2 kwietnia 2017 18:00

Sadystówka – krakowski wzorzec wyślizgania

Wiosna za pasem. Czuć ją na każdym kroku. Pachnie. Świeci słońcem. Mieni się barwami. Wprawia nas w dobry humor. Endorfiny unoszą nas w radosnym podnieceniu. Czas na… Sadystówkę.


Sadystówka

Kto z krakowskich wspinaczy nie zna tego miejsca? Kto nie bywa od czasu do czasu na jej zapoconym trawersie? Jednak, gdy chcemy się dowiedzieć czegoś więcej o jej historii, to pojawia się mały kłopot. Informacji właściwie w Internecie (najbardziej poczytnym miejscu) brak.

Wyślizgany jak masło mur jest nierozłącznie związany z historią Zakrzówka – starego kamieniołomu. I chyba tylko w takim aspekcie należy rozpatrywać jego historię. Ale nawet bez tego sama Sadystówka broni się jak może swoją historią, popularnością, możliwościami i niewątpliwymi zaletami. Bo jakże wspinać się w mroźny dzień na Babie Jadze czy Freneyu?

A tu w nawet zimny, ale słoneczny styczniowy poranek, przy odrobinie wyobraźni, dużej dozie determinacji, wsparciu kolegów-wariatów da się odbyć na nim solidną sesję treningową. Warunkiem jest akceptowanie bólu palców i odpowiednia pora dnia – czas operowania słońca na skale. Do tego można jednakże przywyknąć. Pocierpieć.

Sadystówka z lotu ptaka (fot. bieDruń)

Sadystówka z lotu ptaka (fot. bieDruń)

Tak działo się w latach 80. XX wieku, gdy stałymi bywalcami tej swoistej „bulderowni” był Tomasz Opozda, Piotr „Szalony” Korczak czy wielu innych mistrzów skały. Ten pierwszy to chyba jeden z pierwszych prekursorów systematycznego wspinania, treningu – nie tylko weekendowego, ale codziennego. Dla niego w pewnym momencie ten kawałek skały stał się niemalże drugim domem. Potrafił przechodzić długi na prawie 80 m i wysoki maksymalnie na 5 m murek pod rząd dziesięć razy. To budzi szacunek (przynajmniej przeciętnego bywalca tego miejsca).

Zaiste – miejsce magiczne! Teren spotkań towarzyskich i nieraz solidnej sesji treningowej. Tak właśnie hartowała się stal – żelazne szpony, które pozwoliły potem ustanawiać na Freney’u kolejne rekordy trudności. To tu szlifował swoje talenty Szalony, to tu spotykała się krakowska śmietanka świata wspinaczkowego.

My zawsze byliśmy Krakusami, którzy mieli najłatwiejszy dostęp do skał, Zakrzówka, co wyróżniało nas od reszty Polski, w której nie miano możliwości wspinać się codziennie. Dawniej ludzie wspinali się w weekendy. Jak jechałeś się wspinać tylko w niedzielę, to twoja forma była adekwatna do treningu raz w tygodniu. Było pełno ludzi, którzy byli utalentowani, ale jak trenowali raz na tydzień, to taki mieli poziom. Zakrzówek czyli krakowska kuźnia wspinaczkowa nadzorowana przez Malczyka, Kurtykę czy Opozdę była zalążkiem prawdziwie innego wymiaru wspinania. Tomek Opozda – matematyk, był chyba pierwszym, który zaczął trenować systemowo, to znaczy – ilość przewspinanych metrów ma przełożenie na osiągniętą trudność. „Sadystówka” (trawers 80 metrów), którą przechodził po 10 razy non stop, była jego drugim domem („…Bez motywacji nie ma nic… czyli rozmowa z Andrzejem Marciszem”

[„…Bez motywacji nie ma nic..”, czyli rozmowa z Andrzejem Marciszem, redpoint.pl]

