Krzysztof Wielicki o Andrzeju Zawadzie i zimowej wyprawie na K2

Krzysztof Wielicki był jednym z gości 12. edycji Spotkań z Filmem Górskim w Zakopanem, które odbyły się w pierwszy weekend września tego roku. Uczestniczył w prelekcji na temat programu Polski Himalaizm Zimowy i planowanej zimowej wyprawy na K2 oraz poprowadził spotkanie o Andrzeju Zawadzie. Jednocześnie 20. rocznica zdobycia przez Krzysztofa Korony Himalajów i Karakorum była pretekstem do wręczenia mu pamiątkowej tablicy z życzeniami i podpisami zebranymi podczas Spotkań. Pojawiła się również okazja, aby zadać temu wielkiemu himalaiście kilka pytań.

Krzysztof Wielicki podczas prelekcji poświęconej Polskiemu Himalaizmowi Zimowemu na 12. Spotkaniach z Filmem Górskim (fot. wspinanie.pl)

Krzysztof Wielicki podczas prelekcji poświęconej Polskiemu Himalaizmowi Zimowemu na 12. Spotkaniach z Filmem Górskim (fot. wspinanie.pl)

Wkrótce, bo 1 października, ukaże się książka Ewy Matuszewskiej „Lider. Górskim szlakiem Andrzeja Zawady raz jeszcze”. Porozmawiajmy zatem o tej wybitnej osobistości.  Co Pana zdaniem sprawiało, że wyprawy pod wodzą Andrzeja Zawady osiągały największe sukcesy?

Mówiło się, że Zawada osiąga sukces już przed wyprawą, bo 50% sukcesu to jest skład. Miał coś takiego w sobie, że potrafił dobrać, a do tego inspirować ludzi, motywować do walki, do akcji i do nie poddawania się. Nie był defetystą, wręcz ich podpuszczał, próbował to rozgrywać: „może nie ty, bo nie dasz rady…”. Przez to zyskiwał sobie najpierw wrogów, a potem sympatię, ponieważ powodowało to czasem jakąś rywalizację, ale w konsekwencji kończyło się tym, że rzeczywiście Zawada kojarzony był z sukcesem. Jest to umiejętność takiego wodza na polu bitwy, który nie pokazuje palcem, kto co ma robić, tylko potrafi sytuacyjnie wyzwolić motywację wśród swoich żołnierzy – nazwijmy to, wojowników. On miał taką fajną zdolność, a nie każdy to potrafi, trzeba mieć pewną charyzmę. I Andrzej ją miał, stąd jego przydomek Lider, który nie bierze się znikąd, tylko powstaje, gdy ktoś nagle – środowisko, ludzie wspinający się – zauważają: o, lider. I tym liderem pozostał do końca życia.

Czy Andrzej Zawada jest dla Pana inspiracją w kierowaniu wyprawami?

Myślę, że nikt go nie przebije, bo był niepowtarzalny, każdy zresztą jest inny. On miał tę zaletę, że nie miał już w sobie ducha sportowego – swojego. Ja niestety ciągle miotałem się pomiędzy byciem kierownikiem, a byciem zawodnikiem i to mnie może trochę gubiło. Lepsza jest pozycja lidera, który wyzbędzie się swoich ambicji sportowych i poświęci się stricte kierowaniu wyprawą. Mnie tego brakowało, ciągle mi się wydawało, że jeszcze jestem w stanie coś zdziałać w górze.

Lider. Górskim szlakiem Andrzeja Zawady raz jeszcze

A jak jest teraz?

To się przełamuje i myślę, że osiągnąłem już poziom taki jak Zawada, czyli skupienia się na kierowaniu.

Czy stara się Pan naśladować styl jego kierownictwa, czy jest on zupełnie inny?

Troszeczkę inny, ale jeśli będzie pozbawiony tego elementu własnej realizacji sportowej, to myślę, że to będzie z korzyścią dla wyprawy.

Czyli teraz życzymy Panu K2 zimą jako kierownikowi. A skład wyprawy jest już ustalony?

