13 kwietnia 2016 15:05

„Zawsze myślałem, że coś naprawdę trudnego jeszcze przede mną” – czyli podróż do przeszłości z Rafałem Moucką

Była jesień 2014 roku, kiedy Łukasz Dudek rozwiązał ostatnią wielką niewiadomą jurajskiego wapienia – powtórzył owiane tajemnicą Pandemonium na Gołębniku. Przez 13 lat – Rafał Moucka poprowadził linię w 2001 roku – droga pozostawała nieosiągalna. Nikomu nie udało się skompletować „abstrakcyjnych” ruchów, wycenionych przez autora na VI.8. Taka cyfra w tych czasach? Absolutny kosmos! A jednak… „Rafał się nie pomylił” – powiedział po przejściu Łukasz. Tym samym ostatecznie upewniliśmy się, kto pierwszy pokonał tak trudną drogę w polskich skałach.

Niedługo po pierwszym powtórzeniu Pandemonium poprosiłam o rozmowę Łukasza (całość rozmowy przeczytacie tutaj), prośbę o wywiad wysłałam także do Rafała. Rafał zwlekał z odpowiedzią, wyglądało to tak, jakby nie był przekonany, czy chce o sobie mówić i ponownie zagościć we wspinaczkowych mediach. Gotowe pytania czekały w szufladzie wiele miesięcy i właściwie przestałam wierzyć, że kiedyś poznam na nie odpowiedzi. Wreszcie się udało. Być może impulsem stało się planowane na 20 kwietnia w Gliwicach spotkanie Rafała i Łukasza (Get Vertical Day, ul. Witkiewicza 6, godz. 19). Nich ta rozmowa będzie więc przedsmakiem do spotkania „na topie”.

Rafał na jednej z dróg z głośnej czwórki "Mental Terror" (fot. 8academy.pl)

Rafał na jednej z dróg z głośnej czwórki „Mental Terror” (fot. 8academy.pl)

Zapraszam na klimatyczną podróż do przeszłości (nie takiej znowu dawnej). Rafał opowiada o dekadzie swojego wspinania, atmosferze tamtych lat i o swoich najtrudniejszych drogach.  A na dobry początek kilka cytatów wyciętych z rozmowy:

Jura była dla mnie początkiem i końcem świata, ale to nie była do końca moja decyzja, tylko małżeństwo z rozsądku.

Gdy zaczynałem (później mi o tym powiedziano), koledzy ze ścianki zakładali się, ile razy jeszcze przyjdę i kiedy sobie odpuszczę. Krótko mówiąc, nie wydawałem się jakoś specjalnie uzdolniony :).

Czy robiąc drogi myślałem, że będą tak długo niepowtórzone? Oczywiście, że nie! Mało tego, sam nie uważałem nigdy, że to szczyt moich możliwości. Zawsze myślałem, że coś naprawdę trudnego jeszcze przede mną…

Kiedyś przeczytałem gdzieś słowa, które wyznaczyły styl mojego wspinania na cale lata: „ideą jest zrobienie problemu, którego nikt nie będzie w stanie powtórzyć”.

Gdy patrzę na możliwości, które ludzie mają dzisiaj, nie wiem dlaczego jeszcze się nie robi VI.10…

Myślę, że moje życie było i jest wspaniałe. Zawsze robiłem to, co chciałem, a na dodatek dawało to efekty – czego chcieć więcej?

Zapraszam do lektury!

Głośna czwórka Rafała Moucki

Pandemonium VI.8; Rafał  Moucka, 2001 Podzamcze
pierwsze powtórzenie – Łukasz Dudek, 2014

Arachnofobia VI.7+; Rafał Moucka, 2002 Podzamcze
pierwsze powtórzenie – Michał Jagielski, 2012
drugie powtórzenie – Łukasz Dudek, 2014

Sen Astralny VI.7+; Rafał Moucka, 2003 Podlesice
pierwsze powtórzenie – Łukasz Dudek, 2012
drugie powtórzenie – Tomek Grajpel, 2013