Sadystówka i dziś „przyjmuje” wszystkich bez wyjątku – nie wybrzydza, przytuli albo zrzuci delikwenta ze swojej wyślizganej niczym lustro posiadłości, nierzadko (albo prawie zawsze) dając „popalić po łapkach”. Znosi cierpliwie wszystko. Walą na nią tłumy. Niektórzy chwalą sobie jej wspaniałości, niektórzy ją przeklinają (nie zawsze tylko w duchu), nie mogąc sobie z nią poradzić. Wszyscy natomiast doceniają to, że jest, że trwa, że nie odmawia nikomu. Może i nie jest piękna, może czasem i „odwdzięczy się” zerwanym naskórkiem, raną ciętą a bolesną, piekącymi opuszkami palców. Na końcu daje jednakże poczucie satysfakcji z dobrze spędzonego czasu – solidnego treningu „szponów” i przedramion, miłych rozmów towarzyskich, odprężenia w trakcie i po sesji. Ileż tu zawiązało się znajomości, które niejednokrotnie przeradzały się potem w męczeniu buły czy to w górach, czy w skałach „prawdziwych”! Chwała jej za to!

Sadystówka
Za co jeszcze kochamy tę starą, poczciwą „wyciskaczkę łez”? Odpowiedzi pewnie tyle, co i wspinaczy, a jest ich niemało nawet w dzień powszedni. A to przed pracą, a to po pracy, czy też pomiędzy oknami pogodowymi. I w dzień, i nawet w nocy (sic!). Wystarczy dobre światło czołówki czy księżyca…

Zakrzówek był dawniej wsią, która w 1909 roku została włączona do Krakowa. Pierwsze wzmianki o miejscowości pochodzą już z początków XIII stulecia. W wieku XIX zostały wybudowane tutaj umocnienia i koszary, które wchodziły w część twierdzy Kraków. Sama nazwa Zakrzówek pochodzi od topograficznego terminu oznaczającego niegdyś miejsce za krzami (krzakami).

Na Zakrzówku znajduje się zalew. Powstał w 1990 roku po zalaniu starego kamieniołomu Krakowskich Zakładów Sodowych Solvay. W czasie wojny pracował w nim Karol Wojtyła jako pracownik fizyczny (jesień 1940 – 1941 r.).
Uroczysko Skałki Twardowskiego (jakoby tutaj mistrz Twardowski prowadził szkołę magii i czarnoksięstwa. Pewnego dnia w wyniku wybuchu w laboratorium powstały skałki, które otrzymały jego imię) zajmuje obszar 35 ha. Teren ten należy do Bielańsko-Tynieckiego Parku Krajobrazowego. Jest prawnie chroniony. Same skały zbudowane są z wapieni jurajskich.

Eksploatacja wapieni jurajskich była tu prowadzona od średniowiecza do połowy XX wieku. Wapienie były materiałem chętnie wykorzystywanym jako kamień budowlany i kruszywo łamane. Można przypuszczać, że w tym celu eksploatowano tzw. „stare łomy” znajdujące się w zachodniej części Zrębu Zakrzówka przy obecnych ulicach Tynieckiej i Ruczaj. Z kamieniołomów tych oraz z licznych wyłomów skalnych wzdłuż prawego brzegu Wisły pozyskiwano w drugiej połowie XIX wieku kamień do budowy umocnień obszaru warownego i obronnego austriackiej twierdzy Kraków.

Eksploatacja wapieni z rejonu Zrębu Zakrzówka najsilniej rozwijała się w XX wieku. Wykorzystywano je głównie w przemyśle chemicznym, wapienniczym, cementowym oraz jako kamień budowlany i kruszywo łamane. W okresie międzywojennym z łomów na Skałkach Twardowskiego, a także z pobliskich na Krzemionkach Podgórskich dostarczane były bloki wapienne dla krakowskich kamieniarzy (Tyrowicz, 1977). W latach 40. XX wieku „biały kamień” jurajski przeznaczali Niemcy do fortyfikowania Krakowa.

