13 sierpnia 2016 08:41

Chłopcy z prowincji – Mechanior o starcie kadry w Monachium

Start w Monachium uczciwie podsumował nieudany sezon naszej kadry boulderowej. Nie udało się wywalczyć choćby jednego półfinału, pojedyncze punkty w klasyfikacji generalnej nie wystarczają nawet na otarcie łez. Nie będę się pastwił sam nad sobą i przejdę bezpośrednio do krótkiego sprawozdania z występu Polaków.

Stadion olimpijski w Monachium to godna miejsce rozgrywania Pucharu, w tym roku na eliminacjach było tłoczno (fot. Jakub Główka)

Stadion olimpijski w Monachium to godna miejsce rozgrywania Pucharu, w tym roku na eliminacjach było tłoczno (fot. Jakub Główka)

Grupa A

Mechanior (Andrzej Mecherzyński-Wiktor)

Jechałem do Monachium z mocnym postanowieniem zmazania plamy tegorocznych pucharowych występów, mając wciąż w pamięci dwa poprzednie, udane sezony. Bez realnych szans na wysokie miejsce w klasyfikacji, chciałem przynajmniej raz nawiązać do dwunastej lokaty w zeszłorocznej „generalce“. Cóż…

Rozgrzany byłem znakomicie (ukłony w stronę Holimediki), warun sprzyjał, w duszy mi grało. Na jedynce musiałem się skupić, ale połóg okazał się prosty, więc sfleszowałem. Dwójkę przebiegłem. Trójka nieco bardziej wymagająca, w pierwszej próbie usiłowałem oszukać chwytowych, w drugiej zjechała mi noga ze startowego stopnia; trzeciej już nie odpuściłem. Czwórka to dwa proste strzały, więc nie było zawahania. Samopoczucie po pierwszych czterech kłopotach wspaniałe, inna rzecz – nietrudne to były problemy.

Przed piątką popełniłem błąd – świadom, że najpewniej konieczny będzie komplet, zarazem wyraźnie czując, że mnie na to stać, winienem był spokojnie dokonać egzekucji. Zamiast tego przez pięć minut mobilizowałem się na wszystkie sposoby – święcie wierzyłem, że ostatni balder okaże się wyraźnie trudniejszy od dotychczasowych wspinaczek i wymagać będzie sakramenckiej determinacji.

Skutek był taki, że dobiegłszy po trzykroć do ostatniego ruchu trzy razy niemal zeskoczyłem na ziemię, ani przez chwilę nie mając cienia pomysłu na to, jak się zabrać do rzeczy. Błąd był szkolny, należało odwrotnie wejść rękami. Piątka również nie była przesadnie wymagająca – najlepszy dowód, że nie wszyscy zawodnicy z kompletem cieszyli się z półfinałowego awansu. Szkoda niezłej formy, zmarnowanej przez głupotę.

Żółw (Grzegorz Karolak)

Żółw wybrał się do Monachium bardziej na rekonesans niż start życia, korzystając z wolnych miejsc w reprezentacji (mamy prawo do sześciu zawodników, ale gdzie ci chętni?). Nie ukrywał również, że daleko mu do optymalnej formy. Na jedynce dziabnął bonusika, dwójkę mógł spokojnie zatopować. Dobrze wyglądał na skocznej czwórce, niestety śmiałość ustąpiła miejsca rozwadze – zamiast ochoczo hopsasać, szukał wszystkich (nie)możliwych patentów zastępczych. Piątka zmiażdżyła go siłowo na starcie.

Grupa B

Jodłoś (Jakub Jodłowski)

„Jodła“ jest postacią zagadkową, by nie powiedzieć tajemniczą. Dzieje jego wspinaczkowej dyspozycji kreślą nieregularną linię, gdzieniegdzie zanikającą w gąszczu codziennych spraw, gdzie indziej kwitnącą niespodziewanym przebiśniegiem. Na pierwszym problemie Jodłak zagubił się w lesie, z którego wychynął, niestety, jedynie na trójce. Aż dziw bierze, że nie udało mu się skleić startowego skoku na czwartym kłopocie, jest wszak znanym strzelcem. W B-grupie trzeba było ukończyć, bagatela, cztery baldery w niezgorszych próbach, więc o półfinale nie mogło być mowy. Ewentualną poprawę wyniku na piątej przystawce skutecznie utrudnił fakt, że była to przystawka w grupie (i w całych męskich eliminacjach) najtrudniejsza.