Mental Terror VI.7+; Rafał Moucka, 2004 Podlesice
pierwsze powtórzenie – Łukasz Dudek, 2012

***

Rafał słowem wstępu

Gdy dostałem maila z propozycją udzielenia wywiadu do wspinanie.pl, ucieszyłem się, ale zaraz po tym przyszła mi do głowy inna myśl… Otóż uświadomiłem sobie, że prawdopodobnie to ostatni wywiad wspinaczkowy, jakiego udzielam… Czy teraz, gdy wszystkie moje drogi zostały powtórzone, ktoś jeszcze będzie chciał mnie słuchać? Zobaczymy, ja sam sądzę, że ciągle mam jeszcze wiele ciekawego do powiedzenia :)

Z drugiej strony moje życie wygląda już nieco inaczej niż wtedy, gdy miesiącami koczowaliśmy w namiocie rozbitym za podzamczańską Cimą. To były wspaniale czasy i nigdy ich nie zapomnę! Mam nadzieję, że ten wywiad i moje wspominki spodobają się nie tylko tym, którzy byli świadkami tamtych przejść, ale także młodszym wspinaczom, którzy pewnie w ogóle nie wiedzą, kim jest ten dziadek na zdjęciu :) Zapraszam.

Rafał i jego motocykl ;) (fot. arch. R. Moucka)

Rafał i jego motocykl ;) (fot. arch. R. Moucka)

***

Dorota Dubicka / wspinanie.pl: W sondzie na wspinanie.pl nasi Czytelnicy uznali, że najbardziej wartościowym prowadzeniem sezonu 2014 było powtórzenie po 13 latach Twojej drogi Pandemonium na Gołębniku. No i trudno dziwić…

Rafał Moucka: Nie będę ukrywał, że bardzo miło było mi o tym przeczytać. Poświęciłem tej drodze masę czasu i energii – cieszę się, że powtórzył ją ktoś, kogo osobiście bardzo lubię i szanuję. Już to wcześniej robiłem, ale korzystając z okazji, jeszcze raz pogratuluję Łukaszowi sukcesu! Mam nadzieję, że wspinanie na moich drogach mu się podobało.

Okazało się, że Pandemonium wyznaczyło na długie lata granicę trudności w polskich skałach. Robiąc tę drogę, zresztą także pozostałe z „czwórki” (Mental Terror, Sen Astralny, Arachnofobię), myślałeś, że aż tak długo będzie trzeba czekać na drugie przejścia? I jak sądzisz, dlaczego dopiero teraz?

Kiedyś przeczytałem gdzieś słowa, które wyznaczyły styl mojego wspinania na cale lata. Dziś nie pamiętam już nawet, skąd pochodzi i czyj to cytat: „ideą jest zrobienie problemu, którego nikt nie będzie w stanie powtórzyć”. Strasznie mi się to wtedy spodobało! Czy robiąc drogi myślałem, że będą tak długo niepowtórzone? Oczywiście, że nie! Mało tego, sam nie uważałem nigdy, że to szczyt moich możliwości. Zawsze myślałem, że coś naprawdę trudnego jeszcze przede mną, i że ideał z cytatu dopiero będzie osiągnięty.

Rafał i "Pandemonium" VI.8 w rozpisce (fot. Studio Graficzne Freney)

Rafał i „Pandemonium” VI.8 w rozpisce (fot. Studio Graficzne Freney)

Pandemonium było moją pierwszą własną, trudną drogą. Strasznie mi się wówczas spodobało to wytyczanie nowych przejść i chciałem to robić dalej. Często spotykałem wówczas Kuchara (Krzysztof Kucharczyk – przyp. red.), który zawsze miał dla mnie jakieś ciekawostki i pokazywał różne miejsca z komentarzem, jak to kiedyś próbowali i się nie dało… To mnie bardzo inspirowało, tak na przykład powstał Mental Terror. Była to zresztą wieloletnia przygoda, choć spędzałem nad drogą zaledwie po kilka dni w roku, ciągle stwierdzając, że jest za trudno i trzeba doładować. Aż w końcu któregoś roku podszedłem do projektu z ciekawości i… za pierwszym razem spadłem z kluczowego strzału do fakera! Nabrałem wiatru w żagle i kilka dni później droga była już moja!