W obrębie Zrębu najmłodszym a zarazem najgłębszym i najrozleglejszym jest kamieniołom Zakrzówek (rys. 3). Zaczął on funkcjonować jeszcze w pierwszej połowie XX w. W przeciągu około 50 lat intensywnej eksploatacji (wapienie wykorzystywano w przemyśle chemicznym do produkcji sody w Krakowskich Zakładach Sodowych Solvay) powstało rozległe, czteropoziomowe wyrobisko, o powierzchni ok. 23 ha i średniej głębokości około 45 m – rzędne spągu wynoszą około +180 do +170 m n.p.m. (Górecki & Sermet, 2010). Postawienie w 1988 roku w stan likwidacji fabryki Solvay i całkowite zaprzestanie produkcji w 1990 r. stanowiło główny powód zakończenia wydobycia w kamieniołomie Zakrzówek. W ramach prac rekultywacyjnych zostały usunięte elementy infrastruktury technicznej, w tym działającej od 1918 roku kolejki wąskotorowej, dowożącej urobek do KZS Solvay, i zlikwidowano składowisko odpadów przeróbczych. Od 1992 r., po wyłączeniu pomp odwadniających, wyrobisko zaczęło samoczynnie wypełniać się wodą

[Edyta Sermet, Gabriela Rolka „Pogórniczy spadek na zrębie Zakrzówka”]

Skałki były niemym uczestnikiem zdjęć do filmu „Deklaracja nieśmiertelności” ukazującego postać Piotra Korczaka „Szalonego”. Tu również kręcono sceny, w których bohaterem był Andrzej Marcisz.

Historia wspinania na Zakrzówku trwa co najmniej od 1910 roku, gdy Mieczysław Świerz i Kazimierz Piotrowski przeprowadzili ćwiczenia taternickie z młodymi adeptami (wzmianka o tym wydarzeniu zamieszczona została w „Taterniku”). Również w okresie międzywojennym pojawiali się tutaj sporadycznie amatorzy wspinu.

…znaczne nasilenie działalności wspinaczkowej nastąpiło w epoce „Pokutników” (lata 40. i wczesne 50. ubiegłego stulecia), aby znaleźć swoje apogeum w okresie dominacji pokolenia „Kaskaderów” (od końca lat 60. do końca lat 70.), kiedy Zakrzówek został wyeksplorowany niemalże do ostatniej szczeliny”

[za: Nasz Zakrzówek].

Trudno jednakże ustalić autorów dróg. W latach 50. i 60. klasycznie wspinano się na Zetkę, Jarzębinkę, Problemówkę. Istniała Lewa Baba Jaga, którą w kluczowym miejscu przechodzono przy pomocy haków. Hakowo prowadzono np. Mrówcze Zacięcie, Prawą Babę Jagę, Prawe Nity, Żółte Ryski. Od 1966 r. na Zakrzówek zaczęli przychodzić osoby, które wspinały się coraz lepiej klasycznie: J. Hobrzański, J. Łabędzki., A. Moj, R. Malczyk. To tzw. Kaskaderzy. Popularne stały się w tym czasie trawersy, w tym Sadystówka. Literatura (Mariusz Gołkowski Zakrzówek. Przewodnik wspinaczkowy. Kraków 1989) wskazuje na A. Moja jako tego, który (pierwszy?) przeszedł ją do grotki (rok 1969).

Sadystówka

Nazwa Sadystówki, choć ma tylko 5 metrów wysokości i jedną drogę, nie wzięła się z niczego… Niektóre przewodniki (również informacje w Internecie) wskazują, że trawers przechodzony w ciągu ma wycenę VI.3. Wydaje się ona trochę zawyżona. Niemniej jednak na pewno nie jest to V+. Chwyty błyszczą jak dopiero co wypucowana łazienkowa glazura, a to nie sprzyja tarciu. W tym i zaleta trawersu – to swoista maszynka do męczenia buły, krakowski wzorzec wyślizgania.

Ostatnio miałem okazję usłyszeć oto taki dialog podczas pobytu na Sadystówce:

– Skąd jesteś?
– Z Krakowa.
– A ty?
– Znad morza.
– To daleko masz na Sadystówkę.

Czas spędzony pod tym murkiem naprawdę daje chwilę wytchnienia i relaksu.

Stanisław Polak

Więcej o historii polskiego wspinania przeczytacie w tekstach:




  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek
    Brak komentarzy na forum