Kierownik (Jakub Główka)

Jakub wyszedł na start zwyczajowo umotywowany, może nawet – co też u niego nierzadkie – nieco spięty. W trzeciej próbie powinien był sieknąć jedynkę, ale tego nie zrobił, przez co część determinacji płynnie przeszła w ordynarną wściekłość. Tym większy wyczyn, że opanował się w pięć minut: na dwójce spalił jeszcze pierwsze podejście, ale potem przebiegł. Połoga trójka – jedyny top jodłosiowy – dopuszcza go dwukrotnie pod ostatni chwyt i dwukrotnie zrzuca. Rozpoczynający czwórkę monostrzał wymagał niestety aż pięciu podejść, przynajmniej reszta nie sprawiła Jakubowi problemów. O piątce już pisałem, „Główek“ niczego do jej historii nie wniósł.

Tata (Adrian Chmiała)

Zamiar startu, z którym młody koroniarz wyszedł na niedługi czas przed zawodami, pozytywnie zaskoczył i obudził w niektórych ciche nadzieje na to, że „młodość idzie“. I rzeczywiście! Pierwsze dwa problemy to w wykonaniu Adriana popis wspinania. Na inaugurującej jego pucharową (oby) karierę jedynce pokonał routesetterów, omijając potężną banią ostatni ruch; na dwójce trudności nie zdążyły go znaleźć, sam zaś ich nie szukał.

Potem, niestety, brak doświadczenia wziął górę nad młodzieńczą brawurą: połóg długo nie chciał wypuścić Adriana poza sam początek balderu, zaś czwórkę udało się skoczyć dopiero w połowie ostatniej minuty, w n-tym podejściu. Byłby trzeci top, niestety „Tata“ dał się ponieść ułańskiej fantazji i zamiast prostej końcówki wybrał powtórkę własnego wyczynu na jedynce. Cóż, tym razem górą byli chwytowi. Piątka – wiadomo.

Podsumowując, wynik Adriana gorszy niż wrażenie jakie pozostawił. Szczególnie cieszy, że nie było po nim widać żadnych braków siłowych na tle międzynarodowej stawki – rzecz, którą może się pochwalić niewielu Polaków. „Tata“ mocno trzyma i dobrze zgina, co daje mu szanse na popisanie się nienaganną techniką. Pozostaje mieć nadzieję, że złapie pucharowego bakcyla i poprawi coraz gorszy współczynnik wieku naszej reprezentacji. Czas ku temu najwyższy.

Polski team (fot. Jakub Główka)

Polski team wsparty Holimedicą (fot. Jakub Główka)

Holimedica

Na koniec kilka słów o najjaśniejszym punkcie tego wyjazdu. Beata i Łukasz Kaczmarkowie (jako Holimedica zapewniają kadrze opiekę fizjoterapeutyczną) zdecydowali się wybrać do Monachium razem z nami, co przy wiadomych problemach budżetowych polskiego wspinania wymagało od nich sporych nakładów finansowych. Obecność sztabu fizjo na zawodach wciąż nie jest praktyką dostępną wszystkim reprezentacjom i dobrze było poczuć się wreszcie „po jasnej stronie“. Osobiście – mogę szczerze powiedzieć, że dawno nie czułem się równie dobrze podczas startu. W imieniu całej kadry chciałbym serdecznie Beacie i Łukaszowi podziękować.

Andrzej Mecherzyński-Wiktor

PS O 11:30 zapraszamy na relację na żywo z półfinałów a na 18:30 z finałów na specjalną stronę wspinanie.pl.




  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek
    Brak komentarzy na forum