Rafał na "Mental Terror" VI.7+, Podlesice (fot. 8academy.pl)

Rafał na „Mental Terror” VI.7+, Podlesice (fot. 8academy.pl)

Trzeba w tym miejscu powiedzieć, że Łukasz robiąc powtórzenie skorzystał z innego patentu niż mój i nie użył wymienionej dziurki, omijając ją dalekim strzałem. Takie rzeczy są normalne, jeśli robisz drogę jako pierwszy. Wymyślasz patenty, prowadzisz, a później okazuje się, że można było to zrobić inaczej i pewnie prościej. To samo spotkało wcześniej Kubę Rozbickiego na Sportlandzie. Trudno, jeśli tak się da to kapa i wycena drogi spada. Brawo dla Łukasza, znalazł patent i zrobił drogę. Ruch na niej, mój strzał z oblaka do dwóch maleńkich dziurek, które trzeba było złapać na  ścisk, był najtrudniejszym, jaki kiedykolwiek wykonałem w skałach. Szkoda, że można robić drogę bez tego, bo ten ruch jest naprawdę pierwszoligowy, ale trudno… tak bywa.

Sen astralny to była droga, której poprowadzenie chyba najbardziej mnie zdziwiło i było dla mnie niespodzianką. Zacząłem prowadzić raczej z myślą o przepatentowaniu ciągu, ale gdy minąłem najtrudniejsze miejsce z podchwytem nic już mnie nie mogło zatrzymać. Najczęściej jednak miałem zwyczaj patentowania drogi od góry – zaczerpnąłem to od Aleksandra Adlera, który w ten sposób opisywał przygotowania do pierwszego powtórzenia Action Directe i użyłem tego rozpracowując Pandemonium. Dzięki temu zwykle miałem pewność, że po przejściu najtrudniejszego ruchu nic nie będzie mnie w stanie zrzucić powyżej. Jedyną drogą, która wyłamuje się z tego schematu, jest Arachnofobia – ale to dlatego, że tam trudności są na samej górze i nie ma już później gdzie spaść.

Na drodze "Arachnofobia" VI.7+, Podzamcze (fot. 8academy.pl)

Na drodze „Arachnofobia” VI.7+, Podzamcze (fot. 8academy.pl)

Gwoli wyjaśnienia, ja nie boję się pająków. Nazwałem tak drogę, bo gdy zaczynałem się tam wspinać, na dole pełno było pająków i mrówek, które właziły gdzie się tylko dało, wkurzając nas nieprzeciętnie :).

No to powspominajmy jeszcze… Pandemonium albo nic” – to był dla ciebie cel nr 1 w tamtym sezonie (2001). Była też pokusa, żeby pójść jeszcze kilka metrów wyżej. Mówiłeś wtedy:

Owszem, jest to odcinek do przejścia, lecz chwyty które tam zastałem, są dla mnie dziś zbyt małe i nie za bardzo wyobrażam sobie, jak można by się czegoś tak małego utrzymać… Pewny jednak jestem, że kiedyś będzie to możliwe, a wtedy granica trudności znowu zostanie przesunięta do przodu.

Minęło 13 lat i nadal dla czołówki odcinek jest nie do przejścia. Ile twoim zdaniem będziemy musieli czekać na kolejny krok (VI.8+)? Projekty czekają, jest Stal Mielec w Mamutowej, jest też projekt sąsiadujący od lewej z Pandemonium – kto wie, czy to właśnie nie jedna z tych dróg, które dodadzą kolejny szczebelek trudności w naszym wapieniu… (trzeba dodać, że w 2015 roku padło w Polsce sporo świetnych przejść, w tym Adriana Chmiały Acapulco Extension VI.8, może nawet VI.8/8+).

