29 marca 2016 10:22

Ostatni dzień zimy – Marcin Księżak i Alek Barszczewski na Petit Dru

W dniach 18-20 marca Marcin Księżak wraz z Alkiem Barszczewskim przeszli drogę Allain-Leininger na północnej ścianie Petit Dru. Droga wiedzie skalnym terenem i jest zaliczana do grona sześciu największych klasycznych dróg na północnych ścianach alpejskich. Została wytyczona latem 1935 roku.

***

W tym sezonie chyba w odpowiednim momencie zacząłem interesować się warunkami w górach, bo akurat gdy to zrobiłem, pojawiła się prognoza z długim oknem pogodowym. Z rozmów z Alkiem Barszczewskim, z którym razem wybraliśmy się na wspinanie wynikało, że praktycznie cały dotychczasowy sezon mijał pod znakiem złej pogody i małych ilości lodu w ścianach.

Pogody i warunków tej zimy nie zaliczymy do zbyt udanych. Początek sezonu (zainaugurowany na początku stycznia) przywitał mnie brakiem śniegu i przemarzniętymi trawami, co przyprawiło mnie o niesmak. Chyba po wielu latach wspinania zacząłem robić się wybredny.

Alek Barszczewski pod ścianą Dru

Alek Barszczewski pod ścianą Dru

Alpy

W Alpy wyjechaliśmy 11 marca i po 16 godzinach dotarliśmy na miejsce. Wydawało się, że zaplanowaliśmy poszczególne elementy wyjazdu do perfekcji – aklimatyzacja, regeneracja oraz cel główny. A za cel główny przy tak małych ilościach lodu postawiliśmy sobie skalną drogę Allain-Leninger na 900-metrowej północnej ścianie Petit Dru. Inspiracją były próby na drodze Marcina Michałka, który wypowiadał się o niej z dużym uznaniem.

Topo drogi Allain-Leningrer (Petit Dru)

Topo drogi Allain-Leningrer (Petit Dru)

Na początek zaliczyliśmy narciarsko-wspinaczkowy wyjazd na Midi i wspin na Pointes Lachenal. Droga Goulotte Pellissier M5+ miała mieć cztery wyciągi. Całość zrobiliśmy na dwa i pół wyciągu i czuliśmy lekki niedosyt. Zjazd lodowcem na nartach do Chamonix był przepiękny. Jedynie pod koniec lekko się zdziwiliśmy, gdy na dość długim odcinku przed miastem skończył się śnieg i narty trzeba było wrzucić na plecy.

Zjazd z Midi

Zjazd z Midi

W przeddzień wyjścia na Dru nasz misterny plan został brutalnie obalony przez dwudniowe załamanie pogody – silny wiatr i, na szczęście, mały opad śniegu.

Nie chcąc siedzieć długo na dole i pić za dużo wina, tuż przed załamaniem wykonaliśmy jeszcze rekonesans w okolicach Dru, żeby poznać lepiej drogę podejścia. Nie wchodząc w szczegóły, trochę pobłądziliśmy zachęceni do skorzystania z czyjegoś śladu, ale w tym wypadku można powiedzieć – „co nas nie zabije, to nas wzmocni”.

Marcin Księżak przed namiotem pod ścianą

Marcin Księżak przed namiotem pod ścianą

Noc spędziliśmy w namiocie w okolicach ściany. Gotowanie, picie, gotowanie, jedzenie jak zwykle trwało w nieskończoność.

Dzień pierwszy

18 marca, z lekkim opóźnieniem wychodzimy na wspinanie. Mostek przez szczelinę brzeżną został dość mocno nadwyrężony przez zespół, który był na drodze kilka dni wcześniej. Idę bardziej z boku, próbując wesprzeć się trochę na skale.  Dalsze półtora wyciągu skalnego terenu to trudności do 5. Jest OK.

Kolejne 2, 3 długości liny planowaliśmy pokonać szybko – teren mocno śnieżny do 4. Niestety, słabe warunki, niezwiązany i niestabilny śnieg oraz luźne bloki skalne mocno ograniczyły tempo i lekko zaczęły „zaorywać” mi psychę. Dalej praktycznie były już tylko wyciągi skalne. Początkowo fajne i niezbyt trudne – pokonywaliśmy je zimowo-klasycznie. Taki mieliśmy plan na całą drogę.

W połowie dolnego spiętrzenia osiągamy komin „Penible”, gładkie głębokie rozpękniecie. Jest on wyceniany, w zależności od schematów jakie posiadaliśmy, na IV  lub V. Alek zdejmuje plecak, bo nie jest w stanie zmieścić się we wnętrzu komina i wiesza go sobie u pasa. Wchodzi do środka. Na gładkich ścianach raki i dziaby do niczego się nie przydają. Robaczkowymi ruchami dochodzi do pierwszego haka i od tego momentu odpuszczamy próbę klasycznego przejścia. Zaczyna się podhaczanie, niestety bez sprzętu do haczenia, bo odchudziliśmy o niego nasze plecaki.

