. Z każdej wracasz odmieniony. Bardziej świadomy – to jest najważniejsze. Jeśli każda taka podróż cię cieszy, wszystko inne jest nieważne”. 

Tomaž Humar

„Art of Freedom” to chyba najbardziej wyczekiwana książka górska nie tyle roku, ile… wieku? Choć raczej nie w środowisku nie-wspinaczkowym i nie wiem, czy akurat w Polsce. W Polsce czci się zdobywców ośmiotysięczników (głównie Kukuczkę, bo Wanda Rutkiewicz jest trudniejsza do czczenia), a to, co robił w górach Wojciech Kurtyka, było efemeryczne, dziwne i odległe. I doceniane tylko przez tych, którzy wiedzieli, o co chodzi. Tak więc przez lata bardziej znano go i ceniono na Zachodzie, a jego wizjonerskie sukcesy przyćmiewane były przez bardziej zrozumiałe dla szerszej publiczności sukcesy innych wspinaczy.

Wojtek Kurtyka rzadko wygłaszał prelekcje, nie pisał książek („Chiński Maharadża” to sprawa niedawna, dawniej było tylko „Trango Tower”, dziś chyba biały kruk), nie zamieszczał artykułów w każdym numerze „Gór” (pisał raczej dla czasopism zachodnich), nie bywał na imprezach. A teraz w dodatku nie ma go na Facebooku! I na żadnym forum. Odkąd przestał się wspinać, stoi z boku. Jakież więc było moje zaskoczenie, gdy jego pojawienie się na festiwalu w Lądku wywołało niemal sensację. Tego, co mówił, słuchało około 1000 osób, kolejka po autograf nie miała końca… A kiedy zabrał głos w kwestiach etycznych (przy okazji afery z Malanphulan), były to słowa niezwykle ważne, choć mam wrażenie, że niewielu je zrozumiało i wyciągnęło wnioski.

Tak jak nikt w Polsce nie wymyślił, by napisać o złotej erze polskiego himalaizmu, tak nikt nie wpadł na to, by napisać o Kurtyce. Podejrzewam jednak, że potencjalny autor napotkałby na zdecydowany opór materii i duże znaczenie ma to, że „Art of Freedom” napisała właśnie Bernadette McDonald – to po prostu musiał być ktoś, komu Wojtek zaufał. Ktoś o szczególnej wrażliwości. Co nie do końca jest dobre, ale o tym potem.

Mam problem z tą książką, bo po pierwsze, dziwnie czytać biografię kogoś, kto żyje (a nie jest Robertem Lewandowskim czy Naymarem), po drugie, dziwnie czytać o kimś, kogo się zna. Recenzowanie takiej książki jest trochę jak recenzowanie jej bohatera…

Od razu Wam powiem, że to doskonała książka, dobrze wymyślona i świetnie napisana (mam nadzieję, że ten drugi walor nie przepadnie w tłumaczeniu). To również książka… dyskretna. Nie znajdziecie w niej zbyt wiele o życiu osobistym Wojtka ‒ sensacji, plotek, skandali, seksu i przemocy niestety nie będzie ‒ jest ledwie naszkicowane, co wystarczy, bo „Art of Freedom” to przede wszystkim rzecz o wspinaniu. I o pięknie. I o sile natury. I mnóstwie innych spraw.

To również książka wrażliwa, wydaje się, że autorka doskonale rozumie swojego bohatera, jest poza tym uważną i inteligentną słuchaczką. Nie ocenia, a jej komentarze to jedno, dwa niezwykle celne zdania lub nieco ironiczna konstatacja. No właśnie – Bernadette jest zdecydowania admiratorką Wojtka (ja też), co sprawia, że książka nie jest tak do końca wiarygodna. Brakuje mi głosów na jego temat z różnych stron, dla dopełnienia obrazu. Bo może jest na świecie ktoś, kto uważa, Kurtyka nie jest fajny?

To książka świetnie napisana. Język Bernadette jest prosty, klarowny i szlachetny i o ile w „Ucieczce na szczyt” trudno było mówić o wyrazistym stylu pisania, tutaj tak, zupełnie jakby na autorkę „wyemanowała” charyzma Wojtka i zaczęła mówić trochę jego głosem. Zamiast więc drobiazgowego dziennikarskiego śledztwa, skrupulatnej dokumentacji i odwiedzania ważnych miejsc, jak np. w biografii Wandy Rutkiewicz, mamy raczej podróż przez zakamarki głowy i duszy. (Nawiasem mówiąc, co za bieg okoliczności, że niemal równocześnie ukazały się biografie dwóch ważnych dla polskiego wspinania osób, prezentujące dwie zupełnie różne dziennikarskie szkoły. Warto porównać).

Cała historia zaczyna się przewrotnie od listu Kurtyki do Christiana Trommsdorffa, członka kapituły Złotego Czekana, który chciał, by Wojtek również został jej członkiem (tłumaczenie bardzo swobodne), co było początkiem czekanowej epopei, bo później Kurtyka kilka razy odmawiał przyjęcia ten nagrody.