To prawda, zakończyłem wspinanie na Pandemonium kilka metrów poniżej topu. Próbowałem górnego odcinka, ale to było wówczas za trudne. Tym bardziej, że wcześniej trzeba przecież przejść całe Pandemonium! Tak naprawdę wystarczyłoby tam wykuć albo poprawić jeden chwyt, ale tego zdecydowanie nie chciałem robić. Chyba nieco łatwiej jest na projekcie na lewo od Pandemonium, chociaż 11 przechwytów, które tam się znajdują, tworzą masakrycznie trudny ciąg do pokonania. Jeśli gdzieś w Polsce jest droga VI.9, to z całą pewnością tam! Ubezpieczyłem w skałach kilka projektów, których nie udało mi się zrealizować, ale ten na lewo od Pandemonium jest tym, którego żałuję najbardziej.

Na drodze "Arachnofobia" VI.7+, Podzamcze (fot. 8academy.pl)

Na drodze „Arachnofobia” VI.7+, Podzamcze (fot. 8academy.pl)

Po Pandemonium kolejne lata przyniosły wspomniane Mental Terror, Sen Astralny, Arachnofobię. Zdecydowałeś się ich nie wyceniać. Dlaczego?

Gdy zrobiłem Pandemonium, podniosły się głosy różnych środowisk wspinaczkowych deprecjonujące tę drogę. Słyszałem, że to VI.4 z jednym trudnym przechwytem i inne podobne stwierdzenia. Byłem tym naprawdę zniesmaczony. Wkręcałem się wtedy mocno w bouldering i gdzieś przeczytałem o wycenianiu problemów w skali 3-stopniowej: Albo coś nie ma powtórzeń i jest bardzo trudne, albo ma jedno, – dwa i jest trudne. Reszta jest po prostu łatwa. Do tego ktoś jeszcze powiedział (choć już nie pamiętam kto), że drogi – bouldery znanych osób bronią się same. Zawsze podobało mi się, że drogi Waldka Podhajnego były uważane za solidne. Wtedy pomyślałem, że może to dobry pomysł, może nie ma sensu wyceniać dróg?

Na „Tyrannosaurus rex” VI.7, Podlesice (fot. arch. R. Moucki)

Na „Tyrannosaurus rex” VI.7, Podlesice (fot. arch. R. Moucki)

Z jednej strony zniesmaczenie gadaniem o Pandemonium, z drugiej inspiracja amerykańskimi początkami boulderingu i… tak już zostało. Po Pandemonium nie wyceniłem już żadnej drogi. Wtedy to wydawało mi się dobrym pomysłem, później okazało się, że jednak część tych dróg tym sposobem została przeze mnie w pewnym sensie „pokrzywdzona”. Gdybym za każdym razem głośno krzyczał, że znowu została złamana jakaś granica, pewnie narobiłbym więcej szumu wokół siebie i wokół tych dróg, a tak się nie stało. Może także dlatego, że praktycznie przez całe moje – nazwijmy zawodowe – wspinanie miałem znakomity układ z firmą MILO. Nie odczuwałem żadnych nacisków na robienie wyniku, więc nie było też presji, żeby o tym krzyczeć. To był naprawdę świetny układ i życzę takich sponsorów każdemu!

Właściwie jakie były twoje relacje ze środowiskiem w tamtym czasie? Byłeś w końcu jednym z tych, którzy kreowali polską scenę wspinaczkową.

Byłem zdecydowanie gościem „spoza środowiska”. Pochodzę z małego miasta, z Wodzisławia Śląskiego i ludziom z Krakowa w głowach się nie mieściło, że mogę zrobić coś trudnego. We Wodzisławiu nie było żadnej ścianki wspinaczkowej, najbliższa była w Jastrzębiu i tam zresztą zaczynałem. Ta ścianka wówczas miała masę pionu i jedno małe przewieszonko – pewnie stąd wzięła się moja siła palców. Aha, była też fajna drabina Bachara. Dużo gorsza niż ta ówcześnie zamontowana na Koronie, ale wystarczająca żeby zrobić niezłą szmatę (robiłem wtedy 5 statycznych na prawej i 3 na lewej).