Na  kolejnym wyciągu rysa „Lambert”. Alek wścieka się i dzielnie walczy w zapapranej po brzegi śniegiem rysie. Czas płynie. Czuję, że możemy mieć problem z dotarciem do biwaku. Przejmuję prowadzenie. W środku wyciągu napotykam na niteczkę lodu w zacięciu. Lód jest za słaby, muszę zdjąć rękawicę z jednej ręki  i próbować utrzymać się nią na krawędzi zacięcia. Nogami wykonuję taniec z wysokimi wstawieniami. W tym momencie gracja ruchu przypomniała mi ustawienia na Luftwaffe na Mnichu, gdzie na kluczowym wyciągu, żeby złapać „no hand”, trzeba odstawić jedną nogę do góry w okapik, oczywiście mówię tu o letnim przejściu. Wyciąg wyceniam na M7+. Dalej trudności maleją.

W środku nocy docieramy do pierwszej półki biwakowej, ale jakoś nie zachęca do spania. Idziemy dalej. Ostatnimi resztkami motywacji napieram, choć myślimy już tylko o biwaku. Wchodzę w jakąś potworną kruszyznę i zdaję sobie sprawę, że się zapchałem. Kolejna strata czasu. Dodatkowo przy jakichś operacjach sprzętowych wykonuję jakiś głupi ruch i niesamowity ból przeszywa mi rękę. Uczucie zerwanego ścięgna w palcu środkowym. Na rozgrzaniu udaje mi się jednak doprowadzić nas do biwaku. Jest około drugiej w nocy. Gotujemy. Świadomość, że mamy tylko dwie godziny snu, bardzo przygnębia.

Dzień drugi

Na szczęście kolejny dzień znów wita nas piękną pogodą. Mam duży problem z palcem, wszystkie operacje sprawiają ból. Alek postanawia prowadzić kolejną część drogi. Podhacza następne sześć wyciągów w pięknej granitowej skale, idealnej do letniej wspinaczki. I znowu trochę to za za długo trwa, dopada nas popołudniowe słońce.

Alek Barszczewski na wyciągu po pierwszym biwaku

Alek Barszczewski na wyciągu po pierwszym biwaku

Dobrze, że z moją ręką jest trochę lepiej i mogę dać odpocząć Alkowi przejmując prowadzenie. Startując robię ostatni kawałek hakówki w płycie na jedynkach. Dalej jest już tylko klasyka, niestety w kruchym terenie o trudnościach do M6.

Alek Barszczewski powyżej rysy Marinettiego

Alek Barszczewski powyżej rysy Marinettiego

Około północy lądujemy na grani szczytowej, mając złudną nadzieję, że wejście na nieodległy szczyt będzie formalnością. Wilgoć śpiwora powoduje, że nocleg staje się trochę mniej komfortowy. Alkowi jest chyba bardzo zimno. Ma cieńszy śpiwór.

Marcin Księżak na drugim biwaku, już na grani szczytowej

Marcin Księżak na drugim biwaku, już na grani szczytowej

Nieoczywista grań

Dzień trzeci. Grań okazuje się nieoczywista. Kręcimy się, błądzimy szukając drogi, a trudności do M6 wcale nie są banalne. Odległość w linii prostej to chyba półtorej wyciągu, my robimy ich pięć.

Alek na ostatnim wyciągu skalnym po południowej stronie

Alek na ostatnim wyciągu skalnym po południowej stronie

Chmury na horyzoncie mobilizują nas do zwiększenia tempa na ostatnich metrach. Na szczycie spędzamy tylko krótką chwilę i pędzimy do przełęczy między wierzchołkami, skąd zjeżdżamy kuluarem północnym.

Marcin Księżak na szczycie Petit Dru

Marcin Księżak na szczycie Petit Dru

Alek Barszczewski na pierwszym zjeździe

Alek Barszczewski na pierwszym zjeździe

O siedemnastej jesteśmy pod ścianą. Kolejny biwak łapiemy pod drzwiami kolejki. Załamanie pogody jest bardzo delikatne i nocą spada odrobina śniegu. Kolejnego dnia w dolinie wita nas wiosenne powietrze, jest 21 marca.

Marcin Księżak

Podziękowanie dla Monkeys Grip




  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek

    Fajne przejście! [9]
    Gratulacje!

    30-03-2016
    jankuczera