„Dziękuję z całego serca za zaproszenie mnie do kapituły Złotego Czekana. Bardzo mi przykro, nie mogę jednak wziąć w tym udziału. Mechanizmem napędzającym ten świat jest dzika rywalizacja, a za nią idą nagrody i odznaczenia, które są wrogiem prawdziwej sztuki. Bo tam, gdzie liczą się nagrody i odznaczenia, prawdziwa sztuka znika. Wierzę głęboko, że wspinanie sprawia, iż człowiek doskonali się fizycznie i mentalnie, staje się mądrzejszy, natomiast nagrody i odznaczenia skutkują tylko tym, że robi się próżny i egocentryczny. Bycie częścią tej gry… jest dla wspinacza niebezpieczne. Ja nie jestem na to gotowy, dlatego muszę odrzucić Twoją propozycję”.

Wydawać by się mogło, że oto już na samym początku wyłożona nam została cała filozofia wspinaczkowa i życiowa Kurtyki. Nie będziemy więc obserwowali jego rozwoju jako wspinacza? Duchowego wzrastania? Stopniowego dochodzenia do sedna? Krystalizowania się priorytetów?

Najpierw jest oczywiście o dzieciństwie (ciekawy wątek relacji z ojcem) i ważnej na zawsze naturze, potem zaczyna się kariera wspinaczkowa. Ściana za ścianą, wyprawa za wyprawą… Ileż razy czytaliśmy opisy wspinaczek czy relacje z wypraw! Te jednak są inne. Biwaki i zjazdy, mozolne zdobywanie wysokości, dramatyczne wycofy… znamy to i o tym przeczytamy, jednak z każdym rozdziałem dowiadujemy się o Kurtyce czegoś nowego, jego duchowy portret jest coraz bardziej wyraźny. Opisy działań w górach są niezwykle sugestywne, momentami uwodzące siłą obrazu, wciągające, ale też dowcipne (są elementy fekalne).

Wątkiem, którego nie dało się pominąć, jest partnerstwo Kurtyki i Kukuczki. Nigdy jeszcze Wojtek nie powiedział na ten temat tak dużo i tak szczerze. Był to związek trudny, a rozstanie bolesne, przyprawione sporą szczyptą rozczarowania (Wojtek). Zrobili razem kilka fantastycznych dróg, a przy tak różnych charakterach, poziomie intelektualnym, podejściu do wspinaczki i do życia cudem jest, że w ogóle się to udało.

Partnerstwo jest ważnym wątkiem tej książki, bo jest dla Wojtka ważnym elementem działania w górach, a Wojtek miał szczęście do niezwykłych partnerów i nieszczęście, że dwóch z nich już nie ma: Alexa McIntyre’a i Erharda Loretana. A żałoba po nich nigdy się nie kończy.

Tym, czego brakuje mi w tej książce, to opowieść o wspinaczce na imponującą lodową kaskadę nad nepalską wsią, na którą to drogę Kurtyka wybrał się z młodym zakopiańskim wspinaczem Maćkiem Rysulą (zginął w 1997 r. w Alpach). A działo się to w czasach, gdy himalajskie wyczyny powoli przestawały go interesować (a dlaczego, dowiecie się z książki). Była w tym projekcie fantazja i duch przygody, stanowił on kwintesencją podejścia Wojtka do… czego? Do wszystkiego. Uwiodło go piękno tego miejsca, wyzwanie i nieoczywistość.

„Od czasu tego odkrycia [kaskady] każdego roku, wczesną zimą, gdy tylko w zagłębieniach gruntu pojawiały się skośne blaszki lodu, widmo kaskady wracało, a ja podejmowałem próby znalezienia partnera do wyprawy na nią. Były to jednak w polskim alpinizmie czasy strasznej złotej dekady. Idee wspinaczkowe tamtego okresu, wyrosłe z długich marzeń o Himalajach, zdominowane były przez klasyczne kanony himalajskiej Sztuki Cierpienia. Jej nadrzędnymi nakazami były surowe nakazy dzielności i wytrwałości, a jedynym obszarem godnym ich spełnienia były ośmiotysięczniki i eksploracja zimowa. Pomysł na wskroś estetycznej i kosztownej wspinaczki w sercu Himalajów, na pastwisku, miał komiczny wydźwięk („Losar” „Góry”, 1-2/1998).

Losar to brakujące ogniwo, które mogłoby połączyć dwa etapy Wojtkowego wspinania: wielkie Himalaje i po. Nie połączyło jednak, choć przyznać trzeba, iż przejście od ścian wielkich do ścian mniejszych dokonało się w książce płynnie, naturalne i konsekwentnie – to wciąż ta sama ścieżka.

Jak już powiedziałam, książka jest niezwykle interesująca, lecz ja… wolałbym wywiad rzekę. Sądzę, że Wojtek ma do powiedzenia tyle ważnych rzeczy, że powinien mówić własnym głosem. W czasach parametryzacji wspinania to, co ma do przekazania, jest niezwykle ważne, bo przywraca rzeczom właściwe proporcje. Proponuje powrót do natury i niewinności, podróż w głąb siebie – oczywiście poprzez wspinanie. Nie cyfra i kurwa-sława, a czystość intencji i poszukiwanie piękna. Nie brnięcie w śniegu po poręczówkach, a śmiałość wizji.

Świat od dawna się tak wspina, a polscy lodowi wojownicy wciąż jak pijany płotu trzymają się ośmiotysięczników, które już przecież wyższe nie będą.

I tylko Marcin Yeti Tomaszewski i Marek Raganowicz marzną gdzieś w wielkich ścianach północy…

Beata Słama
Górski Dom Kultury




  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek
    Brak komentarzy na forum