Na drodze "Sen Astralny" (fot. 8academy.pl)

Na drodze „Sen astralny” (fot. 8academy.pl)

Nieco później odkupiłem od Pawła Frądczaka jego ściankę domową i zamontowałem ją sobie w pokoju (mieszkałem jeszcze z rodzicami w bloku). To było przewieszonko 160 cm szerokości, wyglądało to pewnie żenująco, ale ładowałem na tym zaciekle! Po jakichś dwóch latach przeniosłem tę ściankę do garażu mojego ojca. Tam miałem już wypas, bo takie przewieszonka były dwa :). Co prawda garaż był nieogrzewany i w zimie było ok. 0 st., ale ja uważałem, że mam naprawdę wypasione warunki do treningu. Gdy patrzę na możliwości, które ludzie mają dzisiaj, nie wiem dlaczego jeszcze się nie robi VI.10…

Tak więc ja, osoba z jakiejś dziury, która nie trenuje na Koronie, która ma daleko w skały, mogłaby w ogóle zrobić jakąś trudną drogę?

Nasza Jura była dla ciebie początkiem i końcem świata? Istniało coś poza nią?

Jura była dla mnie początkiem i końcem świata, ale to nie była do końca moja decyzja, tylko małżeństwo z rozsądku. To były zupełnie inne czasy niż dzisiaj. Nie miałem samochodu (zresztą wówczas mało który z moich znajomych miał) i dojazd na Jurę zajmował mi 4-5 godzin, mimo że to niewiele ponad 100 km! Wsiadałem do pociągu do Rybnika, tam przesiadka i jazda do Katowic, z Katowic pociągiem na Zawiercie, z Zawiercia PKSem w skały. Ludzie dziwili się często, że ta koszmarna podróż mnie nie zniechęca… Ale nie było innego wyjścia.

Później pojawiły się możliwości, bo miałem najpierw malucha, a później Cinquecento, ale na przeszkodzie stały finanse. Jak już wspomniałem, miałem świetny układ z Milo, ale pieniędzy było tyle, że wybór był prosty – albo całą zimę trenuję i cały sezon siedzę w pobliskiej Jurze, albo stać mnie na jeden, dwa wyjazdy zagraniczne w roku. No więc wybrałem Jurę. Chciałem się po prostu dużo wspinać, a dużo znaczyło blisko, bo tanio.

Czasami udawało się wyskoczyć gdzieś dalej. Ferentillo 2006, od lewej Michał Grzyb, Rafał Moucka, Waldemar Podhajny, Piotrek Czmoch (fot. 8academy.pl)

Czasami udawało się wyskoczyć gdzieś dalej. Ferentillo 2006, od lewej Michał Grzyb, Rafał Moucka, Waldemar Podhajny, Piotrek Czmoch (fot. 8academy.pl)

Byłeś fanem treningu. Jak trenowałeś pod swoje najtrudniejsze przejścia?

W sumie trenowałem właściwie od początku mojego wspinania. Pierwszy kontakt z tym sportem miałem dzięki Tomkowi Polokowi, który zabrał mnie do Mirowa. Spodobało mi się to, ale był już wrzesień, więc tego roku w skały pojechałem chyba jeszcze tylko raz i zaczęła się zima. Z tego co kojarzę, to zrobiłem chyba jakąś V+ na wędkę :). Zimą jeździliśmy do Jastrzębia na ściankę i tam trenowaliśmy. Gdy przyszła wiosna, zrobiłem chyba jakieś VI.3+, a cały sezon zakończyłem na VI.4 lub VI.4+. To był jednak efekt ciężkiej pracy na treningach.

Gdy zaczynałem (później mi o tym powiedziano), koledzy ze ścianki zakładali się, ile razy jeszcze przyjdę i kiedy sobie odpuszczę. Krótko mówiąc, nie wydawałem się jakoś specjalnie uzdolniony :). Ale mi się to wspinanie zwyczajnie podobało i się zaparłem. Chyba już tak mam – jak się za coś zabieram, to na maksa. W sporcie i podobnie w życiu zawodowym.