Nie wiem, jak z tym składem. Kiedyś było łatwiej – w osiemdziesiątych latach była bardzo szeroka kadra ludzi, którzy chcieli coś zrobić w górach, dziś jest trochę gorzej. Nie jest tak prosto skompletować dobry skład. Ten jeszcze nie został ustalony, na razie jest dość szeroki, ale dzisiaj jest  to 8-10 osób, a w latach osiemdziesiątych było trzydzieści, z których można było wybierać. Trochę teraz się pod tym względem pogorszyło, z różnych względów – zmian społecznych, politycznych, ludzie zaczęli robić kariery w biznesie, a niekoniecznie w górach. Nie mogą poświęcać już tyle czasu  na wyprawy jak kiedyś – pół roku czy 7-8 miesięcy, bo muszą pracować. Nadszedł kapitalizm i trzeba przyjąć zasady takiego systemu, a wtedy nikt się nie przejmował pracą, góry były ważniejsze. I w związku z tym była większa grupa ludzi, których można było wybierać do składu. Dzisiaj jest trochę trudniej pod tym względem, ale nie można się poddawać.

Czyli uważa Pan, że podejście młodych wspinaczy do wspinania jest zupełnie inne niż kiedyś?

To jest jeszcze inny temat. Jak mówiłem, nie wszyscy chcą poświęcić pracę na dłuższe przebywanie w górach, ale prawdę mówiąc, żeby istnieć na scenie himalajskiej, trzeba cały czas tam być. Dzisiaj nie zrobi się wyniku, jadąc na miesięczny urlop w góry. I być może to spowodowało, że w tej chwili zrównaliśmy się z Zachodem. Wcześniej, w latach osiemdziesiątych, biliśmy ich na głowę: ilością wypraw, jakością, wynikami… To właśnie wynikało z tamtych relacji i sytuacji społecznej, teraz natomiast jest trochę inaczej, ale tak jak mówię – nie poddajemy się oczywiście i będziemy próbować. Niekoniecznie musimy osiągnąć sukces, ale przymierzyć się trzeba.

Krzysztof Wielicki i autorka książki "Lider" Ewa Matuszewska (fot. Julita Chudko)

Krzysztof Wielicki i autorka książki „Lider” Ewa Matuszewska (fot. Julita Chudko)

Czy widzi Pan jeszcze w tych młodych ludziach inspirację latami osiemdziesiątymi?

Coraz mniej, bo ludzie skupiają się coraz bardziej na sobie, na personalnym sukcesie. Mniej zainteresowani są sukcesem zbiorowym, a bardziej swoim, co powoduje pewne problemy z budowaniem zespołu. Trudno jest dziś już o takie „jeden za wszystkich, wszyscy za jednego”, dzisiaj każdy mówi „ja, to jest mój sukces, ja muszę zdobyć szczyt”.

To oczywiście wynika z wielu rzeczy, na przykład z mediów, które potrzebują bohaterów, a nie grupowych sukcesów. Liczy się więc nazwisko – jedno, nie dziesięć. Nie team, a nazwisko. Ale Wisły kijem nie zawrócimy, tak się świat potoczył. Trzeba więc w tej sytuacji jakoś próbować mimo wszystko budować team, zwracając uwagę jednak na partnerstwo, na współpracę, na to że jesteśmy jako zespół skupieni wokół celu, a nie odwrotnie. To właśnie umiał Zawada: skupić ludzi nie wokół własnych marzeń i realizacji, a zespołowego celu, jakim jest góra. Może i nam tak się uda.

Czyli uważa Pan, że Tamara Lunger będąc jedną czwartą tego zespołu, który zdobył Nanga Parbat po raz pierwszy zimą, była jedną z osób, które na tej górze odniosły sukces?

Tak, bo to był zespół. Nanga Parbat była właśnie takim przykładem, że należy współpracować, a nie rywalizować. Pierwotnie te wyprawy przyjechały na inną drogę każda, ale potem zrozumieli, że dla dobra całego zespołu lepiej jest połączyć siły. To był taki piękny przykład współpracy, co się dzisiaj czasem nie zdarza, ludzie niekiedy wybierają rywalizację. Polski zespół odpadł – a mógł się przyłączyć. To był przykład, jak nie należy robić.

Życzymy Panu zatem idealnego zespołu i współpracy na zimowej wyprawie na K2. Dziękuję za rozmowę.

Dziękuję.

Izabela Wysocka
Zakopane,  4 września 2016 r.




  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek

    Wspinanie [50]
    Zastanawiam się jak to jest że jedni (np. Andrzej Bargiel)…

    29-10-2016
    Janicek