Gdy przestałem się wspinać i zacząłem grać w golfa, robiłem chyba jeszcze szybsze postępy. Chodzę teraz trochę na siłownię i podobnie to wygląda. Po prostu lubię ciężką pracę i nigdy nie miałem żadnych problemów z motywacją do treningów, nawet gdy robiłem to sam w zimnym garażu. A jak ładowałem pod Pandemonium? No to proszę przepis na sukces, całkiem za darmo :).

TRENING POD PANDEMONIUM VI.8 :)

Mój trening w tamtym czasie składał się z trzech sesji w ciągu jednego dnia. Rano odbywał się trening na ściance skoncentrowany na sile maksymalnej, sile palców i dynamice. Były to głównie krótkie (4-6 ruchów) bouldery maksymalnie trudne i po małych chwytach. Trening trwał jakieś 1,5 godziny i po nim następowała taka sama przerwa.

W czasie drugiego treningu ćwiczyłem pamięć ruchową (przydatna umiejętność na trudnym RP) i wytrzymałość siłową. Robiłem bouldery po 6-10 ruchów wielokrotnie, tzn. ten sam boulder powtarzałem 10 razy z rzędu z jak najkrótszymi przerwami. Oczywiście bouldery były podobnie trudne jak podczas pierwszej sesji, jednak w innych charakterze, bo po lepszych chwytach, ale z bardziej siłowymi ruchami. I tak znowu 1,5 godziny treningu i po 1,5 godzinie odpoczynku ostatnia sesja.

Ostatnia sesja podzielona była na dwie części, najpierw campus, później trening szmaty na chwytotablicy (nigdy nie podciągałem się oburącz ani na drążku, zawsze jedną ręką na dobrej, oblej klamce). Po takim dniu treningowym następował jeden lub dwa dni odpoczynku.

Smacznego :).

No i nagle przestałeś się wspinać, właściwie u szczytu swoich możliwości, formy. Miał znaczenie fakt, że twoje drogi – te najtrudniejsze – nie miały powtórzeń? Zabrakło w końcu tej żelaznej motywacji do robienia kolejnych ekstremów?

Może wiele osób będzie zaskoczonych, ale powody były bardzo przyziemne. Często słyszałem porównania do Ziejki (Sebastian Zasadzki – przyp. red.), którego niestety nie miałem okazji nigdy poznać, a który również zrobił wszystko, co było do zrobienia i zniknął. U mnie sprawa wyglądała trochę inaczej. Lata leciały, a ja zacząłem sobie zdawać sprawę, że nie będę młody i silny do końca życia. W pewnym momencie zacząłem mieć trochę inne wyobrażenie o swoim życiu niż mieszkanie w namiocie i jeżdżenie starym Cinquecento. Niestety, ze wspinania nie dało się wówczas wygodnie żyć i zarabiać rozsądnych pieniędzy. Któregoś dnia uznałem więc, że pora się wycofać i zająć czymś innym. Wiem, strasznie to przyziemne, ale taka jest prawda. Nie żałuję tego, co zrobiłem, jak i nie żałuję tego, że poświęciłem 10 lat wspinaczce. To była wspaniała przygoda!

Adlitzgraben 2001 (fot. 8academy.pl)

Adlitzgraben 2001 (fot. 8academy.pl)

Wspinanie w polskim wapieniu, na tym najwyższym poziomie, wymaga dużego samozaparcia. Tak naprawdę wciąż niewielu mamy wspinaczy, którzy łączą topowy poziom w Polsce (VI.8) z dziewiątkowymi przejściami na Weście. Niewielu też tak naprawdę chce się przysiąść nad drogą. Jakbyś miał zachęcić do polskiej skały?

Chyba nie ma sensu nikogo zachęcać. Skał w Polsce mamy mało i jest jaka jest, taka jest prawda. Jak już mówiłem, to były inne czasy i moje siedzenie w wapieniu miało inne podłoże. Polskie skały albo się kocha albo się ich nienawidzi. Ja nauczyłem się je kochać, może dlatego że po prostu musiałem. Ale wierzcie mi, są rejony na świecie, które wyglądają znacznie gorzej niż nasze Podzamcze czy Mamutowa. Z drugiej strony to nieprawda, że do Pandemonium czy innych moich dróg nikt się nie przystawiał. Tyle, że te drogi są po prostu trudne i brakowało zaparcia, żeby je zrobić.

W 2008 roku Rafał Moucka pojawił się na jednej z reklam Climbing Technology

W 2008 roku Rafał Moucka pojawił się na jednej z reklam Climbing Technology

Jak wygląda dziś twoje życie?  Rodzina, praca, golf, motocykle?

Jeśli się za coś zabieram to albo na 100% albo wcale. Tak było ze wspinaniem – poukładałem wówczas życie tak, aby móc temu poświęcić się w 100% i robić to najlepiej, jak potrafiłem. Gdy skończył się ten etap mojego życia, spędziłem kilka lat prowadząc własną firmę i w tej dziedzinie także udało się co nieco osiągnąć, bo finalnie stała się ona częścią dużej Spółki notowanej na Giełdzie Papierów Wartościowych w Warszawie, a sam przez rok pełniłem funkcję Członka Zarządu tej Spółki.

Dziś mam już swoje lata i myślę, że moje życie było i jest wspaniałe. Zawsze robiłem to, co chciałem, a na dodatek dawało to efekty – czego chcieć więcej? Dziś robię wiele rzeczy, na które kiedyż nie miałem czasu albo po prostu pieniędzy. Mam dwa Harleye i zjeździłem na nich sporą część Europy. Kilka razy w tygodniu wpadam na siłownię, bo po tylu latach treningów nie potrafię chyba żyć bez zmęczenia fizycznego. Większość zimy spędzam na nartach (uwielbiam Włochy!) albo uciekam gdzieś, gdzie jest ciepło z rodziną lub jadę na golfa. Chyba po prostu nadrabiam to całe siedzenie miesiącami w Podzamczu ;).

Z córką (fot. arch. R. Moucka)

Z córką (fot. arch. R. Moucka)

A wracając do sportu – we wspinaniu zawsze bardzo podobał mi się kontakt z natura. Lubiłem szczególnie ten czas, gdy w skalach było mało ludzi i można było posiedzieć tam w ciszy i spokoju. Chyba dlatego dzisiaj tak lubię grę w golfa – jest to sport zupełnie odmienny od wspinania, ale to jedno łączy te dwa zajęcia – skały i pola golfowe są po prostu piękne. I tak jak kiedyś mogłem jechać w skały nawet się nie wspinając, siedzieć tam, delektować się ciszą i spokojem, tak dzisiaj to mentalne wyciszenie znajduje na polu golfowym.

Mentalne wyciszenie znajduję na polu golfowym (fot. arch. R. Moucka)

Mentalne wyciszenie znajduję na polu golfowym (fot. arch. R. Moucka)

Jeszcze jedna ciekawostka – gdy Ben Moon zrobił Hubble, chyba najtrudniejszą drogę na świecie w tamtym czasie, w wywiadzie powiedział, że dni restowe spędza na golfie. Więc może coś w tym jest? A wspinanie? Gdy kiedyś odwiedziłem śp. Marcina Bartoszkę (Marcin Bartocha – przyp. red.) u niego w Częstochowie i zapytałem go, czy kiedyś jeszcze wróci do wspinania, odpowiedział mi: „wspinaczem jest się całe życie, tylko nie zawsze ma się czas, żeby to robić”. I to chyba prawda.

 ***

Już w środę 20 kwietnia świetnie zapowiadający się wieczór z Łukaszem Dudkiem i Rafałem MouckąGet Vertical Day with Łukasz Dudek. Gość specjalny: Rafael Moucka. Start: godzina 19:00, miejsce: ul. Witkiewicza 6, Gliwice.

W programie:

• premierowy pokaz filmu „Obsesja”,
• panel dyskusyjny z Łukaszem Dudkiem i Rafaelem Moucką (prowadzenie Piotr Turkot / wspinanie.pl),
• włoskie przekąski,
• atrakcyjne nagrody,
• jazdy testowe modelami BMW.

Get-Vertical-Day

Głównym patronem spotkania jest

WSPINANIE.PL na bialym




  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek
    Brak komentarzy na forum